18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia Soft (1) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 17:51
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 14:20
📌 Powodzie w Polsce - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 23:12

#legion

Artykuł o Polakach walczących w armiach państw zaborczych podczas I Wojny Światowej zaczerpnięty z czasopisma: „Focus Historia”(numer ze stycznia, 2014). Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu .

Za Kaisera, Cara i Cesarza.... ZA POLSKĘ!

Gdy wybuchła wojna, państwo polskie nie istniało. Ale istnieli Polacy. Jako obywatele Rosji, Niemiec i Austro-Węgier podlegali obowiązkowej służbie wojskowej i mobilizacji. W ciągu czterech lat konfliktu do obcych armii wcielono około 3 milionów naszych rodaków. Co szósty zginął lub wrócił do domu okaleczony.

Kilka miesięcy przed zamachem w Sarajewie Ignacy Paderewski zaproszony na obiad przez premiera Wielkiej Brytanii Herberta Asquitha usłyszał: „Nie ma nadziei dla waszego kraju, żaden, proszę pana”. „Ależ szanowny panie - odpowiedział wirtuoz fortepianu i polityki – istnieją na świecie rzeczy, których nie można przepowiedzieć nawet brytyjski premier”.

Nie trzeba było być prorokiem, żeby przyznać rację Paderewskiemu. Po rewolucji 1905 r., wojnie japońsko-rosyjskiej i wojnach bałkańskich kolejny konflikt wisiał w powietrzu. Musiał się tylko znaleźć ktoś, kto podłoży ogień pod tę beczkę prochu. Przewidzieć nie dało się jedynie tego, że będzie to Gawriło Prinip, 20- latek z prowincjonalnej Bośni. Reszta potoczyła się według schematu określonego przez zawiłą sieć układów sojuszniczych. Austria wypowiedziała wojnę Serbii, Austrii – Rosja, Rosji – Niemcy. I stało się to, na co pokolenia Polaków czekały przez cały wiek – zaborcy wreszcie skoczyli sobie do gardeł.

Siwy Strzelca Strój

Działacze niepodległościowi rozważali różne scenariusze zachowania na wypadek wybuchu wojny. Drogowskazy wyznaczające dwie główne drogi do wolności ustawili niemal równocześnie. W roku 1908 w Warszawie ukazała się praca Romana Dmowskiego „Niemcy, Rosja i kwestia Polska”; we Lwowie powołano konspiracyjną organizację Związek Walki Czynnej.



Pod Rafajłową w styczniu 1915 r. II Brygada Legionów straciła 5 żołnierzy. Rosjanie ponieśli dużo większe straty. Zginęło ich 400.

Diametralnie różnie koncepcje – pasywizm i aktywizm – wynikały z odmiennych uwarunkowań, w jakich znajdowali się ich twórcy. Brutalny reżim w zaborze rosyjskim nie pozwalał na prowadzenie jakiejkolwiek działalności o charakterze niepodległościowym. Dmowski opowiadał się więc za politycznym realizmem, czyli czekaniem na rozwój wypadków i wyborem sojusznika według zasady mniejszego zła. Stawiał na Rosję, wychodząc z założenia, że jest słabsza od Niemiec, a zatem stanie się bardziej skłonna do ustępstw. Zwłaszcza, że znajdowała się w sojuszu ze sprzyjającymi sprawie polskiej Francją i Wielką Brytanią.

W wielonarodowej monarchii austro-węgierskiej można sobie było pozwolić na więcej. Żądanie pełnej niepodległości też oczywiście nie wchodziło w grę, ale daleko idąca autonomia już tak. Tajny Związek Walki Czynnej mógł zatem za zgodą władz utworzyć jawne organizacje społeczno-wychowawcze: Związek Strzelecki i Polskie Drużyny Strzeleckie. Sama ich nazwa wskazywała, o co naprawdę chodzi – o strzelanie, czyli szkolenie przyszłych żołnierzy. Strzelcy i „drużyniacy” ubierali się jak wojskowi, nosili szare (jak wówczas mawiano – siwe) mundury i czapki maciejówki. Kolorowe naszywki na uniformach informowały o hierarchii. Biały pasek oznaczał chorążego, niebieski – porucznika, czerwony – kapitana. Do wybuchu wojny przeszkolono według różnych źródeł 13-19 tys. młodych mężczyzn. Sporo, ale w momencie wybuchu wojny w armii austriackiej służyło około 60 tys. Polaków, którzy mieli walczyć i ginąć za cesarza Franciszka Józefa.

Wyjechała Bryczka, wrócili ułani.

Józef Piłsudski jako komendant główny związków strzeleckich opowiadał się oficjalnie za ideą tzw. trializmu, czyli dodania do dwuczłonowej monarchii austro-węgierskiej trzeciego elementu w postaci Polski powiększonej o ziemie zaboru rosyjskiego. W dalszych planach miał walkę o niepodległość, ale z oczywistych względów tego już nie ujawnił.

30 lipca 1914 r., dwa dni po wypowiedzeniu przez Austrię wojny Serbii, wystąpił do władz austriackich o zgodę na mobilizację związków strzeleckich i wysłania ich na akcję dywersyjną do zaboru rosyjskiego. „Nie chciałem pozwolić, aby w czasie, gdy na żywym ciele naszej Ojczyzny miano wyrąbywać nowe granice państw i narodów, samych przy tem Polaków tylko zabrakło” – napisze rok później.

Pomysł zorganizowania na tyłach carskiej armii antyrosyjskiego powstania odpowiadał Austriakom, więc 2 sierpnia wyrazili zgodę. Piłsudski natychmiast wysłał na pogranicze zwiadowców. Siedmiu strzelców dowodzonych przez Władysława Belinę-Prażmowskiego od razu pokazało, na czym polega ułańska fantazja. Wyjechali z Krakowa bryczką, wrócili na zdobycznych koniach.

Następnego dnia komendant przemówił do pierwszego sformowanego oddziału: „Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi(...)przystąpicie granice rosyjskiego zaboru, jako czołowa kolumna wojska polskiego idącego walczyć za oswobodzenie ojczyzny(...). Patrzę na was jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska i pozdrawiam was jako pierwszą kompanię kadrową”. Brzmiała w tych słowach patriotyczna nuta, ale motywację strzelców wzmacniała także zapowiedź kariery, jaka ich czeka w razie zwycięstwa – mieli się stać wojskową elitą.

Licząca 164 ludzi kompania dowodzona przez porucznika Tadeusza Kasprzyckiego wymaszerowała z krakowskiego parku na Oleandrach w nocy z 5 na 6 sierpnia. O godzinie 9.45 strzelcy obalili słupy graniczne pod Michałowicami i wkroczyli do zaboru rosyjskiego. Nie napotykając na opór, dotarli do Kielc.

