Mało sadystyczne, za to prawdziwe. Sadystyczne by było, jak by się historia inaczej skończyła. Hejterzy scrollować i olać temat.
Nie było, bo historia własna (aczkolwiek niewiele z niej sam pamiętam, większość opowiadali wielokrotnie rodzice).
Rok około '93,94. Miałem wtedy 4-5 lat, a mój ojciec pracował jako "operator sprzętu ciężkiego", czyli jeździł koparkami, dźwigami, detami, cysternami i chuj go wie czym jeszcze. Przejście graniczne z Rosją, miejsc. Bezledy. Sama miejscowość (z niej pochodzę) leży około 6km od przejścia granicznego, ale tak już się zwykło nazywać to przejście - Bezledy. Się zdarzyło, że ojciec mnie zabrał ze sobą do roboty, co bym sobie ciągnikiem pojeździł z nim. Wtedy z uwagi na zadupie jakim są Bezledy - był to niemalże wypad do disneylandu. Więc jeździłem sobie z ojcem od rana w tym ciągniku, a ojciec kursy robił z podczepioną cysterką/jakimś szambowozem, bo niedaleko przejścia granicznego osuszali jakieś tereny pod zabudowę i trzeba było wypompować jakieś jeziorko/staw/bagno. Cały pikuś w tym, że owe jeziorko było już po ruskiej stronie przejścia. A cysterki wywoziły, to co wypompowały na polską stronę (nie mam pojęcia dlaczego).
Gdzieś koło południa zrobiliśmy się głodni, więc robiąc n-ty kurs tą cysterką, zatrzymał się ojciec jeszcze na polskiej stronie przejścia, gdzie znajdowały się także budki z hamburgerami/zapiekankami - jakiś tam pseudo fast-food dla celników, WOP-ków i innych ludzi, którzy tam pracowali.
Zamówił sobie i mi jakąś zapiekankę. Oczywiście ojciec wciągnął ja w minutę, a mi to schodziło. Wpadł więc na genialny pomysł: "To ty sobie tu spokojnie zjedz, posiedź grzecznie przy budce, wypij colę a ja w tym czasie pojadę kolejną "turę" zatankować i jak będę wracał to cię zabiorę." Jak powiedział tak zrobił i zostawił mnie (4-5 latka) pod budką z zapiekankami na polskiej stronie przejścia granicznego
Miałem też poczekać, bo babka z budki z zapiekankami miała mi tam jakąś mini-zabawkę dać czy cuś (nie miała jak wydać reszty chyba) jak będę grzeczny. Wyszło jak zwykle, bo się chyba ojciec nie dogadał z babką za dobrze. Zżarłem zapiekankę, babka mi dała taką zabawkę, w którą jak się dmuchnęło to wyskakiwało takie śmigiełko, które wylatywało z tej zabawki na jakieś kilka metrów. I poszedłem po tatusia, wprost na ruską granicę Przeszedłem całą polską stronę (budki WOP-ków, celnicę) i całą ruską stronę. Po drodze bawiąc się "śmigiełkiem". Nie zatrzymał mnie kompletnie NIKT! Żeby było śmieszniej to za którymś tam "dmuchnięciem" śmigiełko z zabawki wpadło pod radiowóz ruskiej milicji, który sobie stał nieopodal. Rusek wyszedł z samochodu, uprzejmie wyjął śmigiełko spod wozu i wręczył mi je, po czym podreptałem dalej - widząc z daleka miejsce gdzie stoją ciągniki z cysternami.
Kiedy już doszedłem do tych ciągników, zadowolony idę do ojca - pochwalić się, że nie musi się specjalnie zatrzymywać, żeby mnie zabrać. Oczywiście mina ojca bezcenna Doskonale pamiętam, bo najpierw dostałem soczysty wpierdol, potem ojciec wsadził mnie do ciągnika i przy kolejnym wyładunku cysterny odstawił do domu. Tak oto ostatni raz z ojcem pojechałem do pracy Długo nie rozumiałem czemu dostałem wpierdol
Przy każdej imprezie rodzinnej byłem więc "małym przemytnikiem". Sadystycznie by było jakby mnie ruscy zgarnęli i odstawili do jakiejś ichniejszej plackówi milicyjnej. Zdarzało się już, że stamtąd ludzie znikali
Jak chujowe to wiadomo...
