Szanowni Sadole,
opowiem wam dzisiaj historię, w którą zapewne ciężko będzie wam uwierzyć. Jestem protagonistą w tej opowieści, a sam nie dowierzam temu, co zrobiłem.
Długość tego posta może was przerazić, jednak spróbuję przedstawić wam wydarzenia najdokładniej jak tylko potrafię.
Czy stoicie gdzieś w kolejce, czy sracie, czy cokolwiek tam robicie przeglądając sadola, gwarantuje wam - przeczytanie tego nie będzie zmarnowanym czasem.
Na poczet ścisłości faktów, na początku muszę wam powiedzieć co nieco o mnie i o dziewczynie, której ta historia dotyczy. Skoro łatwiej jest mówić o kimś, niż o sobie, to pierw opowiem wam o niej.
W celu zachowania anonimowości, nazwijmy ją Zoltar.
Pierwsze dni pierwszego roku studiów na politechnie. Wyczuwalne napięcie na sali wykładowej. Same obce twarze. Jesteś otoczony ludźmi których totalnie nie znasz. Ludźmi, którzy uciekli ze swojej zabitą dechami dziury, którą z dumą nazywają Swoim Miastem, do stolicy studentów. Ludźmi, którzy będą częścią najciekawszego etapu w Twoim życiu. Tabula rasa.
Gościu siedzący obok mnie sprawiał wrażenie, że zaraz się popłacze. Zagaduje go - stary, nie martw się, będzie dużo gorzej.
Tu warto dodać, że jestem na dziekance i odrabiam kursy które upierdoliłem na swoim pierwszym roku. Nagle powiększone załamanie mojego rozmówcy sprawia, że zaczynam rozglądać się po sali. Jestem na kierunku, który w stosunku 4 do 1 dominują kobiety. Dobry wybór. Wiele uroczych twarzy, albo jak wolicie - dobrych dupeczek.
Prowadzący zbiera się już, aby rozpocząć wykład, gdy do sali wchodzi ona. Kasztanowowłosa bogini piękności. Przez tą krótką chwile dało się wyczuć redukcję niskich głosów na sali. Przechodząc pewnym krokiem powoduje ślinotok u maturalnych prawiczków. Ktokolwiek miał penis, musiał na nią spojrzeć.
Stosunkowo wysoka, zgrabna, dobrze ubrana. Emanująca pewnością siebie. Dziewczyna klasy A+.
Jak wielu innych odprowadziłem ją wzrokiem, zastanawiając się, czy jestem na tyle "cool", aby w ogóle ją poznać.
Ja?
Gdybym miał w jednym zdaniu wytłumaczyć komuś, jaki jestem, to zdanie brzmiałoby - człowieku, ja to kurwa nie jestem normalny.
Nie za wysoki, siwiejący, gruby. Powiedzmy, że jestem jej przeciwieństwem. Powiedzmy, że jestem skrajnie przeciętny. Powiedzmy, że aby mnie dostrzegła na tej sali, musiałbym odpalić flarę - a takich ludzi jak ja raczej łatwo zauważyć. Poziom pewności siebie porównałbym do prawdopodobieństwa poprawnego wykonania trepanacji czaszki przez jednooką, upośledzoną fokę. Zero. Mam jedną pozytywną cechę, którą nawet nie wiem jak do końca wytłumaczyć. Laska, z którą miałem romans jakiś czas później powiedziała mi kiedyś, że powinienem zostać terapeutą. BTW - ta laska teraz jest modelką (lubię się tym chwalić). Mam jakiś wrodzony dar do "otwierania" ludzi. Osobiście nazwałbym to raczej rakiem, no ale trudno. Dla wielu jestem ostatnią ostoją spokoju podczas gównoburzy. Jest to dla mnie całkowicie nieracjonalne, bo gdy zdarzy mi się usłyszeć własny głos, mam ochotę zatłuc się butem. No ale, jest jak jest.
Trzy lata później, dwadzieścia kilo mniej. Jestem lubiany. Jestem starostą. Jestem jedyną osobą, która potrafi pogodzić tą patologiczną grupę zróżnicowanych zjebów. O dziwo - ludzie się zmieniają.