Liczyli na entuzjastyczne powitanie, ale przeżyli wielkie rozczarowanie. Zamiast wiwatować, ludzie zatrzaskiwali okna i drzwi. W „Kongresówce” jeszcze nie zabliźniły się rany po powstaniu styczniowym, a już rozszarpały je na nowo wieści o zbombardowaniu i spaleniu przez Niemców Kalisza. Austria była sojuszniczką Rzeszy, więc na poparcie oburzonych Polaków liczyć nie mogła.

Ogłoszoną 9 sierpnia odezwę naczelnego dowództwa austriackiej armii zaczynają się od słów: „Polacy! Zbliżą się chwila oswobodzenia spod jarzma moskiewskiego. Sprzymierzone wojska Niemiec i Austro-Węgier przekroczą wkrótce granice Królestwa Polskiego (...) Przychodzimy do Was jak przyjaciele. Zaufajcie nam! (…) Połączcie się z wojskami sprzymierzonymi, wspólnymi siłami wypędzimy z granic Polski azjatyckie hordy” zbyto wzruszeniem ramion jako bezczelną propagandę. Szans na wybuch powstania nie było, więc chociaż do Kielc przybyły dwie kolejny kompanie, 13 sierpnia zarządzono odwrót.



1. kompania kadrowa wkraczała do Kielc dwukrotnie w sierpniu 1914 roku. Pierwszy raz 12, ale następnego dnia wycofała się po walkach z Rosjanami. Drugi raz żołnierze pojawili się 19 sierpnia i zostali 3 tygodnie.

My, Pierwsza Brygada

Zawiedzeni Austriacy przedstawili Piłsudskiemu ultimatum: albo rozwiąże swoje oddziały, albo strzelcy zostaną wcieleni do Landsturmu (formacja wojskowa pospolitego ruszenia). Nadzieja na stworzenie polskiej armii zdawała się gasnąć, nim na dobre rozgrzała. W wiedeńskim parlamencie działało jednak wpływowe koło polskich posłów. Politycy zrobili, co do nich należało i uzyskali zgodę na tworzenie w oparciu o kompanie strzelecki Legionów Polskich. Nie miały to już być formacje ochotnicze, lecz regularne jednostki walczące u boku armii austriackiej.

27 sierpnia przystąpiono do formowania Legionu Zachodniego w Krakowie i Wschodniego – we Lwowie. Chętnych do służby nie brakowało, ich liczba szybko przekroczyła 10 tysięcy. Ale pojawił się nowy problem. Żeby zostać pełnoprawnym żołnierzem, rekrut musi złożyć przysięgę, a legionistom kazano deklarować wierność cesarzowi Austro-Węgier. W Krakowie poszło bez zgrzytów, natomiast we Lwowie większość odmówiła. Legion Wschodni więc rozwiązano. Tych, którzy złożyli przysięgę (ok. 800 osób, m.in. Józef Haller),skierowano do Legionu Zachodniego, opornych wcielono do jednostek austriackich.

Nowa formacja początkowo składała się z trzech pułków piechoty, które wobec dalszego napływu ochotników rozbudowano i przemieniono na brygady. W każdej służyło 5-6 tys. żołnierzy i oficerów. Weterani kompani kadrowej znaleźli się w I Brygadzie dowodzonej przez Piłsudskiego.

Do połowy 1915 r. legioniści walczyli na różnych odcinkach frontu rosyjsko-austriackiego, od Małopolski po Węgry i Ukrainę. Nie znali spokoju nawet w okresie świąt Bożego Narodzenia, gdy w trybie nagłym przerzucono ich pod Łowczówek koło Tarnowa, by zamknęli wyrwę w liniach obronnych przełamanych przez Rosjan. Poszli do walki na bagnety i wykonali zadanie.

II Brygada stoczyła morderczy bój, w śniegu i 20-stopniowym mrozie pod Kirlibabą na Bukowinie, broniła przejścia przez przełęcz pod Rafajłową (dziś Bystica na Ukrainie). Do legendy przeszła szarża wchodzącego w jej skład 2.szwadronu ułanów pod Rokitną. W ciągu piętnastu minut kawalerzyści przedarli się przez cztery linie rosyjskich okopów, ale w krzyżowym ogniu karabinów maszynowych ponieśli olbrzymie straty. Spośród 60 szarżujących tylko 7 wróciło bez szwanku, 17 poległo.

III Brygada toczyła ciężkie boje na Lubelszczyźnie i Wołyniu. Legioniści „rzucali swój los na stos”, nie mieli jednak żadnego wpływu na to, gdzie i z kim się biją.

Polak strzela do Polaka

„Chłopcy nasi zaczęli śpiewać »Bóg się rodzi«. I oto z okopów rosyjskich Polacy, których dużo jest w dywizjach syberyjskich, podchwycili słowa pieśni i poszła w niebo z dwóch wrogich okopów! Gdy nasi po wspólnym odśpiewaniu krzyknęli: »Poddajcie się, tam, wy Polacy!«, nastała chwila ciszy, a później – już po rosyjsku: »Sibirskije striełki nie sdajutsia«. Straszna jest wojna bratobójcza. Podobno jeden z naszych chłopców wziął do niewoli ojca swego, którego zabrali do wojska rosyjskiego” – tak Wigilię pod Łowczówkiem wspominał podporucznik i lekarz I Brygady Felicjan Sławoj Składowski. Nikt nie wie, do ilu podobnych wydarzeń doszło w ciągu wojny, ilu żołnierzy padło od kul wystrzelonych przez rodaków. 15 tysięcy legionistów rozpoznawalnych po orzełku na czapce stanowiło cząstkę kilkusettysięcznej rzeszy Polaków noszących mundury obcych armii.

Legioniści walczyli, ginęli, ale cel, jakim było odzyskanie własnego państwa, wciąż pozostawał równie odległy jak w pierwszych dniach wojny. Gdy Niemcy i Austriacy wyparli Rosjan z „Kongresówki”, Piłsudski uznał, że dalsze lojalne wspieranie zaborców traci sens. Dyskretnie wyhamował rekrutację nowych ochotników, rozbudował konspiracyjną Polską Organizację Wojskową (POW) i żądał od państw centralnych jasnych deklaracji odnośnie przyszłości Rzeczypospolitej.

Zbywany milczeniem lub ogólnikami, 29 lipca 1916 r. podał się do dymisji. W ślad za nim Polacy zaczęli masowo rezygnować ze służby w Legionach. Tymczasem krwawiące na Wschodzie i Zachodzie armie państw centralnych potrzebowały coraz więcej mięsa armatniego.. Wiedeń i Berlin musiały więc wykonać jakiś gest, by powstrzymać falę dezercji i zmotywować ludzi do walki. Stawało się to coraz bardziej konieczne, że równie wykrwawieni Rosjanie też próbowali przyciągać Polaków na swoją stronę.

