Selekcja do Formozy
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 20:34
📌
Konflikt izraelsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 17:47
🔥
Przesłanie do kozojebców
- teraz popularne
#formoza
Witaj użytkowniku sadistic.pl,
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Film promujący Polskie siły specjalne wykonany przez anglojęzyczny kanał MHS Productions.
Najlepszy komentarz (60 piw)
T................3
• 2016-02-29, 10:05
AdminSwiata napisał/a:
No rzeczywiście potęga, aż strach sie bać....
Jakby ci wparowali na chatę to byś się cały obsrał kozaku.
Nasz najlepszy produkt eksportowy.
Najlepszy komentarz (28 piw)
smj12
• 2015-04-08, 22:22
Niewazne czy to GROM,Formoza czy JWK , dla wszystkich Polskich specjalsow piwko jak najbardziej sie nalezy;)
Filmik autorstwa jednego z członków 1LDOT (1 Lubuska Drużyna Obrony Terytorialnej) przedstawiający najlepszych z najlepszych
Dawno temu, zamieściłem tutaj artykuł o żywych torpedach. Teraz zamieszczę bardzo ciekawą analizę tego zdarzenia.
Artykuł o żywych torpedach
-------
Dlaczego żywe torpedy nie wypaliły
W kampanii wrześniowej z ochotników na tzw. żywe torpedy sformowano tylko kilka niewielkich pododdziałów. Dowództwo Polskich Sił Zbrojnych nie było w stanie odpowiednio zagospodarować takiej liczby chętnych do misji samobójczych. I nie mam na myśli pomysłów przeprowadzenia samobójczych ataków. Myślę raczej o zmarnowanym potencjale, który umożliwiłby utworzenie morskich grup dywersyjnych z prawdziwego zdarzenia – pisze kpt. Robert „Eddie” Pawłowski, były oficer Formozy.
Historia naszych współczesnych morskich sił specjalnych zaczęła się w 1974 roku. Ale są mniej znane karty historii, a pomysł utworzenia morskich jednostek mogących prowadzić działania dywersyjne pojawił się już wcześniej. Przykładów na to, jak niewielkie grupy czy nawet pojedynczy człowiek mogą zadać poważne straty przeciwnikowi, można podać sporo. Tak samo niebezpieczni mogą być pojedynczy zamachowcy samobójcy. Przykładów nie trzeba szukać daleko. 12 października 2000 roku w jemeńskim porcie Aden w wyniku samobójczego zamachu, przeprowadzonego przez terrorystów przy użyciu łodzi wypełnionej materiałem wybuchowym, ciężko uszkodzony został USS „Cole”. Zginęło 17 marynarzy. Za zamachem stała Al-Kaida.
Także i my, Polacy, mieliśmy taki akcent, można powiedzieć na wielką skalę, w swojej historii. Przed II wojną światową – w związku z wojną w Chinach – pojawiły się w Polsce informacje o japońskich żywych torpedach. 6 maja 1939 roku na łamach krakowskiego dziennika „Ilustrowany Kuryer Codzienny” ukazał się list nawołujący obywateli do zgłaszania się w charakterze żywych torped, bomb czy min. List podpisał Władysław Bożyczko oraz bracia Edward i Leon Lutostańscy.
W obliczu zagrożenia wojną taki apel trafił na podatny grunt. Tylko na adres „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” do września 1939 roku wpłynęło około tysiąca zgłoszeń. A z czasem akcja przybrała charakter ogólnokrajowy. Ochotnicy wysyłali deklaracje również do innych czasopism i gazet, a nawet do członków rządu. Rekrutację zaczęło też prowadzić Wojsko Polskie. Brak wielu spisów i fakt, że ochotnicy zgłaszali się także po rozpoczęciu walk we wrześniu, nie pozwala ustalić, ile dokładnie osób było gotowych na takie poświęcenie. Najrzetelniej postępowała marynarka wojenna. W odpowiedzi na deklaracje wysyłano urzędowe potwierdzenia zgłoszenia, także Samodzielny Referat Informacyjny Floty, czyli kontrwywiad, weryfikował dane części ochotników. Wszystkie dostępne spisy mówią, że zgłosiło się około trzech tysięcy osób, ale można podejrzewać, że było ich więcej. Akcja miała w dużym stopniu charakter żywiołowy. Brak było oficjalnej zachęty władz. Tylko część rejonowych komend uzupełnień spisywała ochotników.
Zainicjowano składki na rzecz polskich żywych torped. Nie ma jednak potwierdzonych informacji, czy istniało uzbrojenie przeznaczone dla takich oddziałów. Można się zastanawiać, czy gotowe były prototypy takiego uzbrojenia, czy opracowano tylko plany i projekty. Na pewno pojawiły się wizje hipotetyczne. Wielu kandydatów opowiadało o szkoleniach, o projekcjach filmów z pokazanym sprzętem, otrzymywanych instrukcjach zawierających dane tego nietypowego uzbrojenia. Niestety, gdy po latach zainteresowano się tematem, wśród żyjących nie było osoby, która mogłaby potwierdzić, że z takim uzbrojeniem miała do czynienia.
