Widzimy kulturę i tradycję. Te wszystkie wartości których nam brakuje w naszym kurwidołku europejskim.
#liberia
Widzimy kulturę i tradycję. Te wszystkie wartości których nam brakuje w naszym kurwidołku europejskim.
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Urodził się w 1926 r. w Hamburgu ze związku Niemki, pokojówki Berthy Baetz, ze studentem prawa – Liberyjczykiem, księciem Al-Haj Massaquoi. Pierwsze trzy lata życia chłopiec spędził w pałacu dziadka Momolu, króla ludu Vai, pełniącego funkcję konsula Liberii w Hamburgu.
– Centralne miejsce w moim życiu zajmował zdecydowanie czarny dziadek; wszyscy zaś biali grali w nim zdecydowanie podrzędne lub neutralne role. Uznałem więc czarną karnację i kędzierzawe włosy za atrybuty ważnych osób, a fakt, że składano mi publiczne hołdy, za coś, co mi się naturalnie należy – wspominał Hans - Jürgen w biograficznej książce „Neger, Neger...”.
Wiódł to bajkowe życie aż do 1929 roku. Wtedy to Liga Narodów ujawniła, że członkowie rządu Liberii, czyli państwa założonego przez wyzwolonych niewolników, czerpali zyski z… pracy przymusowej.
W grudniu 1929 r. król Momolu musiał wyjechać z Niemiec, a książę Hans - Jürgen – przenieść się z pałacu do robotniczej dzielnicy Barmbek. Centralne miejsce w jego życiu zajęła teraz mama, Bertha Baetz.
– Życie „nowego na dzielni” nigdy nie jest łatwe, ale ja w swojej byłem nie tylko nowy. Wyróżniałem się dodatkowo najbardziej egzotycznym wyglądem – wspominał Hans - Jürgen.
Łobuziaki wołały za nim „Neger, Neger, Schornsteinfeger”, czyli „Murzynie, Murzynie, idź grzebać w kominie”. Chłopiec starał się nie wychylać i nie wchodzić innym w drogę. To było trudne.
Hamburg ok. 1935 r., Hans-Jürgen z przyjacielem Karlem Morellem. Zdjęcie z kolekcji H.-J. Massaquoia.
Pewnego dnia matka zabrała go na wycieczkę do słynnego hamburskiego ogrodu zoologicznego Hagenbecków. Przewodnik zaproponował jej, by zaprowadziła chłopca na „pokaz kulturowy” przedstawiający wystawę afrykańską.
– Po obejrzeniu małp, żyraf, lwów, słoni i innych dzikich zwierząt doszliśmy do afrykańskiej wioski złożonej z kilkunastu glinianych, krytych strzechą chat, zaludnionej przez „autentycznych Afrykanów”. Podobnie jak wybiegi zwierząt, wioskę otoczono wysokim płotem, aby oglądający nie mogli tam wejść, a oglądani – wyjść. Od wybiegów zwierzęcych różnił ją tylko brak głębokiej fosy – opisywał Hans - Jürgen.
Chłopiec starał się pozostać niewidoczny, ale bezskutecznie. Jeden z Afrykanów wypatrzył go w tłumie, a wkrótce potem zainteresowała się nim cała wioska. Wszyscy wytykali malca palcami, szczerząc zęby w uśmiechu.
Ktoś z tłumu widzów spojrzał w kierunku młodego Massaquoi. – Zobacz! Tu jest ich dzieciak! – krzyknął do swojej towarzyszki. Zaczęło się robić gorąco. Bertha Baetz złapała syna za rękę i zabrała z zoo. To była ich ostatnia wizyta w ogrodzie Hagenbecków. Nie tylko ze względu na atmosferę.
Jak zostać Niemcem
30 stycznia 1933 r. Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Siedmioletni patriota Hans - Jürgen pokochał nazistów, bo urządzali najbardziej widowiskowe parady wojskowe, mieli wspaniałe mundury, świetne orkiestry wojskowe oraz najlepiej wymusztrowane kolumny marszowe.
Z zachwytem wysłuchiwał przemów Führera, obiecującego, że „zrobi wszystko, by zdobyć bezgraniczne oddanie” młodzieży. Wierzył w te słowa.
Hamburg 1933 rok. Hans-Jürgen Massaquoi na dziedzińcu szkolnym. Zdjęcie z kolekcji H.-J. Massaquoia.