Bez Mundurów i Butów

Zaczęli już 14 sierpnia 1914 r., gdy wzorem Austriaków i Niemców wydali odezwę do Polaków. Tak samo patetyczną, pustą i bezczelną: „Polacy! Wybiła godzina, w której przekazane Wam marzenie ojców i dziadów Waszych ziścić się może (…). Z sercem otwartym, z ręką po bratersku wyciągniętą, kroczy na Wasze spotkanie Wielka Rosja. Wierzy ona, iż nie zardzewiał miecz, który poraził wroga pod Grunwaldem. Od brzegów Oceanu Spokojnego do Mórz Północnych ciągną hufce rosyjskie. Zorza nowego życia dla Was wschodzi”. Gdy w odpowiedz na „wschodnią zorzę ” polscy politycy zaproponowali utworzenie sił zbrojnych walczących u boku Rosjan, zostali zignorowani Dopiero pojawienie się na froncie Legionów proaustriackich skłoniło Petersburg do przemyślenia oferty.

31 października działacz niepodległościowy Witold Ostoja-Gorczyński otrzymał telegram od dowódcy Frontu Południowo-Zachodniego wzywający do stawiania się w kwaterze głównej w Baranowiczach. Tam wręczono mu decyzję szefa sztabu rosyjskiej armii upoważniającą do formowania polskich oddziałów rozpoznawczych i dywersyjnych. Przez analogię do jednostek tworzonych w zaborze austriackim nazwano je Legionami. Pierwszy Legion powstawał w Puławach, więc zyskał miano Puławskiego, drugi – w Lublinie.

Rosjanom nieźle się wówczas wiodło na froncie, dlatego antypolskie kręgi w armii i na dworze carskim uważały przedsięwzięcie za zbędne i wszelkimi sposobami je torpedowały. W efekcie połowa żołnierzy nie dostała mundurów i butów, wszystkich wyposażono w jednostrzałowe karabiny, ale „zapomniano” o pochwach na bagnety. Musieli je nosić za pasem, co było niewygodne i niebezpieczne.

Mimo wszelkich trudności Legiony powstały i wiosną 1915 r. ruszyły na front, ponosząc ciężkie straty w walkach z Niemcami (Pakosław, Nurzec, Czeremcha). Pół roku później z tysiąca żołnierzy Legionu Puławskiego do walki było zdolnych niespełna dwustu, Legion Lubelski praktycznie przestał istnieć. Przeciwnicy formowania polskiego wojska osiągnęli cel, do którego dążyli od początku. 27 marca 1915 roku obie jednostki rozformowano i przekształcono w 739. drużynę (batalion) nowoaleksandryjską (Puławy w tym czasie nosiły nazwę Nowo-Aleksandria) i 740. drużynę lubelską.

Rosjanie nie przewidzieli jednego – klęski. Niespełna pięć miesięcy później do Warszawy wkroczyli Niemcy. Polacy znów stali się Petersburgowi potrzebni. Obie drużyny przerzucono do Bobrujska (środkowa Białoruś), gdzie miały się stać zalążkiem Brygady Strzelców Polskich. Gdy w marcu 1916 roku nową formację skierowano na front, liczyła już ponad 8 tysięcy żołnierzy.

Polski Wehrmacht

Niemcy jako jedyny z trzech zaborców nie wykazali żadnego zainteresowania tworzeniem polskiego wojska. Owszem, podpisali się z Austriakami pod odezwą z 9 sierpnia 1914r., ale natychmiast pokazali, co rozumieją przez „niesienie wolności i niepodległości”, równając z ziemią centrum Kalisza.

Równo rok później zajęli Warszawę. Na Wschodzie szło im gładko, na Zachodzie ugrzęźli w okopach Verdun i z każdym tygodniem rosło zapotrzebowanie armii na rekrutów. Ale prawo międzynarodowe zabraniało przymusowego poboru do wojska obywateli państw okupowanych. Czyli Polaków posiadających obywatelstwo rosyjskie.



1 grudnia 1916 roku oddziały Legionów Polskich wkroczyły do Warszawy. Weszły przez bramę triumfalną na moście ks. Józefa Poniatowskiego. Dowodził nimi gen. Stanisław Szeptycki. Warszawiacy sceptycznie przywitali legionistów

Po zajęciu „Kongresówki” skrupulatni Niemcy zaczęli rządy od spisu ludności, który wykazał, że do noszenia broni nadaje się 1,4 miliona mężczyzn. Nowo mianowany kwatermistrz generalny Erich von Ludendorff podsumował to krótko „Polak jest dobrym żołnierzem. Stwórzmy zatem księstwo polskie i postawmy na nogi polską armię”.

Sugestie kwatermistrza zostały wysłuchane. 5 listopada 1916 roku ogłoszono proklamację dwóch cesarzy – niemieckiego i austriackiego, która zapowiadała utworzenie „ziem panowaniu rosyjskiemu wydartych” samodzielnego państwa polskiego jako dziedzicznej monarchii konstytucyjnej.

Zaborcy po raz pierwszy wypowiedzieli się tak konkretnie o przyszłości Polski. Tyle, że ich prawdziwe intencje były łatwe do rozszyfrowania. Już cztery dni później niemiecki gubernator ogłosił bowiem zaciągi do Polnische Werhmacht – Polskiej Siły Zbrojnej (PSZ). Nikt nie miał wątpliwości o co naprawdę chodziło, więc ochotników zgłaszających się do punktów werbunkowych można było policzyć na palcach. Utworzenie PSZ oznaczało koniec legionów Piłsudskiego. Współpracujące z Niemcami władze austriackie przekształciły je w Polski Korpus Posiłkowy, który miał wejść w skład polskiego Werhmachtu.

Przysięgi nie będzie

Od tego momentu historia zaczęła gwałtownie przyspieszać. Na akt 5 listopada car odpowiedział deklaracją z 25 grudnia zapowiadającą, że celem wojny jest utworzenie „Polski wolnej, złożonej z wszystkich trzech części dotąd rozdzielonych, z własną władzą ustawodawczą i armią”. Nie zdążył już jednak podjąć żadnych działań, gdyż trzy miesiące później zmiotła go rewolucja.

Rząd Tymczasowy księcia Gieorgija Lwowa poszedł o krok dalej i przyznał „narodom ujarzmionym prawo stanowienia o własnym losie”. Następca Lwowa Aleksander Kiereński doprecyzował, że przyznaje to prawo „braterskiemu narodowi polskiemu”.

W rosyjskiej armii służyło wówczas niemal pół miliona Polaków, w tym 20 tys. oficerów i 119 generałów! Brygada Strzelców Polskich rozrosła się do ponad 18 tys. ludzi i została przekształcona w dywizję. Broniła przed Niemcami pozycji pod Tarnopolem i Brzeżanami na Ukrainie.

W tym samym czasie Polska Siła Zbrojna w Królestwie Kongresowym przechodziła dramatyczne wstrząsy. Od żołnierzy zażądano złożenia przysięgi na wierność niemieckiemu cesarzowi Było to już nie tylko sprzeczne z ich przekonaniami, ale także z polską racją stanu. Szala zwycięstwa w wojnie coraz wyraźniej przechylała się na korzyść wobec jej wrogów. Piłsudski, i w ślad za nim większość legionistów, powiedzieli „Nie!”.