Co dziwniejsze, wojsko robiło wszystko, by pokazać, że przygotowania do stworzenia takich oddziałów ruszyły pełną parą. W tym samym czasie przy próbach czy naborze obsług, załóg uzbrojenia podobnego do tego, jakie miały armie innych państw, zachowywano najwyższe środki ostrożności i prowadzono działania dezinformujące. Z tych samych względów jednak nie można założyć, że prób takiego uzbrojenia nie było. Przedwojenne działania dezinformacyjne wprowadzały w błąd nie tylko obcych agentów, lecz także własne kadry wojskowe. Ale można przyjąć, że byłoby to uzbrojenie rodzimej produkcji. Już jesienią 1938 roku inżynier Aleksander Potyrała, czołowy polski okrętowiec związany z marynarką wojenną, twierdził, że koncepcje żywych torped i podobne, np. lilipucich okrętów podwodnych, są technicznie wykonalne. Do samej koncepcji podchodził jednak sceptycznie. Doświadczenia II wojny światowej pokazały, że jego uwagi na temat tego typu uzbrojenia były trafne. Żywe torpedy sprawdzały się głównie w atakach na jednostki stojące w portach lub na kotwicach. Aleksander Potyrała na łamach „Przeglądu Morskiego” (nr 109 z 1938 roku, artykuł „Ścigacze”) stwierdził: „łatwiej jest bowiem zdecydować się na śmierć, niż będąc zamkniętym w żywej torpedzie trafić w nieprzyjacielski okręt płynący – w dodatku – z dużą szybkością, zygzakami i czujnie badający okoliczne wody za pomocą aparatów podsłuchowych”.
Fala zgłoszeń nie była jednak początkiem samej idei. Jak wykazały badania nad przedwojennymi pismami fachowymi, samą koncepcją miniaturowych jednostek szturmowych interesowano się u nas przynajmniej od 1936 roku. Pod egidą marynarki wojennej rozpoczęto studia nad tego typu uzbrojeniem i powstało nawet parę prototypów, które poddano próbom na wodzie. Teoretycznie można przyjąć, że pewne prace w tym kierunku prowadzono. Hipotezę tę zdają się potwierdzać relacje ochotników, którzy twierdzili, że otrzymali od marynarki wojennej wezwania na drugą połowę października 1939 roku. Wcześniej ich uprzedzono, że te ćwiczenia odbędą się już na konkretnym właściwym sprzęcie. Do prób, szkoleń, a tym bardziej bojowego wykorzystania, jednak nigdy nie doszło. Po opanowaniu terytorium Polski Gestapo prowadziło długotrwałe i zakrojone na dużą skalę poszukiwania Polaków, którzy byli gotowi bez wahania poświęcić życie dla ojczyzny. Niestety, mieli do dyspozycji spisy drukowane przed wojną w polskich gazetach.
Pierwsze bojowe użycie żywych torped z udziałem polskich jednostek nawodnych miało odmienny wygląd od tego, jaki sobie wymarzyli Władysław Bożyczko oraz bracia Edward i Leon Lutostańscy. W nocy z 7 na 8 lipca 1944 roku na wodach kanału La Manche na wysokości miasta Caen został trafiony torpedą ORP „Dragon” – lekki krążownik typu D (Danae). Uszkodzenia były tak poważne, że krążownik odholowano do tymczasowego portu „Mullbery” i zatopiono jako element falochronu. W ataku zginęło 37 marynarzy, 14 było rannych. Atak został przeprowadzony przy użyciu miniaturowego pojazdu podwodnego typu Neger, żywej torpedy, sterowanego przez podchorążego marynarki Karla Heinza Potthasta. Neger była to prosta konstrukcja, składającą się z dwóch sprzężonych torped, ułożonych jedna nad drugą. Dolny element stanowiła standardowa torpeda G7e, a górny – przerobiona torpeda G7e, w której materiał wybuchowy zastąpiono kokpitem dla sternika.
W kampanii wrześniowej z ochotników na żywe torpedy sformowano tylko kilka niewielkich pododdziałów. Choć walczyli jako zwykła piechota, czasem jako zwiad lub grupy opóźniające, ochotnicy do oddziałów żywych torped dobrze zdali egzamin na polu walki. Dowództwo Polskich Sił Zbrojnych nie było w stanie odpowiednio zagospodarować takiej liczby chętnych do misji samobójczych. I nie chodzi mi o pomysły samobójczych ataków żywych torped czy plany zniszczenia niemieckiej przeprawy przez Wisłę w czasie odwrotu armii „Pomorze”. Myślę raczej o zmarnowanym potencjale, który umożliwiłby utworzenie morskich grup dywersyjnych z prawdziwego zdarzenia. Prawdopodobnie nie zmieniłoby to przebiegu kampanii wrześniowej, ale takie grupy mogły zadać Niemcom poważne straty. Włosi już wcześniej dostrzegli korzyści z posiadania w szeregach marynarki wojennej grup dywersyjnych. W latach 1935–1943 Włosi opracowali wiele planów niekonwencjonalnego uzbrojenia, zbudowali prototypy, a część pomysłów nawet wprowadzili do produkcji seryjnej. Co ważniejsze, działania kilku dywersantów z włoskiej 10 Flotylli Lekkiej były w stanie osłabić potęgę floty brytyjskiej na Morzu Śródziemnym i na szereg miesięcy zmienić układ sił. I nie były to ataki samobójcze. Znów przytoczę słowa inżyniera Aleksandra Potyrały: „siła militarna państwa nie może leżeć w samobójstwie jego obywateli”. Generał G.S. Patton ubrał to w proste żołnierskie słowa: „Celem wojny nie jest śmierć za ojczyznę, ale sprawienie, aby tamci skurwiele umierali za swoją”. A jak mówi łacińska sentencja, sprawdzająca się zresztą nie tylko na polu walki, ale i w życiu codziennym: Dum spiro, spero (póki oddycham, mam nadzieję).
