18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia Soft (1) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 17:51
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 14:20
📌 Powodzie w Polsce - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 23:12

#lubliniec

Ten częściowo opuszczony szpital został wybudowany w 1894 roku. Był kiedyś częścią zakładu karnego o nazwie Department for Dummies (Zakład DLA Idiotów). Od 1904 stał się odrębną jednostką. Zajmowała się w leczeniu chorób psychicznych i neurologicznych oraz uzależnień, szczególnie alkoholu.

Plan T4 realizowany w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu.

Cytat:

Aktion T4, E-Aktion (niem.) – nazwa programu realizowanego w III Rzeszy w latach 1939-1944 polegającego na fizycznej eliminacji (zabijaniu) ludzi niedorozwiniętych psychicznie, przewlekle chorych psychicznie i neurologicznie (schizofrenia, niektóre postacie padaczki, otępienie starcze, pląsawica Huntigtona, stany po zapaleniu mózgowia, ludzie niepoczytalni, chorzy przebywający w zakładach opiekuńczych ponad 5 lat) oraz z niektórymi wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi (niem. "Vernichtung von lebensunwertem Leben" – "likwidacja życia niewartego życia"). Szacuje się, że w okresie szczytowym tego programu, tj. w latach 1940-1941, zabito w jego ramach ponad 70 tys. chorych i kalek, w tym także pensjonariuszy szpitali psychiatrycznych na terenach okupowanych. Od kwietnia 1941 r. program ten rozszerzono o "akcję 14f13" (niem." Aktion 14f13"), obejmującą chorych psychicznie i kalekich nie-niemieckich więźniów obozów koncentracyjnych, w ramach której wymordowano ok. 20 tys. osób.

Aktion T4 była pierwszym masowym mordem ludności dokonywanym przez państwo nazistowskie, podczas którego opracowano "technologię" grupowego zabijania, zastosowaną później w hitlerowskich obozach zagłady.

Akcja ta była także nazywana "eutanazją" osób upośledzonych – stąd skrót E-Aktion, natomiast szerzej znany skrót T4 pochodzi od adresu biura tego przedsięwzięcia mieszczącego się w Berlinie przy Tiergartenstraße 4.
Pomnik ze stalowych płyt autorstwa Richarda Serry ku pamieci ofiar akcji T4 umieszczony w 1986 r. w miejscu nieistniejącego budynku przy Tiergartenstraße 4 w Berlinie
Powiększ
Pomnik ze stalowych płyt autorstwa Richarda Serry ku pamieci ofiar akcji T4 umieszczony w 1986 r. w miejscu nieistniejącego budynku przy Tiergartenstraße 4 w Berlinie

Skrót "14f13" był jednym z oznaczeń kodowych używanych w obozach koncentracyjnych przy ewidencji przyczyn zgonów oraz sposobu postępowania z więźniami (niem. "Sonderbehandlung 14f13").

W akcję T4 było zaangażowanych wielu lekarzy III Rzeszy (głównie psychiatrów, neurologów i pediatrów), m.in. (alfabetycznie): prof. Werner Catel, prof. Max de Crinis, dr Irmfried Eberl, Helmuth Ehrhardt, dr Valentin Faltlhauser, prof. dr Werner Heyde, Ernst Kretschmer, dr Herbert Linden, dr Josef Mengele, dr Friedrich Mauz, Theo Niebel, prof. Paul Nitsche, dr Friedrich Panse, dr Hermann Pfannmüller, prof. Ernst Rüdin, dr Carl Schneider, Weinier Sengenhof, dr Carl Hans Heinze Sennhenn, Hellmuth Unger, prof. Otmar Freiherr von Verschuer, prof. Werner Villinger, Ernst Wentzler i inni.

Akcja T4 była pewnego rodzaju przełamaniem barier etycznych wśród społeczeństwa niemieckiego (miała ona półoficjalny charakter) oraz wśród niemieckich kręgów medycznych. Mimo protestów niektórych grup społecznych (zwłaszcza kościelnych), społeczeństwo niemieckie i niemieccy lekarze zaakceptowali w dużej części masowe zabijanie "ze wskazań społecznych". Stała się ona wstępem do masowych mordów ludności "obcej rasowo" (Holocaust) i umożliwiła opracowanie sprawnej organizacyjnie i "technologicznie" machiny śmierci.









I teraz parę normalnych zdjęć:





















Do tego bonus. Cmentarz ulokowany na terenie szpitala neuropsychiatrycznego w Lublińcu posiada wyjątkowe miejsce pamięci. Jest nim zbiorowa mogiła 194 dzieci - ofiar zbrodniczych eksperymentów medycznych przeprowadzanych w latach 1942 - 1944 przez niemieckiego psychiatrę Ernesta Buchalika.