Nie potrafię dokładnie powiedzieć kiedy ją poznałem. Wiem, że miało to miejsce na jakiejś parapetówce. Możliwe, że nawet u niej. Z początku nasza znajomość opierała się na wymienianiu utworów muzycznych. Podobne gusta. Dwie czy trzy przesłane piosenki miesięczne przerodziły się w dwie czy trzy dwugodzinne rozmowy telefoniczne. Zoltar ma w zwyczaju dzwonić do mnie gdy jest porobiona i sama. Wiele o niej wiem.
Zoltar jest femme fatale.
Matki, chowajcie synów.
Córki lepiej też.
Chyba mogę powiedzieć, że się przyjaźnimy.
Tutaj przerwę, aby powiedzieć wam, że to nie jest kolejna sztampowa historia o friendzonie. To historia spierdolenia umysłowego.
Mojego spierdolenia umysłowego.
Mam w zwyczaju kategoryzować nowo poznanych ludzi według tabeli wzbudzania mojego zainteresowania przez ich życie. Sprawny system, polecam. Ona zajmuje tam czołowe miejsce.
Powiedzmy, że jesteśmy blisko. Sporadycznie ze sobą flirtujemy. Na jednej imprezie, na której ona była naćpana a ja praktycznie rzecz biorąc w pracy, kilka razy się przylizaliśmy, w dodatku ma w zwyczaju wysyłać mi całą masę swoich zdjęć. Ot, taka sobie znajomość.
Tym skrótem zakończę część pierwszą mojej historii i przejdę do wydarzeń z zeszłego piątku. Wydarzeń, które sprawiają, że powinienem się wykastrować i zostać pierdolonym mnichem.
Tak się składa, że w zeszłym tygodniu wypadły moje urodziny. Z racji tego, że dzień później jeden z moich wysoko plasujących się w tabeli znajomości kumpel również ma urodziny, to po raz kolejny robimy melanż razem. I po raz kolejny planujemy go trzy dni wcześniej. Z racji biedy i stosunkowo szybko zbliżającego się terminu imprezy, w akcie desperacji udało mi się przekonać jedną znajomą, aby udostępniła nam na melanż swoje mieszkanie.
Przez pierwszą godzinę siedzieliśmy tam w trójkę. Ja, dziewczyna która jest mi jak siostra i ziomek, którego na potrzeby tej historii nazwiemy Kaczką.
Kaczka jest wyjątkowo interesującą personą. Tylko dla przykładu tego kim jest powiem, że jego aktualna dziewczyna myśli, że Kaczka jest pół norwegiem i studiuje coś, o czym ziomek nie ma bladego pojęcia.
Jest zwała. Straszna zwała. Dobrze, że mamy dużo wódki.
Śmiejemy się, że nikt już nie przyjdzie - jakiemuś znajomemu Kaczki, który wpadł jedynie zapalić fajkę i złożyć życzenia zazdrościłem tego, że zaraz stad wyjdzie.
Na szczęście nie wyszedłem.
Powoli impreza przerodziła się w dwudziestoosobowe obleganie kuchni. Siedzieliśmy w kuchni, ponieważ współlokatorki gospodyni nie miały zielonego pojęcia o tym, że w ich mieszkaniu jest w kurwe ludzi. Siedzieli na blatach, na ziemi, na takiej zjebanej piłce do ćwiczeń. Ścisk, wysoka temperatura i alkohol. Dobry melanż. Dużo piję, więc się nawet dobrze bawię. Jest git.
Zoltar jak zwykle musi się spóźnić.
W międzyczasie wysyła mi wiadomość, że prezent dla mnie nie doszedł. Trudno, dzień wcześniej dała mi swoje zdjęcie, hmm, powiedzmy w stylu icanfaptothis. Nie, nie pokaże wam.
Siedzę sobie elegancko, na jebanym końcu bardzo długiej kuchni, z jakąś znajomą na kolanach, wypijając ntą kolejkę wódki, gdy znowu ktoś dzwoni domofonem. Wiedziałem że to ona, bo oczywiście nie mogła trafić i musiała się kontaktować po współrzędne. Ktoś tam otworzył jej drzwi i potem ten ktoś przychodzi do kuchni i woła do mnie, żebym wstał się przywitać.