kpt. Robert „Eddie” Pawłowski
źródło:
polska-zbrojna.pl/home/articleshow/11678?t=Dlaczego-zywe-torpedy-nie-wypalily
Artykuł o żywych torpedach
-------
Dlaczego żywe torpedy nie wypaliły
W kampanii wrześniowej z ochotników na tzw. żywe torpedy sformowano tylko kilka niewielkich pododdziałów. Dowództwo Polskich Sił Zbrojnych nie było w stanie odpowiednio zagospodarować takiej liczby chętnych do misji samobójczych. I nie mam na myśli pomysłów przeprowadzenia samobójczych ataków. Myślę raczej o zmarnowanym potencjale, który umożliwiłby utworzenie morskich grup dywersyjnych z prawdziwego zdarzenia – pisze kpt. Robert „Eddie” Pawłowski, były oficer Formozy.
Historia naszych współczesnych morskich sił specjalnych zaczęła się w 1974 roku. Ale są mniej znane karty historii, a pomysł utworzenia morskich jednostek mogących prowadzić działania dywersyjne pojawił się już wcześniej. Przykładów na to, jak niewielkie grupy czy nawet pojedynczy człowiek mogą zadać poważne straty przeciwnikowi, można podać sporo. Tak samo niebezpieczni mogą być pojedynczy zamachowcy samobójcy. Przykładów nie trzeba szukać daleko. 12 października 2000 roku w jemeńskim porcie Aden w wyniku samobójczego zamachu, przeprowadzonego przez terrorystów przy użyciu łodzi wypełnionej materiałem wybuchowym, ciężko uszkodzony został USS „Cole”. Zginęło 17 marynarzy. Za zamachem stała Al-Kaida.
Także i my, Polacy, mieliśmy taki akcent, można powiedzieć na wielką skalę, w swojej historii. Przed II wojną światową – w związku z wojną w Chinach – pojawiły się w Polsce informacje o japońskich żywych torpedach. 6 maja 1939 roku na łamach krakowskiego dziennika „Ilustrowany Kuryer Codzienny” ukazał się list nawołujący obywateli do zgłaszania się w charakterze żywych torped, bomb czy min. List podpisał Władysław Bożyczko oraz bracia Edward i Leon Lutostańscy.
W obliczu zagrożenia wojną taki apel trafił na podatny grunt. Tylko na adres „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” do września 1939 roku wpłynęło około tysiąca zgłoszeń. A z czasem akcja przybrała charakter ogólnokrajowy. Ochotnicy wysyłali deklaracje również do innych czasopism i gazet, a nawet do członków rządu. Rekrutację zaczęło też prowadzić Wojsko Polskie. Brak wielu spisów i fakt, że ochotnicy zgłaszali się także po rozpoczęciu walk we wrześniu, nie pozwala ustalić, ile dokładnie osób było gotowych na takie poświęcenie. Najrzetelniej postępowała marynarka wojenna. W odpowiedzi na deklaracje wysyłano urzędowe potwierdzenia zgłoszenia, także Samodzielny Referat Informacyjny Floty, czyli kontrwywiad, weryfikował dane części ochotników. Wszystkie dostępne spisy mówią, że zgłosiło się około trzech tysięcy osób, ale można podejrzewać, że było ich więcej. Akcja miała w dużym stopniu charakter żywiołowy. Brak było oficjalnej zachęty władz. Tylko część rejonowych komend uzupełnień spisywała ochotników.
Zainicjowano składki na rzecz polskich żywych torped. Nie ma jednak potwierdzonych informacji, czy istniało uzbrojenie przeznaczone dla takich oddziałów. Można się zastanawiać, czy gotowe były prototypy takiego uzbrojenia, czy opracowano tylko plany i projekty. Na pewno pojawiły się wizje hipotetyczne. Wielu kandydatów opowiadało o szkoleniach, o projekcjach filmów z pokazanym sprzętem, otrzymywanych instrukcjach zawierających dane tego nietypowego uzbrojenia. Niestety, gdy po latach zainteresowano się tematem, wśród żyjących nie było osoby, która mogłaby potwierdzić, że z takim uzbrojeniem miała do czynienia.