Limak obiecał że osobiście nagra jakiś film będąc w środku szpitala
Rok 2010: Komandosi z Lublińca zatrzymali w Afganistanie mułłę Dawooda, asa w talii najgroźniejszych terrorystów. Rok 2011: „Biały”, oficer JWK, odznaczony przez prezydenta USA, Baracka Obamę, Meritorious Service Medal za wybitne zasługi. Rok 2012: odbijają w Sharanie zakładników przetrzymywanych przez terrorystów.



Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca, jako 1 Pułk Specjalny, istnieje od 1993 roku, choć jej historia sięga roku 1957. Wówczas w Krakowie powstała kompania rozpoznawcza, a dwa lata później samodzielny 26 Batalion Rozpoznawczy. Jednak dopiero od kilku lat o komandosach z Lublińca zrobiło się głośno i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.

Swój kunszt, sprawność i skuteczność pokazali służąc na misji w Afganistanie. Komandosi z Lublińca są tam od 2004 roku. Początkowo odpowiedzialni byli za ochronę dyplomatów oraz polskich i amerykańskich dowódców. Od trzech lat tworzą na misji zwarty pododdział tzw. Task Force 50 (TF-50). Działają na terenie dwóch prowincji: Ghazni i Sharana.



Gdy padał, palec trzymał na detonatorze

Kilka operacji, które dotąd komandosi z Lublińca przeprowadzili w Afganistanie, analitycy wojskowi już zaliczyli do kanonu działania światowych wojsk specjalnych. Jedną z nich jest operacja odbicia zakładników przetrzymywanych w budynkach administracji rządowej w Sharanie (stolica prowincji Paktika, położona w południowo-wschodniej części kraju).

W połowie stycznia 2012 roku kilku terrorystów przebranych za afgańskich żołnierzy zajęło dwupiętrowy budynek ministerstwa telekomunikacji w centrum Sharany. Wzięli zakładników i zabarykadowali się w pomieszczeniach. W tym czasie miejscowi policjanci i wojska amerykańskie podjęły decyzję o szturmie na zajęty budynek. Trzykrotnie próbowali go odbić. Bez skutku. Ostatecznie Amerykanie i Afgańczycy wycofali się pod ostrzałem. Wtedy do akcji przystąpił TF-50. Najpierw komandosi zajęli pozycje i rozstawili snajperów. Ci jednak nie strzelali, bo nie mogli dokładnie zidentyfikować napastników.

W końcu komandosi zdecydowali: „wchodzimy do budynku”. Udało im się odwrócić uwagę terrorystów i bocznym wejściem weszli na drugie piętro. Gmach zaczął płonąć. W kłębach dymu komandosi sprawdzali kolejne pomieszczenia i unieszkodliwiali zaskoczonych terrorystów. Gdy zginął ostatni, komandosi uświadomili sobie, że nigdy nie byli tak blisko śmierci, jak wówczas. Dlaczego? Ostatni terrorysta padając na ziemię trzymał palec na detonatorze, a na sobie miał pas wypełniony materiałami wybuchowymi. Był w każdej chwili gotowy na dokonanie ataku samobójczego. Na szczęście szybsi okazali się komandosi. Nikomu z żołnierzy ani zakładników nic się nie stało.

Żywa talia kart

Operacja w Sharanie, obok zajęcia platform wiertniczych w rejonie Basry w Iraku przez operatorów GROM-u czy patrole po ujściu rzeki Kaa (Irak) wykonywane przez nurków bojowych Formozy, już przeszła do historii polskich i światowych działań specjalnych. Podobnie jak zatrzymanie przez komandosów JWK mułły Dawooda. Groźny przywódca talibów znajdował się na samym szczycie listy najbardziej poszukiwanych przywódców afgańskich rebeliantów – tzw. JPEL (Joint Priority Effects List). – To był na pewno jeden z najbardziej spektakularnych sukcesów naszych żołnierzy i jedna z najważniejszych akcji w ciągu całej operacji w Afganistanie – oceniał oficer wojsk specjalnych. – Nasi żołnierze zostali za to wyróżnieni przez wojska amerykańskie i dowództwo operacji ISAF (Międzynarodowe Siły Wsparcia Bezpieczeństwa).



