Oto niektóre z opowiadań sadystycznego pisarza, Rolanda Topora. Gorąco polecam zapoznać się z resztą jego twórczości, znaczna większość jest napisana w takim klimacie, jak te poniższe
"Wypadek"
Chrystus zdecydowanym krokiem wstąpił na wody jeziora Genezaret. Apostołowie, wciąż jeszcze z niedowierzaniem, obserwowali stopy Pana. Jezus szedł po wodzie! Nie zanurzał się ani na milimetr! Z oczyma wzniesionymi ku niebu, zdawał się nie pamiętać, gdzie się znajduje.
Krzyk wyrwał się z piersi Apostołów. Za późno. Jezus nie zauważył skórki od banana. W czasie krótszym, niż to sobie można wyobrazić, poślizgnął się i roztrzaskał czaszkę o grzbiet fali.
"Jak pies z kotem"
Człowiek na tratwie żył już tylko nadzieją. Pod skóra wychudłej twarzy rysowały się kości. Z drżących ust dobywało się nieustanne rzężenie. Oczy błyszczały gorączką. Już ponad miesiąc kurczowo czepiał się życia na nędznej wiązce desek. Nagle nowy dźwięk dotarł do jego skołatanej głowy. Zapewne zbliżał się obłęd. Ależ nie! To helikopter powoli nadlatywał nad tratwę. Uratowany! Był uratowany! Rozbitek niezdarnie próbował zatańczyć.
Tymczasem z helikoptera spuszczono sznurową drabinkę. Mężczyzna o wychudłej, porosłej krzaczastą brodą twarzy, cały w łachmanach, został brutalnie wypchnięty na stopnie drabinki.
Helikopter oddalił się i zniknął.
Na tratwie było teraz dwóch rozbitków.
I na koniec trochę dłuższy, ale mój ulubiony - "Sznycel górski"
- Moja noga! Wcale jej nie czuję!
Phil znęcał się nad nogą : przez spodnie chwytał ciało w garście i rozdzierał z furią. Szczypał się zapamiętale od uda po kostkę, na koniec walił wściekle pięścią w kolano. Koledzy próbowali go pocieszyć.
- No i co z tego! To normalne! - rzekł Jerzy. - Wszyscy mamy takie samo wrażenie. Patrz!
Jerzy kopnął Henryka w goleń z całej siły, żeby wyglądało to przekonywająco. Henryk nie mógł powstrzymać boleściwego jęku, po którym zrozpaczony Phil zalał się łzami.
- No i sami widzicie! Chcecie mi tylko zamydlić oczy!
Henryk uśmiechnął się krzywo.
- Akurat w tym momencie zabolał mnie żołądek. Kopniaka nawet nie poczułem. Zresztą popatrz na Jerzego. Twoja kolej, Jurek!
Jerzy jęknął, ale zacisnął zęby i udało mu się zdusić okrzyk. Phil odzyskał nadzieję.
- Naprawdę nic cię nie bolało, Jureczku? Spróbuj jeszcze raz, Heniu!
Jerzy podskoczył.
- O nie! Co to to nie! Dosyć tego! Lepiej raz wreszcie powiedzieć mu prawdę! Mam tego dość!
- Phil musisz być dzielny. Nie chcieliśmy ci mówić, ale skoro nalegasz, trudno. Tak odmroziłeś nogę. To straszny cios, wiem, ale nie przejmuj się, nie ma ani śladu gangreny. Jeszcze nie wszystko stracone, wyciągniemy cię stąd. Gdyby nie ta cholerna lina...
Phil jednak nie słuchał. Płakał cicho, obmacując nogę. Henryk odwrócił się z obrzydzeniem.
Nazajutrz noga Phila zsiniała. Poświęcili jeden koc i owinęli ją.
- Gdyby nam się udało dostać na tę półkę, którą tam widać moglibyśmy rozpalić ognisko- rzekł Jerzy. - Patrzcie, rośnie tam kilka niskopiennych drzew. Zostało nam jeszcze pudełko zapałek.
- Ognisko - jęknął Phil - ognisko, błagam was!
- Zaraz, zaraz rozpalimy ognisko jak się patrzy, a ty... Uwaga! Jerzy!