Nie było, bo historia własna (aczkolwiek niewiele z niej sam pamiętam, większość opowiadali wielokrotnie rodzice).
Rok około '93,94. Miałem wtedy 4-5 lat, a mój ojciec pracował jako "operator sprzętu ciężkiego", czyli jeździł koparkami, dźwigami, detami, cysternami i chuj go wie czym jeszcze. Przejście graniczne z Rosją, miejsc. Bezledy. Sama miejscowość (z niej pochodzę) leży około 6km od przejścia granicznego, ale tak już się zwykło nazywać to przejście - Bezledy. Się zdarzyło, że ojciec mnie zabrał ze sobą do roboty, co bym sobie ciągnikiem pojeździł z nim. Wtedy z uwagi na zadupie jakim są Bezledy - był to niemalże wypad do disneylandu. Więc jeździłem sobie z ojcem od rana w tym ciągniku, a ojciec kursy robił z podczepioną cysterką/jakimś szambowozem, bo niedaleko przejścia granicznego osuszali jakieś tereny pod zabudowę i trzeba było wypompować jakieś jeziorko/staw/bagno. Cały pikuś w tym, że owe jeziorko było już po ruskiej stronie przejścia. A cysterki wywoziły, to co wypompowały na polską stronę (nie mam pojęcia dlaczego).
Gdzieś koło południa zrobiliśmy się głodni, więc robiąc n-ty kurs tą cysterką, zatrzymał się ojciec jeszcze na polskiej stronie przejścia, gdzie znajdowały się także budki z hamburgerami/zapiekankami - jakiś tam pseudo fast-food dla celników, WOP-ków i innych ludzi, którzy tam pracowali.
Zamówił sobie i mi jakąś zapiekankę. Oczywiście ojciec wciągnął ja w minutę, a mi to schodziło. Wpadł więc na genialny pomysł: "To ty sobie tu spokojnie zjedz, posiedź grzecznie przy budce, wypij colę a ja w tym czasie pojadę kolejną "turę" zatankować i jak będę wracał to cię zabiorę." Jak powiedział tak zrobił i zostawił mnie (4-5 latka) pod budką z zapiekankami na polskiej stronie przejścia granicznego
Miałem też poczekać, bo babka z budki z zapiekankami miała mi tam jakąś mini-zabawkę dać czy cuś (nie miała jak wydać reszty chyba) jak będę grzeczny. Wyszło jak zwykle, bo się chyba ojciec nie dogadał z babką za dobrze. Zżarłem zapiekankę, babka mi dała taką zabawkę, w którą jak się dmuchnęło to wyskakiwało takie śmigiełko, które wylatywało z tej zabawki na jakieś kilka metrów. I poszedłem po tatusia, wprost na ruską granicę Przeszedłem całą polską stronę (budki WOP-ków, celnicę) i całą ruską stronę. Po drodze bawiąc się "śmigiełkiem". Nie zatrzymał mnie kompletnie NIKT! Żeby było śmieszniej to za którymś tam "dmuchnięciem" śmigiełko z zabawki wpadło pod radiowóz ruskiej milicji, który sobie stał nieopodal. Rusek wyszedł z samochodu, uprzejmie wyjął śmigiełko spod wozu i wręczył mi je, po czym podreptałem dalej - widząc z daleka miejsce gdzie stoją ciągniki z cysternami.
Kiedy już doszedłem do tych ciągników, zadowolony idę do ojca - pochwalić się, że nie musi się specjalnie zatrzymywać, żeby mnie zabrać. Oczywiście mina ojca bezcenna Doskonale pamiętam, bo najpierw dostałem soczysty wpierdol, potem ojciec wsadził mnie do ciągnika i przy kolejnym wyładunku cysterny odstawił do domu. Tak oto ostatni raz z ojcem pojechałem do pracy Długo nie rozumiałem czemu dostałem wpierdol
Przy każdej imprezie rodzinnej byłem więc "małym przemytnikiem". Sadystycznie by było jakby mnie ruscy zgarnęli i odstawili do jakiejś ichniejszej plackówi milicyjnej. Zdarzało się już, że stamtąd ludzie znikali
Jak chujowe to wiadomo...
Wpis zawiera treści oznaczone jako przeznaczone dla dorosłych, kontrowersyjne lub niezweryfikowane
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis