Ruski mafiozo wybrał się na ryby i jak to ruski mafioso miał, ze dwa
złote łańcuchy (po pół kilo każdy) na szyi, na każdym palcu złoty
sygnet, a w kieszeni gruby rulon dolarów - oczywiście same setki.
Wziął ze sobą trzy flaszki.
Zimno było więc wypił je po kolei.
Oczywiście upił się i usnął.
Budzi się, a tu nie ma łańcuchów, sygnetów, ani dolarów.
Zadzwonił z komórki po swoich ludzi i nie minęło pół godziny, a
podjechały cztery czarne mercedesy, w każdym po pięciu ludzi, wszyscy
z kałachami. twierdzili, że to najprawdopodobniej ktoś z okolicznej wsi
obrobił szefa.
Wpadają do wsi i pytają o sołtysa. Ktoś z miejscowych
wskazał dom pośrodku wsi. Wpadają do sołtysa, a tam na ganek wychodzi
facio w kufajce, na szyi ma dwa złote łańcuchy, na każdym palcu
sygnet, a z kieszeni kufajki wystaje mu rulon 100 dolarówek. Przeładowali
broń i pytają skąd to wszystko ma. Sołtys mówi:
- No nie uwierzycie chłopaki. Idę sobie przez las z psem na spacerze,
a tu nad brzegiem jeziora leży jakiś facet, w trupa pijany i ma to
wszystko przy sobie. No to go obrobiłem. Na koniec ściągnąłem mu
gacie zerżnąłem i poszedłem do domu.
Chłopaki patrzą pytającym wzrokiem na szefa. Szef podchodzi do
sołtysa, przygląda się chwilę błyskotkom i mówi:
- To nie moje...
złote łańcuchy (po pół kilo każdy) na szyi, na każdym palcu złoty
sygnet, a w kieszeni gruby rulon dolarów - oczywiście same setki.
Wziął ze sobą trzy flaszki.
Zimno było więc wypił je po kolei.
Oczywiście upił się i usnął.
Budzi się, a tu nie ma łańcuchów, sygnetów, ani dolarów.
Zadzwonił z komórki po swoich ludzi i nie minęło pół godziny, a
podjechały cztery czarne mercedesy, w każdym po pięciu ludzi, wszyscy
z kałachami. twierdzili, że to najprawdopodobniej ktoś z okolicznej wsi
obrobił szefa.
Wpadają do wsi i pytają o sołtysa. Ktoś z miejscowych
wskazał dom pośrodku wsi. Wpadają do sołtysa, a tam na ganek wychodzi
facio w kufajce, na szyi ma dwa złote łańcuchy, na każdym palcu
sygnet, a z kieszeni kufajki wystaje mu rulon 100 dolarówek. Przeładowali
broń i pytają skąd to wszystko ma. Sołtys mówi:
- No nie uwierzycie chłopaki. Idę sobie przez las z psem na spacerze,
a tu nad brzegiem jeziora leży jakiś facet, w trupa pijany i ma to
wszystko przy sobie. No to go obrobiłem. Na koniec ściągnąłem mu
gacie zerżnąłem i poszedłem do domu.
Chłopaki patrzą pytającym wzrokiem na szefa. Szef podchodzi do
sołtysa, przygląda się chwilę błyskotkom i mówi:
- To nie moje...