Za późno. Phil porwał pudełko zapałek, trzymane niedbale przez Jerzego. Chwycił je łapczywie i zanim pozostali zdążyli się ruszyć, zapalił jedną i zbliżył do twarzy z odpychającym wyrazem zwierzęcej radości.
- Ciepło... bardzo ciepło... dobre, dobre ciepło! - bełkotał, śliniąc się.
Drżącymi palcami usiłował zapalić następną, ale nie zdążył. Henryk rozłożył go celnym kopniakiem w brodę i schylił się, by odzyskać cenne pudełeczko. Na twarzy Phila odcisnęły się czerwone ślady gwoździ.
- W drogę!
Unieśli chorego i powędrowali w kierunku skalnego występu. Przy każdym kroku ślizgali się po oblodzonym śniegu, bezwładnie padali, a Phil wymykał im się z rąk jak szmaciana lalka. Żeby nie zjechał na sam dół zbocza, trzeba go było przywiązać, a przy tym, oczywiście, samemu nie dać się ściągnąć. Wreszcie dotarli do półki. Zanadto wyczerpani, by cokolwiek mówić, padli na ściętą mrozem ziemię i leżeli bez ruchu. Alarmujące kłucie w kończynach dolnych dodało im sił. Wstali. W każdym razie Henryk i Jerzy wstali Z trudem ułamali kilka niższych gałęzi. Wkrótce mieli już dość paliwa na małe ognisko. Rozpalenie okazało się trudne, ale możliwe. Kilka chwil później krztusili się od gryzącego dymu z wilgotnego drewna Ale i tak było to niesłychanie przyjemne.
- Trzeba podsycać ogień, żeby nie zgasł.
Doglądanie ogniska zlecono Philowi. Dwaj pozostali poszli tymczasem po drewno. Nadzieja wraca. Niedługo pewnie nadejdzie pomoc. Grunt to wytrzymać.
Dwa dni później ujrzeli helikopter, krążący wysoko na północnym krańcu nieba. Machali rękoma, krzyczeli, biegali. Wszystko na nic. Helikopter krążył całe przedpołudnie i nie zauważył ich. Potem widzieli jeszcze wiele śmigłowców. A nawet, daleko na wschodzie, dostrzegli kolumnę ratowników. Wiał jednak wschodni wiatr. Krzyków trzech ludzi nie dosłyszano. Problemem numer jeden stał się jednak głód. Starali się jak najdłużej zachować kanapki, w które zaopatrzono ich w schronisku. Teraz jednak zostało po nich tylko wspomnienie. Trzeba było znaleźć coś innego.
- Zdechniemy z głodu - rozpaczał Henryk - zdechniemy z głodu jak psy. Nie mamy nawet kości do ogryzania.
Phil miał się trochę lepiej. Nogi nadal nie czuł, ale przynajmniej zachowywał się przyzwoicie.
- Czy nie moglibyście poszukać jagód? - zaproponował bez uśmiechu.
Pozostali nawet nie odpowiedzieli. Po dwóch dniach byli tak osłabieni, że nie mogli się już czołgać do drzew po następną porcję opału. To Henryk wpadł na pomysł. Pewnej nocy zbudził Jerzego i długo szeptał mu na ucho. Jerzy podskoczył.
- Och, nie mówisz tego serio!?
Henryk zapalił się.
- A dlaczego nie? Czemu nie mielibyśmy tak zrobić? Ze względu na zasady moralne? Chcesz może zdechnąć bez walki? Czy zrobimy coś złego? Tak czy owak, nic z niej już nie będzie, wiesz o tym równie dobrze jak ja. Moglibyśmy ciągnąć zapałki, ale skoro on jej nie czuje, bierzmy jego.
- Jednak... A gdyby coś poczuł?
- E tam! Ja to załatwię.
Henryk podczołgał się do śpiącego Phila. Zachowując wszelkie środki ostrożności, odwinął koc i podciągnął nogawkę. Uszczypnął odmrożoną łydkę. Phil nawet nie drgnął. Henryk otworzył harcerski scyzoryk o sześciu ostrzach. Jerzy zamknął oczy. Gdy je znów otworzył, Henryk trzymał gruby plaster łydki w lewej ręce; prawą wytarł nóż, zamknął go i schował do kieszeni. Opuścił nogawkę, narzucił koc i wrócił do Jerzego, ważąc na dłoni kawał mięsa.
