.
.
.
.
.
Coś co ma każdy facet, zanim się go nie poprosi, żeby coś zrobił
Będę szczodry zapodam wzór
Ep = mgh
Masz może spełnianie się obietnic donalda w 8000 klatkach na sekundę ?
Taktyczna broń jądrową spowodowałaby odstąpienie od planów inwazji na Polskę - pisze Jerzy Lipka, założyciel Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energii Jądrowej.
Energia jądrowa ujarzmiona przez człowieka w latach czterdziestych ubiegłego wieku wykorzystana być może zarówno w celach pokojowych jak militarnych. Siła niszczenia broni jądrowej okazała się tak wielka, że zaskoczyła nawet samych jej twórców.
A przecież bomby zrzucone na Hiroshimę i Nagasaki wydają się być zabawkami zaledwie w porównaniu z dzisiejszymi ładunkami o mocy megaton. Ale paradoksalnie to właśnie ta potencjalnie niszcząca siła, unicestwiająca absolutnie wszystko i wszystkich stała się najlepszą gwarancją, że zimna wojna nie zmieni się w prawdziwą III wojnę światową.
Gwarancją pokoju opartego na strachu, śmiertelnym strachu przed wzajemnym zniszczeniem. Zniszczeniem do tego absolutnie nieuniknionym, bez żadnego ratunku, nie tylko dla milionów szarych ludzi, którzy zginęliby w pierwszej kolejności. To byłaby zagłada także dla ścisłych elit, których nie uratowałyby najlepsze i najbardziej wymyślne schrony.
Tak właśnie niszcząca moc bomb jądrowych uratowała pokój. Elity nigdy nie podejmą decyzji o zniszczeniu samych siebie, choć mogłyby wydawać rozkazy unicestwiające miliony niewinnych ludzi.
Wyobraźmy sobie bowiem, co by się stało, gdyby broni atomowej nie było, nie wynaleziono by jej, bądź pięknoduchom i naiwniakom udało się doprowadzić do atomowego rozbrojenia USA i Europy Zachodniej. Gdyby zatriumfował pacyfizm tak silny w zamożnych społeczeństwach zachodu.
Otóż wtedy nic nie uratowałoby pokoju, a dywizje pancerne i zmotoryzowane Związku Sowieckiego i jego satelitów niechybnie runęłyby na zachód, wykorzystując bezwzględnie przewagę swych sił konwencjonalnych. Pokusa zajęcia dużo słabszej Europy Zachodniej lub znacznej jej części by wykorzystać choćby zasoby gospodarcze tych krajów byłaby zbyt wielka u zgrzybiałych przywódców na Kremlu.
Czy i wówczas pacyfiści i lewactwo w tych krajach wołałoby „lepiej być czerwonym niż martwym”? Tego nie sprawdzimy. Dzięki potężnemu arsenałowi jądrowemu nie musieli być ani czerwoni ani martwi. Truizmem jest stwierdzenie, że narody nie wyciągające wniosków ze swej tragicznej przeszłości giną bezpowrotnie! A naród polski jest tragicznie doświadczony. Przegrana wojna w 1939 roku kosztowała nas nie tylko utratę niepodległości na sam czas wojny, ale na całe pół wieku.
Była to utrata niepodległości połączona z bezwzględnym wymordowaniem i wyniszczeniem elit oraz kompletnym upodleniem całej reszty polskiej nacji, zmuszonej albo do pogodzenia się z życiem w nienormalnym systemie społeczno-ekonomicznym, albo tułaczką za granicą na łasce i niełasce obcych narodów.
Ten brak elit z prawdziwego zdarzenia odczuwany jest w dużej mierze i dziś, a wiele negatywnych zjawisk które ma miejsce i dziwnych decyzji jest po prostu tego skutkiem. Mimo przynależności do NATO, sojuszu wojskowego z najpotężniejszym państwem świata, nie da się ukryć, że nigdy w historii nie nadeszła dla Polski w godzinie dziejowej próby efektywna pomoc z zachodu.