Co dziwniejsze, wojsko robiło wszystko, by pokazać, że przygotowania do stworzenia takich oddziałów ruszyły pełną parą. W tym samym czasie przy próbach czy naborze obsług, załóg uzbrojenia podobnego do tego, jakie miały armie innych państw, zachowywano najwyższe środki ostrożności i prowadzono działania dezinformujące. Z tych samych względów jednak nie można założyć, że prób takiego uzbrojenia nie było. Przedwojenne działania dezinformacyjne wprowadzały w błąd nie tylko obcych agentów, lecz także własne kadry wojskowe. Ale można przyjąć, że byłoby to uzbrojenie rodzimej produkcji. Już jesienią 1938 roku inżynier Aleksander Potyrała, czołowy polski okrętowiec związany z marynarką wojenną, twierdził, że koncepcje żywych torped i podobne, np. lilipucich okrętów podwodnych, są technicznie wykonalne. Do samej koncepcji podchodził jednak sceptycznie. Doświadczenia II wojny światowej pokazały, że jego uwagi na temat tego typu uzbrojenia były trafne. Żywe torpedy sprawdzały się głównie w atakach na jednostki stojące w portach lub na kotwicach. Aleksander Potyrała na łamach „Przeglądu Morskiego” (nr 109 z 1938 roku, artykuł „Ścigacze”) stwierdził: „łatwiej jest bowiem zdecydować się na śmierć, niż będąc zamkniętym w żywej torpedzie trafić w nieprzyjacielski okręt płynący – w dodatku – z dużą szybkością, zygzakami i czujnie badający okoliczne wody za pomocą aparatów podsłuchowych”.
Fala zgłoszeń nie była jednak początkiem samej idei. Jak wykazały badania nad przedwojennymi pismami fachowymi, samą koncepcją miniaturowych jednostek szturmowych interesowano się u nas przynajmniej od 1936 roku. Pod egidą marynarki wojennej rozpoczęto studia nad tego typu uzbrojeniem i powstało nawet parę prototypów, które poddano próbom na wodzie. Teoretycznie można przyjąć, że pewne prace w tym kierunku prowadzono. Hipotezę tę zdają się potwierdzać relacje ochotników, którzy twierdzili, że otrzymali od marynarki wojennej wezwania na drugą połowę października 1939 roku. Wcześniej ich uprzedzono, że te ćwiczenia odbędą się już na konkretnym właściwym sprzęcie. Do prób, szkoleń, a tym bardziej bojowego wykorzystania, jednak nigdy nie doszło. Po opanowaniu terytorium Polski Gestapo prowadziło długotrwałe i zakrojone na dużą skalę poszukiwania Polaków, którzy byli gotowi bez wahania poświęcić życie dla ojczyzny. Niestety, mieli do dyspozycji spisy drukowane przed wojną w polskich gazetach.
Pierwsze bojowe użycie żywych torped z udziałem polskich jednostek nawodnych miało odmienny wygląd od tego, jaki sobie wymarzyli Władysław Bożyczko oraz bracia Edward i Leon Lutostańscy. W nocy z 7 na 8 lipca 1944 roku na wodach kanału La Manche na wysokości miasta Caen został trafiony torpedą ORP „Dragon” – lekki krążownik typu D (Danae). Uszkodzenia były tak poważne, że krążownik odholowano do tymczasowego portu „Mullbery” i zatopiono jako element falochronu. W ataku zginęło 37 marynarzy, 14 było rannych. Atak został przeprowadzony przy użyciu miniaturowego pojazdu podwodnego typu Neger, żywej torpedy, sterowanego przez podchorążego marynarki Karla Heinza Potthasta. Neger była to prosta konstrukcja, składającą się z dwóch sprzężonych torped, ułożonych jedna nad drugą. Dolny element stanowiła standardowa torpeda G7e, a górny – przerobiona torpeda G7e, w której materiał wybuchowy zastąpiono kokpitem dla sternika.
W kampanii wrześniowej z ochotników na żywe torpedy sformowano tylko kilka niewielkich pododdziałów. Choć walczyli jako zwykła piechota, czasem jako zwiad lub grupy opóźniające, ochotnicy do oddziałów żywych torped dobrze zdali egzamin na polu walki. Dowództwo Polskich Sił Zbrojnych nie było w stanie odpowiednio zagospodarować takiej liczby chętnych do misji samobójczych. I nie chodzi mi o pomysły samobójczych ataków żywych torped czy plany zniszczenia niemieckiej przeprawy przez Wisłę w czasie odwrotu armii „Pomorze”. Myślę raczej o zmarnowanym potencjale, który umożliwiłby utworzenie morskich grup dywersyjnych z prawdziwego zdarzenia. Prawdopodobnie nie zmieniłoby to przebiegu kampanii wrześniowej, ale takie grupy mogły zadać Niemcom poważne straty. Włosi już wcześniej dostrzegli korzyści z posiadania w szeregach marynarki wojennej grup dywersyjnych. W latach 1935–1943 Włosi opracowali wiele planów niekonwencjonalnego uzbrojenia, zbudowali prototypy, a część pomysłów nawet wprowadzili do produkcji seryjnej. Co ważniejsze, działania kilku dywersantów z włoskiej 10 Flotylli Lekkiej były w stanie osłabić potęgę floty brytyjskiej na Morzu Śródziemnym i na szereg miesięcy zmienić układ sił. I nie były to ataki samobójcze. Znów przytoczę słowa inżyniera Aleksandra Potyrały: „siła militarna państwa nie może leżeć w samobójstwie jego obywateli”. Generał G.S. Patton ubrał to w proste żołnierskie słowa: „Celem wojny nie jest śmierć za ojczyznę, ale sprawienie, aby tamci skurwiele umierali za swoją”. A jak mówi łacińska sentencja, sprawdzająca się zresztą nie tylko na polu walki, ale i w życiu codziennym: Dum spiro, spero (póki oddycham, mam nadzieję).
kpt. Robert „Eddie” Pawłowski
źródło:
polska-zbrojna.pl/home/articleshow/11678?t=Dlaczego-zywe-torpedy-nie-wypalily
Ponoć fotki były robione w 2001, albo w 2000 roku.