- Wcale nie cierpiał. Upieczemy to, będzie całkiem niezłe.
Rozkoszny zapach pieczystego zbudził Phila.
- Hej, chłopaki, co to, sen, czy co? Skąd wytrzasnęliście mięso?
- To Henryk. Zabił jakieś dziwne zwierzątko. Rzucił nożem i udało mu się trafić ostrzem. Wyobrażasz sobie? Smak może być dziwny, ale nie czas teraz na wybrzydzanie, prawda?
Phil zgadzał się w zupełności.
Gdy mięso się upiekło, podzielili je na trzy równe części. Henryk i Jerzy uznali, że pieczeń jest pyszna. Z Philem sprawa miała się inaczej. Już przy pierwszym kęsie - poznał siebie.
- Złodzieje! Parszywi złodzieje!
Chciał ich bić, ale nie starczyło mu sił. Upadł twarzą w śnieg i płakał żałośnie. Jerzemu i Henrykowi zrobiło się strasznie przykro. Próbowali przemówić mu do rozsądku.
- Rzeczywiście, może powinniśmy cię byli uprzedzić, ale to nie powód do robienia tragedii...
- Oczywiście, dla was to żadna tragedia! Takich złodziei jak wy w ogóle nic nie obchodzi!
- Po pierwsze, nie jesteśmy złodziejami! Podzieliliśmy dokładnie na trzy równe części. Dostałeś tyle, co my!
- Ale dla mnie to nie to samo! Żywić się własną nogą! Zresztą nie będę mógł jej nawet tknąć! To nieludzkie!
- Nieludzkie, nieludzkie! Łatwo ci mówić! Zresztą sam przecież masz w zwyczaju obgryzać paznokcie!
Phil dąsał się przez cały dzień, jak niegrzeczny chłopczyk, co nie chce jeść zupki. Porcja leżała przed nim, zimna. Henryk zaproponował, by ją odstąpił, jeśli sam nie je, ale odmówił z oburzeniem. Wreszcie, wieczorem, nie wytrzymał. Przekonany, że go nie widzą, rzucił się na plaster mięsa i pożarł go. Zaraz potem zasnął, pomrukując z sytości. Nazajutrz znów był mięsny posiłek, następnego dnia też. Ogień trzaskał wesoło. Trzej mężczyźni spędzali czas patrząc w niebo, z nadzieją, że ujrzą helikoptery ratowników. Rzeczywiście, wypatrzyli dwa czy trzy, daleko na południu, lecz nie udało się zwrócić ich uwagi. Noga powoli się kończyła. Trzeba było oszczędzać. Ołówkiem wyrysowali na skórze znaki. Dzienną porcję wytyczyli linia przerywaną. Racjonowanie żywności jednak tylko odroczyło zbliżający się koniec. Pewnej nocy (zabiegu dokonywali zawsze podczas snu Phila, by nie nadwerężać jego wrażliwości ), otóż pewnej nocy ból obudził Phila. Odmrożona część nogi została skonsumowana. Po złudnej obfitości nastąpił post, który bliskość pożywienia czyniła jeszcze bardziej okrutnym i nieznośnym. Henryk, większy głodomór, płakał z bólu. A jednak to nie on, lecz właśnie Jerzy pewnego dnia spytał niewinnie:
- A jak się miewa twoja druga noga, stary?
- Jak marzenie. Nic się nie bój. Masuję ją rano i wieczorem. Zostanie mi przynajmniej ta.
Następnej nocy Henryk przyłapał Jerzego na odchylaniu koca, kryjącego jedyną kończynę dolną Phila. Mimo woli nie mógł się powstrzymać, by nie życzyć akcji powodzenia. Nazajutrz, przechodząc, niby przypadkiem potrącił nogę Phila.
- Och, przepraszam! Zabolało?
- Nic nie szkodzi, drobiazg.
Odtąd co noc Jerzy odsłaniał nogę Phila, a co rano Henryk podstępem mierzył stopień jej wrażliwości. Phil raz krzyczał z bólu, to znów nie reagował. Jego dziwne zachowanie zaniepokoiło przyjaciół. Tej nocy postanowili sprawę wyjaśnić. Podwinęli nogawkę. Z piersi wyrwał im się krzyk rozczarowania. Z drugiej nogi zostały już tylko resztki.
