Otwarty w 1874 roku Athens Lunatic Asylum był jednym z największych ośrodków psychiatrycznych w Ohio. Przez wiele lat był przepełniony weteranami wojny secesyjnej, cierpiącymi na zespół stresu pourazowego (PTSD). Z czasem jednak szpital stał się przechowalnią ludzi, których rodziny nie chciały – od trudnych nastolatków do niechcianych staruszków. To spowodowało, że pacjentów było za dużo. Pracownicy byli przytłoczeni pracą i nawet gdyby chcieli, nie byli w stanie właściwie zająć się każdym podopiecznym. Panował tam chaos niemożliwy do okiełznania. Po zamknięciu ośrodka w 1993 roku na jaw zaczęły wychodzić rozmaite mroczne historie.
Oto jedna z nich. W grudniu 1979 roku zniknęła jedna z pacjentek, Margaret Schilling. Ponieważ nie można było jej nigdzie znaleźć, pracownicy założyli, że uciekła. Dopiero czterdzieści dwa dni po jej zaginięciu znaleziono ciało kobiety na najwyższym piętrze, w szczelnie zamkniętym pomieszczeniu, które kiedyś było używane podczas kwarantanny. Podobno Margaret była głuchoniema, dlatego nie była w stanie zawołać o pomoc. Uznano, że umarła przez niewydolność serca, jednak to nie wyjaśnia dlaczego, mimo lodowatego pomieszczenia, kobieta leżała nago, wcześniej dokładnie złożywszy swoje ubranie obok siebie. Jej ciało zdążyło się rozłożyć na tyle, żeby wyciekły z niego substancje, które zostawiły plamę na betonowej podłodze. Plama do dzisiaj jest niemożliwa do usunięcia. Nie wiadomo, w jaki sposób kobieta się dostała do pomieszczenia i dlaczego była rozebrana.
Budynek przejął Uniwersytet Ohio i do dzisiaj niektórzy studenci twierdzą, że widują ducha Margaret chodzącego po korytarzach. Ale co by to był za szpital psychiatryczny, który nie byłby nawiedzony?
Początki lobotomii
State Lunatic Hospital, mieszczący się w Massachusetts, jest niezwykle znanym ośrodkiem, niestety nie ze względu na pozytywny wpływ na pacjentów. To, że był inspiracją dla mistrza grozy H.P Lovecrafta, kiedy opisywał szpital dla umysłowo chorych, Arkham Sanitarium, wiele może nam powiedzieć.
Szpital został wybudowany w 1887 roku. Zaprojektowany został według zasad Thomasa Kirkbirde'a, działacza na rzecz zdrowia psychicznego, który wierzył, że trzeba z troską dbać o chorych i uprzyjemnić im pobyt. Pokoje miały służyć zachowaniu prywatności, a okna w długich korytarzach były w stanie wpuszczać do środka dużo światła. I mimo że budynek z zewnątrz wygląda bardzo przytłaczająco, to personel na początku starał się traktować pacjentów delikatnie, powstrzymując się od używania siły fizycznej.
Wszystkie plany godnego traktowania pacjentów legły w gruzach, gdy zamiast sześciuset chorych, do ośrodka trafiło ponad dwa tysiące. Pacjenci umierali często przez brak prawidłowej opieki. Nawet po śmierci nie przejmowano się nimi na tyle, żeby szybko zorientować się, że już wyzionęli ducha.
Im dłużej szpital funkcjonował, tym częściej szukano ułatwiających życie pomysłów. Na porządku dziennym były kamizelki bezpieczeństwa, izolatki i elektrowstrząsy dla każdego, kto nie był wystarczająco posłuszny.
Nic zatem dziwnego, że właśnie w tej instytucji zaczęły się masowe eksperymenty z nową techniką lekarską – lobotomią. Zaczął ją stosować w 1936 roku lekarz nazwiskiem Walter Freeman. Miała ona pomóc chorym na schizofrenię pozbyć się męczącym ich myśli i halucynacji. Freeman wbijał choremu szpikulec do lodu przez oczodół do mózgu, a potem kręcił nim, twierdząc, że niszczy te „złe” komórki nerwowe.
Czy można się dziwić, że 60% osób leczonych tą metodą umarło w trakcie operacji lub zaraz po? Dodajmy, że rzeźnik, pardon, doktor Freeman „zoperował” między trzy a pięć tysięcy osób. Co gorsza, inni lekarze także podchwycili pomysł i zaczęli leczyć pacjentów w ten sposób. Zabieg lobotomii został wykonany także na bohaterze „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Dziś lobotomia jest zakazana w większości krajów.
