Trochę przesadza ten koleś, a nawet jeśli nie, to nie porusza ważnych kwestii. Wychodzi nawet z jego obliczeń, że wyszliśmy na +. I tekst typu "to za co walczyli nasi dziadkowie, sprzedaliśmy za dotacje z unii" jest nie na miejscu kompletnie, i są to bardzo odważne słowa, bo za nie można by naprawdę dostać w mordę, od wnuków tychże osób. Moim zdaniem nie sprzedajemy tego za co walczyli nasi przodkowie, oni wygrali i mamy teraz swój język i możemy propagować swoją historie(to jak to robimy, to już inna sprawa).
Otóż, rewolucja informacyjna przyniosła olbrzymią globalizację całego świata. I teraz można albo się zamknąć na cały świat i żyć jak tubylcy w dżungli, handlować garnkami z gliny, albo być w miarę otwartym i korzystać z wynalazków świata (tych których chcemy, bo nikt nas nie zmusza, żeby kupić jabłko z plantacji sąsiada Janka, albo od wielkiego koncernu rolniczego).
Tak więc gdyby nie Unia Europejska i pewne wyważenie gospodarki na rynku starego kontynentu, to mielibyśmy konkurencje z USA i Azji i narzekali na nich wówczas. To jest coś trochę w stylu: u was jest dobra ziemia na plantacje jabłoni, a u nich na pole kukurydzy, tak więc, wy siejcie to, my to i będziemy się wymieniać. BEZ SENSU ZAMYKAĆ CAŁKIEM SWÓJ RYNEK, i pracować tylko na siebie, bo w innych warunkach możemy te same efekty osiągnąć z mniejszym wysiłkiem.
Sojusze i porozumienia gospodarcze były zawiązywane od dłuższego czasu i polegały właśnie na podobnych założeniach, oboje się zgadzamy na pewne ustępstwa dla większego dobra nas obu.
Nie jestem wielkim entuzjastą Unii, ale pewna organizacja przepisów jest dobra i konieczna, bo idąc takim tokiem myślenia, to może niech każdy sobie sieje zboże, piecze chleby, składa długopisy... życie mu wtedy zleci na próbę zaspokojenia swoich potrzeb materialnych.
Zapraszam do owocnej dyskusji;)