Więcej na Stowarzyszenie Żołnierzy "KRS Formoza" na fb.
Więcej na Stowarzyszenie Żołnierzy "KRS Formoza" na fb.
Nasze dobre chłopaki ciekawie zmontowane, materiał świeży
3:18 jaja wielkości piłki do kosza
pozdro
3:18 jaja wielkości piłki do kosza
pozdro
Ofensywa jednostek specjalnych chyba zaczęta!
Powyżej filmik, chyba promujacy bo o co innego może chodzić, JW FORMOZA - polskie Navy Seals.
Obym doczekał, że na Navy Seals będą mówić "to taka hamerykańska FORMOZA"
Filmik z sesji zdjęciowej, ale dupę urywa.
Szacun dla Naszych!
Czekam na podobne filmy z JWK Lubliniec, AGAT-u i NIL-u.
Na morzu, pod wodą, na otwartym polu, w budynkach – dla nich to praktycznie bez różnicy. Komandosi Formozy są elitą wśród najlepszych. A jednocześnie pieczołowicie strzegą wszelkich informacji o sobie. Ponoć dowódcy powtarzają im, że mówienia o jednostce mają się wystrzegać jak ognia. A już przede wszystkim mówienia o niej prawdy.
Morze jest niemal idealnie gładkie. Znienacka jednak woda zaczyna burzyć się, huczeć, wirować. Na powierzchni pojawia się okręt podwodny ORP „Sokół”. Z jego pokładu zaczynają wyskakiwać ubrani w czarne kombinezony komandosi. Błyskawicznie dostają się na brzeg i unieszkodliwiają obsługę rozmieszczonych tam wyrzutni rakiet. Droga w głąb lądu jest otwarta.
Terroryści opanowali okręt ratowniczy ORP „Zbyszko”. Los załogi znajduje się teraz w ich rękach. Do okrętu jednak w szybkim tempie zbliża się łódź motorowa po brzegi wypełniona komandosami. Ubezpiecza ich śmigłowiec SH-2G należący do Marynarki Wojennej. Po chwili komandosi są już na pokładzie „Zbyszka”. Jeszcze kilka minut, huk wystrzałów, trochę dymu i okrzyków i okręt zostaje odbity. Tak właśnie ćwiczą żołnierze z jednostki specjalnej Formoza.
Na co dzień spowija ją aura tajemnicy. Można chyba zaryzykować twierdzenie, że bardziej nieprzenikniona niż ta wokół komandosów z Lublińca, nie mówiąc już o jednostce GROM. Kiedy pytam rzecznika Formozy kpt. mar. Tomasza Królika o możliwość krótkiej rozmowy z jednym z tak zwanych operatorów – rzecz jasna bez podawania nazwiska, stopnia, słowem: czegokolwiek, co mogłoby ułatwić jego rozszyfrowanie – odpowiada krótko: „niestety, nie ma takiej możliwości”. – To kwestia zasad. Przyjęliśmy takie założenia i nie odchodzimy od nich nawet na krok – dodaje.
Ponoć samym komandosom dowódcy przykazują, aby o jednostce nie wspominali wcale. A jeśli już muszą, niech mówią wszystko – byle tylko nie prawdę. Kpt. mar. Robert Pawłowski, dziś już w cywilu, do Formozy wstąpił w połowie lat 90. Wówczas jeszcze jednostka działała w strukturach Marynarki Wojennej. – Zdarzały się sytuacje, gdy podczas rozmów z komandosami nieświadomi niczego marynarze wspominali, że ponoć gdzieś tutaj działa jakaś tajna jednostka. Na co koledzy, udając zdziwienie, odpowiadali: „Naprawdę? A to ciekawe…” – wspomina kpt. mar. Pawłowski.
No ale trochę jednak o Formozie powiedzieć można. Jej początki sięgają 1974 roku. Wówczas to w marynarce zostaje powołany zespół, który ma opracować koncepcję działania specjalnej jednostki płetwonurków. Praca ekspertów przynosi wymierne rezultaty – rok później w ramach 3 Flotylli Okrętów powstaje Wydział Działań Specjalnych. Kieruje nim kmdr Józef Rembisz. Następne lata to kolejne zmiany nazw, zakresu działania, wreszcie przyporządkowania jednostki. W 2008 roku przechodzi ona ze struktur Marynarki Wojennej do Wojsk Specjalnych. Do dziś jednak ze względu na swoją specyfikę jednostka bardzo ściśle współdziała z marynarzami. I jak przyznaje kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik Marynarki Wojennej, współpraca układa się bardzo dobrze. – Komandosi Formozy operują z pokładu naszych okrętów. Zwykle wykorzystują w tym celu fregaty – wyjaśnia. Powód? – Mogą one pozostawać bardzo długo w morzu, mają nieograniczoną dzielność morską, co oznacza, że potrafią działać właściwie niezależnie od pogody. Wreszcie – na ich pokładzie stacjonują śmigłowce SH-2G, które podczas wielu akcji stanowią dla Formozy wsparcie – wylicza kmdr por. Zajda.