Ten świntuch Phil zeżarł ją po kryjomu!
"Wypadek"
Chrystus zdecydowanym krokiem wstąpił na wody jeziora Genezaret. Apostołowie, wciąż jeszcze z niedowierzaniem, obserwowali stopy Pana. Jezus szedł po wodzie! Nie zanurzał się ani na milimetr! Z oczyma wzniesionymi ku niebu, zdawał się nie pamiętać, gdzie się znajduje.
Krzyk wyrwał się z piersi Apostołów. Za późno. Jezus nie zauważył skórki od banana. W czasie krótszym, niż to sobie można wyobrazić, poślizgnął się i roztrzaskał czaszkę o grzbiet fali.
"Jak pies z kotem"
Człowiek na tratwie żył już tylko nadzieją. Pod skóra wychudłej twarzy rysowały się kości. Z drżących ust dobywało się nieustanne rzężenie. Oczy błyszczały gorączką. Już ponad miesiąc kurczowo czepiał się życia na nędznej wiązce desek. Nagle nowy dźwięk dotarł do jego skołatanej głowy. Zapewne zbliżał się obłęd. Ależ nie! To helikopter powoli nadlatywał nad tratwę. Uratowany! Był uratowany! Rozbitek niezdarnie próbował zatańczyć.
Tymczasem z helikoptera spuszczono sznurową drabinkę. Mężczyzna o wychudłej, porosłej krzaczastą brodą twarzy, cały w łachmanach, został brutalnie wypchnięty na stopnie drabinki.
Helikopter oddalił się i zniknął.
Na tratwie było teraz dwóch rozbitków.
I na koniec trochę dłuższy, ale mój ulubiony - "Sznycel górski"
- Moja noga! Wcale jej nie czuję!
Phil znęcał się nad nogą : przez spodnie chwytał ciało w garście i rozdzierał z furią. Szczypał się zapamiętale od uda po kostkę, na koniec walił wściekle pięścią w kolano. Koledzy próbowali go pocieszyć.
- No i co z tego! To normalne! - rzekł Jerzy. - Wszyscy mamy takie samo wrażenie. Patrz!
Jerzy kopnął Henryka w goleń z całej siły, żeby wyglądało to przekonywająco. Henryk nie mógł powstrzymać boleściwego jęku, po którym zrozpaczony Phil zalał się łzami.
- No i sami widzicie! Chcecie mi tylko zamydlić oczy!
Henryk uśmiechnął się krzywo.
- Akurat w tym momencie zabolał mnie żołądek. Kopniaka nawet nie poczułem. Zresztą popatrz na Jerzego. Twoja kolej, Jurek!
Jerzy jęknął, ale zacisnął zęby i udało mu się zdusić okrzyk. Phil odzyskał nadzieję.
- Naprawdę nic cię nie bolało, Jureczku? Spróbuj jeszcze raz, Heniu!
Jerzy podskoczył.
- O nie! Co to to nie! Dosyć tego! Lepiej raz wreszcie powiedzieć mu prawdę! Mam tego dość!
- Phil musisz być dzielny. Nie chcieliśmy ci mówić, ale skoro nalegasz, trudno. Tak odmroziłeś nogę. To straszny cios, wiem, ale nie przejmuj się, nie ma ani śladu gangreny. Jeszcze nie wszystko stracone, wyciągniemy cię stąd. Gdyby nie ta cholerna lina...
Phil jednak nie słuchał. Płakał cicho, obmacując nogę. Henryk odwrócił się z obrzydzeniem.
Nazajutrz noga Phila zsiniała. Poświęcili jeden koc i owinęli ją.
- Gdyby nam się udało dostać na tę półkę, którą tam widać moglibyśmy rozpalić ognisko- rzekł Jerzy. - Patrzcie, rośnie tam kilka niskopiennych drzew. Zostało nam jeszcze pudełko zapałek.
- Ognisko - jęknął Phil - ognisko, błagam was!
- Zaraz, zaraz rozpalimy ognisko jak się patrzy, a ty... Uwaga! Jerzy!
Za późno. Phil porwał pudełko zapałek, trzymane niedbale przez Jerzego. Chwycił je łapczywie i zanim pozostali zdążyli się ruszyć, zapalił jedną i zbliżył do twarzy z odpychającym wyrazem zwierzęcej radości.
