18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (4) Soft (5) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: 48 minut temu
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 4:40
🔥 Koniec jazdy - teraz popularne

#dramat

O ja-pier-do-le, czy to jest żart?

Takie słowa „wypsnęły” mi się z ust po seansie, ponieważ ta cała sprawa, to jakiś nieśmieszny żart, który nigdy nie powinien się zdarzyć.
Jest to film oparty na faktach, lecz odradzam wam czytania czegokolwiek o tym zajściu, ponieważ wtedy zepsujecie sobie zakończenie.
Tak więc skaczcie na głęboką wodę i liczcie na to, że wam się spodoba seans.
Jednak jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o tym dziele, to zapraszam do czytania, a cała reszta niech wypożycza tę perełkę.

Ogólnie w tej sprawie mamy dwie strony.
Z jednej mamy sportowców, którzy są prostoliniowi, myślą tylko o tym by się napić oraz „zaruchać” i społeczeństwo ich „toleruje”, ponieważ w ogóle się nie różnią od reszty.
Po drugiej stronie mamy anarchistów, znaczy skinheadów, którzy słuchają „muzykę szatana”, nie są tacy prości, a do tego starają się swoje emocje przekazać poprzez ubiór oraz zachowanie, przez co „normalni” i „zwyczajni” ich nie nienawidzą.
Cholercia, ale ja jestem głupi, ponieważ w filmie jest jeszcze jedna strona, którą zobaczymy na początku, a mianowicie sędziego, który musi przesłuchać świadków, a do tego wydać słuszny wyrok.
Tak naprawdę, to przez cały seans nie dowiadujemy się co tak naprawdę się stało i dlaczego wylądowali oni na rozprawie.
Owszem, film rozpoczyna się sceną, gdy kamera jedzie po ulicy i nagle przeskakuje na sportowców, a potem na wkurzonych anarchistów, którzy mają zamiar wpierdzielić tępakom, lecz po chwili cofamy się do przeszłości i zaczyna się seans.

Cóż, można się przyczepić do tego, że postacie są tylko delikatnie zarysowane i nie należą do zbyt głębokich, lecz moim zdaniem taki był zamysł twórcy i nie powinno się obniżać za to oceny, ale mimo wszystko nie każdemu to musi przypasować.
Do tego można narzekać też, że od samego początku wiadomo, która strona jest dobra, a która zła, ale to w ogóle nie przeszkadza w chłonięciu tego dzieła i to co stanie się pod koniec na bank wami wstrząśnie.

Teraz powinienem podać kilka plusów, ale mimo wszystko na bank już wyrobiliście sobie zdanie na temat tego dzieła, więc nie będę się specjalnie rozpisywał.

Największą siłą tego filmu jest cała ta nierealna opowieść, która szokuje swoim zaskoczeniem, lecz to nie jest jedyny plus.
Można do tego dorzucić jeszcze kamerę, aktorstwo oraz muzykę, której nie ma za wiele, a która jeszcze bardziej buduje klimat, który można kroić nożem…
O kurcze, całkowicie zapomniałem o charakteryzacji, która też nie jest zła, a właściwie jest bardzo dobra (co za mowa-trawa).

Nim znów wam napiszę, że naprawdę warto obejrzeć to dzieło, to najpierw mała dygresyjna mowa, w której napiszę kilka dygresyjnych słów, a nawet zdań

To, dlaczego spodobał mi się ten obraz jest dosyć proste, ponieważ sam jestem wyrzutkiem, który odciął się od ludzi, i takie dzieła naprawdę mnie dotykają.
Gdybym był zdrowy i „normalny”, to wtedy nie miałbym czasu na to by szukać ciekawych filmów, a wtedy byście się zgubili we mgle, z nadzieją, że znajdziecie kogoś z latarnią, który wskazywałby wam mało znane filmy.
Na szczęście macie mnie, więc idźcie za mym płomieniem, a zaprowadzę was do świata, w którym znajdują się mało znane i dobre dzieła, bo jam wiem, gdzie znaleźć święty Graal.

Zauroczyłem się w tym dziele, ponieważ historia jest uniwersalna i nie trzeba wyglądać jak bohaterowie, by zrozumieć i zakochać się w tej opowieści, i dlatego dostaje ode mnie solidne 9 na 10 gwiazdek.

Filmowy Janusz mówi: Jeśli szukasz ciekawej i uniwersalnej opowieści, która szokuje i jest na faktach, to w takim razie zapraszam was na seans.
Jednak jeśli jesteście „zwyczajni”, to możecie sobie odpuścić to dzieło, bo nie docenicie go.


Jeśli spodobała się moja recenzja, to polecam wam zajrzeć na mój blog, bo można znaleźć tam więcej wartych uwagi dzieł filmowyjanusz[kropka]wordpress[kropka]com
Przerażająca wizja Wikinga..
darex99 • 2017-09-07, 15:46
strasznie smutne...