Z jednym wyjątkiem. Ten wyjątek to okres napoleoński, ale tylko dlatego, że Rosja i silne na dworze carskim stronnictwo proangielskie wciągało ten kraj w agresywną politykę przeciw Cesarzowi Francuzów i jego planom. Dla Napoleona więc nie było innej drogi niż rozprawa z Rosją oraz pozostałymi dwoma rozbiorcami Polski. A że był tyranem i imperatorem (nie bardziej jednak bezwzględnym niż inni z jego epoki) to kierował swe wojska gdzie chciał, w tym wypadku do Europy Środkowej. We własnym kraju nie pytał nikogo o zdanie, w przeciwieństwie do dzisiejszych prezydentów USA.
Wnioski z historii nasuwają się same. Konieczne jest uczynienie z jakiejkolwiek nowej agresji na nasze państwo przedsięwzięcie całkowicie nieopłacalne ze względu na potencjalne straty. Uczynić to trzeba zupełnie niezależnie od NATO-wskiego parasola, na wypadek, gdyby ten jednak zawiódł.
Problem energetyki jądrowej jako zupełnie nowego działu gospodarki upolityczniony został na przełomie lat 80-tych i 90-tych zeszłego wieku. Wtedy to Zieloni wraz z węglowym lobby zatrzymali program i przy wydatnej pomocy ówczesnych tzw. „elit” doprowadzili do zupełnego zniszczenia powstającej pierwszej polskiej elektrowni jądrowej.
Prowadziło to do utrwalenia zacofanej struktury naszej gospodarki zdominowanej przez spalanie węgla. Tak wtedy jednak jak i teraz sprawa energetyki jądrowej rozpatrywana była pod kątem ekologicznym raczej i ekonomicznym, nie zaś w aspekcie militarnym.
Absolutnie nie chodzi o natychmiastowe wyprodukowanie broni jądrowej, tego zabraniają międzynarodowe traktaty i umowy, które Polska ratyfikowała. Kwestia jest inna. Energetyka jądrowa, gdyby była w Polsce systematycznie rozwijana, z perspektywicznym przejściem na własne reaktory IV generacji, sprzyjałaby także rozwojowi ogólnego potencjału jądrowego kraju. Z czasem (przy wielu elektrowniach) opłacalne zaczęłyby być także własne zakłady wzbogacania Uranu pracujące na własnym surowcu, który dla potrzeb reaktorów lekkowodnych należy wzbogacić z początkowego poziomu 0,7 % do poziomu 3,5 % udziału Uranu 235.
Starsza metoda to metoda dyfuzji, pobierająca duże ilości energii, nowsza metoda wirówkowa jest znacznie bardziej oszczędna, ale wymagająca osiągnięcia szybkości wirowania rzędu 50 – 70 tys obrotów na minutę. Tym samym podniesienia częstotliwości prądu z 50 – 60 Hz do ponad 600 Hz.
Mając już takie zakłady można je w razie potrzeby rozbudować dodając kolejne zestawy wirówek, tworząc układy bardziej skomplikowane i przeznaczone do dalszego wzbogacania. Po to by osiągnąć poziom nawet powyżej 90%, potrzebny do zbudowania taktycznej broni jądrowej.
W tym miejscu moglibyśmy się zatrzymać. Bez produkowania samej broni. Do czasu aż sytuacja międzynarodowa wokół Polski zaostrzy się na tyle, że trzeba jednak będzie sięgnąć po te ostateczne argumenty i wtedy już bez oglądania się na międzynarodowe traktaty, albowiem niepodległość nie ma swojej ceny.
Taki właśnie potencjał należy zbudować, w sferze logistycznej, organizacyjnej, technicznej i naukowej. To wymaga wpierw systematycznego rozwijania energetyki jądrowej dla celów cywilnych, reaktorów dużej mocy. Jak te planowane na Pomorzu. Także małej mocy, wykorzystywanych do produkcji skojarzonej ciepła i energii elektrycznej - w tym głównie dla celów przemysłowych.