TF-50 może się pochwalić zatrzymaniem jeszcze kilku innych terrorystów z listy JPEL. Na przykład niespełna dwa lata temu w ręce komandosów wpadł mułła Addul Wakhil. Organizował on większość ataków na wojska NATO w prowincji Ghazni. Kontroluje ją polski kontyngent wojskowy, dlatego nasi żołnierze byli najczęściej nękani przez rebeliantów Wakhila. Wojskowe służby specjalne ustaliły też, że odpowiadał m.in. za zamach na konwój, w którym w sierpniu zginął sierż. Szymon Sitarczuk. Komandosi, działając na podstawie informacji zdobytych przez oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego, zatrzymali go w jednym z jego domów. Wkroczyli do pomieszczeń, gdy spał. Przy sobie miał odbezpieczoną broń. – Nie zdążył nawet po nią sięgnąć – opisywali kulisy operacji komandosi z Lublińca. Wakhil był całkowicie zaskoczony. – Osoby znajdujące się na liście JPEL są specjalnie chronione i ukrywane przez rebeliantów – wyjaśniał Krzysiek, ówczesny dowódca TF-50.

W tym roku komandosom udało się zatrzymać mułłę Abdula Kabira – dowódcę siatki talibów. Jego grupa odpowiadała m.in. za podłożenie ładunku wybuchowego, w wyniku którego 18 sierpnia 2011 roku zginął polski żołnierz. Była też powiązana z zamachowcami, którzy przeprowadzili 21 grudnia 2011 roku atak na polski konwój wojskowy. Zginęło wtedy pięciu naszych żołnierzy.

– Przyjęło się, że zatrzymanie człowieka z JPEL jest dla zespołu bojowego nobilitujące – opowiada „Biały”, oficer JKW, który kilkakrotnie był dowódcą TF-50. – Ale często szliśmy na operacje, których celem było np. zajęcie składu amunicji. Zatrzymywaliśmy ludzi i choć nie byli na JPEL, to efekt był piorunujący. Całe rejony robiły się spokojniejsze. Często, gdy kogoś zatrzymaliśmy, dowiadywaliśmy się, że ludzie się cieszą, bo nikt tam już nie pobiera haraczy, nie zaminowuje dróg.

Dzień może dla nas nie istnieć…

Jak na misji działają komandosi z JWK? W Afganistanie są dwa zespoły bojowe polskich Sił Specjalnych: Task Force 49 (GROM) oraz Task Force 50 (JWK), które są wspierane w zakresie rozpoznania przez JW NIL. Tworzą narodowe zgrupowanie Sił Specjalnych i podlegają połączonemu dowództwu działań specjalnych na misji, czyli: ISAF – SOF. Oba stacjonują w głównej bazie polskich żołnierzy w Ghazni. Dlatego często wspólnie z nimi prowadzą operacje. Najczęściej korzystają ze wsparcia wywiadowczego i lotniczego.

– Musimy być ciągle gotowi do operacji. Od momentu uzyskania informacji do rozpoczęcia zadania potrzebujemy tylko tyle czasu, żeby dograć ostatnie szczegóły: dostać śmigłowce, przygotować sprzęt. Naszym atutem jest, to że w bardzo krótkim czasie jesteśmy w stanie rozpocząć operację. Ona może trwać godzinę albo kilka dni, ale jesteśmy do niej gotowi zawsze – zapewnia „Biały”, kilkukrotny dowódca TF-50.



Komandosi działają w niewielkich grupach. – Z tego też wynika nasza siła. W małej grupie jesteśmy w stanie zaskoczyć przeciwnika – mówi Łukasz, oficer JWK, zastępca „Białego”. Sukces ich działań zależy od tego, jak precyzyjne dostali informacje od służb specjalnych lub z bezzałogowych samolotów rozpoznawczych. – Wchodzimy, gdy wiemy, że w danym miejscu jest poszukiwany przestępca lub skład materiałów wybuchowych – tłumaczą komandosi.

Operatorzy JKW przyznają, że wolą prowadzić działania nocą. Jak twierdzą, wówczas mają większą szansę zaskoczyć przeciwnika. – Dzień może dla nas nie istnieć. W dzień odpoczywamy lub się szkolimy – stwierdza Łukasz. Komandosi podkreślają, że kluczem do sukcesów jest szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie w myśl wojskowej zasady: „im więcej potu na poligonie, tym mniej krwi w polu”.

„Afgańskie Tygrysy”

Te same zasady, jakie stosują wobec siebie, komandosi starali się wpoić też afgańskim policyjnym antyterrorystom, których wyszkolili. Żołnierze z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca od lat uczyli te jednostki. Dziś można je zaliczyć do elity afgańskich sił bezpieczeństwa. Formacje te zresztą jako pierwsze osiągnęły status zdolnych do samodzielnego prowadzenia operacji w prowincjach Ghazni i Paktika.