W ramach represji komendanta uwięziono w twierdzy w Magdeburgu, 15 tys. żołnierzy pochodzących z zaboru rosyjskiego internowano w obozach w Szczypiornie (koło Kalisza) i Beniaminowie (pod Legionowem), 3 tys. obywateli Austro-Węgier wcielono do CK Armii i wysłano na front włoski. PSZ stopniało dookoła tysiąca ludzi. Dla legionistów z I i III Brygady, którzy solidarnie odmówili przysięgi, na tym zakończyła się wojenna epopeja.



Józef Piłsudski do końca życia cenił swoich legionowych oficerów. Oni również pozostali wierni marszałkowi.

Inaczej potoczyły się losy II Brygady, złożonej niemal wyłącznie z poddanych Habsburgów. Jej dowódca gen. Józef Haller uznał, że skoro już raz przysięgali wierność cesarzowi Austro-Węgier, bez ujmy na honorze mogą to zrobić ponownie. Ale pod warunkiem przejścia pod jego rozkazy. Niemcy nie protestowali, więc reanimowano Polski Korpus Posiłkowy oparty już niemal wyłącznie na II Brygadzie.

Bolszewików nie słuchamy!

Gdy w Krakowie wybuchł kryzys przysięgowy, na froncie wschodnim Niemcy ruszyli do kolejnej ofensywy, W nocy z 7 na 8 lipca 1917 r. przeprowadzili ostry ostrzał altyleryjski, także z użyciem gazów bojowych, pozycji bronionych przez Dywizję Strzelców Polskich. Żołnierze nie mieli masek przeciwgazowych, wpadli w panikę, ponad 400 zdezertowało. Dziesięć dni później do dowództwa nadeszła depesza: „Dywizję rozformować”.

Szczegółów nie podano, więc w polskich szeregach zapanowały minorowe nastroje. Niepotrzebnie. Rosyjski rząd tymczasowy był już tak słaby, że skwapliwie przyjmował każdą ofertę współpracy militarnej. Pod koniec czerwca przedstawił ją Naczpol (Naczelny Polski Komitet Wojskowy), reprezentujący półmilionową rzeszę Polaków służących w rosyjskiej armii.

Stojący na czele Naczpolu Władysław Raczkiewicz uzyskał zgodę na tworzenie polskiego wojska już bez żadnych formalnych ograniczeń. Do nowych jednostek mogli zaciągnąć się wszyscy Polacy, także oficerowie i żołnierze z armii rosyjskiej. Nie chodziło już o formacje niezdolne do samodzielnego działań, lecz o potężną siłę. Planowano utworzenie trzech korpusów po 60-70 tysięcy ludzi.

Najsprawniej przebiegała rekrutacja do dowodzonego przez gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego I Korpusu, który szybko osiągnął połowę przewidywanego stanu osobowego. W jego skład weszła m.in. rozwiązana dywizja strzelców. II Korpus powstawał na Besarabii, III – na Ukrainie. Wszystkie nadal pozostawały częścią armii rosyjskiej.

Sytuacja skomplikowała się w listopadzie 1917 r., po przejęciu władzy przez bolszewików. Teoretycznie Polacy powinni się im podporządkować, ale z oczywistych względów tego nie zrobili. Uznali się za siłę sojuszniczą ententy i naturalną wobec ekipy Lenina.

Nadal zamierzali walczyć z państwami centralnymi. Ale bolszewicy uchwalili tzw. Dekret o pokoju, ogłosili zawieszenie broni i podjęli negocjacje z Niemcami. Polskie korpusy znalazły się między młotem a kowadłem.

CK Dezerterzy

Po rewolucji bolszewickiej Niemcy posuneli się daleko na wschód, zajęli m.in. Białoruś, gdzie w Bobrujsku formował się I Korpus Dowbór-Muśnickiego. Przed Polakami stanął trudny dylemat – podjąć z nimi walkę czy nawiązać współpracę. W znalezieniu rozwiązania pomogła nowa sytuacja polityczna w Warszawie, gdzie do czasu ustanowienia monarchii władzę miała sprawować Rada Regencyjna. Naczpol uznał ją za zalążek władzy odradzającego się państwa polskiego i podjął decyzję o podporządkowaniu regentom naszych sił zbrojnych w Rosji.

I tak już skomplikowana historia powikłała się jeszcze bardziej. Polskie formacje na Wschodzie były sojusznikami ententy, a składały nową przysięgę na wierność zależnej od Niemców Rady Regencyjnej. Mało tego, I Korpus w ramach porozumienia z armią niemiecką przyjął pod zarząd okupacyjny sześć powiatów w rejonach Bobrujska.

Ale i na tym nie koniec. 9 lutego 1918 roku Niemcy i Austro-Węgry podpisał w Brześciu traktat pokojowy z Ukraińską Republiką Ludową. Bez konsultacji z Polakami zdecydowały o przekazaniu Ukrainie Chełmszczyzny (z miastem Chełm) i części Podlasia. W tajnym protokole postanowiły, że Lwów i Przemyśl wejdą w skład nowego, autonomicznego królestwa.

Polacy odebrali to jako akt skrajnej nielojalności i pogardy. W Warszawie podał się do dymisji rząd powołany przez Radę Regencyjną, ale najostrzej zareagowali żołnierze Polskiego Korpusu Posiłkowego, czyli legioniści II Brygady generała Hallera. 13 lutego podjęli decyzję o wypowiedzeniu posłuszeństwa Austriakom i połączeniu się z oddziałami polskimi formowanymi w Rosji.

By tego dokonać, musieli się przebić przez linię frontu. Dla kamuflażu przekazali Austriakom informacje, że 15 lutego przeprowadzą nocne manewry. Mieli do przejścia ponad 30 kilometrów. Wyruszyli o 18:00.

Dwie godziny później Austriacy zorientowali się, o co chodzi, i wydali rozkaz zatrzymania Polaków. Przejęli posuwających się bardzo wolno pułk artylerii i tabory. Jeńców potraktowali jak dezerterów, żołnierze (ok 3,5 tys.) mieli zostać zdegradowani i wysłani na front włoski, oficerowie (ok 200) – stanąć przed sądem wojennym.

II Brygada parła jednak naprzód, pod Rarańczą rozbiła próbujący zablokować jej drogę pułk austriacki, około 1.00 w nocy dotarła do linii frontu. Austriacy przepuścili ją bez walki, w okopach rosyjskich nie było nikogo. 1700 legionistów odśpiewało „Rotę” i pomaszerowało dalej. Przeszli jeszcze 300 kilometrów, 6 marca połączyli się z II Korpusem Polskim.