Najlepszy komentarz (35 piw)
~DMT • 2017-09-07, 15:54
darex99 napisał/a:

strasznie smutne...



...ale prawdziwe... No własne życzenie zresztą...

Vase de noces
H................g • 2017-05-10, 1:12
Jest to film, o którym nikomu nie powiesz, bo uznają cię za zboka.

Piszę to jako żart, ale jest w tym kapka prawdy, ponieważ kto normalny chciałby oglądać obraz, w którym występuje zoofilia?
Jeśli ktoś z was nie wie co to jest, to wyjaśniam – jest to seks ze zwierzęciem.
Mógłbym się rozpisać o tej parafilii, ale jest to blog o kinie, więc nie ma sensu wdawać się w szczegóły.
Jeśli taka krótka odpowiedź wam nie wystarcza, to zapraszam na Wiki, a ja wrócę do obrazu.

Tak szczerze, to nie mam pojęcia co opowiedzieć o tym dziele, ponieważ jest to czarno-biały film, w którym nie ma dialogów, więc jest sam obraz.
Gdy ludzie piszą lub opowiadają o tym czymś, to najczęściej skupiają się na scenie kopulacji ze świnią i nie ma co się dziwić, ale mimo wszystko jest to dosyć krótka scena, więc nie powinna wywierać takich emocji.
Tak wiem, że ludzie lubią opowiadać o czymś nienormalnym, szalonym, pojebanym itp. ale tutaj chodzi o coś więcej.

Ogólnie jest to romans, który opowiada o facecie zakochanym w świni…
– O boże, o boże, co za zboczenie, co za szaleństwo, co za pojebane gówno!!1111!1111!!!!! – takie mają myśli wszyscy „normalni”.
A co ja o tym sądzę?
Sam nie mam pojęcia, ponieważ zwierze – zakochało się w innym zwierzęciu i postanowiło je „przelecieć” – to tylko tyle i aż tyle, więc nie wiem co mam sądzić o tym.
Owszem, było mi smutno, gdy ten mężczyzna się bawił z innymi zwierzętami lub kręcił obręczą i z tego obrazu bije samotność, która dotyka też widza.
Dlaczego?
Ponieważ był on sam, nie miał nikogo, więc prowadził farmę, dbał o zwierzęta oraz popadał w obłęd, którego koniec zobaczy niewielu.

Nie potrafię znaleźć w sobie siły, aby ocenić ten film, ale powiem jedno.
Kamera, to pierdolony dramat – koniec.
No dobra, nie koniec, bo ostrzegam was, że są tutaj sceny, które mogą doprowadzić do wymiotów, więc pamiętajcie o tym.

Nie umiem dać oceny, więc wybaczcie i zdecydujcie sami, czy chcecie obejrzeć obraz, który opowiada o szaleństwie z powodu samotności.

Filmowy Janusz mówi: Jestem jedną z nielicznych osób, która obejrzała to dzieło, więc powiem tylko tyle.
Nie polecę wam go, ale też i nie zniechęcę was, ponieważ mimo wszystko ta wizja ma coś w sobie.

Jeśli szukacie mało znanych obrazów, to polecam wam ogarnąć mój blog filmowyjanusz.wordpress.com
W londynie
R................i • 2017-02-14, 15:44
Byłem ostatnio w Londynie. Dramat. Wpuścili tylu ciapatych, że człowiek już prawie nie słyszy polskiego na ulicy.
To jest dramat
TT4 • 2016-10-01, 1:53
Około 400 butelek

Najlepszy komentarz (51 piw)
nwonigers • 2016-10-01, 2:59
kto niby tu jest winny? Jak na moje samo jeblo
Dziady uwspółcześnione
TTKZJ • 2016-01-22, 20:22
w moim liceum organizują jakiś dzień mickiewiczowski i padła propozycja napisania sztuki bazującej na dziadach. No to się zgadzam, w dwa dni wypociłem krótki dramacik, który traktuje o obrazie typowego "cebulaka", ale zachowując przy tym jako tako formę dziadów. No i co? I gówno, polonistka stara prawi, że ubliża mniejszościom, kontrowersyjny i żebym w dupę sobie to wsadził. Także poddaję moje wypociny Waszej diagnozie. Enjoy.

GOSPODARZ:
Zamknijcie drzwi mi frontowe!
Na zewnątrz ziąb wieje wielki
Grzejniki mam trzystuwatowe
Ciągną tyle co cztery farelki
Na niedomiar zła – zero światła
W domu mam lampy żarowe
Jeno starczy, by która z nich spadła
I jakieś nieszczęście gotowe!
KUM 1:
Rad jestem być w tej audiencji
Mych kumów z ojczystej mej ziemi
U boku waść ekscelencji
Raczyć się trunkami temi
KUM 2:
Nie bredź już tak, dobrodzieju!
Na trunkach my nie poprzestali
Jest tatar i śledzik w oleju
Co było na półce – my brali!
KUM 1:
To było brać to co potrzeba
Nie widzę ja tu nawet chleba
Ni zasmażanej kapustki!
GOSPODARZ: (lamentuje bez życia)
W portfelu wieją mi pustki
RAZEM:
Szaro wszędzie, bieda wszędzie
Jak żyć, panie prezydencie?
KUM 1:
Bracia drodzy, kumy moje!
Kończmy wreszcie tę niesnaskę
Muszę prosić was o łaskę?
Winopodobne napoje
Pijmy z kryształowej czary!
Tyś jest młody, jam jest stary
GOSPODARZ:
Oto i charakter ducha!
Po cóż nam te ciągłe spory?
Czy to śledzik, czy kapucha
Każdy tu do picia skory!
(wznoszą toast)
GOSPODARZ:
Dysputujmy o czymś zatem
Może piłka? Samochody?
Albo i o polityce!
KUM 2:
Sam się prosisz o kłopoty.
KUM 1:
Jakie niby tu debaty?
Kiedy my zaledwie w trzech?
Trzeba zwołać tu kamraty
Nasze, będzie śpiew i śmiech!
GOSPODARZ:
To i myśl na złota miarę!
Przywołajmy więc sąsiada!
Wznieśmy raz kolejny czarę
Wszystko co pod ręką macie
Do obrzędów nam się nada!
Chwyćmy więc za mioteł końce
Walmy, aż tu wzejdzie słońce!
(walą miotłami o podłogę. Zaraz rozlega się pukanie.)

WĘDKARZ:
Sąsiad, ja nie daję rady!
I nie próbuj wciskać kitu!
Czyżbyś brał lekcje lambady?
Tynk mi sypie się z sufitu!
Z resztą stare to już dzieje!
Woła za mną żona – Basia
„Jeno przynieś co do domu!”
Biorę haczyk na karasia
I zanętę z waniliny
Krążek nylonowej liny
Jakiś nożyk też się nada
Coby wypatroszyć dziada
Także w pełni już gotowy
Tico drałuję na łowy.
Nie wiedziałem, że tak da się
Ciągle karaś za karasiem!
Cóż to była za ławica!
Już mnie boli potylica
Już mi z bólu cierpną ręce
Lecz wciąż łowię, jak najwięcej!
No i nagle, tak znienacka
Pojawia się straż rybacka!

GOSPODARZ:
Czego sąsiadowi trzeba
Żeby się dostać do nieba
Mamy śledzia, ogóreczka
W kuchni chłodzi się wódeczka

WĘDKARZ:
No i tu pies pogrzebany
Mandat przeto spłacić muszę
Takie ja cierpię katusze
Bierzcie więc ze mnie przykłady
Bo choć kartę mam już lata
To nieważna od dekady
Proszę więc nie bez kozery
Kopsnij sąsiad stówki cztery
(gospodarz zatrzaskuje drzwi)
RAZEM:
Szaro wszędzie, bieda wszędzie
Jak żyć, panie prezydencie?
KUM 1:
Widzę sąsiad gospodarza
Nie był godnym oponentem
Tak się widać w życiu zdarza
Woli łowić na zanętę
Niżli dysputować z nami
O rozterkach wyższej sfery
KUM 2:
Dość już, do jasnej cholery!
Dosyć mam tej błazenady
Żeś ze społecznej fasady!
Chyba przyznać się już pora
Że na łbie masz kuratora!
KUM 1:
Chcesz wyciągać na mnie brudy?
Sam żeś wątły jest i chudy
Bez pieniędzy i honoru
To działanie alkoholu!
GOSPODARZ:
Jesteśmy w bloku, nie w lesie
Rurami przez ściany się niesie!
(rozlega się pukanie)
ŚWIADKOWA:
Idę z wolna ja ulicą
Słyszę debaty głębokie
I pod myśli nawałnicą
Postanawiam rzucić okiem
Kto i czemu takie sprawy
I bez zbędnej im oprawy
Porusza w tym szarym bloku
Nie chcę więc się trzymać z boku
Wkraczam więc i dzwoniąc wszędzie
Głoszę wszystkim to orędzie
GOSPODARZ:
Czego pani więc potrzeba
Żeby się dostać do nieba?
Jest bigosik, kaszaneczka
W kuchni chłodzi się wódeczka
ŚWIADKOWA:
Och, kaszanka nie w me smaki
Nie chcę tu poczynać draki
Wolę zostać przy dialogu
Lecz wpierw powiem co o Bogu
GOSPODARZ:
Bogu? Pleciesz niczym dziecko!
My tu rozprawiamy świecko!
ŚWIADKOWA:
Bóg nasz stworzył świat ze słowa
Imię jego brzmi – Jehowa
(wręcza ulotkę, gospodarz agresywnie zatrzaskuje drzwi)
RAZEM:
Szaro wszędzie, bieda wszędzie
Jak żyć, panie prezydencie?
ALKOHOLIK:
Witam pana gospodarza
Witam i pana bliźniaka
Przyznam, rzadko mi się zdarza
Wpraszać się tak bez kozery
I choć już czterdzieści cztery
Butle rankiem wlałem w siebie
Skręca w bólu mi jelita
Myśli moje wciąż o chlebie
Trochę drożdży, trochę żyta…
GOSPODARZ:
Mamy to co panu trzeba
Fakt, ze świecą szukać chleba
Jest tu tatar, jest i szprotka
W kuchni chłodzi się… szarlotka
ALKOHOLIK:
Jeszcze dwie temu dekady
Był ja młody, był ja śniady
Miał ja żonę, córkę, syna
Gdzie to wszystko? Czyja wina,
Że odeszło po kres świata?
To za mocą mego kata
Co zrodzony był w gorzelni
Ja jej gwintu byłem wierny
Zaraz mija wiosna szósta
Butla nie chce wciąż być pusta.
Jakby jakaś, daję słowo,
Czarna, osmolona ręka
Dolewała mi miarowo.
Oto i moja udręka!
Nie chcę żadnych podarunków!
Muszę pijać resztę wieków
W moim własnym rozrachunku
Taka bowiem moja kara
Los Syzyfa i Ikara
Bowiem zważcie to u siebie:
Kto swój żywot niszczy, psuje
Tylko bo mu coś smakuje
Nie pomyśli już o chlebie
Nawet jeśli jest w potrzebie.
(Alkoholik wychodzi)
KUM 2:
Wielkie to nauki były
KUM 1:
Choć chłop wątły, ile siły
Miały jego straszne słowa
KUM 2:
I fakt faktem, mocna głowa
KUM 1:
Aż mi nie smakuje wino…
GOSPODARZ:
Chyba portfel mi zaginął.
(Gospodarz obojętnie rozkłada się na krześle)
Zawód go spotka
Gdy zajrzy do środka
RAZEM:
Szaro wszędzie, bieda wszędzie
Jak żyć, panie prezydencie?
Najlepszy komentarz (64 piw)
Galin • 2016-01-22, 21:02
Jesteś inteligenty i zdolny typ. Nie spierdol tego.
Cytat:

Szanowni Sadole,

opowiem wam dzisiaj historię, w którą zapewne ciężko będzie wam uwierzyć. Jestem protagonistą w tej opowieści, a sam nie dowierzam temu, co zrobiłem.
Długość tego posta może was przerazić, jednak spróbuję przedstawić wam wydarzenia najdokładniej jak tylko potrafię.
Czy stoicie gdzieś w kolejce, czy sracie, czy cokolwiek tam robicie przeglądając sadola, gwarantuje wam - przeczytanie tego nie będzie zmarnowanym czasem.

Na poczet ścisłości faktów, na początku muszę wam powiedzieć co nieco o mnie i o dziewczynie, której ta historia dotyczy. Skoro łatwiej jest mówić o kimś, niż o sobie, to pierw opowiem wam o niej.

W celu zachowania anonimowości, nazwijmy ją Zoltar.

Pierwsze dni pierwszego roku studiów na politechnie. Wyczuwalne napięcie na sali wykładowej. Same obce twarze. Jesteś otoczony ludźmi których totalnie nie znasz. Ludźmi, którzy uciekli ze swojej zabitą dechami dziury, którą z dumą nazywają Swoim Miastem, do stolicy studentów. Ludźmi, którzy będą częścią najciekawszego etapu w Twoim życiu. Tabula rasa.
Gościu siedzący obok mnie sprawiał wrażenie, że zaraz się popłacze. Zagaduje go - stary, nie martw się, będzie dużo gorzej.
Tu warto dodać, że jestem na dziekance i odrabiam kursy które upierdoliłem na swoim pierwszym roku. Nagle powiększone załamanie mojego rozmówcy sprawia, że zaczynam rozglądać się po sali. Jestem na kierunku, który w stosunku 4 do 1 dominują kobiety. Dobry wybór. Wiele uroczych twarzy, albo jak wolicie - dobrych dupeczek.
Prowadzący zbiera się już, aby rozpocząć wykład, gdy do sali wchodzi ona. Kasztanowowłosa bogini piękności. Przez tą krótką chwile dało się wyczuć redukcję niskich głosów na sali. Przechodząc pewnym krokiem powoduje ślinotok u maturalnych prawiczków. Ktokolwiek miał penis, musiał na nią spojrzeć.
Stosunkowo wysoka, zgrabna, dobrze ubrana. Emanująca pewnością siebie. Dziewczyna klasy A+.
Jak wielu innych odprowadziłem ją wzrokiem, zastanawiając się, czy jestem na tyle "cool", aby w ogóle ją poznać.
Ja?
Gdybym miał w jednym zdaniu wytłumaczyć komuś, jaki jestem, to zdanie brzmiałoby - człowieku, ja to kurwa nie jestem normalny.
Nie za wysoki, siwiejący, gruby. Powiedzmy, że jestem jej przeciwieństwem. Powiedzmy, że jestem skrajnie przeciętny. Powiedzmy, że aby mnie dostrzegła na tej sali, musiałbym odpalić flarę - a takich ludzi jak ja raczej łatwo zauważyć. Poziom pewności siebie porównałbym do prawdopodobieństwa poprawnego wykonania trepanacji czaszki przez jednooką, upośledzoną fokę. Zero. Mam jedną pozytywną cechę, którą nawet nie wiem jak do końca wytłumaczyć. Laska, z którą miałem romans jakiś czas później powiedziała mi kiedyś, że powinienem zostać terapeutą. BTW - ta laska teraz jest modelką (lubię się tym chwalić). Mam jakiś wrodzony dar do "otwierania" ludzi. Osobiście nazwałbym to raczej rakiem, no ale trudno. Dla wielu jestem ostatnią ostoją spokoju podczas gównoburzy. Jest to dla mnie całkowicie nieracjonalne, bo gdy zdarzy mi się usłyszeć własny głos, mam ochotę zatłuc się butem. No ale, jest jak jest.

Trzy lata później, dwadzieścia kilo mniej. Jestem lubiany. Jestem starostą. Jestem jedyną osobą, która potrafi pogodzić tą patologiczną grupę zróżnicowanych zjebów. O dziwo - ludzie się zmieniają.

Nie potrafię dokładnie powiedzieć kiedy ją poznałem. Wiem, że miało to miejsce na jakiejś parapetówce. Możliwe, że nawet u niej. Z początku nasza znajomość opierała się na wymienianiu utworów muzycznych. Podobne gusta. Dwie czy trzy przesłane piosenki miesięczne przerodziły się w dwie czy trzy dwugodzinne rozmowy telefoniczne. Zoltar ma w zwyczaju dzwonić do mnie gdy jest porobiona i sama. Wiele o niej wiem.

Zoltar jest femme fatale.
Matki, chowajcie synów.
Córki lepiej też.

Chyba mogę powiedzieć, że się przyjaźnimy.
Tutaj przerwę, aby powiedzieć wam, że to nie jest kolejna sztampowa historia o friendzonie. To historia spierdolenia umysłowego.
Mojego spierdolenia umysłowego.

Mam w zwyczaju kategoryzować nowo poznanych ludzi według tabeli wzbudzania mojego zainteresowania przez ich życie. Sprawny system, polecam. Ona zajmuje tam czołowe miejsce.
Powiedzmy, że jesteśmy blisko. Sporadycznie ze sobą flirtujemy. Na jednej imprezie, na której ona była naćpana a ja praktycznie rzecz biorąc w pracy, kilka razy się przylizaliśmy, w dodatku ma w zwyczaju wysyłać mi całą masę swoich zdjęć. Ot, taka sobie znajomość.

Tym skrótem zakończę część pierwszą mojej historii i przejdę do wydarzeń z zeszłego piątku. Wydarzeń, które sprawiają, że powinienem się wykastrować i zostać pierdolonym mnichem.

Tak się składa, że w zeszłym tygodniu wypadły moje urodziny. Z racji tego, że dzień później jeden z moich wysoko plasujących się w tabeli znajomości kumpel również ma urodziny, to po raz kolejny robimy melanż razem. I po raz kolejny planujemy go trzy dni wcześniej. Z racji biedy i stosunkowo szybko zbliżającego się terminu imprezy, w akcie desperacji udało mi się przekonać jedną znajomą, aby udostępniła nam na melanż swoje mieszkanie.
Przez pierwszą godzinę siedzieliśmy tam w trójkę. Ja, dziewczyna która jest mi jak siostra i ziomek, którego na potrzeby tej historii nazwiemy Kaczką.
Kaczka jest wyjątkowo interesującą personą. Tylko dla przykładu tego kim jest powiem, że jego aktualna dziewczyna myśli, że Kaczka jest pół norwegiem i studiuje coś, o czym ziomek nie ma bladego pojęcia.
Jest zwała. Straszna zwała. Dobrze, że mamy dużo wódki.
Śmiejemy się, że nikt już nie przyjdzie - jakiemuś znajomemu Kaczki, który wpadł jedynie zapalić fajkę i złożyć życzenia zazdrościłem tego, że zaraz stad wyjdzie.
Na szczęście nie wyszedłem.
Powoli impreza przerodziła się w dwudziestoosobowe obleganie kuchni. Siedzieliśmy w kuchni, ponieważ współlokatorki gospodyni nie miały zielonego pojęcia o tym, że w ich mieszkaniu jest w kurwe ludzi. Siedzieli na blatach, na ziemi, na takiej zjebanej piłce do ćwiczeń. Ścisk, wysoka temperatura i alkohol. Dobry melanż. Dużo piję, więc się nawet dobrze bawię. Jest git.

Zoltar jak zwykle musi się spóźnić.
W międzyczasie wysyła mi wiadomość, że prezent dla mnie nie doszedł. Trudno, dzień wcześniej dała mi swoje zdjęcie, hmm, powiedzmy w stylu icanfaptothis. Nie, nie pokaże wam.
Siedzę sobie elegancko, na jebanym końcu bardzo długiej kuchni, z jakąś znajomą na kolanach, wypijając ntą kolejkę wódki, gdy znowu ktoś dzwoni domofonem. Wiedziałem że to ona, bo oczywiście nie mogła trafić i musiała się kontaktować po współrzędne. Ktoś tam otworzył jej drzwi i potem ten ktoś przychodzi do kuchni i woła do mnie, żebym wstał się przywitać.
Rozumiecie - jestem na własnych jebanych urodzinach i ktoś ode mnie wymaga, żebym w stanie alkoholowej nieważkości przedostał się przez istne pole minowe ludzi. No nic, chuj. Wstaje i się przeciskam.
Warto było wstać.

Bogini piękności nie dawała szans innym laskom na imprezie.

Witamy się, tuląc i całując po policzkach, a skoro już wstałem, to poszliśmy jesio zapalić. Okazało się, że w jednym z pokoi jest jakaś depresja-party, składająca się z płaczącej dziewczyny Kaczki, płaczącej koleżanki dziewczyny kaczki (która jest strasznie brzydka) i jednej laski która próbowała je pocieszyć. Nie musiałem specjalnie pytać, o chuj tu chodzi, bo wiem jaki jest Kaczka, więc totalnie się wyjebałem na ten temat.
Dotarliśmy na balkon i Zoltar wręcza mi prezent. Taki sticknote, złożony na cztery i zaklejony naklejeczką z babeczką - dziewczyna lubi piec babeczki.

Najlepszy prezent na świecie.

Delikatnie macam pakunek, starając się domyślić, co to do cholery jest, jednocześnie słuchając historii jak to dorwała. Ostrożnie odklejam babeczkę i wyciągam z środka samarkę z taką tycią żółtą tableteczką. Powiedzmy, że w kwestii dragów jestem jaroszem. Ale nie dziś. Sticknote po za kopertą okazał się również liścikiem. Bogini piękności zaczyna mówić o tym, że miała raczej zły humor pisząc jego zawartość.
Za cholerę nie chce mi się teraz wstawać, aby dokładnie zacytować wam zawartość listu, ale mniej więcej prawił o tym, że życzy mi szczęścia w życiu, ale życie jest chujowe i czasami potrzebujemy sztucznego szczęścia. Karteczkę, która również miała na sobie boski odcisk szminki z jej wspaniałych ust chowam do portfela i wracam do tabletki. Zalecała przyjęcie tylko połowy na dzień dobry i tak też uczyniłem.

Ostrzegała, że jebnie mnie z jakimś czterdziestu minutowym opóźnieniem.

Przyznam szczerze, z początku byłem trochę przerażony - nie licząc trawy, tylko raz wcześniej miałem styczność z dragami. Oczywiście z nią.

Skupie się tylko na wątku związanym z Zoltarem, reszta imprezy wyglądała tak jak wszystkie inne. Jest ciepło, jest głośno, jest rozbite szkło. Nawet nie wiem kiedy minęło te czterdzieści minut.

Dotarło do mnie, że jestem totalnie upierdolony gdy dziesiąta kolejka wódy z rzędu nie przyniosła żadnej różnicy do mojego stanu. Alkohol nie był mi już potrzebny.

Kolejnym efektem była niesamowita potrzeba palenia papierosów Paliliśmy balkonie, na którym nota bene nieziemsko pizgało. Bogini piękności stała tam w mojej kurtce. Objąłem ją, żeby było jej cieplej. Miałem nieziemską ochotę dotykać innych ciał.
Wspaniałomyślny Kaczka, człowiek bieda i najebany casanova, zasugerował i mi i jej rozpoczęcie poruszania biodrami, na co ona posłusznie przystała. Kaczka to nie taki zły ziomek.

Bogini piękności dała mi ekstazy.

Generalnie większa część imprezy zlała mi się w jedną całość. Składało się to głownie z miziania Zoltara po łydkachm czasami po stopach - siedziała tak, że nogi miała na mnie. W którymś tam momencie przesiadła się obok mnie, więc z łydki przeniosłem swoje manewry na udo. Nie była niewdzięczna i również wywiązywała się ze swoich miziających obowiązków. Z czasem ustawiła sobie moje ramie tak jak tego chciała i zaczęliśmy się miziać po dłoniach i przedramionach.

Tutaj muszę dodać, że uwielbiam takie gierki, nawet na trzeźwo. Wielu z was traktuje seks rzeczowo, systematycznie, sztampowo - dla mnie to jest sztuka. Stosunek musi być jak dobry antyczny dramat, musi mieć prolog, który zostaje przerwany w momencie w którym jedno z powodu braku cierpliwości zrywa ciuchy z drugiego. To był świetny materiał na prolog. No, tak jakby.

W tym samym czasie, gdy wraz z Zoltarem osiągaliśmy wyższe stadium egzystencji i uniesienia - tak, ona również sobie zarzuciła pixy, na moich kolanach siedziała gospodyni, a po drugiej stronie wtulała się we mnie dziewczyna z roku, którą również miziałem, głównie po strefach erogennych w okolicach uszu i szyi - wierzcie mi, znam się na tym.
I tak sobie spędzałem ten wieczór, otoczony laskami, w boskim stanie, do momentu, w którym zachciało mi się tańczyć.

Jak na człowieka sporych gabarytów mam dobrze wykształtowany system odpowiadający za równowagę i takie tam, dzięki temu - cholernie lubię tańczyć. Strasznie chujowe połączenie.

Przekonałem ludzi, że czas się przenieść w jakieś głośniejsze miejsce, tak więc wyruszyliśmy. Po drodze raczej nie działo się nic ciekawego, po za tym, że przyłapałem Kaczkę na płakaniu za jakimś kioskiem ruchu, ale tej historii nie będę wam opowiadał, bo jest pojebana i mnie nie dotyczy.

W dość sporo obciętej grupie dotarliśmy do techno lokalu, do którego prowadziła nas bogini piękności. Nie wszyscy mieli ochotę tam wchodzić, zatem się podzieliliśmy, z ambitnym planem, że spotkamy się godzinę później.
Na techno imprezie zostałem ja, Gospodyni, Zoltar i jesio jedna laska.

Techno rave jak to techno rave.
Na trzeźwo chyba bym tam kurwicy dostał, ale nie po esce. Na szczęście było mało ludzi, było git. Standardowo sporą część czasu spędziłem na palarni, z czego większość z Afrodytą. Siedzieliśmy sobie na ziemii, przytuleni i na wzajem miziani. Mówiła mi o tym, jaki jestem męski i nie wiadomo co jeszcze. Mógłbym tak umrzeć. Gdy chodziliśmy tańczyć, ciągłe była gdzieś obok mnie. Widywałem ją jak tańczy i doskonale wiem jak kokietuje swoje nic nieświadome ofiary.

Femme fatale.
Modliszka.
Dzisiaj ja miałem być jej ofiarą.
I pewnie bym nią został, gdyby nie fakt, że jestem totalnym jebanym idiotą.

Impreza trwała w najlepsze - głośna muzyka, światła laserów, zapach jej włosów i ciało na wyciągniecie ręki. Boski stan.
I wtedy zaczął się do mnie dobijać Kaczka. Oczywiście zapomniałem o tym, że mieliśmy się spotkać. Niestety należę do grona ludzi, którzy dotrzymują słowa. Z nadzieją, że uda mi się ogarnąć to spotkanie w mniej niż 15 minut, mówię Gospodyni, że wychodzę. Tu przypominam - dziewczyna jest dla mnie jak siostra. Mówi, że też chce iść. Powiedziałem femme fatale że zaraz wrócimy.

Nie było mnie jebaną godzinę.

Trochę na nich czekaliśmy, trochę się szukaliśmy, kolejki w monopolowym, kasjerka która dziwnie na mnie patrzy. Trwało to strasznie długo. Zoltar w między czasie wysłała mi kilka smsów, pytając czy wszystko okay i takie tam. W końcu wypiłem to zasrane piwo, jakieś pojebane somersby bo spodobał mi się kolor, które nota bene było obrzydliwie słodkie i mówię ludziom, że spierdalam tańczyć dalej. Zanim się pożegnaliśmy, to znowu minęło w cholerę czasu.

Gospodyni wpadła na genialny pomysł, że wraca do domu.