ZOO dla ludzi
Do 1998 roku gigantyczny budynek widoczny na zdjęciu był największym szpitalem psychiatrycznym w Australii. W 1867 roku uruchomiono tam Ararat Lunatic Asylum – zakład mieszczący dziesiątki tysięcy pacjentów w sześćdziesięciu trzech budynkach. Każdy z nich poświęcony był innym „zaburzeniom” – jeden był dla szaleńców, inny dla idiotów. Otaczały go mury „Aha”, najczęściej stosowane w ZOO (niskie od zewnątrz, bardzo wysokie od wewnątrz). Dawało to iluzję wolności, której oczywiście niezwykle brakowało. To nie był przybytek, z którego człowiek miał wyjść zdrowy. Albo po prostu wyjść.
Szpital był odseparowany od całego świata i całkowicie samowystarczalny. Niestety, pracownicy szpitala nie byli zwolennikami humanitarnych metod leczenia. Odnalezione notatki lekarzy bardziej przypominają zeszyt gimnazjalisty, niż człowieka mającego pomagać ludziom. Opisywanie, że pacjent jest głupi miało być profesjonalną diagnozą. Co gorsza, jedynym sposobem na skuteczne zakończenie terapii była śmierć. Niektórzy pacjenci byli wieszani, inni woleli sami się zabić. Łącznie zmarło tam trzynaście tysięcy osób. A szpital mógł spokojnie wykańczać ludzi, bo nikt się ich losem nie przejmował. Wystarczyło, że mąż powiedział, iż jego żona jest szalona, machnął dwa podpisy i małżonka była już zamknięta – na amen.
Obecnie dawny szpital używany jest jako kampus dla australijskiego college'u. Jak wszędzie, gdzie masowo umierali ludzie, i o tym miejscu mówi się, że jest nawiedzone. Regularnie organizowane są wycieczki z przewodnikiem - dla miłośników zjawisk paranormalnych.
Wyspa
Wysepka Poveglia znajduje się niedaleko Wenecji i została okrzyknięta najbardziej nawiedzonym miejscem we Włoszech. Niestety, można ją oglądać jedynie na zdjęciach, ponieważ jest zamknięta dla jakichkolwiek zwiedzających. Mało kto i tak byłby chętny, nawet rybacy nie zapuszczają się w tamte rejony - w obawie, że wyłowią ludzkie szczątki.
W średniowieczu wyspa była objęta kwarantanną, kiedy na świecie grasowała dżuma. Jeśli ktoś wykazał jakikolwiek objaw choroby znanej jako czarna śmierć, zostawał wysyłany na wyspę. Tu ludzie umierali masowo, a ich zwłoki zrzucano do rowów i albo zakopywano, albo palono. Ocenia się, że na tej niewielkiej wysepce zmarło sto sześćdziesiąt tysięcy osób. Dlatego mówi się, że połowa piasku na wyspie to prochy tych, którzy umarli podczas epidemii.
W tak urokliwym miejscu w 1922 roku otwarto szpital psychiatryczny, bo nic tak nie pokrzepia niespokojnego umysłu, jak odkrywane przez fale ludzkie kości. Pacjenci od razu zaczęli zgłaszać, że ciągle widzą duchy i słyszą ich jęki.
Jeden lekarz chciał się wyjątkowo popisać i leczyć „szaleństwo” swoich pacjentów. Jednak nie przeprowadzał żadnego rodzaju psychoterapii czy chociażby poklepania pacjenta po plecach, jak można by teraz oczekiwać. Ów medyk postawił na klasykę – młotek i dłuto. Jeśli pacjent nie przeżył, jego choroba się kończyła – więc był wyleczony.
Zabawa ciągnęła się latami. W końcu jednak stało się coś nieoczekiwanego – mężczyzna sam zaczął widzieć duchy mające nawiedzać to miejsce. Ostatecznie, kiedy już nie mógł sobie poradzić z otaczającymi go widmami, skoczył z wieży, w której torturował swoich pacjentów. Jednak nie zginął na miejscu. Według pracującej tam pielęgniarki, kiedy leżał na ziemi w agonii, nagle pojawiła się wokół niego mgła, a lekarz zaczął się dusić, aż umarł.
Czasem znajdują się śmiałkowie nielegalnie przybywający na wyspę, ale podobno od razu wita ich głos mówiący, żeby odeszli i nigdy nie wracali.