– Szkolenie lokalnych oddziałów sił bezpieczeństwa nie jest tak spektakularne jak zatrzymania czy przejęcia magazynów z materiałami wybuchowymi – przyznaje jeden z komandosów. – To długi i żmudny proces, ale ten wysiłek rekompensuje satysfakcja, która przychodzi, gdy widzimy, jak nasi podopieczni skutecznie samodzielnie wykonują zadania.

Niedawno jednostka antyterrorystyczna policji z Ghazni dostała oficjalną nazwę – „Afgańskie Tygrysy”. Nadali ją polscy komandosi. Oni także przygotowali dla swoich podopiecznych oznakę rozpoznawczą. Przedstawia tygrysa z otwartym pyskiem, który trzyma w łapach symbol jednostki. Afgańczycy oficjalnie mogą nosić ten znak na lewym ramieniu munduru. – To naprawdę dobrzy żołnierze, choć trochę na bakier z musztrą i dyscypliną wojskową – chwali podopiecznych „Biały”.

Medal od Obamy

Kabul, marzec 2011 rok. Generał David Petraeus dowódca ISAF w Afganistanie w imieniu prezydenta USA, Baracka Obamy wręcza „Białemu” Meritorious Service Medal. „Biały” dostaje medal jako pierwszy Polak i drugi nieamerykański żołnierz na świecie. Amerykanie uznali, że dowodzony przez niego Zespół Bojowy przyczynił się do sukcesu całej operacji ISAF w Afganistanie. – Gen. Petraeus był fenomenalnie przygotowany. Wiedział, co zrobiliśmy m.in. w Afganistanie i o wszystkim wspomniał – opowiada „Biały”.

Sojusznicy bardzo wysoko oceniają współpracę z komandosami zarówno na wysokich, dowódczych szczeblach, jak i niższych. Świadczy o tym pewna historia, którą opowiedzieli w mediach komandosi. Podczas jednej z operacji, którą prowadzili w Afganistanie, pracowali z amerykańskimi pilotami Apache’ów. Oni mają limit, około czterech godzin, używania gogli noktowizyjnych. Potem muszą bezwzględnie wracać do bazy i mieć przerwę. Ale specjalnie dla polskich komandosów zrobili odstępstwo – wyłączyli na minutę gogle – do bazy nie polecieli. – Amerykanie mają hopla na punkcie procedur, a nagięli przepisy. Zrobili to tylko dlatego, że widzieli, że mamy efekty – opowiadają komandosi.

– Moi żołnierze są świetnie oceniani przez przełożonych w Polsce i dowódców z NATO – mówi płk Wiesław Kukuła, dowódca JWK, zaraz jednak dodaje: – Wiem, że dobra opinia nie jest dana raz na zawsze. Zmienia się otoczenie, w którym funkcjonuje jednostka, zmienia się też nasz obecny i potencjalny przeciwnik. Żołnierze będą skuteczni dopóki będą o krok przed zagrożeniami, zawsze właściwie przygotowani do ich zwalczania.

* * * * *

Podstawowym wyposażeniem żołnierzy tej jednostki są: karabinek H&K 416, pistolety Glock 17 i USP, kamizelka kuloodporna KWS 09, mundury z maskowaniem multicam, indywidualna łączność, co najmniej dziewięć magazynków amunicji, kilka typów granatów.

Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca jest kontynuatorem tradycji Batalionu Armii Krajowej „Parasol”. Komandosi przywiązują dużą rolę do tradycji. Rocznice i ważne dla historii jednostki wydarzenia są zawsze kultywowane. Co roku żołnierze JKW uroczyście obchodzą rocznicę zamachu na Franza Kutscherę – Dowódcę SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa. To jedna z najbardziej spektakularnych akcji zgrupowania AK „Parasol”. W sali tradycji w Lublińcu gromadzone są zdjęcia i pamiątki. Przypominają dzieje chwały polskiego oręża i współczesne wydarzenia, w których sami uczestniczyli i wciąż są żywe w pamięci żołnierzy jednostki – Bałkany, Irak czy Afganistan.

Ogromną popularnością cieszą się też doroczne biegi: Komandosa (odbywa się jesienią) i Katorżnika (odbywa się latem). Oba są organizowane przez byłych i obecnych żołnierzy JWK, szczególnie tych skupionych wokół wojskowego klubu maratończyka „Meta" z Lublińca.
SLACK FAIL
dimitr87 • 2013-04-22, 22:10
materiał własny



akcja od 0:09
Najlepszy komentarz (83 piw)
markop4321 • 2013-04-22, 22:14
W końcu będzie miał brudas powód do umycia włosów.
Ceryfikacja Zespołu C
Pan_Generał • 2013-03-23, 13:27
Relacja z ćwiczenia certyfikującego kolejnej zmiany wystawionej przez Komandosów z Lublińca.