Rozumiecie - jestem na własnych jebanych urodzinach i ktoś ode mnie wymaga, żebym w stanie alkoholowej nieważkości przedostał się przez istne pole minowe ludzi. No nic, chuj. Wstaje i się przeciskam.
Warto było wstać.
Bogini piękności nie dawała szans innym laskom na imprezie.
Witamy się, tuląc i całując po policzkach, a skoro już wstałem, to poszliśmy jesio zapalić. Okazało się, że w jednym z pokoi jest jakaś depresja-party, składająca się z płaczącej dziewczyny Kaczki, płaczącej koleżanki dziewczyny kaczki (która jest strasznie brzydka) i jednej laski która próbowała je pocieszyć. Nie musiałem specjalnie pytać, o chuj tu chodzi, bo wiem jaki jest Kaczka, więc totalnie się wyjebałem na ten temat.
Dotarliśmy na balkon i Zoltar wręcza mi prezent. Taki sticknote, złożony na cztery i zaklejony naklejeczką z babeczką - dziewczyna lubi piec babeczki.
Najlepszy prezent na świecie.
Delikatnie macam pakunek, starając się domyślić, co to do cholery jest, jednocześnie słuchając historii jak to dorwała. Ostrożnie odklejam babeczkę i wyciągam z środka samarkę z taką tycią żółtą tableteczką. Powiedzmy, że w kwestii dragów jestem jaroszem. Ale nie dziś. Sticknote po za kopertą okazał się również liścikiem. Bogini piękności zaczyna mówić o tym, że miała raczej zły humor pisząc jego zawartość.
Za cholerę nie chce mi się teraz wstawać, aby dokładnie zacytować wam zawartość listu, ale mniej więcej prawił o tym, że życzy mi szczęścia w życiu, ale życie jest chujowe i czasami potrzebujemy sztucznego szczęścia. Karteczkę, która również miała na sobie boski odcisk szminki z jej wspaniałych ust chowam do portfela i wracam do tabletki. Zalecała przyjęcie tylko połowy na dzień dobry i tak też uczyniłem.
Ostrzegała, że jebnie mnie z jakimś czterdziestu minutowym opóźnieniem.
Przyznam szczerze, z początku byłem trochę przerażony - nie licząc trawy, tylko raz wcześniej miałem styczność z dragami. Oczywiście z nią.
Skupie się tylko na wątku związanym z Zoltarem, reszta imprezy wyglądała tak jak wszystkie inne. Jest ciepło, jest głośno, jest rozbite szkło. Nawet nie wiem kiedy minęło te czterdzieści minut.
Dotarło do mnie, że jestem totalnie upierdolony gdy dziesiąta kolejka wódy z rzędu nie przyniosła żadnej różnicy do mojego stanu. Alkohol nie był mi już potrzebny.
Kolejnym efektem była niesamowita potrzeba palenia papierosów Paliliśmy balkonie, na którym nota bene nieziemsko pizgało. Bogini piękności stała tam w mojej kurtce. Objąłem ją, żeby było jej cieplej. Miałem nieziemską ochotę dotykać innych ciał.
Wspaniałomyślny Kaczka, człowiek bieda i najebany casanova, zasugerował i mi i jej rozpoczęcie poruszania biodrami, na co ona posłusznie przystała. Kaczka to nie taki zły ziomek.
Bogini piękności dała mi ekstazy.
Generalnie większa część imprezy zlała mi się w jedną całość. Składało się to głownie z miziania Zoltara po łydkachm czasami po stopach - siedziała tak, że nogi miała na mnie. W którymś tam momencie przesiadła się obok mnie, więc z łydki przeniosłem swoje manewry na udo. Nie była niewdzięczna i również wywiązywała się ze swoich miziających obowiązków. Z czasem ustawiła sobie moje ramie tak jak tego chciała i zaczęliśmy się miziać po dłoniach i przedramionach.
Tutaj muszę dodać, że uwielbiam takie gierki, nawet na trzeźwo. Wielu z was traktuje seks rzeczowo, systematycznie, sztampowo - dla mnie to jest sztuka. Stosunek musi być jak dobry antyczny dramat, musi mieć prolog, który zostaje przerwany w momencie w którym jedno z powodu braku cierpliwości zrywa ciuchy z drugiego. To był świetny materiał na prolog. No, tak jakby.
