Opis z Filmwebu:
Oczekiwany z ogromnym zainteresowaniem najnowszy film Ridleya Scotta ("Robin Hood", "Królestwo niebieskie"), jego pierwszy film science fiction od czasu legendarnego "Łowcy androidów", którego akcja nawiązywać będzie do wątków słynnej serii o Obcym. W rolach głównych: niezapomniana Lisbeth Salander z trylogii "Millennium" Noomi Rapace i Michael Fassbender ("Bękarty wojny", "X-Men: Pierwsza klasa").
Mamy rok 2089, zespół archeologów pod kierownictwem Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) odkrywa tajemnicze piktogramy, które są według nich dziełem starożytnej cywilizacji. By dowiedzieć się więcej o autorach znaków, wyruszają supernowoczesnym statkiem kosmicznym o nazwie "Prometeusz" do odległego zakątka naszego wszechświata. Otóż całą wyprawę finansuje korporacja Welland Industries, którą na statku reprezentuje bezwzględna Meredith Vickers (Charlize Theron). Naukowcy wierzą, że uda im się nawiązać pokojowe kontakty z Obcymi, ale okazuję się, że twórcy znaków są bardzo niebezpieczni. Shaw i jej towarzysze będą musieli stoczyć walkę o własne życie i przyszłość całej ludzkiej rasy.
Moja ocena:
(Uwaga! Będą spojlery!)
Moje odczucia co do filmu nie są jednak aż tak pozytywne jak by można było się spodziewać. Poszedłem do Cinema City z dużą dozą ciekawości. Z uwagi na Ridleya Scotta jak i jakieś tam pogłoski o nawiązaniu do serii Obcego. Trailera nie oglądałem i dobrze.
Zaczęło się dość przyjemnie, tajemniczy początek, nawiązanie fabuły, okey lecimy dalej. Od momentu wylądowania rzeczonego Prometeusza na planecie. Film zaczął się w moich oczach lekko sypać. Oto mamy parę naukowców, żądnych wiedzy i poznania tajemnic. Nie mam nic przeciwko, dopóki Pani naukowiec nie bacząc na niebezpieczeństwo i huragan który może ją rozmazać na ścianie, rzuca się w sam wir, bo wypadła jej głowa ufoludka - cenny eksponat naukowy. Zrobiłem facepalm, wziąłem głębszy oddech i miałem nadzieję, że podobnych durnych motywów już nie uświadczę.
Niestety tak nie było. Wcześniej dwóch ludzi biolog i chyba geolog, którzy srali w gacie na widok trupów ufoludków postanowiło odłączyć się od reszty i wrócić na statek. Luzik, fajna ludzka reakcja. Jednak i to po jakimś czasie zostało zniweczone. Zgubili się w labiryntach i musieli przeczekać tam noc i gdzie postanowili pójść? Do dziwnej głowy, cylindrów przypominających pociski i dziwnej czarnej cieczy. Zaś w momencie gdy pojawił się pierwszy obcy wyglądający jak penis ze skrzydełkami, ten sam biolog wcześniej srający w gacie, powiedział coś w stylu: "No chodź malutka, jakaś ty ładna" wtf?
Takich motywów jest w tym filmie masę. Wiem, że reżyser zwykle nie pisze scenariuszy, ale oprócz momentów debilnych było też sporo rzeczy nie wyjaśnionych. Np dlaczego Dave zaraził tego naukowca tą cieczą? Lub w jaki sposób aż tak dobrze potrafił obsługiwać statek obcych? Czy co ta babka na końcu jadła w tym wielkim ufoludzkim okręcie by gdzieś dalej sobie lecieć?
A teraz parę plusów.
Pierwszym jest Charlize Theron- gra zimną sukę, o jasno zakreślonych motywach działania. Sprawdza się w tej roli znakomicie.
Następnym jak smaży z miotacza chorego naukowca gdy chcą mu pomóc i go wyleczyć
Ostatnim jest scena wyjmowania obcego z ciała pani naukowiec, szybciej zabiło mi wtedy serducho, przyznaje.
Co Wy uważacie o tym filmie? Zapraszam do dyskusji, bo zauważyłem że w moich kręgach tylko ja miałem najwięcej "ale" do tego "wspaniałego filmu".