Kolejny teks gościa :i10 zapraszam do lektury.
I nie spinać dupy jak ktoś nie umie czytać to po prostu pomińcie ten tekst.
Mam w Dziwnowie chrześnicę, córkę mojej siostry, o owocowym imieniu Jagoda. Świetna dziewczyna, obecnie jedenastoletnia. Dwa lata temu pojechaliśmy kupować prezent z okazji urodzin. Jak łatwo obliczyć - dziewiątych.
Centrara handlowe próbują przyciągać klientów organizując najróżniejsze atrakcje takie jak występy klaunów, występy zespołów disco polo, występy jadowitych węży lub występy producentów zdrowej żywności. Dzięki temu można w takich centrach spotkać wielbicieli klaunów, węży i pszenicy maczanej w letniej wodzie. My z Jagódką trafiliśmy na Dzień Kociego Nazisty, czy jakoś podobnie.
Wszędzie plakaty z kotami, maskotki z kotami, kocie breloczki oraz stoiska z kocim żarciem, na których zaskoczyło mnie, że koty jedzą piasek. A główny hol galerii handlowej zastawiony był miauczącymi klatkami.
- Wujku, spójrz jaki śliczny – Jagódka pociągnęła mnie do jednej z nich – zobacz, zobacz!
- Ładny – skłamałem stając przy klatce z czarnym puchowym kapciem - chyba wypchany.
Wypchany kapeć otworzył pomarańczowe oczy i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym "sam jesteś wypchany".
- Śliczny! Na urodziny chcę tego kotka! – oznajmiło dziecko.
Uśmiechnąłem się do obserwującej nas sprzedawczyni, starszej pani w t-shircie z napisem „Koty przynoszą szczęście”, „To już nie bociany?” – zastanowiłem się przez chwilę, wyjąłem telefon i wybrałem numer do siostry:
- Pogadaj z mamą, musi pozwolić – powiedziałem, podając telefon Jagódce.
Wzięła telefon i odwróciła się do mnie plecami.
- Halo, mamo? Jesteśmy z wujkiem w sklepie i zgadnij, co i10 chce mi kupić!?
- …?
- Pająka!!!
Oboje ze sprzedawczynią wytrzeszczyliśmy oczy na dziecko a później z niepewnymi minami popatrzyliśmy na siebie. Chyba oczekiwała ode mnie wyjaśnienia, więc wzruszyłem ramionami.
- Mamo proooszę – Jagódka kontynuowała rozmowę.
- …
- Ale dlaczeeegoo…
- …!
- Będzie siedział w akwarium…
- …!?
- …i będę pilnowała, żeby nie wylazł i nie czaił się na ścianie pod twoim ręcznikiem.
- …..!!
- Wiem, że się boisz. Trudno, musi mi wujek kupić jakieś inne zwierzę. Może węża?
- …!!!
- Aha, aha, rozumiem. A czego się nie boisz?
- … …. … … … … …
- A kotów? – Jagoda odwróciła się do mnie i wyszczerzyła zęby.
- …
- Dobrze, poszukamy kota. Kocham cię, cześć. – rozłączyła się Jagódka i podając mi telefon cały czas wyszczerzona rzuciła:
- Mama się zgodziła!
Po chwili milczenia widząc mój wpatrzony w siebie wzrok spoważniała i poinformowała mnie:
- i10, trzeba najpierw poprosić o wiele więcej niż się naprawdę chce, sprawdź w internecie.
Nie będąc przekonany, czy ta potworna manipulacja była „wyrażeniem zgody na kupno dziecku kota” postanowiłem się upewnić i wykręciłem numer do siostry.
- Nie, kochanie, wielbłąda też wujek nie może ci kupić…
- To ja...
- i10, weź ty się nie wygłupiaj, przecież wiesz, że się boję pająków. Kto to będzie karmił, co zrobię jak ucieknie? Przecież ja się do własnego domu będę bała wejść. I ona jeszcze mi mówi, że będzie za moim ręcznikiem siedział. Jak już chcecie zwierzę, to znajdźcie jakiegoś kotka czy pieska. Z żadnym wężem ani pająkiem mi się nie tu pokazujcie, bo od razu zabierzesz do Łodzi. Gdzie jesteście?
- Eeee… w sklepie, słuchaj, nie chcesz pająka to nie – mrugnąłem do Jagódki - spróbujemy znaleźć kotka. Na razie.
- Faktycznie się zgodziła – powiedziałem rozłączając telefon.
Jagoda zwróciła się do sprzedawczyni.
- Załatwione, bierzemy.
- A który program w pralce nastawić jakby chciał toto wyprać? – rzuciłem sucharem i spostrzegłszy wpatrzony w siebie wzrok sprzedawczyni dodałem uspokajająco:
– Wiem, wiem, nie wirować.
Sprzedawczyni niedawno uciekła z klasztoru, albo kompletnie nie znała się na żartach, bo zbladła i przez chwilę myślałem, że zemdleje. Jednak nie. Przytrzymała się szafki, cudem utrzymała równowagę, złapała się za serce i szeroko otworzyła oczy.
Zaraz wyceluje we mnie palec i wykrzyczy coś w rodzaju „On zażartował z kotaaa!”, albo gorzej „On mnie spytał jak prać kota w pralce!” Wokół mnie pełno kocich fanatyków, ja z dzieckiem, zlinczują nas. Chociaż dziecko manipulat – może przekona ich, żeby olali koty i zajęli się czymś innym, choćby, ot, sadzeniem marchwi.
- I od razu będzie karuzela – powiedziała Jagódka, która widząc reakcję sprzedawczyni postanowiła przyłączyć się do swojego głupkowatego wujka.
Sprzedawczyni, nadal blada, sięgnęła do szuflady. Śledziłem jej rękę, zastanawiając się, co wyjmie. Gwizdek? Pistolet? Granat? Mandat nam wypisze?
Wyjęła charakterystyczny pojemnik. Gaz łzawiący! Jagódka będzie miała okazję poznać problemy, z jakimi muszą się borykać osoby o przeciwnym zdaniu niż ogół.
Sprzedawczyni jednak nie skierowała wylotu gazu na nas, tylko na siebie.
”Aha – pomyślałem – nie mogąc żyć na tej samej planecie, co gość, opowiadający głupie żarty o praniu kotów, popełni samobójstwo.
Psiknęła, nabrała powietrza i rzekła:
- Przepraszam, astma. Kotów się raczej nie kąpie, ale jak dla mnie to pierz pan go z wirowaniem. Ja je tylko sprzedaję.
- Ja go będę prać – pochwaliła się Jagódka – wujek i10 mi kupuje kotka.
„Tak, ty go będziesz prać - wyobraziłem sobie gębę szwagra po kąpieli mruczka. Z fizjonomią a la Bruce Lee po walce z dwudziestoma malutkimi Hanami w „Bruce Lee kontra Mechagodzilla i Jej Dwudziestu Małych Hanów”. Hmmm, ciekawe, kto by wygrał, Bruce Lee, czy Mechagodzilla?"
- Wujku – Jagódka pociągnęła mnie za rękę przywołując do rzeczywistości - kupujemy!
- Tak, tak. Słonko, a nazwiesz go Mruczek?
- Nie. Nazwę go Zboczeniec.
Znieruchomiałem. Sprzedawczyni wytrzeszczyła na dziecko oczy.
- A dlaczego, kochanie, chcesz nazwać kotka Zboczeniec?
- Bo wujek i10 – Jagódka pokazała mnie palcem, żeby nie było pomyłki – i ciocia nazwali swojego pieska Zmora, a Zmorka jest bardzo słodka i wesoła. Zboczeniec też będzie słodki. I wesoły.
Dziecko wyraźnie wdało się w naszą rodzinę, ale co mi tam, jak jej moja siostra pozwoli nazwać kota Zboczeniec, niech ma, poza tym już wyobrażam sobie, jak szwagier, z bandażami na twarzy biega wieczorem po swojej ulicy nawołując kota. Świetne imię!
- Nazwiesz go Jagódko, jak chcesz… – przemyślałem, co mówię – …w uzgodnieniu z rodzicami. – Poprosimy tego kota.
- Pięćset złotych.
- Jednego chcemy.
- Jeden. Pięćset złotych.
- O, tego – pokazałem angorowy kapeć palcem, żeby nie było wątpliwości.
- Norweski leśny. Pięćset. Tanio. Z rodowodem dwa tysiące, ten nie ma, jest półrodowodowy. Dlatego pięćset.
Ja pierniczę, jaka inwestycja, kot za pięćset. Dziecko popatrzyło na mnie z miną mówiącą „Obiecałeś kota i nie próbuj się wymigać”. Spróbowałem się targować
- Z klatką pięćset?
- Pięćset trzydzieści.
Raczej Jagódka powinna negocjować ten zakup. Powiedziałaby, że pięćset możemy dać za wielbłąda, a nie za kota.
Kupiliśmy z klatką i zanieśliśmy do domu.
Siostra ze szwagrem odwiedli Jagódkę od nazwania zwierzaka Zboczeńcem. Takoż "Hitlerem" i "Jezusem". Przy "Benedykcie" kwestia rozbiła się o numerację, której porzucenia odmówiło dziecko. Propozycję szwagra „Murzyn” dziecko oceniło jako niepoprawną politycznie przedkładając (poprawną) kontrpropozycję „Afroameryknian”. Siostra ze szwagrem wdali się w rozważania nad tym, czy ich dziecko nie powinno spędzać nieco więcej czasu na przeglądaniu stron pornograficznych. Później przez dwie minuty kot nosił dziwaczne imię Kruczaj. Po stu dwudziestu sekundach siostra skojarzyła sobie, że dziwaczne imię jest też nazwiskiem dyrektora szkoły, do której chodzi Jagódka i zagroziła mojej siostrzenicy, że jeśli nie przestanie się wygłupiać, kocię zostanie Mruczkiem. Kot się przeturlał po podłodze, moja propozycja „Rotfla” została przez wszystkich skrytykowana jako niewymawialna.
- No to niech zostanie Lolem. – powiedziała Jagódka i na tym stanęło.
Siostrzenica znudziła się Lolem po kilku miesiącach, ponieważ sierściuch srał w mieszkaniu, głównie w jej pokoju i nie sposób go było tego oduczyć. A kiedy Lol zaczął wszędzie zostawiać sierść - siostra, szwagier i Jagódka doszli do wniosku, że im kot mniej przebywa w domu – tym lepiej. Karmili go, owszem, zwierzak nadal miał też swoje posłanie, jak najbardziej – jednak nie wylewali łez i nie wszczynali panicznych poszukiwań, gdy znikał na całe noce.
Tak mijały miesiące.
Ponieważ norweskie leśne są kotami dużymi – Lol nie miał konkurencji wśród miejscowych dachowców. Na wiosnę w Dziwnowie było słychać jedno miauczenie. Znaczy – mnóstwo było słychać – ale zwykle w duecie z lolowym.
Zatem, jeśli pojedziecie do tej pięknej nadmorskiej miejscowości na wakacje – nie zdziwcie się, że tamtejsze dachowce żebrzące o kawałek ryby, wylegujące się w cieniu sosen i przemykające po śmietnikach, mają w większości długą sierść i pełne nienawiści pomarańczowawe ślepia. Jam to sprawił.