Ostatnią znaczącą zmianę jednostka morskich komandosów odnotowała nieco ponad półtora roku temu. Wtedy to w oficjalnym użyciu pojawiła się nazwa Formoza. Wcześniej tak właśnie o jednostce mówili sami żołnierze.
Dlaczego? Jak tłumaczył w swojej książce wspomnieniowej pt. „Wojsko, morze, wraki i węgorze” kmdr Józef Rembisz, wszystko zaczęło się od starej torpedowni w Gdyni-Oksywiu. Zbudowali ją jeszcze Niemcy, którzy w czasie wojny składowali tam broń testowaną na sąsiednim poligonie. Potem przypadła ona polskiej marynarce. W torpedowni lokowani byli początkowo kandydaci do szkoły oficerskiej. Działo się to w czasie szeroko opisywanej wówczas wojny domowej w Chinach. Naprzeciw siebie stanęli tam komuniści i nacjonaliści, którzy ostatecznie zostali zepchnięci na Tajwan, czyli dawną Formozę. Jeden z przyszłych oficerów uznał, że położona w morzu torpedownia jest właśnie niczym owa Formoza położona tuż przy wielkim lądzie. Wkrótce studenci, a potem marynarze nie mówili już o budyneczku inaczej. A w latach 70. właśnie tam ulokowali się morscy komandosi. I tak nazwa tego miejsca przylgnęła do ich formacji.
Formoza ma na koncie liczne misje i zadania specjalne. Jeszcze w 1994 roku komandosi rozpoczęli wspólne ćwiczenia z siłami specjalnymi USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. W latach 2000–2001 żołnierze Formozy utworzyli Polski Kontyngent Wojskowy w Zatoce Perskiej. Operowali wówczas z okrętów amerykańskiej marynarki. W latach 2002–2003 ich bazą był już polski okręt ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”. – Braliśmy udział w operacji „Enduring Freedom”. Patrolowaliśmy Zatokę Perską. Sprawdzaliśmy, czy pływające tam jednostki nie przemycają ropy, broni, terrorystów – wylicza kpt. mar. Pawłowski. Polska jednostka współpracowała z 5 Flotą Stanów Zjednoczonych. Potem wzięła udział w operacji „Iraqi Freedom”, czyli drugiej wojnie w Zatoce. Komandosi Formozy operowali m.in. na rzece Kaa. Ubezpieczali „Czernickiego”, który płynął z konwojem humanitarnym do położonego w głębi lądu portu Umm Qasr. Ale nie tylko. Jak przyznaje kpt. mar. Pawłowski, komandosi wypływali też patrolować rzekę łodziami. Misja w Iraku była dla Formozy sporym wyzwaniem. Bywało też, że komandosi znajdowali się w sporych opałach. – Nawet teraz nie mogę zdradzać szczegółów, ale bywało bardzo gorąco. Raz skórę uratowały nam dwa amerykańskie śmigłowce – wspomina kpt. mar. Pawłowski.
Komandosi Formozy operują głównie na morzu, choć nie tylko. Wchodzili oni także w skład Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. A ten kraj dostępu do morza przecież nie posiada. Komandosi są przygotowani do prowadzenia akcji na wodzie i pod jej powierzchnią (taktyka niebieska), ale też na otwartym polu (taktyka zielona) i w budynkach (taktyka czarna). To upodabnia ich do słynnej amerykańskiej jednostki Navy Seal (od słów „sea”, „air”, „land”) i lokuje w absolutnej elicie nawet w gronie sił specjalnych.
Jakie cechy musi posiadać komandos Formozy? – To inteligencja, siła, wytrzymałość, kreatywność, zdolność analitycznego myślenia, żelazna wola, nienaganne zdrowie – wylicza kpt. mar. Królik. Lista zresztą jest znacznie dłuższa. Kandydaci na komandosów muszą wypełnić ankietę, przejść badania psychologiczne i testy sprawnościowe, a potem morderczy wielodniowy sprawdzian kondycyjno-wytrzymałościowy w terenie. Ostatnim etapem jest rozmowa kwalifikacyjna. – Biorąc pod uwagę dane z kilku ostatnich lat, proces rekrutacyjny przechodzą jedna, dwie osoby na dziesięć – przyznaje kpt. mar. Królik.
Kpt. mar. Pawłowski: – Co to znaczy być komandosem? Myślę, że doskonale oddaje to takie oto zdanie: „tam gdzie inni widzą ryzyko i niebezpieczeństwo, siły specjalne widzą okazję”.
***
Broń i sprzęt Formozy
Morscy komandosi korzystają m.in. z kombinezonów, które sami dla siebie zaprojektowali, naszpikowanych elektroniką łodzi patrolowo-rozpoznawczych, które osiągają prędkość 100 km/h, oraz specjalnych ciągników podwodnych.