Ostatni bój

3 marca 1918 r., również w Brześciu, Niemcy i Austro-Węgry podpisały traktat pokojowy z Rosją, która wycofała się z wojny. Polskie jednostki wojskowe stały się zawalidrogą dla obu stron, bolszewicy widzieli w nich narzędzie „imperialistów”, Niemcy – przeszkodę w zakończeniu działań na Wschodzie niepozwalające na przerzucenie wszystkich sił na front zachodni.

6 maja dowództwo II Korpusu stacjonującego pod Kaniowem otrzymało od Niemców ultimatum z żądaniem złożenia broni w ciągu trzech godzin. Polacy odpowiedzieli ogłoszeniem alarmu i przygotowaniami do obrony. Niemcy nie spodziewali się takiego obrotu sprawy, więc wycofali ultimatum, tłumacząc, że nastąpiło nieporozumienie. Po cichu ściągali jednak posiłki i w nocy z 10 na 11 maja zaatakowali.

Polacy bronili się do wieczora, gdy wyczerpały się zapasy amunicji. Nie mieli wyjścia, musieli się poddać. 3000 żołnierzy i 250 oficerów trafiło do obozów dla internowanych na Węgrzech. Generał Haller i około 2 tys. ludzi zdołało się jednak wyrwać z okrążenia. Potem, przez Moskwę i położony na dalekiej północy Murmańsk wydostali się z Rosji. Haller dotarł do Francji, gdzie stanął na czele Polskiej Armii, nazywanej od koloru mundurów – Błękitną.

Ta formacja mogła powstać dużo wcześniej, jednak Paryż związany sojuszem z Rosją nie zgadzał się na to. Gdy tuż po wybuchu wojny zapowiedziano utworzenie polskiego legionu, gwałtownie zaprotestowała carska ambasada. Francuzi, którym bardzo zależało na tym, by Rosja odciągała możliwie najwięcej sił niemieckich na Wschód, natychmiast powstrzymali rekrutację, a powstający w Bayonne tzw. Legion Bajończyków wcielili do Legii Cudzoziemskiej.

Dopiero po obaleniu caratu i deklaracji rządu Kierońskiego o prawie narodów do samostanowienia zezwolili Polakom na tworzenie własnej armii. Napływali do niej ochotnicy z Francji, USA, Kanady, Brazylii, a przede wszystkim zwalniani z obozów jeńcy polskiego pochodzenia służący w armii niemieckiej i austriackiej. Gdy we Francji polska armia rosła w siłę, na Wschodzie jej historia dobiegała końca.

Po rozbrojeniu II Korpusu Niemcy zażądali złożenia broni przez I Korpus gen. Dowbór-Muśnickiego, Austriacy – przez III Korpus. Wiedząc, co stało się pod Kaniowem, Polacy nie stawiali oporu, uniknęli internowania i mogli wrócić do kraju.

W Rosji wciąż jednak pozostawały dziesiątki tysięcy rodaków wcielonych do carskiej armii. By nie zostawić ich na pastwę losu i bolszewików, podjęto decyzję o utworzeniu 4. Dywizji Strzelców Polskich pod dowództwem gen. Lucjana Żeligowskiego. Początkowo formowano ją w okolicach Murmańska, a gdy komuniści zaczęli rozstrzeliwać bez sądu Polaków przedzierających się na północ, ośrodki rekrutacyjne przeniesiono na Kubań. Formalnie włączono ją do Polskiej Armii we Francji, co ułatwiło współpracę z zachodnimi siłami interwencyjnymi w sowieckiej Rosji i chroniło żołnierzy przed traktowaniem przez bolszewików jak dezerterów. Po ciężkich walkach dywizja przebiła się do Odessy, skąd – wraz ze sprzętem – została ewakuowana do Polski.

Szans dotarcia do punktów werbunkowych 4. Dywizji nie mieli zesłańcy i jeńcy przetrzymywani w obozach na Syberii. Z myślą o nich powołano 5. Dywizję Strzelców Polskich. Licząca ok. 12 tys. żołnierzy formacja współdziałała z „białą” armią Kołczaka, osłaniała jej ewakuację Koleją Transsyberyjską, toczyła ciężkie walki przy 30-stopniowym mrozie. Otoczona w styczniu 1920 r. musiała złożyć broń. Bolszewicy jak zwykle nie dotrzymali honorowych warunków kapitulacji i zesłali jeńców do katorżniczej pracy. Około tysiąca żołnierzy wyrwało się jednak z okrązenia i małymi grupkami przebiło się przez całą Syberię do portu Dairen(obecnie Chiny), skąd na statkach brytyjskich, po 3-miesięcznym rejsie, w lipcu 1920 r. dopłynęli do Gdańska. Prosto z pokładu ruszyli na front, by bronić kraju przed Armią Czerwoną


Jeśli dotrwaliście do końca, to gratuluje. Artykuł przepisywany ręcznie więc mogły się pojawić wszelakie błędy(za które przepraszam).
Rzymski Legion
glonek82 • 2013-12-25, 19:31
Prezentacja Legionu Rzymskiego z gry Total War:Rome 2
Czyli coś co wcześniej opisywałem + jakieś dodatkowe rzeczy



ps.
Jeśli kogoś interesowały tematy o legionach to jak znajdę czas postaram się to kontynuować
Życie rzymskiego legionisty
BongMan • 2013-10-19, 1:06
Ostatnio było kilka tematów o starożytnym Rzymie, a właśnie trafiłem na coś takiego:

Życie rzymskiego legionisty (legionarius) było z pewnością bardzo trudne i wymagało ogromnej siły psychicznej, jak i fizycznej. Ochotnicy, bądź poborowi często nie byli pewni, czy wrócą do domów po 16 latach służby (w 5 roku n.e. zwiększono czas trwania służby do 20 lat). Obowiązki jakie stawiano "orłom" oraz dyscyplina miały stworzyć z nich prawdziwych mężczyzn, gotowych wygrywać bitwy z przeważającym przeciwnikiem.

Pobór żołnierzy do armii odbywał się wśród mężczyzn pomiędzy siedemnastym, a dwudziestym rokiem życia na 16 lat stałej służby wojskowej (reforma Mariusza). Przeciętny legionista rzymski mierzył zaledwie około 168 cm, co było ogromną wadą żołnierzy rzymskich. Naukowcy tłumaczą niski wzrost Rzymian tym, iż ich dietę stanowiły głównie produkty mączne, kiedy barbarzyńcy jedli mięso bogate w białko. Wzrost przeciętnego Rzymianina potwierdziły badania przeprowadzone przez Geoffreya Krona na odnalezionych 927 dorosłych szkieletach męskich, pochowanych w Italii, między rokiem 500 p.n.e. a 500 n.e. Miały one średnio 168 cm wysokości. Prawdopodobnie w rzymskim wojsku wprowadzona była selekcja żołnierzy ze względu na wzrost, gdyż legioniści musieli utrzymywać szyk w prawidłowym porządku (chociażby testudo).