W tym samym czasie, gdy wraz z Zoltarem osiągaliśmy wyższe stadium egzystencji i uniesienia - tak, ona również sobie zarzuciła pixy, na moich kolanach siedziała gospodyni, a po drugiej stronie wtulała się we mnie dziewczyna z roku, którą również miziałem, głównie po strefach erogennych w okolicach uszu i szyi - wierzcie mi, znam się na tym.
I tak sobie spędzałem ten wieczór, otoczony laskami, w boskim stanie, do momentu, w którym zachciało mi się tańczyć.
Jak na człowieka sporych gabarytów mam dobrze wykształtowany system odpowiadający za równowagę i takie tam, dzięki temu - cholernie lubię tańczyć. Strasznie chujowe połączenie.
Przekonałem ludzi, że czas się przenieść w jakieś głośniejsze miejsce, tak więc wyruszyliśmy. Po drodze raczej nie działo się nic ciekawego, po za tym, że przyłapałem Kaczkę na płakaniu za jakimś kioskiem ruchu, ale tej historii nie będę wam opowiadał, bo jest pojebana i mnie nie dotyczy.
W dość sporo obciętej grupie dotarliśmy do techno lokalu, do którego prowadziła nas bogini piękności. Nie wszyscy mieli ochotę tam wchodzić, zatem się podzieliliśmy, z ambitnym planem, że spotkamy się godzinę później.
Na techno imprezie zostałem ja, Gospodyni, Zoltar i jesio jedna laska.
Techno rave jak to techno rave.
Na trzeźwo chyba bym tam kurwicy dostał, ale nie po esce. Na szczęście było mało ludzi, było git. Standardowo sporą część czasu spędziłem na palarni, z czego większość z Afrodytą. Siedzieliśmy sobie na ziemii, przytuleni i na wzajem miziani. Mówiła mi o tym, jaki jestem męski i nie wiadomo co jeszcze. Mógłbym tak umrzeć. Gdy chodziliśmy tańczyć, ciągłe była gdzieś obok mnie. Widywałem ją jak tańczy i doskonale wiem jak kokietuje swoje nic nieświadome ofiary.
Femme fatale.
Modliszka.
Dzisiaj ja miałem być jej ofiarą.
I pewnie bym nią został, gdyby nie fakt, że jestem totalnym jebanym idiotą.
Impreza trwała w najlepsze - głośna muzyka, światła laserów, zapach jej włosów i ciało na wyciągniecie ręki. Boski stan.
I wtedy zaczął się do mnie dobijać Kaczka. Oczywiście zapomniałem o tym, że mieliśmy się spotkać. Niestety należę do grona ludzi, którzy dotrzymują słowa. Z nadzieją, że uda mi się ogarnąć to spotkanie w mniej niż 15 minut, mówię Gospodyni, że wychodzę. Tu przypominam - dziewczyna jest dla mnie jak siostra. Mówi, że też chce iść. Powiedziałem femme fatale że zaraz wrócimy.
Nie było mnie jebaną godzinę.
Trochę na nich czekaliśmy, trochę się szukaliśmy, kolejki w monopolowym, kasjerka która dziwnie na mnie patrzy. Trwało to strasznie długo. Zoltar w między czasie wysłała mi kilka smsów, pytając czy wszystko okay i takie tam. W końcu wypiłem to zasrane piwo, jakieś pojebane somersby bo spodobał mi się kolor, które nota bene było obrzydliwie słodkie i mówię ludziom, że spierdalam tańczyć dalej. Zanim się pożegnaliśmy, to znowu minęło w cholerę czasu.
Gospodyni wpadła na genialny pomysł, że wraca do domu.
Kiedyś spotykałem się z laską, która opowiadała mi jak któregoś pięknego razu wracała sama po imprezie do domu i jakiś ziomek gonił ją do klatki schodowej i nie wiele brakowało, a by ją tam zgwałcił. Od tamtej pory odczuwam na sobie jakąś potrzebę zadbania o to, aby dziewczyna, którą znam i lubię, na pewno bezpiecznie dotarła do domu. Dosłownie, mogłaby do mnie zadzwonić, najebana o trzeciej w nocy, że nie ma jak wrócić do domu, a ja bym wkurwiony wstał i poszedł ją odprowadzić.
