Jestem szczupłą blondynką, pewnie dość efektowną, ale bez przesady. Przez całe życie spotykałam się z rozmaitymi zaczepkami ze strony polskich mężczyzn. Najbardziej subtelne były te, gdy ktoś za mną trąbił na ulicy, kiedy szłam chodnikiem albo zatrzymywał auto z pytaniem: „może cię podwieźć, mała?”. Mniej wyrafinowane były okrzyki w stylu „niezła z ciebie dupa”, rzucane przez panów pracujących na rusztowaniach. Kiedyś jakiś facet w przejściu podziemnym złapał mnie za tyłek, pytając: „dasz wylizać cipkę?”. Dwukrotnie doświadczyłam próby gwałtu. Raz był to znajomy koleżanki, u której byłam na imprezie, innym razem – kolega z pracy. Na wyjeździe integracyjnym wyłamał zamek w drzwiach do łazienki, gdy brałam prysznic. W pierwszym przypadku narobiłam krzyku i tym samym ściągnęłam posiłki. W drugim – uciekłam jakoś z tej łazienki, owinięta ręcznikiem. Na szczęście nikt mnie nie zobaczył w tym ręczniku, bo gdyby ktoś się dowiedział, co zaszło, to przecież bym się zapadła pod ziemię ze wstydu A i tak pewnie nikt by mi nie uwierzył.
Wszystko to spotkało mnie ze strony stuprocentowych Polaków – z różnych środowisk, o różnym wykształceniu i statusie społecznym. Zakładam, że niektórzy z nich niepokoją się dziś, żebyśmy my, Polki, nie padły ofiarą napalonych smagłych imigrantów. Oni się niepokoją, a ja nie. Bo z mojego punktu widzenia nie ma różnicy, czy za tyłek na ulicy chwyta mnie Polak czy Syryjczyk.
I hasła „Chrońcie swoje kobiety” w tym kontekście brzmią jak ponury żart, bo czytam je jako „brońmy swoich kobiet, żeby nikt obcy nam ich nie molestował – nasze kobiety tylko my możemy molestować”. I dlatego nie życzę sobie takiej ochrony. Przez tyle lat chroniłam się sama, będę więc sobie sama radzić dalej.
źródełko