Dla porównania można wspomnieć o Germanach czy Galach, którzy osiągali średnio od 170 do 185 cm wzrostu. Tym samym Rzymianie ustępowali rywalom wzrostem. Legioniści posiadali jednak zdecydowanie większe umiejętności. Potrafili działać w grupie, walczyć w różnych warunkach pogodowych, byli zdyscyplinowani, doskonale wyposażeni, no i oczywiście doskonale wyszkoleni oraz wytrzymali. Po twardym szkoleniu i codziennym drylu wojskowym, zdolni byli maszerować 37,5 km dziennie z obciążeniem na plecach sięgającym 36 kilogramów. Jedno z ćwiczeń wprowadzonych przez Gajusza Mariusza, reformatora wojskowości, polegało na długodystansowym biegu z pełnym wyposażeniem.

Od samego początku wnoszone przez młodych ludzi, nabyte wcześniej, umiejętności były właściwie wykorzystywane. Jeżeli ktoś przed poborem posiadał umiejętności kowala zostawał zbrojmistrzem, szewcy szyli obuwie dla żołnierzy, a ci którzy specjalizowali się w obróbce drewna budowali maszyny oblężnicze. Jeżeli zaś nikt nie posiadał jakiejkolwiek umiejętności mógł zostać np. członkiem drużyny mierniczej lub grupy oczyszczającej drogi. Takie czynności pełnili żołnierze kiedy nie toczyły się walki. Kiedy zaś trąby dawały sygnał do bitwy, wszyscy legioniści mieli być gotowi na stanowiskach w pełnym uzbrojeniu.

W armii rzymskiej panował także podział na doświadczonych, zaprawionych w bojach weteranów oraz "młodych", którzy starali się w jakikolwiek sposób pokazać. Starsi legioniści opowiadali historie i uczyli młodych jak postępować na polu bitwy.
Również funkcje były różne. Weterani jako sprawdzeni żołnierze puszczani byli w najgorszy wir walki, lub tam gdzie mogli przesądzić losy walki. Młodzi zaś stawali jako zwykła linia, która miała unieruchomić przeciwnika.

Warto także wspomnieć o pożywieniu, które z pewnością nie jest takie jak sobie wyobrażamy. Głównym pożywieniem legionistów był chleb. Dieta jaką stosowali Rzymianie była bardzo uboga w mięso i warzywa, które uważano za nieistotne dodatki. Mała ilość białka spożywana przez Rzymian przyczyniała się do słabego wzrostu kości, a tym samym małego wzrostu. Z kolei w Galii lub Germanii, jak już wspomniałem, głównym pożywieniem barbarzyńców było właśnie mięso.

Legioniści nie mogli sobie pozwolić na pomyłki w czasie służby. Każda była bowiem surowo karana. Jeśli wartownik został przyłapany na spaniu w czasie warty, często był albo zabijany, albo poddawany surowej karze. Podobno żołnierze rzymscy opracowali sposób snu na warcie, polegający na oparciu się całym ciałem o stojącą tarczę. Jeżeli zaś żołnierz budujący obóz został zauważony bez gladiusa przy boku, również był skazywany na śmierć.

Dyscyplina

Rzymskie wojsko było niezwykle zdyscyplinowane i karne. Wynikało to w dużym stopniu z inspekcji, których dokonywali zarówno centurioni, jak i trybuni. Z samego założenia ogólny przegląd musztry, poprawności wykonanych przez żołnierzy zadań, czy kontrola czystości uzbrojenia miała charakter mobilizujący. Chodziło tu zarówno o zagospodarowanie czasu wolnego od zajęć, jak i wyrobienie nawyku solidnej pracy i odpowiedzialności za powierzony sprzęt oraz mienie wojskowe.

Realia rzymskiej armii świetnie znał Publiusz Flawiusz Wegecjusz Renatus, czyli Wegecjusz - pisarz i historyk rzymski żyjący w II połowie IV wieku n.e. Pełnił on funkcję zarządcy skarbu; ale przede wszystkim interesował się wojskowością i hodowlą koni. Jego największym dziełem jest, dedykowany cesarzowi (prawdopodobnie Teodozjuszowi I) traktat "Zarys wojskowości" (Epitoma rei militaris) w 4 księgach, który jest jedynym zachowanym podręcznikiem wojskowości rzymskiej. Jego myślą przewodnią było przekonanie, że przywrócenie dyscypliny w armii rzymskiej w oparciu o wzory z przeszłości przywróci potęgę Rzymu. Zawarł w nim również wiele informacji dotyczących sprawowania wojny i taktyki bitewnej Cesarstwa Rzymskiego. Tak między innymi Wegecjusz opisuje pozycję centuriona w armii:

Centurion w piechocie jest wybierany ze względu na swój wzrost, siłę i zręczność w rzucaniu swą bronią miotającą i w używaniu swego miecza i tarczy; w perfekcji we wszelkiej wojskowej materii. Musi on być czujny , powściągliwy i gotowy raczej do wykonywania rozkazów, które otrzyma niż do dyskutowania, dokładny w lustrze (że kurwa co?) i w utrzymaniu właściwej dyscypliny pomiędzy żołnierzami, w uczeniu żołnierzy wyglądu schludnego i czystego, w utrzymaniu broni wyczyszczonej i lśniącej. [...] Splendor uzbrojenia nie ma wcale najmniejszego znaczenia w posiewaniu zagrożenia wśród wroga. Bo czyż może być uznawanym dobrym ten żołnierz, który przez zaniedbanie dopuszcza , aby jego uzbrojenie uszkodziło się w wyniku działania brudu i rdzy?

Tak z kolei pisze o trybunie wojskowym:

Nic nie czyni takiego zaszczytu i tak nie świadczy o kompetencji i pilności trybuna, jak postawa i dyscyplina żołnierzy, gdy ich strój jest czysty i schludny, broń błyszcząca i w dobrym porządku i kiedy wykonują oni ćwiczenia i musztrę z widoczną sprawnością.


Oczywiście za duże zaangażowanie podczas ćwiczeń oraz wykonywanie obowiązków służbowych wyróżniający się legioniści otrzymywali również nagrody.

Ci którzy, osiągnąwszy doskonałość w swych ćwiczeniach, otrzymują podwójny przydział zwani są Armaturae Duplares, a ci, którzy jedynie pojedynczy przydział Simplares. Mensores odmierzają miarą i znaczą teren na namioty w obozie i przydzielają oddziałom przypadające im tereny w garnizonach. Torquati59, nazywani tak od złotych naszyjników danych im w nagrodę za dzielność, posiadają oprócz nich rozmaite dodatki. Ci, którzy otrzymali dwa naszyjniki za dzielność zwani są Torquati Duplares, a ci, którzy otrzymali jeden – Simplares. Z tych samych powodów są również Candidatii Duplares i Candidatii Simplares60. To są główni legionowi żołnierze i oficerowie, wyróżniający się przez swe stopnie i zaszczyty. Cała reszta zwie się Munifices lub żołnierze pracujący, jako, że są oni obowiązani do każdego rodzaju prac wojskowych bez wyjątku.