Morze jest niemal idealnie gładkie. Znienacka jednak woda zaczyna burzyć się, huczeć, wirować. Na powierzchni pojawia się okręt podwodny ORP „Sokół”. Z jego pokładu zaczynają wyskakiwać ubrani w czarne kombinezony komandosi. Błyskawicznie dostają się na brzeg i unieszkodliwiają obsługę rozmieszczonych tam wyrzutni rakiet. Droga w głąb lądu jest otwarta.
Terroryści opanowali okręt ratowniczy ORP „Zbyszko”. Los załogi znajduje się teraz w ich rękach. Do okrętu jednak w szybkim tempie zbliża się łódź motorowa po brzegi wypełniona komandosami. Ubezpiecza ich śmigłowiec SH-2G należący do Marynarki Wojennej. Po chwili komandosi są już na pokładzie „Zbyszka”. Jeszcze kilka minut, huk wystrzałów, trochę dymu i okrzyków i okręt zostaje odbity. Tak właśnie ćwiczą żołnierze z jednostki specjalnej Formoza.
Na co dzień spowija ją aura tajemnicy. Można chyba zaryzykować twierdzenie, że bardziej nieprzenikniona niż ta wokół komandosów z Lublińca, nie mówiąc już o jednostce GROM. Kiedy pytam rzecznika Formozy kpt. mar. Tomasza Królika o możliwość krótkiej rozmowy z jednym z tak zwanych operatorów – rzecz jasna bez podawania nazwiska, stopnia, słowem: czegokolwiek, co mogłoby ułatwić jego rozszyfrowanie – odpowiada krótko: „niestety, nie ma takiej możliwości”. – To kwestia zasad. Przyjęliśmy takie założenia i nie odchodzimy od nich nawet na krok – dodaje.
Ponoć samym komandosom dowódcy przykazują, aby o jednostce nie wspominali wcale. A jeśli już muszą, niech mówią wszystko – byle tylko nie prawdę. Kpt. mar. Robert Pawłowski, dziś już w cywilu, do Formozy wstąpił w połowie lat 90. Wówczas jeszcze jednostka działała w strukturach Marynarki Wojennej. – Zdarzały się sytuacje, gdy podczas rozmów z komandosami nieświadomi niczego marynarze wspominali, że ponoć gdzieś tutaj działa jakaś tajna jednostka. Na co koledzy, udając zdziwienie, odpowiadali: „Naprawdę? A to ciekawe…” – wspomina kpt. mar. Pawłowski.
No ale trochę jednak o Formozie powiedzieć można. Jej początki sięgają 1974 roku. Wówczas to w marynarce zostaje powołany zespół, który ma opracować koncepcję działania specjalnej jednostki płetwonurków. Praca ekspertów przynosi wymierne rezultaty – rok później w ramach 3 Flotylli Okrętów powstaje Wydział Działań Specjalnych. Kieruje nim kmdr Józef Rembisz. Następne lata to kolejne zmiany nazw, zakresu działania, wreszcie przyporządkowania jednostki. W 2008 roku przechodzi ona ze struktur Marynarki Wojennej do Wojsk Specjalnych. Do dziś jednak ze względu na swoją specyfikę jednostka bardzo ściśle współdziała z marynarzami. I jak przyznaje kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik Marynarki Wojennej, współpraca układa się bardzo dobrze. – Komandosi Formozy operują z pokładu naszych okrętów. Zwykle wykorzystują w tym celu fregaty – wyjaśnia. Powód? – Mogą one pozostawać bardzo długo w morzu, mają nieograniczoną dzielność morską, co oznacza, że potrafią działać właściwie niezależnie od pogody. Wreszcie – na ich pokładzie stacjonują śmigłowce SH-2G, które podczas wielu akcji stanowią dla Formozy wsparcie – wylicza kmdr por. Zajda.
Ostatnią znaczącą zmianę jednostka morskich komandosów odnotowała nieco ponad półtora roku temu. Wtedy to w oficjalnym użyciu pojawiła się nazwa Formoza. Wcześniej tak właśnie o jednostce mówili sami żołnierze.
Dlaczego? Jak tłumaczył w swojej książce wspomnieniowej pt. „Wojsko, morze, wraki i węgorze” kmdr Józef Rembisz, wszystko zaczęło się od starej torpedowni w Gdyni-Oksywiu. Zbudowali ją jeszcze Niemcy, którzy w czasie wojny składowali tam broń testowaną na sąsiednim poligonie. Potem przypadła ona polskiej marynarce. W torpedowni lokowani byli początkowo kandydaci do szkoły oficerskiej. Działo się to w czasie szeroko opisywanej wówczas wojny domowej w Chinach. Naprzeciw siebie stanęli tam komuniści i nacjonaliści, którzy ostatecznie zostali zepchnięci na Tajwan, czyli dawną Formozę. Jeden z przyszłych oficerów uznał, że położona w morzu torpedownia jest właśnie niczym owa Formoza położona tuż przy wielkim lądzie. Wkrótce studenci, a potem marynarze nie mówili już o budyneczku inaczej. A w latach 70. właśnie tam ulokowali się morscy komandosi. I tak nazwa tego miejsca przylgnęła do ich formacji.
