O depolonizacji naszych Kresów
Szanowni Państwo!
W moim wystąpieniu chciałbym poruszyć tematykę szersza niż kwestia ustawy repatriacyjnej czy muzeum kresowego. Upoważnia mnie do tego się poniższy fragment pisma Pana Prezesa Macieja Płażyńskiego z dnia 16 grudnia 2009 roku zapowiadającego zwołanie tej konferencji:
„Wydaje się również, że pewnego przemyślenia wymaga pomoc kierowana przez polskie instytucje do środowisk na Wschodzie, stan szkolnictwa a także ewentualna reakcje na coraz liczniejsze przypadki naruszania praw polskiej mniejszości narodowej w krajach byłego Związku Sowieckiego.”
Otóż, Proszę Państwa!
Realizując naszą misję – jaką jest pomoc naszym Rodakom na Wschodzie i oceniając trudności jakie przy jej realizacji napotykamy musimy mieć świadomość, że poruszamy się w ściśle określonych granicach. W granicach, którą stworzyła nam polityka i politycy.
Dwadzieścia lat temu polityka polska zaczęła realizować i realizuję do dziś koncepcje pojednania z naszymi wschodnimi sąsiadami. W tej koncepcji status naszych Rodaków, którzy na Wschodzie pozostali był (w Traktatach z naszymi sąsiadami) i jest arbitralnie określany w Warszawie, bez zasięgania opinii zainteresowanych. Sami zaś zainteresowani, jeśli się nie podporządkują dyktatowi Warszawy, są brutalnie dyscyplinowani – to na przykład przypadek Pana Józefa Porzeckiego ze Związku Polaków na Białorusi czy przywódców Związku Polaków na Litwie w sposób bezprecedensowy zwalczanych swego czasu przez ówczesnego polskiego ambasadora Jana Widackiego.
Ponieważ to po owocach możemy ocenić rezultaty naszych zamiarów przyjrzyjmy się rezultatom tej polityki.
Na pierwszy rzut oka jest wspaniale. Litwa jest strategicznym partnerem Polski, stosunki polsko-litewskie są najlepsze dziejach, a niedawnego jeszcze prezydenta Litwy, Waldasa Adamkusa, polska dziennikarka z Litwy określiła jako „trzeciego bliźniaka” oczywiście bliźniaka braci Kaczyńskich. Kontakty prezydentów Polski i Ukrainy, niezależnie od tego jaki polityk pełni tę zaszczytną funkcję, osiągnęły ten poziom częstotliwości, że przestały być dla polskich mediów newsem godnym odnotowania w Wiadomościach.
Tylko, że – na przykład na Ukrainie:
- jak wygląda kluczowa do przetrwania tam polskości kwestia polskiego szkolnictwa? Ile powstało tam w okresie ostatnich dwudziestu lat polskich szkół? Tyle, że do ich policzenia wystarczy nam jedna ręka...
- a jak wygląda, kluczowa dla polsko-ukraińskiego pojednania kwestia, upamiętnienia ofiar (nie tylko polskich) mordów dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów. Jeśli dobrze pamiętam zniknęło wtedy z powierzchni ziemi, w części lub w całości, ponad cztery tysiące miejscowości – miast, miasteczek, wsi, osad, osiedli, kolonii. I zniknęli, w części lub w całości okrutnie wymordowani mieszkańcy tych miejscowości. Każdy taki przypadek upomina się widoczny znak pamięci i przestrogi;...o krzyż, tablicę, kamień. Po dwudziestu latach doczekaliśmy się takich widocznych znaków: w Porycku, w Hucie Pieniackiej... i w jeszcze paru miejscowościach. W tym tempie, znaków tych we wszystkich tych miejscowościach doczekamy się za jakieś dziesięć tysięcy lat.
- a na Litwie...
- jak realizowany jest Traktat polsko-litewski w kwestii praw większości polskiej na litewskiej Wileńszczyźnie nie będę się rozwodził. W zeszłorocznym wrześniowo-październikowym numerze „Arcan” ukazał się na ten temat mój obszerny artykuł zakończony następującą konkluzją: „Traktat polsko-litewski okazał się dla Polaków na Litwie szkodliwy, zaś mijający czas przyznał rację jego polskim krytykom i przeciwnikom”.