Flawiusz Wegecjusz Renatus pisze także o tym, jak powienien dowodzić wódz:

[...] głównodowodzący, którego autorytet i godność są tak wielkie i któremu powierzone zostały majątki swych rodaków, obrona ich miast, życia żołnierzy i chwała państwa, powinien mieć na uwadze nie tylko dobro armii jako całości, ale rozciągać swą opiekę na każdego szeregowego żołnierza, jako że jeśli jakieś nieszczęście przytrafi się tym, którzy są pod jego rozkazami, traktowane jest to jak publiczna strata i całkowicie przypisana jego błędom w wydawanych decyzjach. Dlatego właśnie jeśli uważa on, że jego armia składa się ze słabych oddziałów, albo jeśli są one odzwyczajone od walki, powinien uważnie badać siłę, ducha, postawę każdego legionu osobno i każdego oddziału pomocniczego, jazdy i piechoty. Musi on wiedzieć, o ile to możliwe, jakie jest imię i zdolności każdego legata, trybuna, młodszego oficera i żołnierza. Musi on przyoblec się w najwyższą powagę i utrzymać ją przez surowość. Musi karać wszystkie przestępstwa wojenne najwyższymi przewidzianymi przez prawo karami. Musi on mieć charakter nieubłagany w stosunku do winnych przewinień i dawać publiczne dowody tego w różnych miejscach i przy różnych okazjach.


Ćwiczenia legionistów

Rekrut musiał się przede wszystkim nauczyć długiego maszerowania: co miesiąc żołnierze pokonywali 30 kilometrów z pełnym wyposażeniem. Połowę dystansu pokonywali krokiem swobodnym, a drugą połowę musieli przebiec.
Następnie uczyli się, jak zbudować obóz, a dwa razy dziennie wykonywali ćwiczenia wojskowe (wprawieni legioniści ćwiczyli tylko raz dziennie). Uczyli się rzutów kamieniem, pływania i jazdy konnej. Musieli umieć wskakiwać na konia i zeskakiwać zeń w biegu w pełnym rynsztunku, i to z obu stron wierzchowca, co było nie lada wyczynem, zważywszy, że w tamtych czasach nie znano strzemion. Najważniejsze jednak były ćwiczenia w posługiwaniu się bronią.

W ziemię wbijano pal, którego wysokość odpowiadała wzrostowi człowieka. Żołnierz uzbrojony w wiklinową tarczę i drewniany, tępy miecz (rudius; o takim samym ciężarze jak prawdziwy, a czasami nawet cięższy) atakował pal i uczył się zadawać ciosy. Musiał także rzucać bardzo ciężkim pilum. Urządzano również markowane bitwy, przy czym na ostrza mieczy i włóczni nakładano pokrowce, by uniknąć ewentualnych zranień.

Jak postrzegano legionistę rzymskiego?

W sądach przychylnych ludzi takich jak Plutarch reforma wojskowa Oktawiana Augusta była postrzegana jako urzeczywistnienie programu platońskiego, zawartego w "Państwie". Stałe wojsko mające za zadanie spełnianie wyspecjlizowanych funkcji, a więc zapewniające odpowiedni poziom techniczny. Postrzegano legiony jako zespół żołnierzy-obywateli wyróżnionych służbą, ze względu na pewne naturalne skłonności, rozwinięte w trakcie przeszkolenia. Ludzie ci pozwalali reszcie obywateli poświęcić się bez przeszkód ich zadaniom. Tak więc nie byli to żołnierze z konieczności. Platon chciał, aby wojsko otrzymywało jako rekompensatę, tyle ile konieczne do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Co ciekawe zwolennicy koncepcji platońskiej uważali, że żołnierz musi spełniać szczególnie wygórowane wymogi moralne. Wyrażnie uwidocznił się ten pogląd w nazewnictwie stosowanym w pracach np. Diona Chryzostoma, który oficjalnie nazywał żołnierzy późnego cesarstwa "najszlachetniejsi" (gr.gennaiataioi).

Bardziej realistyczna wydaje się koncepcja przypisywana Kasjuszowi Dionowi. Zawiera się ona w stwierdzeniu, że skoro użyteczność przeważa nad uczciwością, to trzeba wykorzystać silniejszych i biedniejszych (chodzi tu głównie o przestępców) dla wspólnej korzyści. Można to traktować jak typowy przykład przystosowania do czasów w których pieniądz liczy się bardziej niż chwała. Nawet w poezji Horacego żołnierz pojawia się jako ten, który musi wyrzec się otium (czasu wolnego), pozbyć się wolności osobistej, poddać się władzy innych tylko po to by zarobić na niezbyt dostatnią starość.

Prawdopodobnie wielu obywateli cieszyło się z wyzwolenia od obowiązku wojskowego, jakie dało utworzenie armii zawodowej, dzięki temu mogli poświęcić się całkowicie zawodowi lub innym zajęciom. Oczywiście nie przeszkadzało im to publicznie rozpaczać nad zanikiem "dawnej rzymskiej mentalności i moralności". Według innej koncepcji żolnierz zajmuje miejsce zdegenerowanego obywatela-dekadenta, skutkiem czego nie może byc uznany za obywatela jako takiego, mimo iż w gruncie rzeczy większość żołnierzy to faktycznie obywatele lub cudzoziemcy starający się nimi zostać.
Budowa obozu marszownego w I wieku n.e.

U Tacyta następuje swoiste odwrócenie platońskich standardów. "Szlachetny gniew" charakteryzujący pierwszych żołnierzy zmienił się w ira lub furor czyli wściekłość, dzikość. Czyni to z poczciwego platońskiego wojaka (którego notabene Platon zwykł nazywać "Rasowym psem") bestię podlegającą właściwie tylko żądzy złota i czasami chwały. W imię tych dwu pragnień taki "furiat" jest w stanie podnieść broń przeciwko wspólnemu dobru którego zobowiązał się bronić.

Ideologia taka, szczególnie w IV wieku n.e., oddziaływała na bardzo silnie na wyższe klasy społeczne. Nakreśliła ideał żołnierza, który powinien być chłopskiego pochodzenia, powinien być oddzielony od reszty społeczeństwa tak ściśle jak to tylko możlwe, płacić należało mu oszczędnie aby nie popadł w zbytnią pychę, i wreszcie powinien być bezwzględnie posłuszny zwierzchnikowi oraz podlegać bezlitosnej dyscyplinie. Motywowano te cięzkie warunki stwierdzeniem "skoro Platoński pies stał się wilkiem to na jego dowódcach spoczywa ciężar ponownego ustanowienia w nim barier rozumu".
Legionista rzymski, w zależności od okoliczności, budził podziw i zachwyt lub strach i pogardę.

