Czy można nakręcić film o zombie, który będzie świeży niczym owoce w biedronce?
Tak, tak, tak!
Nim w ogóle przejdę do omawiania tego tytułu, to przypomnę wam kilka obrazów, które zna każdy szanujący się widz.
Po co?
Po to, aby ten tekst nie był zbyt krótki.
Jak wszyscy wiemy, a przynajmniej większość, wszystko zaczęło się w 1968 kiedy to na światło dzienne „wylazła” „Noc żywych trupów” i od tego czasu martwi koledzy rozgościli się w popkulturze.
Oczywiście na palcach jednej ugryzionej ręki można policzyć filmy warte uwagi. Chodzi mi o takie, które TRZEBA zobaczyć, a nie takie, które MOŻNA obejrzeć z nudów.
Jakie to są tytuły?
To jest moja subiektywne i bardzo krótka lista, więc nie bijcie mnie.
Pierwszym naprawdę dobrym i widowiskowym filmem był „Resident Evil”, ale ta seria nie należy do moich ulubionych (obejrzeć można, ale nic się nie stanie jeśli tego nie zrobicie), więc najlepszym, a zarazem najstarszym obrazem o zombie jest „Dawn of the Dead”.
Niestety nie mówię o wersji z 1974, lecz o remake z 2004, więc widzicie jaki ze mnie Janusz.
Kultowe rzeczy nie są dla mnie i wolę zachwycać się czymś nowszym – tak, wiem, że powinno się znać klasykę, ale to nie klasyka sprawiła, że zakochałem się w kinie, więc po co mam nadrabiać zaległości, skoro teraz powstaje tyle dobrych dzieł?
No więc właśnie.
Ale ze mnie idiota, zamiast pisać o zombie, to piszę o sobie – wybaczcie.
Jakby ktoś nie słyszał o „Dawn of the Dead”, to powiem wam, że opowiada te obraz o grupce ludzi, którzy zabarykadowali się w supermarkecie, a na zewnątrz maszerują zombie.
To co mi najbardziej utkwiło w pamięci, to zombie poród oraz szachy (pozdro dla kumatych).
Nie będę opowiadał tych scen, ponieważ film się nie zestarzał za bardzo, więc lepiej jak sami obejrzycie ten remake, niż czytać jakiegoś „nołnejma”, który spieprzy opis – jak zawsze.
Drugim wartym uwagi zombi-filmem jest „Zombieland”. Większość z was zna ten tytuł, ponieważ miał on znana obsadę, duży budżet oraz humor, który sprawiał, że nawet zombie się śmiało – chyba.
Oczywiście powinna być kontynuacja, ale oczywiście niestety do tego nie doszło…
Znaczy doszło, ale w takim stylu, że każdy chce o tym zapomnieć.
O co chodzi?
Chodzi o to, że tak zwane „Zombieland” miało być serialem, ale po pierwszym odcinku anulowano go, ponieważ był to żenujący skok na kasę i nie miało nic (a może miało?) wspólnego z pierwowzorem.
Jeśli wy tak samo jak ja czekacie na kontynuację, to ucieszę was mówiąc, że jest w planach – i to z tymi samymi aktorami. Ale nie znam szczegółów, więc więcej nie powiem.
Kurcze, mógłbym przejść teraz do trzeciego dobrego dzieła, ale między pierwszym, a drugim dobrym filmem powstało „Fido”, które zostało całkowicie zapomniane, a warto poznać ten tytuł.
Czemu?
Ponieważ ludzie w latach 50/60 udomowili zombie, aby były one służącymi..
Wiem, że pomysł jest groteskowy, ja wiem, że humoru tutaj jest niewiele, ale za sam pomysł udomowienia zombie ten obraz zasługuje na uwagę.
Dobra, teraz mógłbym już wreszcie opowiedzieć o filmie, który zachciałem zrecenzować, ale zatrzymam was jeszcze na chwilę.
Podejrzewam, że większość z was już zasnęła na tym króciutkim tekście albo czekacie aż w końcu opowiem o „The Girl with All the Gifts”, ale wytrzymajcie jeszcze chwilę, ponieważ chcę wspomnieć o pewnym „niewypale”, który dzięki rozmachowi warto poznać.
Chodzi tutaj o „World War Z”, które powstało na podstawie książki, ale niestety ten film nie ma wiele wspólnego z oryginałem, a do tego jest od lat 12, więc już pewnie wiecie, dlaczego to jest „niewypał”.
Sam dałem temu dziełu 7 gwiazdek, ponieważ rozmach oraz obsada naprawdę robi wrażenie, ale podejrzewam, że gdybym teraz oceniał ten obraz, to ilość gwiazd spadłaby do 5-6, ponieważ ZOMBIE BEZ KRWI!!!!11111
Co za idiota na to wpadł, to ja nie wiem.
Czas wreszcie opowiedzieć o tym filmie – czy ktoś z was jeszcze został? Jeśli tak to możecie się cieszyć, bo w ramach podziękowania dostajecie medal z kapusty – bo ziemniaków nie mam.
Jak pewnie zauważyliście wszystkie omawiane dzieła czymś się wyróżniały – poród zombie, humor oraz rozmach, a czym ten film się wyróżnił?
Tym, że postawił nie na dorosłych, lecz na dzieci zombiaków – mini-zombie (he eh he).
Głównie chodzi o to, że w „kwarantannach” żołnierze wraz z lekarzami przetrzymują dzieci, które są w połowie ludzkie, a w drugiej połowie zombie, aby stworzyć za ich pomocą antidotum.
Jest to opowieść o miłości oraz zombie, więc sam pomysł wystarczy, aby każdy filmozombimaniak (o ja pierdolę) chwycił za portfel i wypożyczył ten obraz.
Dorzucę do tego jeszcze naprawdę dobrą grę aktorską i macie must-have.
Jednak jeśli jesteście wybredni, to dorzucę do tego dobrą charakteryzację bezmózgów oraz ich ewolucję i powinniście zacząć już myśleć o wypożyczeniu tego dzieła.
Ale, aby was jeszcze bardziej zachęcić, to powiem wam o tym, że krew leje się litrami („World War Z” ucz się) i macie obraz, który trzeba obejrzeć.
Już powinienem kończyć, ale chcę wam jeszcze opowiedzieć o jednej rzeczy.
Gdy bohater wydostaje się z bunkrów, to robi to tak wielkie wrażenie, że tylko fani „Fallout 3” zrozumieją jakie to uczucie, a reszta nie zrozumie tego zachwytu nad tą sceną.
Cholera, wiedziałem, że o czymś zapomniałem.
Wiecie skąd się wziął wirus?
Cała epidemia rozpoczęła się z powodu grzyba.
Ten film otrzymuje ode mnie 9 gwiazdek, ponieważ po raz pierwszy od dawna dostałem coś nowego w świecie zombie i to z takim rozmachem – brawo!
Filmowy Janusz mówi:
Fani zombie oraz horrorów muszą obejrzeć ten obraz, ale ostrzegam, że prócz przetrwania będzie tutaj wątek dramatyczny, który może chwycić za serce.
Jeśli liczycie tylko na „siekę”, to się zawiedziecie.
PS Jeśli szukacie mało znanych filmów, to polecam wam ogarnąć mój blog, bo głównie opisuje obrazy, o których mało kto słyszał
filmowyjanusz.wordpress.com/