Bez tego nigdy nie osiągniemy odpowiednich możliwości, aby w stosunkowo krótkim czasie własną broń jądrową zbudować. A z pewnością w razie zagrożenia nigdzie jej nie kupimy. Stare dobre przysłowie mówi: Chcesz pokoju, to szykuj się do wojny! Z czym jednak? Naszą 100 tysięczną armią zawodową? W samym tylko Okręgu Kaliningradzkim stacjonuje pięć razy tyle wojska.
Słabym lotnictwem i marynarką? Co zwojujemy? Już sama świadomość u potencjalnego agresora, że możemy mieć taktyczną broń jądrową spowodowałaby odstąpienie od planów inwazji. Taka broń gwarantuje nam niepodległość, bo historia nie zna przypadku ataku na kraj posiadający taką broń. Wyjątkiem są ataki terrorystyczne.
Oprócz tego energetyka jądrowa będzie odpowiedzią na inne zagrożenie. To zagrożenie jawi się od dłuższego czasu bardzo realnie w wyniku kontynuowania strategii opierającej naszą elektroenergetykę na spalaniu węgla, a produkcji ciepła pospołu na węglu i rosyjskim gazie.
Kontynuowanie węglowej strategii jest krótkowzroczne i szkodliwe dla bezpieczeństwa energetycznego z racji przegrywania rynkowej konkurencji przez rodzimy węgiel z tym sprowadzanym z zagranicy. Jedyna energetyka węglowa w Polsce jaka się ekonomicznie opłaca poza Śląskiem to energetyka oparta o surowiec z zagranicy – USA, Australii, RPA, a także Rosji i Ukrainy. I to mimo gigantycznych dotacji jawnych i ukrytych dla polskiego węgla.
Taka polityka jedynie utrwalać będzie naszą energetyczną zależność, a wtedy i niepodległość staje pod znakiem zapytania. Energetyka odnawialna będąc zależna od warunków atmosferycznych jest bardzo niepewna. Ze współczynnikiem wykorzystania mocy na poziomie 17% też takiej niezależności nie zapewni. I to mimo szumnych propagandowych haseł.
Wręcz przeciwnie, oznaczać będzie konieczność zwiększonego importu gazu gdyż w niesprzyjających warunkach pogodowych (wiatr za silny bądź za słaby, ciemne dni) potrzebne jest uruchamianie mocy zastępczej. Mogą to być tylko elektrownie gazowe z racji możliwości ich szybkiego uruchomienia! A zatem pogłębianie zależności od Gazpromu.
Nadzieje związane z gazem łupkowym są duże, ale już dziś wiadomo, że gaz ten nie będzie tak tani jak w USA z racji głębszego usytuowania złóż. Nie wiadomo przy tym ile go jest tak naprawdę. Jeśli sprawdzą się optymistyczne prognozy, należy pomyśleć o eksporcie, który mógłby być jedynym skutecznym sposobem zasypania dziury emerytalnej.
W każdym razie sam gaz też niezależności energetycznej nie zapewni w sytuacji gdy Polsce potrzebna będzie duża ilość taniej energii elektrycznej. Na dodatek stabilnej cenowo. Takiej stabilności gaz nie zapewnia z racji dużego udziału ceny paliwa w cenie energii (energetyka gazowa 60%, jądrowa poniżej 10%).
Natomiast energia jądrowa owszem tak. Dlatego każda próba rozwoju Polski bez energetyki jądrowej jest fikcją, zamiataniem zasadniczych problemów pod dywan, triumfem ideologii bądź wąskich egoistycznych interesów nad zdrowym rozsądkiem i dobrem kraju.
Jerzy Lipka jest założycielem fundacji Volenti Non Fit Iniuria oraz Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energii Jądrowej