W wydaniu internetowego magazynu CounterPunch okazał się wywiad z Rogerem Watersem, który wywołał burzę, zwłaszcza w izraelskiej prasie. Były frontman światowej sławy kapeli rockowej, angielskiego zespołu Pink Floyd, w bardzo ostrych (w tym niecenzuralnych) słowach skomentował działalność syjonistycznego reżimu w Palestynie, dodając, że żydowskie lobby sięga swoimi mackami daleko poza granice państwa Izrael.
Waters nie wahał się obnażyć rasowej supremacji czołowych duchownych judaizmu:
„Prawicowy rabinat mówi głosem, który jest tak dziwny, że aż trudno uwierzyć, że jest prawdziwy. Oni wierzą w jakieś dziwaczne rzeczy, wiesz? Oni uważają, że każdy, kto na tej ziemi nie jest Żydem, powinien im służyć oraz, że rodzimi mieszkańcy regionu, których wygnali z ich własnych ziem w 1948 roku i których nadal wypędzają, to jacyś podludzie.”
Skomentował także wylewnie realia polityki Stanów Zjednoczonych wobec Izraela i Bliskiego Wschodu:
„Kłamstwo, które powtarzali od 20 lat to „och, chcemy pokoju” i opowiadają o Clintonie, Arafacie i Baraku spotykających się w Camp David, i o tym, że już było tak blisko porozumienia, i sprzedają nam historię, że „och, Arafat wszystko spierdolił.
aCóż, nie było tak. Fakt jest taki, że żaden izraelski rząd od 1948 roku nie traktował poważnie możliwości stworzenia państwa palestyńskiego. Zawsze stosowali się do idei Ben Guriona – by wypędzić wszystkich Arabów i stać się Wielkim Izraelem.
Przykładowo, nawet kiedy Obama przybył do Kairu i wygłosił przemówienie na temat Arabów i Izraelczyków, każdy mówił: „Och, nareszcie jakiś krok w innym kierunku”. Ale jak tylko odwiedził Izrael, usłyszał, że „tak w ogóle, budujemy kolejne 1200 osiedleń.”
Dokładnie tak samo było rok temu, gdy Kerry przybył z przesłaniem z cyklu: „Spróbuję pogodzić zwaśnione strony i ustanowić pokój.” Na co Netanyahu odparował: „Pierdol się, zbudujemy następne 1500 osiedleń.”
To jest tak przeźroczyste, że trzeba mieć IQ na równi z temperaturą domową, żeby nie rozumieć, o co w tym chodzi. To tylko kwestia ogłupienia.
Trudno jest z tym walczyć tu, gdzie żyję, w Stanach Zjednoczonych. Żydowskie lobby jest tu niesłychanie potężne, zwłaszcza w przemyśle, w którym ja pracuję, to znaczy w przemyśle muzycznym i rockowym.”
Zapytany, dlaczego inni popularni muzycy nie mówią otwarcie o ich stosunku do zbrodniczego reżimu w Izraelu, Rogers odpowiedział:
„Cóż, tam gdzie żyję, w USA, myślę, że A: boją się oraz B: sądzę, że propagandowa maszyna, która zaczyna się w izraelskich szkołach i ucieleśnia w pogróżkach Netanyahu, wylewa się na Stany Zjednoczone, nie tylko na falach Fox, lecz także CNN i w zasadzie wszystkich mediów Mainstreamu.
To ogromny kontener pełen śmieci, który w moim przekonaniu wsypują w usta łatwowiernej opinii publicznej, kiedy mówią: „boimy się Iranu, Iran dąży do zbudowania broni jądrowej…” To taktyka dywersyjna.
Mówię ci, nie wymieniając nazwisk, rozmawiałem z ludźmi, których przeraża, że jeśli staną ze mną ramię w ramię, to zostaną dojebani. Wielokroć pytali mnie: Nie obawiasz się o własne życie? Odpowiadałem, że nie.”
Znany rockman ujawnił też, że oferowano mu 10 milionów dolarów za zagranie koncertu w Izraelu celem pomocy w przełamywaniu bojkotu tego państwa:
„Wiesz, że Shuki Weiss [znany izraelski promotor muzyczny - red.] oferował mi stutysięczną publikę w cenie stu dolarów za bilet, żebym tylko przyjechał kilka miesięcy temu na koncert do Tel-Awiwu? Pomyślałem sobie, Shuki, czy ty kurwa jesteś głuchy czy tylko głupi? Należę do ruchu BDS [organizacja bojkotująca Izrael - red.], za żadne pieniądze nie pojadę do Izraela, bo w ten sposób legitymizowałbym tylko politykę [izraelskiego] rządu.”
Źródełko