- Ciepło... bardzo ciepło... dobre, dobre ciepło! - bełkotał, śliniąc się.
Drżącymi palcami usiłował zapalić następną, ale nie zdążył. Henryk rozłożył go celnym kopniakiem w brodę i schylił się, by odzyskać cenne pudełeczko. Na twarzy Phila odcisnęły się czerwone ślady gwoździ.
- W drogę!
Unieśli chorego i powędrowali w kierunku skalnego występu. Przy każdym kroku ślizgali się po oblodzonym śniegu, bezwładnie padali, a Phil wymykał im się z rąk jak szmaciana lalka. Żeby nie zjechał na sam dół zbocza, trzeba go było przywiązać, a przy tym, oczywiście, samemu nie dać się ściągnąć. Wreszcie dotarli do półki. Zanadto wyczerpani, by cokolwiek mówić, padli na ściętą mrozem ziemię i leżeli bez ruchu. Alarmujące kłucie w kończynach dolnych dodało im sił. Wstali. W każdym razie Henryk i Jerzy wstali Z trudem ułamali kilka niższych gałęzi. Wkrótce mieli już dość paliwa na małe ognisko. Rozpalenie okazało się trudne, ale możliwe. Kilka chwil później krztusili się od gryzącego dymu z wilgotnego drewna Ale i tak było to niesłychanie przyjemne.
- Trzeba podsycać ogień, żeby nie zgasł.
Doglądanie ogniska zlecono Philowi. Dwaj pozostali poszli tymczasem po drewno. Nadzieja wraca. Niedługo pewnie nadejdzie pomoc. Grunt to wytrzymać.
Dwa dni później ujrzeli helikopter, krążący wysoko na północnym krańcu nieba. Machali rękoma, krzyczeli, biegali. Wszystko na nic. Helikopter krążył całe przedpołudnie i nie zauważył ich. Potem widzieli jeszcze wiele śmigłowców. A nawet, daleko na wschodzie, dostrzegli kolumnę ratowników. Wiał jednak wschodni wiatr. Krzyków trzech ludzi nie dosłyszano. Problemem numer jeden stał się jednak głód. Starali się jak najdłużej zachować kanapki, w które zaopatrzono ich w schronisku. Teraz jednak zostało po nich tylko wspomnienie. Trzeba było znaleźć coś innego.
- Zdechniemy z głodu - rozpaczał Henryk - zdechniemy z głodu jak psy. Nie mamy nawet kości do ogryzania.
Phil miał się trochę lepiej. Nogi nadal nie czuł, ale przynajmniej zachowywał się przyzwoicie.
- Czy nie moglibyście poszukać jagód? - zaproponował bez uśmiechu.
Pozostali nawet nie odpowiedzieli. Po dwóch dniach byli tak osłabieni, że nie mogli się już czołgać do drzew po następną porcję opału. To Henryk wpadł na pomysł. Pewnej nocy zbudził Jerzego i długo szeptał mu na ucho. Jerzy podskoczył.
- Och, nie mówisz tego serio!?
Henryk zapalił się.
- A dlaczego nie? Czemu nie mielibyśmy tak zrobić? Ze względu na zasady moralne? Chcesz może zdechnąć bez walki? Czy zrobimy coś złego? Tak czy owak, nic z niej już nie będzie, wiesz o tym równie dobrze jak ja. Moglibyśmy ciągnąć zapałki, ale skoro on jej nie czuje, bierzmy jego.
- Jednak... A gdyby coś poczuł?
- E tam! Ja to załatwię.
Henryk podczołgał się do śpiącego Phila. Zachowując wszelkie środki ostrożności, odwinął koc i podciągnął nogawkę. Uszczypnął odmrożoną łydkę. Phil nawet nie drgnął. Henryk otworzył harcerski scyzoryk o sześciu ostrzach. Jerzy zamknął oczy. Gdy je znów otworzył, Henryk trzymał gruby plaster łydki w lewej ręce; prawą wytarł nóż, zamknął go i schował do kieszeni. Opuścił nogawkę, narzucił koc i wrócił do Jerzego, ważąc na dłoni kawał mięsa.
- Wcale nie cierpiał. Upieczemy to, będzie całkiem niezłe.
