Niewolnictwo kojarzy sie w/g wydreptanego przez lewaków stereotypu. Biały własciciel, obowiazkowo okrutnik i prostak znęca sie nad porwanymi ze swoich domów czarnymi niewolnikami. Jednak jak sie okazuje wszystko jest bardziej złozone i mogłoby wywołac ból dupy u niejednego z antify gdyby tylko potrafił przyswajac fakty. Nie tylko czarni mieli niewolników ale przodowały w tym czarne kobiety, a rasizm wsród czarnych to chleb powszedni także wzgledem swoich ziomków. Czarna kobieta rasistka i włascicielka niewolników? Nie moze byc. Zapraszam do lektury.
Nie ma wszakże powodu ukrywać, że najbardziej wydeptana droga do emancypacji wiodła po prostu przez alkowę białego pana. Do czasu, gdy w 1820 r. wszystkie prerogatywy dotyczące wyzwalania niewolników zawłaszczyło państwo, zazwyczaj intymne kontakty właścicieli z ich niewolnicami prowadziły do uwolnienia konkubin i ich potomstwa. Dlatego nie jest przypadkiem wrażenie, jakoby wśród czarnych właścicieli niewolników prawie niepodzielnie panował matriarchat. Nie mogło jednak być inaczej, skoro aż 75 proc. wyzwalanych niewolników stanowiły byłe lub aktualne kochanki swoich właścicieli, stąd np. w Charleston prawie 3/4 czarnych posiadaczy niewolników to były kobiety.
Najsławniejszą stała się Marie Metoyer z Luizjany, wcześniej znana jako Coincoin. Wypożyczona przez pana na służbę bogatemu francuskiemu kupcowi, najpierw została jego kochanką, a potem własnością, ponieważ w porywie serca Metoyer kupił ją wraz z pięciorgiem dzieci z wcześniejszego związku. Uwolniona, gdy kochanek zdecydował się na małżeństwo z bardziej odpowiednią partią, Coincoin, już jako Madame Metoyer, utworzyła wraz z licznym potomstwem rodzinny klan zawiadujący prawdziwym imperium tytoniowym, obrabianym podobno przez 215 niewolników. Inną mocną kobietą, która po wyzwoleniu odniosła wraz z synem sukces finansowy na podobną skalę, była C. Richards (imię zawieruszyło się w rejestrach), właścicielka wielkiej plantacji trzciny cukrowej i 150 niewolników. Aż jedna trzecia niewolników wyzwolonych przed 1820 r. była potomstwem białych plantatorów, a prawo z 1668 r. gwarantowało dzieciom pochodzącym z takich związków dożywotnią wolność. Wszelako powszechność takiego sposobu wydobywania się z niewolnictwa miała skutki uboczne. Z czasem na Południu wykształciła się kasta ludzi wyróżniających się jaśniejszym odcieniem skóry, a członkowie nowej klasy strzegli jej hermetyczności z inkwizytorską czujnością. W XIX w. Mulaci stanowili już zdecydowaną większość wśród kolorowych właścicieli niewolników. Nie wpływało to wszakże na wzajemne relacje, które pozostały prostym odwzorowaniem stosunków panujących między białymi a ich czarnymi niewolnikami, bez zachowania nawet pozorów solidarności rasowej. W istocie podziały te były jeszcze silniejsze, bo nie niwelował ich status majątkowy, a Mulaci ściślej izolowali się od ludzi o ciemniejszej skórze niż biali od dorównujących im zasobnością portfela czarnych.
Tę odmianę rasizmu Afroamerykanie przenieśli wkrótce za ocean, do swojej nowej-starej ojczyzny w Afryce. Tworząc Liberię, zamiast uczynić z niej utopijną Arkadię, zgodnie z podniosłymi deklaracjami Amerykańskiego Towarzystwa Kolonialnego odtworzyli tylko własną nieudolną kopię południowych stanów Ameryki sprzed wojny domowej, ze wszystkimi ich wadami, ale bez żadnych zalet. Rdzenna ludność, uznana przez przybyszy za niższą rasowo i cywilizacyjnie, została podbita; zamiast równości i wolności rozkwitło niewolnictwo, a Liberia do dziś pozostaje jednym z najbardziej ponurych i niebezpiecznych miejsc na kontynencie.