Gdy szkoły zaczęły masowy werbunek do Hitlerjugend, natychmiast postanowił dołączyć do tej organizacji. Nauczyciele co prawda usiłowali go przekonać, że nie kwalifikuje się do „Młodzieży Hitlera”, jednak chłopak uprosił matkę, by zaprowadziła go do głównej siedziby hamburskiej Hitlerjugend. Zdołali nawet wejść do gabinetu dowódcy i poprosić o przyjęcie Hansa-Jürgena do ich organizacji, ale natychmiast zostali wyrzuceni za drzwi.
Sytuacja Massaquoi stawała się dramatyczna. Ustawy norymberskie z 1935 r. zdegradowały go do kategorii podludzi.
Nie miał szans na naukę w liceum. Kierownik pośredniaka zastanawiał się, czy nie posłać go do pracy do Afryki. W końcu chłopak znalazł zatrudnienie w warsztacie produkującym przyczepy do ciężarówek.
Kiedy we wrześniu 1939 r. Niemcy rozpoczęły agresję na Polskę, postanowił się zaciągnąć do Wehrmachtu. Uważał się za Niemca i był gotów oddać życie za ojczyznę. Nie wiedział jeszcze o istnieniu obozów koncentracyjnych ani planowanej zagładzie Żydów, Polaków, Romów.
Udał się do hamburskiej rejonowej komendy wojskowej i przedstawił niezbędne dokumenty. – Niemcy nie są i nigdy nie będą w takiej potrzebie, żeby musiały wygrywać wojnę przy pomocy takich jak wy – usłyszał w odpowiedzi.
Po 1939 r. był już świadom istnienia niemieckich obozów zagłady i tego, że sam w każdej chwili może do nich trafić. Napięcie odreagowywał trenując boks. Sport pomógł mu rozładować złość i zapomnieć o frustracji wywołanej brakiem perspektyw, nauczył żelaznej samodyscypliny i walki do końca.
Być może dzięki temu przetrwał. Przeżył operację „Gomora”, czyli dywanowe naloty aliantów na Hamburg w lecie 1943 roku. Bombardowanie zrównało z ziemią 74 proc. miasta, w tym kamienicę, w której mieszkał Massaquoi. Wprowadził się więc do piwnicy.
Massaquoi głodował, ocierając się o śmierć. Mimo to uważał się za szczęściarza – hitlerowcy wymordowali przecież około 3000 czarnoskórych obywateli III Rzeszy, a on wciąż żył.
Szok kulturowy
Wiosną 1945 r. w Hamburgu pojawili się amerykańscy żołnierze, mieli różne kolory skóry. Nagle pochodzenie Massaquoi przestało być przekleństwem, a stała się błogosławieństwem. Ciemnoskórzy wojskowi obdarowywali go papierosami i czekoladą, które w owym czasie były cenne niczym złoto i jako produkty poszukiwane świetnie nadawały się do wymiany.
Massaquoi nareszcie mógł odetchnąć. Grał w zespole jazzowym, swobodnie spacerował po ulicach, odnowił kontakty z rodziną. Uzyskał liberyjski paszport i w 1947 r. wyjechał z Niemiec do Afryki.
Nie mógł się doczekać, aż postawi stopę na afrykańskiej ziemi. Liczył na ekscytujące przygody. Zamiast tego przeżył w Monrowii potężny szok kulturowy.
Hamburg 1947 r. Muzyczne trio Ah-Ju Hon Lous - Hans-Jürgen Massaquoi z partnerami: Ilse Hadje i i Ju w Hansa Theater. Zdjęcie z kolekcji H.-J. Massaquoia.
Liberyjskie realia po prostu go przerastały. To były zwyczajne, a nawet niby miłe sytuacje, jak ta, gdy podczas wycieczki z kuzynem pękła im opona w samochodzie i szukali gościny w małej wiosce. Gospodarze podjęli ich niezwykle ciepło, zaoferowali nocleg i kolację – wszyscy zasiedli wokół garnka i nabierali z niego potrawę palcami. Przerażony chłopak zobaczył, jak pan domu ociera obfity pot z czoła dłonią, a potem sięga nią do wspólnego naczynia po kolejną porcję jadła...