Rozkoszny zapach pieczystego zbudził Phila.
- Hej, chłopaki, co to, sen, czy co? Skąd wytrzasnęliście mięso?
- To Henryk. Zabił jakieś dziwne zwierzątko. Rzucił nożem i udało mu się trafić ostrzem. Wyobrażasz sobie? Smak może być dziwny, ale nie czas teraz na wybrzydzanie, prawda?
Phil zgadzał się w zupełności.
Gdy mięso się upiekło, podzielili je na trzy równe części. Henryk i Jerzy uznali, że pieczeń jest pyszna. Z Philem sprawa miała się inaczej. Już przy pierwszym kęsie - poznał siebie.
- Złodzieje! Parszywi złodzieje!
Chciał ich bić, ale nie starczyło mu sił. Upadł twarzą w śnieg i płakał żałośnie. Jerzemu i Henrykowi zrobiło się strasznie przykro. Próbowali przemówić mu do rozsądku.
- Rzeczywiście, może powinniśmy cię byli uprzedzić, ale to nie powód do robienia tragedii...
- Oczywiście, dla was to żadna tragedia! Takich złodziei jak wy w ogóle nic nie obchodzi!
- Po pierwsze, nie jesteśmy złodziejami! Podzieliliśmy dokładnie na trzy równe części. Dostałeś tyle, co my!
- Ale dla mnie to nie to samo! Żywić się własną nogą! Zresztą nie będę mógł jej nawet tknąć! To nieludzkie!
- Nieludzkie, nieludzkie! Łatwo ci mówić! Zresztą sam przecież masz w zwyczaju obgryzać paznokcie!
Phil dąsał się przez cały dzień, jak niegrzeczny chłopczyk, co nie chce jeść zupki. Porcja leżała przed nim, zimna. Henryk zaproponował, by ją odstąpił, jeśli sam nie je, ale odmówił z oburzeniem. Wreszcie, wieczorem, nie wytrzymał. Przekonany, że go nie widzą, rzucił się na plaster mięsa i pożarł go. Zaraz potem zasnął, pomrukując z sytości. Nazajutrz znów był mięsny posiłek, następnego dnia też. Ogień trzaskał wesoło. Trzej mężczyźni spędzali czas patrząc w niebo, z nadzieją, że ujrzą helikoptery ratowników. Rzeczywiście, wypatrzyli dwa czy trzy, daleko na południu, lecz nie udało się zwrócić ich uwagi. Noga powoli się kończyła. Trzeba było oszczędzać. Ołówkiem wyrysowali na skórze znaki. Dzienną porcję wytyczyli linia przerywaną. Racjonowanie żywności jednak tylko odroczyło zbliżający się koniec. Pewnej nocy (zabiegu dokonywali zawsze podczas snu Phila, by nie nadwerężać jego wrażliwości ), otóż pewnej nocy ból obudził Phila. Odmrożona część nogi została skonsumowana. Po złudnej obfitości nastąpił post, który bliskość pożywienia czyniła jeszcze bardziej okrutnym i nieznośnym. Henryk, większy głodomór, płakał z bólu. A jednak to nie on, lecz właśnie Jerzy pewnego dnia spytał niewinnie:
- A jak się miewa twoja druga noga, stary?
- Jak marzenie. Nic się nie bój. Masuję ją rano i wieczorem. Zostanie mi przynajmniej ta.
Następnej nocy Henryk przyłapał Jerzego na odchylaniu koca, kryjącego jedyną kończynę dolną Phila. Mimo woli nie mógł się powstrzymać, by nie życzyć akcji powodzenia. Nazajutrz, przechodząc, niby przypadkiem potrącił nogę Phila.
- Och, przepraszam! Zabolało?
- Nic nie szkodzi, drobiazg.
Odtąd co noc Jerzy odsłaniał nogę Phila, a co rano Henryk podstępem mierzył stopień jej wrażliwości. Phil raz krzyczał z bólu, to znów nie reagował. Jego dziwne zachowanie zaniepokoiło przyjaciół. Tej nocy postanowili sprawę wyjaśnić. Podwinęli nogawkę. Z piersi wyrwał im się krzyk rozczarowania. Z drugiej nogi zostały już tylko resztki.
Ten świntuch Phil zeżarł ją po kryjomu!