- od co najmniej dziesięciu lat, jako ekspert a obecnie członek władz Federacji Organizacji Kresowych, przy różnych okazjach przedstawiam stale „Porównanie sytuacji Polaków na Litwie Sowieckiej (na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku) i Niepodległej” z którego to porównania wynika, że praktycznie w każdej istotnej dla Polaków dziedzinie (poza zespołami folklorystycznymi) sytuacja Polaków na Litwie Niepodległej uległa pogorszeniu.
- a na Białorusi, gdzie w ostatnich latach polityka polska zaangażowała się w obronę Polaków przed szykanami reżymu prezydenta Aleksandra Łukaszenki, w rezultacie mamy:
- Fundusz stypendialny im. Konstantego Kalinowskiego, dzięki któremu młodzi Białorusini mogą studiować w Polsce. Nie mamy natomiast Funduszu imienia – Tadeusza Kościuszki, Romualda Traugutta czy Elizy Orzeszkowej – dzięki któremu młodzi Polacy z Białorusi, jako Polacy a nie Białorusini, mogliby studiować w Polsce. Inaczej mówiąc tamtejsi młodzi Polacy dostają czytelny sygnał, że jako Polacy na pomoc z Polski liczyć nie mogą.
- Telewizja Biełsat, nadaje audycje informujące mieszkańców Białorusi o wolnym świecie, nowoczesnych ideach, demokracji, samoorganizacji społecznej. Znaczną ilość obywateli Białorusi stanowią Polacy. Ale z Polski, polska telewizja, audycji po polsku dla nich nie nadaje; nadaje wyłącznie po białorusku. Inaczej mówiąc tamtejsi Polacy dostają czytelny sygnał, że polski jest co najwyżej językiem izby i zagrody (bo dziś już nawet nie kościoła); a o sprawach publicznych rozmawia się po rosyjsku – w mediach miejscowych lub po białorusku – w mediach nadawanych z Polski.
- W Wilnie nadaje po polsku Radio znad Wilii. Jest słuchane i słyszane... można by powiedzieć, że jest to swoista rekompensata za nieobecność języka polskiego w życiu publicznym. Radio znad Wilii jest słyszalne również na Wileńszczyźnie białoruskiej, w Bieniakoniach, Werenowie, Oszmianie, Lidzie. Dla Polaków na Białorusi jest to nie do przecenienia kontakt z językiem polskim. I oto, Proszę Państwa, Polska płaci za to by Radio znad Wilii część swoich audycji nadawało po białorusku. Polaków na Wileńszczyźnie litewskiej się nie zbiałorutenizuje – im grozi lituanizacja... ale Polaków na Wileńszczyźnie białoruskiej?... jak najbardziej.
Krócej mówiąc, jak mówią nasi Rodacy w Wilnie, Polska – pod pretekstem obrony Polaków na Białorusi, za pieniądze polskiego podatnika, a więc i nasze – faktycznie wspiera politykę depolonizacji.
I jak się do tego mają działania które podejmuje ruch kresowy – pomoc charytatywna, wspieranie szkolnictwa, fundowanie pojedynczych stypendiów, działalność wydawnicza?...
Powiedziałbym, że jest to leczenie objawów a nie skutków. Że jest to, elegancko mówiąc... okład chwilowo łagodzący uciążliwą opuchliznę; a mniej elegancko... odpędzanie much znad jątrzącej się rany. Jakaś ulga z tego jest, ale opuchlizna pozostanie a rana się nie zagoi.
I tak będzie dopóki nie zakwestionujemy podstawowego paradygmatu polskiej polityki wschodniej: polityki pojednania z sąsiednimi narodami bez uwzględnienia interesów tamtejszych Polaków.