Kiedyś spotykałem się z laską, która opowiadała mi jak któregoś pięknego razu wracała sama po imprezie do domu i jakiś ziomek gonił ją do klatki schodowej i nie wiele brakowało, a by ją tam zgwałcił. Od tamtej pory odczuwam na sobie jakąś potrzebę zadbania o to, aby dziewczyna, którą znam i lubię, na pewno bezpiecznie dotarła do domu. Dosłownie, mogłaby do mnie zadzwonić, najebana o trzeciej w nocy, że nie ma jak wrócić do domu, a ja bym wkurwiony wstał i poszedł ją odprowadzić.

Zapewne już się domyślacie, że nie kłamałem o tym, iż jestem pierdolnięty.

Przeszliśmy kilka jak nie kilkanaście przystanków, z nadzieją że cokolwiek jedzie w jej stronę. Udało się znaleźć, ale trzeba było czekać jedynie godzinę. Na granicy wytrzymałości już miałem ją zostawić, jebać swoje zasady i wrócić do mojej bogini, gdy dzwoni do mnie telefon.

Zoltar dzwoniła poinformować mnie, że już zamykają nasz lokal i że przenosi się do innego.

No to zapierdalamy szybko do tego klubu, żebym odebrał kurtkę, bo oczywiście cały czas byłem jedynie w koszuli, z sweterkiem Gospodyni zawiniętym w okół mojej szyi. Można to nazwać alkoholową odmianą klubu morsa.
Już byliśmy blisko, gdy dostrzegłem ją, femme fatale, odchodzącą w towarzystwie dwóch wysokich jegomości.

Nigdy nie karz czekać królowej nocy.

Gdy tylko powiedziałem Gospodyni - o popatrz, Zoltar już coś wyrwała - to ta, jakby magicznie od razu usłyszała swoje imię i zaczęła coś tam do nas wołać, że idzie tu i tu i żebym do niej dzwonił. Spoko, spoko. Idziemy do zamykanego już klubu, gdzie przez ostatnie 50 metrów, w pętli powtarzałem sobie - bądź jeszcze otwarty, bądź jeszcze otwarty. Na szczęście był. Wkurwiony z rozwoju wieczoru uświadomiłem sobie, że już praktycznie jestem trzeźwy, a resztkę piguły spożyłem zanim dotarliśmy na techno. Stwierdziłem że to pierdole i idę sprzątać po melanżu. Po drodze wymieniłem z nią parę smsów, mniej więcej gdzie jest i takie tam, ale też napisałem jej, że nie wpadnę, bo już sobie coś wyrwała, a nie mam ochoty być piątym kołem u wozu. Widzicie - sprawa wygląda tak, że ja lubię chodzić na takie imprezy, ale pod warunkiem, że idę z kimś. Tak generalnie to ja nawet nie lubię poznawać nowych ludzi, chciałem tam spędzić trochę czasu z nią. A ona znalazła już sobie inną ofiarę.

Jest 9 rano, a ja zamiast obracać boginię piękności, wracam myć gary do nieswojego domu. Wspaniale kurwa.

Jakby tego było mało, dotarł do nas Kaczka. Wypiłem z nim jesio brudzia i gadaliśmy jak się potoczyły nasze melanże. Rwał tam jakąś laskę, ale najwidoczniej była jakaś porządna, bo stwierdziła że póki ma dziewczynę, to ni chuj - co ciekawsze, on zabrał ją na te balety z naszej imprezy. Opowiedziałem mu swoją historię. Kiedy ja, jakąś nieznanego pochodzenia szmatą myłem szklanki, ten z mojego telefonu wysyłał femme fatale wyjątkowo jednoznaczne smsy. Nigdy w życiu bym czegoś takiego nie napisał, a ona odpisała mu może z raz. W ramach zemsty, praktycznie w jednym bardzo długim zdaniu doprowadziłem go do stanu, w którym gdyby nie resztki męskości, popłakałby się podobnie jak za tym zasranym kioskiem ruchu. Mogłem mu po prostu przyjebać.

I mamy dzisiaj niedzielne popołudnie. Pijany i zjarany opisywałem wam tą historię przez większą część nocy - zasnąłem dokonując stylistycznych poprawek. Za wszelakie literówki i tego typu rzeczy, przepraszam.

Nasuwa mi się tutaj obraz Russella Crowe, mówiącego - Are you not entertained?

Teraz mam do was pytanie - co jest kurwa ze mną nie tak?
Zastanawiam się, czy powinienem się dzisiaj z nią spotkać, czy może jednak powinienem się dzisiaj zabić.

JJ

Najlepszy komentarz (126 piw)
Hege • 2015-10-18, 13:57
Oddawaj mi chuju stracony czas.
Małgorzata, córka Łazarza (1967)
C................a • 2015-08-28, 14:48
Konflikt między wymierającym kultem pogańskim, a rozwijającym się chrześcijaństwem w XIII-wiecznych Czechach. Piękne zdjęcia i muzyka, sporo symboliki, mistycyzmu.