Tutaj ze zdjęciami, których nie chciało mi się wstawiać.
romanum.historicus.pl/legionista_rzymski.html
Tak, wiem, tobie nie chce się stawiać piwa. Nie musisz
Już jesienią 1939 roku generalny gubernator Hans Frank zwrócił się do kolaborującego z Niemcami Wacława Krzeptowskiego, aby ten zorganizował góralską „honorową” służbę wartowniczą, która pełniłaby straż u jego boku. Jak pisze w swej książce „Goralenvolk. Historia zdrady” Wojciech Szatkowski:

Wacław Krzeptowski i Witalis Wieder [niemiecki agent działający przed wojną na Podhalu, który potem współtworzył Goralenvolk – przypis autora art.], którzy agitowali wśród górali w wyżej wymienionej kwestii mówili nawet, że będzie to służba wartownicza na Wawelu, między innymi u grobu Marszałka Polski, Józefa Piłsudskiego.

Powyższe zapewnienia oraz wizja dobrze płatnej, bezpiecznej posady skusiły do wyjazdu do Krakowa tylko… sześciu ochotników. Początkowo pracowali oni przez trzy tygodnie jako portierzy i woźni, w prowadzonym przez Niemców, Hotelu „Pod Baranami”. Następnie zostali – bez pytania – umundurowani i wcieleni do pułku SS „Totenkopf-Standarte” 8. Najwidoczniej służba w czarnej gwardii Hitlera nie leżała w góralskiej naturze, ponieważ po kilku miesiącach tylko dwóch z nich pozostało w szeregach tej formacji. Inni bądź uciekli, bądź też postarali się o zaświadczenia lekarskie zwalniające ich ze służby.Jak widać pierwsza próba wcielenia górali do jednostki SS zupełnie się nie powidła. To jednak nie zniechęciło Niemców, ani tym bardziej kolaborantów działających na Podhalu.

Niemcy dostają w skórę i chcę stworzyć Góralski Legion Waffen SS.
Kolejne podejście do stworzenia góralskiej formacji SS miało miejsce po tym jak Niemcy zaczęli ponosić ciężkie straty na froncie wschodnim. Już latem 1942 r. zaczęto w Zakopanem i Nowym Targu agitować za wstępowaniem do Legionu Góralskiego, jednak i tym razem odzew był minimalny. W związku z powyższym wrócono do tego tematu dopiero pod koniec roku, kiedy to odbyła się akcja rozdawania góralskich kenkart, potwierdzających przynależność do „narodu góralskiego” (Goralenvolk). Co ciekawe, górale początkowo mieli zgłaszać się do formowanej w tym czasie ukraińskiej dywizji grenadierów Waffen SS „Galizien”! Kiedy i to nie wypaliło, kolaboracyjny Komitet Góralski przystąpił do formowania samodzielnego Legionu Góralskiego Waffen SS, w którym – zgodnie z rachubami Niemców – miałoby służyć aż 10 tysięcy górali!

Jak pisze W. Szatkowski nabór przyszłych esesmanów z Podhala spoczywał na dziesięciu werbunkowych, którzy jeździli po całym terenie agitując wśród tamtejszej młodzieży. Rzecz jasna potencjalnym ochotnikom obiecywano przysłowiowe „złote góry” – dobrze opłacana służba w kraju, zwolnienie od robót w Rzeszy, wypuszczenie krewnych z niemieckich więzień i obozów.
Z górali SS-mannów nie będzie

Jakie były efekty tej akcji? Znów niezbyt oszałamiające. Według różnych źródeł 8 stycznia 1943 r. w sali Hotelu „Morskie Oko” na komisji rekrutacyjnej zjawiło się od 300 do 400 „ochotników”. Po badaniu lekarskim grupa ta znacznie stopniała, gdyż część chętnych do służby w SS po prostu się do niej nie nadawała ze względu na zły stan zdrowia. Niemcy zawzięli się jednak i nie chcieli odpuścić sprawy góralskich esesmanów. Tych którzy pozostali – źródła mówią o 216 ochotnikach – wysłano na szkolenie do obozu SS w Trawnikach w przedwojennym województwie lubelskim.W tym miejscu trzeba podkreślić, że rekrutacja „ochotników” a następnie odprawa zwerbowanych miała dosyć specyficzny przebieg. Otóż, górali kompletnie spito, a następnie siłą wrzucono do pociągu odjeżdżającego z zakopiańskiego dworca. W efekcie, gdy górale nieco oprzytomnieli, niemal wszyscy – około 200 – stwierdzili, że jednak nie dla nich służba w Legionie Góralskim i w okolicach Makowa Podhalańskiego wyskoczyli z jadącego pociągu. Później musieli się przez pewien czas ukrywać, zaś tych których złapano najczęściej wysyłano na przymusowe roboty do Rzeszy. Kilku trafiło nawet do obozów koncentracyjnych.

Do Trawnik dotarło ostatecznie jedynie dwunastu górali! Jakby tego było jeszcze mało, te niedobitki przy pierwszej okazji pobiły się ze szkolonymi tam Ukraińcami. W końcu na miejscu pozostało zaledwie kilku mieszkańców Podhala. Pięciu z nich znamy z nazwiska, byli to: Marzec, Suleja, Karkosz, Mytkowicz i Duda. Reszta uciekła.
Niemiecka wersja

Nieco inny przebieg wydarzeń przedstawił Wyższy Dowódca SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie Fridrich W. Krüger. W wysłanym 5 kwietnia 1943 r. piśmie do szefa Głównego Urzędu SS Gottloba Bergera pisał między innymi, że:

Według ostatnich zapewnień 410 górali było gotowych zaciągnąć się do Waffen SS celem wzięcia następnie udziału w walkach na froncie. Przed komisją poborową stawiło się już tylko 300 […], jako nadających się do służby zakwalifikowano jedynie 154. Nadających się do służby skierowano do obozu w Trawnikach […].

Mieli być użyci w charakterze strażników, zwłaszcza w obozach pracy. Do Trawnik dotarło jedynie 140 „ochotników”, a z nich SS zmuszone było natychmiast zwolnić 21 […]. W trakcie i tak maksymalnie skróconego szkolenia zwolniono kolejnych 88 górali. […] 19 górali zbiegło, w końcu […] w obozie przybywało jedynie 12 górali.

Interesujące jest podsumowanie całej sprawy przez Kügera, który jasno stwierdzał, że:Górale w żaden sposób nie różnią się od Polaków, a nawet przeciwnie, na postawie naszych trwających już trzy i pół roku obserwacji, należy ich oceniać gorzej niż Polaków. […] Skoro nie da się uczynić z górali nawet wartowników na terenie Generalnego Gubernatorstwa, należy zaniechać prób wcielenia ich do Waffen SS.

Tak oto po kilkuletnich staraniach Niemców oraz kolaborujących z nimi Wacława Krzeptowskiego et consortes z Legionu Góralskiego Waffen SS nic nie wyszło. Chyba jednak mało płynęło tej „germańskiej” krwi w góralskich żyłach…