Jak to uczynić? Rozpoczynając nad tą kwestią dyskusję, powiedziałbym:
- po pierwsze, trzeba z naszym stanowiskiem przebić się do mediów. Trzeba prostować kłamstwa i dezinformacje oraz obnażać antypolski charakter politycznie poprawnego bełkotu który usiłuje zagłuszyć wszelkie kontrowersje w stosunkach polsko-ukraińskich, polsko-litewskich i polsko-białoruskich. Przykład księdza Tadeusza Isakowicza-Zalewskiego pokazuje, że jest to możliwe.
- po drugie, trzeba zacząć rozliczać polityków, z realizacji obietnic, przedwyborczych, z tego jak głosowali czy jak postępowali w ważnych dla kresowiaków sprawach... i uzależniać nasze poparcie od ich podejścia do naszych postulatów. W najbliższych latach będziemy mieli przynajmniej trzy ku temu okazje – wybory prezydenckie, sejmowe i samorządowe.
Osobna sprawa jak tego dokonać?
Nie dokonamy tego, jeśli nie nastąpi faktyczne porozumienie ruchu kresowego w celu wyartykułowania a następnie egzekwowania naszych minimalnych wymagań wobec polskiej polityki. Partykularne organizacje kresowe tematyki tej nie podejmują i nie podejmą. Istniejące porozumienia czy organizacje o szerszych ambicjach, takie jak Federacja Organizacji Kresowych czy Światowy Kongres Kresowian funkcjonują w pewnej społecznej próżni. Ich działalność jest ignorowana, a czasami dezawuowana.
Co zrobić, by zaistniało ciało reprezentatywne, jeśli nie dla całości to dla większości, ruchu kresowego.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to na taką dyskusję ani miejsce – w taką dyskusję Wspólnota Polska angażować się raczej nie może; ani czas – zagadnienie wymaga głębszych przemyśleń.
Jeśli jednak tej dyskusji nie podejmiemy, jeśli nie wymyślimy skutecznego sposobu wpływania na polską politykę wschodnią to z coraz większą frustracją przyglądać się będziemy galopującej depolonizacji naszych Kresów.
Dziękuję Państwu.
(Adam Chajewski)
(6 lutego 2010 r.)
Szanowni Państwo!
W moim wystąpieniu chciałbym poruszyć tematykę szersza niż kwestia ustawy repatriacyjnej czy muzeum kresowego. Upoważnia mnie do tego się poniższy fragment pisma Pana Prezesa Macieja Płażyńskiego z dnia 16 grudnia 2009 roku zapowiadającego zwołanie tej konferencji:
„Wydaje się również, że pewnego przemyślenia wymaga pomoc kierowana przez polskie instytucje do środowisk na Wschodzie, stan szkolnictwa a także ewentualna reakcje na coraz liczniejsze przypadki naruszania praw polskiej mniejszości narodowej w krajach byłego Związku Sowieckiego.”
Otóż, Proszę Państwa!
Realizując naszą misję – jaką jest pomoc naszym Rodakom na Wschodzie i oceniając trudności jakie przy jej realizacji napotykamy musimy mieć świadomość, że poruszamy się w ściśle określonych granicach. W granicach, którą stworzyła nam polityka i politycy.
Dwadzieścia lat temu polityka polska zaczęła realizować i realizuję do dziś koncepcje pojednania z naszymi wschodnimi sąsiadami. W tej koncepcji status naszych Rodaków, którzy na Wschodzie pozostali był (w Traktatach z naszymi sąsiadami) i jest arbitralnie określany w Warszawie, bez zasięgania opinii zainteresowanych. Sami zaś zainteresowani, jeśli się nie podporządkują dyktatowi Warszawy, są brutalnie dyscyplinowani – to na przykład przypadek Pana Józefa Porzeckiego ze Związku Polaków na Białorusi czy przywódców Związku Polaków na Litwie w sposób bezprecedensowy zwalczanych swego czasu przez ówczesnego polskiego ambasadora Jana Widackiego.
Ponieważ to po owocach możemy ocenić rezultaty naszych zamiarów przyjrzyjmy się rezultatom tej polityki.