Trudne były też jego spotkania z rodziną, m.in. z ciotką Fatmą, uwielbiającą fryzury afro i ubrania ze skór lamparcich. „Odwiedziny ciotki Fatmy doprowadzały mnie do szału. Nie chodziło o to, że jej nie lubiłem, tylko o to, że mieliśmy zupełnie odmienne cele. Ja robiłem wszystko, by pozostać niewidocznym, bo chciałem uniknąć poniżających żartów. Za to ciotka Fatma uwielbiała znajdować się w centrum uwagi. Celowo ubierała się i zachowywała w taki sposób, że nie można było jej nie zauważyć” – wspominał.
Wreszcie, co najgorsze, Hans - Jürgen nie mógł się dogadać z ojcem.
Fort Bragg, Karolina Północna, 1952 r. Z kolegami spadochroniarzami z 82 Dywizji Powietrznej. Zdjęcie z kolekcji H.-J. Massaquoia.
W 1950 r. wyjechał do USA. Początki nie były łatwe, pracował w fabryce i uczył się wieczorowym liceum. Gdy wybuchła wojna w Korei, zaciągnął się do wojska. Po przejściu do cywila ukończył dziennikarstwo.
Po studiach zaangażował się w walkę z segregacją rasową. Przeprowadzał wywiady ze sławnymi Afroamerykanami, m.in.: bokserem Muhammadem Alim, Malcolmem X oraz Martinem Lutherem Kingiem. Odniósł sukces zawodowy, zostając redaktorem naczelnym miesięcznika dla czarnoskórych Amerykanów „Ebony” (obecnie: 1,3 mln nakładu).
Nigdy nie zapomniał swego koszmarnego dzieciństwa. Napisał autobiografię, która stała się bestsellerem, przetłumaczonym na kilkanaście języków, w tym polski – „Destined to Witness: Growing Up Black in Nazi Germany” (w Polsce ukazała się pod tytułem „Neger, Neger… Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech”). W Niemczech książka doczekała się ekranizacji.
Hans - Jürgen Massaquoi zmarł 19 stycznia 2013 r.
– Małgorzata Borkowska
W tekście wykorzystałam fragmenty wspomnień Massaqoui pt. „Neger, Neger… Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech ”. Książka została wydana nakładem Ośrodka KARTA w serii „Świadectwa XX wieku” , tłumaczenie Anna Bańkowska.
z bezutyczna.pl
Liberia - kraj utworzony przez wyzwolonych czarnych niewolników z Ameryki. Odrzucili oni zły system amerykański i chcieli żyć po swojemu. Oto efekt.
(...)Pierwszym z nich był – rządzący krajem od 1971 r. – William Tolbert. Można powiedzieć, że odziedziczył on urząd po swoim przyjacielu Williamie Tubmanie. O ile jednak Tubmana bawiła władza, to Toblert – zgodnie z tym co pisał Ryszard Kapuściński w „Hebanie” – ponad wszystko kochał pieniądze:
Była to chodząca korupcja. Handlował wszystkim – złotem, samochodami, w chwilach wolnych sprzedawał paszporty. Za jego przykładem szła cała elita, owi potomkowie czarnych niewolników amerykańskich. Do ludzi wychodzących na ulicę z wołaniem o chleb i wodę Tolbert kazał strzelać. Jego policja zabiła setki ludzi.
Nic zatem dziwnego, że uciskani mieszkańcy kraju szybko mieli dosyć jego rządów. Z okazji postanowił skorzystać 28-letni sierżant Samuel Doe. Chociaż był półanalfabetą, miał wielkie aspiracje. Też chciał zostać dyktatorem! W tym celu zawiązał w liberyjskiej armii spisek i 12 kwietnia 1980 r. dokonał zamachu stanu.
Wraz z szesnastoma innymi żołnierzami Doe pod osłoną nocy wdarł się do pałacu prezydenckiego, gdzie szybko rozprawiono się z zaskoczoną ochroną. Następnie napastnicy poćwiartowali jeszcze żywego Tolberta w łóżku. Wyjęli mu wnętrzności i wyrzucili na dziedziniec psom i sępom na pożarcie. Stanowiło to złą wróżba dla tych którzy dotychczas sprawowali władzę w kraju.