Zapewne już się domyślacie, że nie kłamałem o tym, iż jestem pierdolnięty.
Przeszliśmy kilka jak nie kilkanaście przystanków, z nadzieją że cokolwiek jedzie w jej stronę. Udało się znaleźć, ale trzeba było czekać jedynie godzinę. Na granicy wytrzymałości już miałem ją zostawić, jebać swoje zasady i wrócić do mojej bogini, gdy dzwoni do mnie telefon.
Zoltar dzwoniła poinformować mnie, że już zamykają nasz lokal i że przenosi się do innego.
No to zapierdalamy szybko do tego klubu, żebym odebrał kurtkę, bo oczywiście cały czas byłem jedynie w koszuli, z sweterkiem Gospodyni zawiniętym w okół mojej szyi. Można to nazwać alkoholową odmianą klubu morsa.
Już byliśmy blisko, gdy dostrzegłem ją, femme fatale, odchodzącą w towarzystwie dwóch wysokich jegomości.
Nigdy nie karz czekać królowej nocy.
Gdy tylko powiedziałem Gospodyni - o popatrz, Zoltar już coś wyrwała - to ta, jakby magicznie od razu usłyszała swoje imię i zaczęła coś tam do nas wołać, że idzie tu i tu i żebym do niej dzwonił. Spoko, spoko. Idziemy do zamykanego już klubu, gdzie przez ostatnie 50 metrów, w pętli powtarzałem sobie - bądź jeszcze otwarty, bądź jeszcze otwarty. Na szczęście był. Wkurwiony z rozwoju wieczoru uświadomiłem sobie, że już praktycznie jestem trzeźwy, a resztkę piguły spożyłem zanim dotarliśmy na techno. Stwierdziłem że to pierdole i idę sprzątać po melanżu. Po drodze wymieniłem z nią parę smsów, mniej więcej gdzie jest i takie tam, ale też napisałem jej, że nie wpadnę, bo już sobie coś wyrwała, a nie mam ochoty być piątym kołem u wozu. Widzicie - sprawa wygląda tak, że ja lubię chodzić na takie imprezy, ale pod warunkiem, że idę z kimś. Tak generalnie to ja nawet nie lubię poznawać nowych ludzi, chciałem tam spędzić trochę czasu z nią. A ona znalazła już sobie inną ofiarę.
Jest 9 rano, a ja zamiast obracać boginię piękności, wracam myć gary do nieswojego domu. Wspaniale kurwa.
Jakby tego było mało, dotarł do nas Kaczka. Wypiłem z nim jesio brudzia i gadaliśmy jak się potoczyły nasze melanże. Rwał tam jakąś laskę, ale najwidoczniej była jakaś porządna, bo stwierdziła że póki ma dziewczynę, to ni chuj - co ciekawsze, on zabrał ją na te balety z naszej imprezy. Opowiedziałem mu swoją historię. Kiedy ja, jakąś nieznanego pochodzenia szmatą myłem szklanki, ten z mojego telefonu wysyłał femme fatale wyjątkowo jednoznaczne smsy. Nigdy w życiu bym czegoś takiego nie napisał, a ona odpisała mu może z raz. W ramach zemsty, praktycznie w jednym bardzo długim zdaniu doprowadziłem go do stanu, w którym gdyby nie resztki męskości, popłakałby się podobnie jak za tym zasranym kioskiem ruchu. Mogłem mu po prostu przyjebać.
I mamy dzisiaj niedzielne popołudnie. Pijany i zjarany opisywałem wam tą historię przez większą część nocy - zasnąłem dokonując stylistycznych poprawek. Za wszelakie literówki i tego typu rzeczy, przepraszam.
Nasuwa mi się tutaj obraz Russella Crowe, mówiącego - Are you not entertained?
Teraz mam do was pytanie - co jest kurwa ze mną nie tak?
Zastanawiam się, czy powinienem się dzisiaj z nią spotkać, czy może jednak powinienem się dzisiaj zabić.
JJ