Na pierwszy rzut oka jest wspaniale. Litwa jest strategicznym partnerem Polski, stosunki polsko-litewskie są najlepsze dziejach, a niedawnego jeszcze prezydenta Litwy, Waldasa Adamkusa, polska dziennikarka z Litwy określiła jako „trzeciego bliźniaka” oczywiście bliźniaka braci Kaczyńskich. Kontakty prezydentów Polski i Ukrainy, niezależnie od tego jaki polityk pełni tę zaszczytną funkcję, osiągnęły ten poziom częstotliwości, że przestały być dla polskich mediów newsem godnym odnotowania w Wiadomościach.
Tylko, że – na przykład na Ukrainie:
- jak wygląda kluczowa do przetrwania tam polskości kwestia polskiego szkolnictwa? Ile powstało tam w okresie ostatnich dwudziestu lat polskich szkół? Tyle, że do ich policzenia wystarczy nam jedna ręka...
- a jak wygląda, kluczowa dla polsko-ukraińskiego pojednania kwestia, upamiętnienia ofiar (nie tylko polskich) mordów dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów. Jeśli dobrze pamiętam zniknęło wtedy z powierzchni ziemi, w części lub w całości, ponad cztery tysiące miejscowości – miast, miasteczek, wsi, osad, osiedli, kolonii. I zniknęli, w części lub w całości okrutnie wymordowani mieszkańcy tych miejscowości. Każdy taki przypadek upomina się widoczny znak pamięci i przestrogi;...o krzyż, tablicę, kamień. Po dwudziestu latach doczekaliśmy się takich widocznych znaków: w Porycku, w Hucie Pieniackiej... i w jeszcze paru miejscowościach. W tym tempie, znaków tych we wszystkich tych miejscowościach doczekamy się za jakieś dziesięć tysięcy lat.
- a na Litwie...
- jak realizowany jest Traktat polsko-litewski w kwestii praw większości polskiej na litewskiej Wileńszczyźnie nie będę się rozwodził. W zeszłorocznym wrześniowo-październikowym numerze „Arcan” ukazał się na ten temat mój obszerny artykuł zakończony następującą konkluzją: „Traktat polsko-litewski okazał się dla Polaków na Litwie szkodliwy, zaś mijający czas przyznał rację jego polskim krytykom i przeciwnikom”.
- od co najmniej dziesięciu lat, jako ekspert a obecnie członek władz Federacji Organizacji Kresowych, przy różnych okazjach przedstawiam stale „Porównanie sytuacji Polaków na Litwie Sowieckiej (na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku) i Niepodległej” z którego to porównania wynika, że praktycznie w każdej istotnej dla Polaków dziedzinie (poza zespołami folklorystycznymi) sytuacja Polaków na Litwie Niepodległej uległa pogorszeniu.
- a na Białorusi, gdzie w ostatnich latach polityka polska zaangażowała się w obronę Polaków przed szykanami reżymu prezydenta Aleksandra Łukaszenki, w rezultacie mamy:
- Fundusz stypendialny im. Konstantego Kalinowskiego, dzięki któremu młodzi Białorusini mogą studiować w Polsce. Nie mamy natomiast Funduszu imienia – Tadeusza Kościuszki, Romualda Traugutta czy Elizy Orzeszkowej – dzięki któremu młodzi Polacy z Białorusi, jako Polacy a nie Białorusini, mogliby studiować w Polsce. Inaczej mówiąc tamtejsi młodzi Polacy dostają czytelny sygnał, że jako Polacy na pomoc z Polski liczyć nie mogą.
- Telewizja Biełsat, nadaje audycje informujące mieszkańców Białorusi o wolnym świecie, nowoczesnych ideach, demokracji, samoorganizacji społecznej. Znaczną ilość obywateli Białorusi stanowią Polacy. Ale z Polski, polska telewizja, audycji po polsku dla nich nie nadaje; nadaje wyłącznie po białorusku. Inaczej mówiąc tamtejsi Polacy dostają czytelny sygnał, że polski jest co najwyżej językiem izby i zagrody (bo dziś już nawet nie kościoła); a o sprawach publicznych rozmawia się po rosyjsku – w mediach miejscowych lub po białorusku – w mediach nadawanych z Polski.
