Na zakręcie, w tłumie ludzi,
Jedzie rowerzysta, nikt go nie polubi.
Nie patrzy na innych, pędzi jak burza,
Gdzie staje, chaos zaraz się burza.
Dzwonek ma głośny, trąbi bez przerwy,
Nie zwalnia tempa, choć tłum niepewny.
Wchodzi na chodnik, wchodzi na trawnik,
Gdzieś w oddali słychać jego śladnik.
Nie zna zasad, nie zna kultury,
Pędzi przez miasto, jak wicher ponury.
Każdy na niego z gniewem spogląda,
Lecz on nic nie widzi, wciąż naprzód pogląda.
Rowerzysta chujowy, samolubny mistrz,
Niech każdy uważa, gdy on rusza w niż.
Bo choć ma dwa koła i ścieżki rowerowe,
To jedzie jakby miał miasto całe za nowe.