Pożarty przez rebeliantów. Żałosny koniec Samuela Doe
Samuel Doe niemal natychmiast pokazał na co go stać. W pierwszej kolejności przyznał sobie stopień generalski i ogłosił się prezydentem. Następnie zabrał się za czystki polityczne, przeprowadzając publiczną egzekucję 13 ministrów z poprzedniego rządu. Na ich miejsce powołał swoich współplemieńców, którzy jednak nie mieli zielonego pojęcia o tym, jak kierować państwem. Nastąpiła całkowita zapaść. Nie było światła, zamknięto sklepy, zamarł ruch na nielicznych drogach.
Aby utrzymać się przy władzy dyktator sięgnął po sprawdzone przez poprzednika metody. Spirala przemocy rozkręciła się na dobre. Ofiary szły już w tysiące. Teraz to Doe stał się znienawidzonym tyranem, a po władzę rękę wyciągnął Charles Taylor – były przyjaciel prezydenta. Rewolta, która wybuchła w grudniu 1989 r., szybko ogarnęła cały kraj, ale w łonie samych powstańców nastąpił rozłam. Pojawiła się kolejna siła z niejakim Prince’em Johnsonem na czele. Liberię plądrowały już trzy frakcje.
Sytuacja w końcu zaniepokoiła przywódców innych krajów Afryki Zachodniej, którzy postanowili interweniować. Kontyngent wysłany przez Nigerię dotarł do portu w Monrowii latem 1990 r. Dziewiątego wrześniu Samuel Doe zdecydował, że musi na nabrzeżu osobiście powitać swoich wybawców. To był błąd, za który zapłacił śmiercią w strasznych męczarniach.
Mercedes dyktatora wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez ludzi Johnsona. Zginęła cała obstawa. Doe został kilkukrotnie ranny w nogi, co skutecznie uniemożliwiło mu ucieczkę, ale był to dopiero początek jego cierpień. Rebelianci poddali go okrutnym torturom, mającym na celu zdobycie numeru jego szwajcarskiego konta.
Najpierw oprawcy przez kilkadziesiąt minut bili i kopali swoją ofiarę. W efekcie twarz Doe spuchła do tego stopnia, że prawie nic nie widział i miał ogromne problemy z mówieniem. Jednakże to nie wystarczyło, aby skłonić go do wyjawienia sekretu wartego miliony. W tej sytuacji Johnson – który wszystko spokojnie nadzorował – kazał torturowanemu obciąć uszy, co też niezwłocznie zrobiono. Na nic się to zdało, obalony dyktator najwyraźniej miał zamiar zabrać do grobu swoją tajemnicę. Jak zauważył Ryszard Kapuściński:
Teraz Johnson właściwie nie wie, co robić dalej. Kazać mu uciąć nos? Rękę? Nogę? Najwyraźniej nie ma pomysłu. Zaczyna go to nudzić. – Zabierzcie go stąd! – rozkazuje żołnierzom, którzy wezmą go na dalsze tortury […]. Doe, katowany, żył jeszcze kilka godzin i umarł z upływu krwi.
Następnie zwłoki zostały poćwiartowane i częściowo zjedzone przez ludzi Johnsona. Tak wyglądał żałosny koniec sierżanta, marzącego o byciu dyktatorem. Warto dodać, że cały ten krwawy spektakl został nagrany na taśmę wideo, która szybko stała się: największą atrakcją na rynku mediów.
Polecam cały artykuł.
ciekawostkihistoryczne.pl/2014/02/21/tyrania-nie-poplaca-najbardziej-m...
25 tys. absolwentów szkół średnich przystąpiło do egzaminów wstępnych na tamtejszy uniwersytet. Egzaminu nie zdał... żaden ze studentów - informuje BBC. Oznacza to, że w tym roku na Uniwersytecie w Liberii nie będzie ani jednego studenta pierwszego roku.
Władze uczelni twierdzą, że kandydaci na studentów w większości przypadków oblewali egzamin ze względu na brak podstawowej znajomości języka angielskiego. Na fatalne wyniki egzaminu zareagował już minister edukacji afrykańskiego kraju, który stwierdził iż wynik egzaminów na studia jest dla niego jak "masowe morderstwo". Szefowi resortu edukacji trudno jest również uwierzyć, że żaden z przystępujących do egzaminu nie był w stanie go zdać.
źródło: wprost.pl/ar/414446/Liberia-25-tys-osob-zdawalo-na-studia-Nikt-nie-zd...
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Po prostu piękne filmiki.