@up.
Dodam swoje 3 grosze.
Pochodzę z BARDZO katolickiej rodziny, moja mama jest TURBO religijna. Sam przestałem chodzić do kościoła jak miałem 15 lat (mama musiała się z tym pogodzić, nie będę wchodził w szczegóły) bo po prostu nie lubię kleru, kościoła jako instytucji i choć sama wiara jeszcze dogorywała przez kolejne 3 lata to mniej więcej rok 2000 jest dla mnie datą "wyjścia".
Na początku roku 2016 dostałem raka, złośliwy i ultra szybki skurwysyn, który nie reaguje na chemie ani promyki, tylko operacyjnie da się zwalczać. Pierwsza operacja nastąpiła szybko bo młody (relatywnie) jestem i była szansa na szybkie pozbycie się problemu. Przed pierwszą operacją bałem się o życie tak bardzo, że płakałem i musieli mi podawać środki uspokajające już podczas przygotowania. Nie modliłem się, nawet przez myśl mi to nie przeszło. Rak sqrwysyn jak pisałem wcześniej i przerzucał się dwa razy. Przy trzeciej operacji już mi nawet "brewka nie tykła". Człowiek przyzwyczaja się do sytuacji. Po 3 latach dochodzę do siebie i powoli zaczynam doceniać moc tego "doświadczenia". Po latach w hermetycznym otoczeniu i zderzeniu z trudną rzeczywistością po prostu otwierają się oczy na rzeczy, których normalnie się nie dostrzega. Bez przedłużania - ludzie którzy nie są indoktrynowani NIE POTRZEBUJĄ BOGA. Filozofię i sens życia każdy musi odkryć dla siebie. Są ludzie, którzy potrzebują w coś wierzyć to niech wierzą. Inni nie muszą w tych czasach a i tak idą do przodu, pchani przez ciekawość chociażby.
Podsumowując: Wszyscy jesteście stulejarzami