żródło: rp.pl/Rzecz-o-historii/312019882-USA-Czarnoskorzy-tez-mieli-niewolnikow.html
Nie ma wszakże powodu ukrywać, że najbardziej wydeptana droga do emancypacji wiodła po prostu przez alkowę białego pana. Do czasu, gdy w 1820 r. wszystkie prerogatywy dotyczące wyzwalania niewolników zawłaszczyło państwo, zazwyczaj intymne kontakty właścicieli z ich niewolnicami prowadziły do uwolnienia konkubin i ich potomstwa. Dlatego nie jest przypadkiem wrażenie, jakoby wśród czarnych właścicieli niewolników prawie niepodzielnie panował matriarchat. Nie mogło jednak być inaczej, skoro aż 75 proc. wyzwalanych niewolników stanowiły byłe lub aktualne kochanki swoich właścicieli, stąd np. w Charleston prawie 3/4 czarnych posiadaczy niewolników to były kobiety.
Najsławniejszą stała się Marie Metoyer z Luizjany, wcześniej znana jako Coincoin. Wypożyczona przez pana na służbę bogatemu francuskiemu kupcowi, najpierw została jego kochanką, a potem własnością, ponieważ w porywie serca Metoyer kupił ją wraz z pięciorgiem dzieci z wcześniejszego związku. Uwolniona, gdy kochanek zdecydował się na małżeństwo z bardziej odpowiednią partią, Coincoin, już jako Madame Metoyer, utworzyła wraz z licznym potomstwem rodzinny klan zawiadujący prawdziwym imperium tytoniowym, obrabianym podobno przez 215 niewolników. Inną mocną kobietą, która po wyzwoleniu odniosła wraz z synem sukces finansowy na podobną skalę, była C. Richards (imię zawieruszyło się w rejestrach), właścicielka wielkiej plantacji trzciny cukrowej i 150 niewolników. Aż jedna trzecia niewolników wyzwolonych przed 1820 r. była potomstwem białych plantatorów, a prawo z 1668 r. gwarantowało dzieciom pochodzącym z takich związków dożywotnią wolność. Wszelako powszechność takiego sposobu wydobywania się z niewolnictwa miała skutki uboczne. Z czasem na Południu wykształciła się kasta ludzi wyróżniających się jaśniejszym odcieniem skóry, a członkowie nowej klasy strzegli jej hermetyczności z inkwizytorską czujnością. W XIX w. Mulaci stanowili już zdecydowaną większość wśród kolorowych właścicieli niewolników. Nie wpływało to wszakże na wzajemne relacje, które pozostały prostym odwzorowaniem stosunków panujących między białymi a ich czarnymi niewolnikami, bez zachowania nawet pozorów solidarności rasowej. W istocie podziały te były jeszcze silniejsze, bo nie niwelował ich status majątkowy, a Mulaci ściślej izolowali się od ludzi o ciemniejszej skórze niż biali od dorównujących im zasobnością portfela czarnych.
Tę odmianę rasizmu Afroamerykanie przenieśli wkrótce za ocean, do swojej nowej-starej ojczyzny w Afryce. Tworząc Liberię, zamiast uczynić z niej utopijną Arkadię, zgodnie z podniosłymi deklaracjami Amerykańskiego Towarzystwa Kolonialnego odtworzyli tylko własną nieudolną kopię południowych stanów Ameryki sprzed wojny domowej, ze wszystkimi ich wadami, ale bez żadnych zalet. Rdzenna ludność, uznana przez przybyszy za niższą rasowo i cywilizacyjnie, została podbita; zamiast równości i wolności rozkwitło niewolnictwo, a Liberia do dziś pozostaje jednym z najbardziej ponurych i niebezpiecznych miejsc na kontynencie.
żródło: rp.pl/Rzecz-o-historii/312019882-USA-Czarnoskorzy-tez-mieli-niewolnikow.html