Formoza ma na koncie liczne misje i zadania specjalne. Jeszcze w 1994 roku komandosi rozpoczęli wspólne ćwiczenia z siłami specjalnymi USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. W latach 2000–2001 żołnierze Formozy utworzyli Polski Kontyngent Wojskowy w Zatoce Perskiej. Operowali wówczas z okrętów amerykańskiej marynarki. W latach 2002–2003 ich bazą był już polski okręt ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”. – Braliśmy udział w operacji „Enduring Freedom”. Patrolowaliśmy Zatokę Perską. Sprawdzaliśmy, czy pływające tam jednostki nie przemycają ropy, broni, terrorystów – wylicza kpt. mar. Pawłowski. Polska jednostka współpracowała z 5 Flotą Stanów Zjednoczonych. Potem wzięła udział w operacji „Iraqi Freedom”, czyli drugiej wojnie w Zatoce. Komandosi Formozy operowali m.in. na rzece Kaa. Ubezpieczali „Czernickiego”, który płynął z konwojem humanitarnym do położonego w głębi lądu portu Umm Qasr. Ale nie tylko. Jak przyznaje kpt. mar. Pawłowski, komandosi wypływali też patrolować rzekę łodziami. Misja w Iraku była dla Formozy sporym wyzwaniem. Bywało też, że komandosi znajdowali się w sporych opałach. – Nawet teraz nie mogę zdradzać szczegółów, ale bywało bardzo gorąco. Raz skórę uratowały nam dwa amerykańskie śmigłowce – wspomina kpt. mar. Pawłowski.
Komandosi Formozy operują głównie na morzu, choć nie tylko. Wchodzili oni także w skład Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. A ten kraj dostępu do morza przecież nie posiada. Komandosi są przygotowani do prowadzenia akcji na wodzie i pod jej powierzchnią (taktyka niebieska), ale też na otwartym polu (taktyka zielona) i w budynkach (taktyka czarna). To upodabnia ich do słynnej amerykańskiej jednostki Navy Seal (od słów „sea”, „air”, „land”) i lokuje w absolutnej elicie nawet w gronie sił specjalnych.
Jakie cechy musi posiadać komandos Formozy? – To inteligencja, siła, wytrzymałość, kreatywność, zdolność analitycznego myślenia, żelazna wola, nienaganne zdrowie – wylicza kpt. mar. Królik. Lista zresztą jest znacznie dłuższa. Kandydaci na komandosów muszą wypełnić ankietę, przejść badania psychologiczne i testy sprawnościowe, a potem morderczy wielodniowy sprawdzian kondycyjno-wytrzymałościowy w terenie. Ostatnim etapem jest rozmowa kwalifikacyjna. – Biorąc pod uwagę dane z kilku ostatnich lat, proces rekrutacyjny przechodzą jedna, dwie osoby na dziesięć – przyznaje kpt. mar. Królik.
Kpt. mar. Pawłowski: – Co to znaczy być komandosem? Myślę, że doskonale oddaje to takie oto zdanie: „tam gdzie inni widzą ryzyko i niebezpieczeństwo, siły specjalne widzą okazję”.
***
Broń i sprzęt Formozy
Morscy komandosi korzystają m.in. z kombinezonów, które sami dla siebie zaprojektowali, naszpikowanych elektroniką łodzi patrolowo-rozpoznawczych, które osiągają prędkość 100 km/h, oraz specjalnych ciągników podwodnych.
Próby generalne przed jutrzejszym pokazem w Krakowie.
Najlepszy komentarz (34 piw)
SalvaCzoko
• 2013-05-24, 21:37
pkh, twoją wypowiedź można porównać do takiego przykładu: Uczeń ma w szkole jutro test, po chuj się na niego uczy skoro nie zna pytań?...
"Przed odbiciem zakładnika też próby robią?" - tak, robią, tutaj akurat przyjebałeś failem xD
Cały czas ćwiczą na różnych killhousach, w szczególności przed tym jak mają kogoś odbić.
Kolejna sprawa jest taka, że to pokaz i tu musi wszystko wyjść.
"Przed odbiciem zakładnika też próby robią?" - tak, robią, tutaj akurat przyjebałeś failem xD
Cały czas ćwiczą na różnych killhousach, w szczególności przed tym jak mają kogoś odbić.
Kolejna sprawa jest taka, że to pokaz i tu musi wszystko wyjść.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Bo każdy normalny człowiek trzyma się z daleka od woja i tego typu spraw, każdy normalny biały człowiek chce osiągnąć coś w życiu w tym założyć rodzinę, a nie sobie rozpierdolić związek i karierę dla... ? No właśnie? Czego?... Ale Macierewicze i inne pojeby tego nie rozumieją bo przecież chuj z tym że komuś można życie rozpierdolić i już kombinują jak wjebać obowiązkowy pobór, bo po co zrobić przeszkolenie w zakresie obsługi broni palnej (które trwałoby z 2 tyg do miesiąca) i w razie wojny otworzyć magazyny by 38 mln obywali RP mogłoby bronić własnych domów... lepiej posłać ludzi do bezsensownej służby a potem w razie wojny na pewną śmierć bo prawdziwe wojo pójdzie w partyzantkę. Nie wiem jak wy ale ja już kombinuję jak zmienić kategorię, przynajmniej na D.