- W Wilnie nadaje po polsku Radio znad Wilii. Jest słuchane i słyszane... można by powiedzieć, że jest to swoista rekompensata za nieobecność języka polskiego w życiu publicznym. Radio znad Wilii jest słyszalne również na Wileńszczyźnie białoruskiej, w Bieniakoniach, Werenowie, Oszmianie, Lidzie. Dla Polaków na Białorusi jest to nie do przecenienia kontakt z językiem polskim. I oto, Proszę Państwa, Polska płaci za to by Radio znad Wilii część swoich audycji nadawało po białorusku. Polaków na Wileńszczyźnie litewskiej się nie zbiałorutenizuje – im grozi lituanizacja... ale Polaków na Wileńszczyźnie białoruskiej?... jak najbardziej.
Krócej mówiąc, jak mówią nasi Rodacy w Wilnie, Polska – pod pretekstem obrony Polaków na Białorusi, za pieniądze polskiego podatnika, a więc i nasze – faktycznie wspiera politykę depolonizacji.
I jak się do tego mają działania które podejmuje ruch kresowy – pomoc charytatywna, wspieranie szkolnictwa, fundowanie pojedynczych stypendiów, działalność wydawnicza?...
Powiedziałbym, że jest to leczenie objawów a nie skutków. Że jest to, elegancko mówiąc... okład chwilowo łagodzący uciążliwą opuchliznę; a mniej elegancko... odpędzanie much znad jątrzącej się rany. Jakaś ulga z tego jest, ale opuchlizna pozostanie a rana się nie zagoi.
I tak będzie dopóki nie zakwestionujemy podstawowego paradygmatu polskiej polityki wschodniej: polityki pojednania z sąsiednimi narodami bez uwzględnienia interesów tamtejszych Polaków.
Jak to uczynić? Rozpoczynając nad tą kwestią dyskusję, powiedziałbym:
- po pierwsze, trzeba z naszym stanowiskiem przebić się do mediów. Trzeba prostować kłamstwa i dezinformacje oraz obnażać antypolski charakter politycznie poprawnego bełkotu który usiłuje zagłuszyć wszelkie kontrowersje w stosunkach polsko-ukraińskich, polsko-litewskich i polsko-białoruskich. Przykład księdza Tadeusza Isakowicza-Zalewskiego pokazuje, że jest to możliwe.
- po drugie, trzeba zacząć rozliczać polityków, z realizacji obietnic, przedwyborczych, z tego jak głosowali czy jak postępowali w ważnych dla kresowiaków sprawach... i uzależniać nasze poparcie od ich podejścia do naszych postulatów. W najbliższych latach będziemy mieli przynajmniej trzy ku temu okazje – wybory prezydenckie, sejmowe i samorządowe.
Osobna sprawa jak tego dokonać?
Nie dokonamy tego, jeśli nie nastąpi faktyczne porozumienie ruchu kresowego w celu wyartykułowania a następnie egzekwowania naszych minimalnych wymagań wobec polskiej polityki. Partykularne organizacje kresowe tematyki tej nie podejmują i nie podejmą. Istniejące porozumienia czy organizacje o szerszych ambicjach, takie jak Federacja Organizacji Kresowych czy Światowy Kongres Kresowian funkcjonują w pewnej społecznej próżni. Ich działalność jest ignorowana, a czasami dezawuowana.
Co zrobić, by zaistniało ciało reprezentatywne, jeśli nie dla całości to dla większości, ruchu kresowego.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to na taką dyskusję ani miejsce – w taką dyskusję Wspólnota Polska angażować się raczej nie może; ani czas – zagadnienie wymaga głębszych przemyśleń.
Jeśli jednak tej dyskusji nie podejmiemy, jeśli nie wymyślimy skutecznego sposobu wpływania na polską politykę wschodnią to z coraz większą frustracją przyglądać się będziemy galopującej depolonizacji naszych Kresów.
Dziękuję Państwu.
(Adam Chajewski)
(6 lutego 2010 r.)