Witam wszystkich sadoli.
Poniżej krótka historia z ubiegłego weekendu.
Wraz z siostrą, żonką i dzieciakami wracaliśmy z RODOS (rodzinne ogródki działkowe ogrodzone siatką)
Żar z nieba lał się prze okrutnie, a siostra po wypiciu 4 piwek była nieźle wcięta. I tak sobie drepczemy asfaltową drogą, wokół masa ludzi w podobnym do nas stanie.
Gdy nagle siostrze rozwala się klapek/japonka, czy kij wie jak nazywa się kawałek podeszwy ze sznurkiem między palcami.
Biedna szła na boso, a ja próbowałem naprawić jakoś prowizorycznie wspomniane ustrojstwo. Miałem zamiar przebić podeszwę kluczem, i w małą dziurkę wsadzić sznurek, i jakoś go tam zabezpieczyć (supełek czy jakoś tak)
W pewnym momencie (gdy sznurek nie chciał przejść przez dziurkę), siora wiesza mi się na ramie i na cały głos krzyczy z błagalną miną:
-Kurwa włóż mi go jakoś, abym tylko doszła...
Mina ludzi w promieniu 20m bezcenna
da bum tssss