Grupa "Mutantów" to jeden z najbrutalniejszych polskich gangów. W latach 2000-2003 zabił co najmniej kilkanaście osób, w tym trzech policjantów - w strzelaninach w Parolach i w Magdalence pod Warszawą.
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
11 minut temu
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 3:27
#magdalenka
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
W 2015 r. na zlecenie Biura Edukacji Publicznej IPN został przygotowany, w reżyserii Cezarego Gmyza i do scenariusza prof. Antoniego Dudka, film dokumentalny pod tytułem „Taśmy z Magdalenki”. W materiale filmowym zostały wykorzystane nagrania z rozmów władz państwowych PRL z przedstawicielami NSZZ „Solidarność”, odbywające się w wilii przy ul. Zawrat oraz w ośrodku konferencyjnym MSW w Magdalence – archiwalia te znajdują się w zbiorach BUiAD IPN.
Właściwy film od ok. 11 minuty.
Właściwy film od ok. 11 minuty.
Materiał własny, pochodzi z mojego bloga
Na samym końcu - ciekawy dokument na ten temat - wypowiadają się m.in. antyterroryści biorący wtedy udział w akcji.
Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o (nie)sławnej akcji w podwarszawskiej Magdalence 6 marca 2003 roku.
Z pozoru standardowa akcja zatrzymania dwóch gangsterów przerodziła się wtedy w prawdziwą masakrę, podczas której śmierć poniosło dwóch antyterrorystów, a 17 z nich zostało ciężko rannych. Akcja ta wywołała potem prawdziwą polityczną burzę i stworzyła rysę na wizerunku jednostek specjalnych - ale czy na pewno? Otóż nie na pewno. Prawdziwych winnych oficjalnie nie znaleziono do dnia dzisiejszego - za to oskarżono wtedy kilka osób z dowodzenia, aby wystawić mediom kozła ofiarnego na pożarcie. Akcja ta dobitnie pokazała, jak bardzo rozwalone są w Polsce procedury, jak absurdalne jest prawo i jak daleko sięga w Polsce korupcja i przecieki na najwyższych szczeblach władzy.
Co się zatem wydarzyło wtedy w Magdalence?
Około 40 minut po północy dwa oddziały antyterrorystów podjechały pod posesję znajdującą się w lesie w podwarszawskiej Magdalence.
Był to ogrodzony, piętrowy domek, znajdujący się w lesie. W domku tym znajdowało się dwóch uzbrojonych po zęby gangsterów. Zadanie policyjnych antyterrorystów było proste - rutynowe można powiedzieć, gdyż przerabiali takie scenariusze już nie raz. I tym razem miało być tak samo - szybkie wkroczenie, element zaskoczenia i zatrzymanie. I pewnie tak by się właśnie stało, gdyby nie fakt, że gangsterzy zebrali na miejscu arsenał, jakiego nie powstrzydziły by się najlepsze terrorystyczne bojówki, o czym jednak policjantów nie poinformowano - pomimo, iż takie informacje były. Zamiast tego - wysłano ich tam na pewną śmierć.
Około godziny 00:44 pierwszy oddział AT wkroczył na teren posesji lokując się pod drzwiami frontowymi domu. Drugi oddział wkroczył terenowym Land Roverem, taranując bramę wejściową. Oba oddziały znalazły się pod domem w celu wkroczenia i zatrzymania gangsterów. Niestety pojawił się problem - drugi oddział AT pojawił się przy bocznej stronie domu w celu wkroczenia bocznymi drzwiami, których...nie było. Drzwi jednak żadnym magicznym sposobem nie wyparowały, lecz co się okazało - plany domu przekazane przez dowództwo były błędne i pokazywały wejście do posesji, którego w rzeczywistości tam nie było. Jako, iż drzwi frontowe okazały się jedynymi drzwiami prowadzącymi do środka - oddział numer 2 dołączył do oddziału numer 1 i oba oddziały postanowiły wykonać wspólny desant przez drzwi frontowe. Gdy obie drużyny znalazły się pod drzwiami zaczęła się masakra.
Rozległa się eskplozja i oba oddziały rozstały rozrzucone na boki. Okazało się, że drzwi były sprytnie zaminowane, a pod drzwiami zakopany był silny ładunek wybuchowy. Bomba była sprytnie ukryta, a przewody detonacyjne pochowane pod framugami i pod śniegiem. Co najgorsze - sama bomba przygotowana została w taki sposób, aby zranić i zabić jak najwięcej osób - została wzmocniona śrubami i gwoździami, które w momencie wybuchu rozprysnęły się z ogromną siłą, szatkując policjantów.
Najciężej ranny został podkom. Dariusz Marciniak, antyterrorysta z Zarządu Bojowego CBŚ. Został trafiony odłamkiem w głowę i w nogę. Zginął na miejscu, wykrwawiając się. Drugi najciężej ranny - nadkom. Marian Szczucki zmarł tydzień później w szpitalu w wyniku poniesionych obrażeń. Poza tymi dwiema ofiarami, rannych zostało jeszcze 17 innych funkcjonariuszy. Po ekspozji miny ukrytej pod drzwiami, policjanci zostali ostrzelani z okien na piętrze - gangsterzy dysponowali wg źrodeł ponad 29 sztukami broni maszynowej. Na policjantów posypał się grad kul, zostali również obrzuceni granatami, w które także uzbrojeni byli bandyci.
Po długiej wymianie ognia, gangsterzy zostali znalezieni martwi - żadna z policyjnych kul jednak ich nie dosięgła - zginęli w wyniku zatrucia tlenkiem węgla w wyniku pożaru jaki wybuchł w domu. Jak się okazało - jeden z gangsterów był byłym członkiem rosyjskiego Specnazu, a arsenał jaki znaleziono na miejscu wprawił w osłupienie nawet śledczych. Okazało się, że przestępcy byli uzbrojeni w broń krótką, długą maszynową, granaty i miny - a wszystko to rozlokowane pod każdym z okien leżące na stolikach. Przestępcy prowadzili więc nieprzerwany ostrzał ze wszystkiego co mieli pod ręką - bez potrzeby przerywania walki w celu przeładowywania broni, czy udawania się po nią w inne miejsce. To była masakra i akcja na którą funkcjonariusze nie byli gotowi.
Z relacji antyterrorystów, którzy przeżyli szturm wyłania się obraz totalnego chaosu, jaki wtedy tam panował.
Jak wpomina jeden z antyterrorystów, biorących udział w akcji:
"...ustawiliśmy się pod drzwiami w celu rozpoczęcia szturmu. Kiedy usłyszałem człowieka w środku wtedy nastąpiła pierwsza detonacja. Straciłem przytomność. Próbowałem się odczołgać, było bardzo głośno, koledzy odciągnęli mnie w miejsce zakryte. Najgorsza była ewakuacja rannych bo długo karetki nie przyjeżdżały... ...wyszły braki w naszym uzbrojeniu jednostki, broń się zacinała, osoby ranne dawały nam swoją amunicje... Na odprawie pozostawiono broń snajperską, zdeponowano nam karabinki snajperskie na terenie komendy stołecznej Policji... ...Nasz przyjaciel, który zginął tam nie zginął bezpośrednio od broni, ale z szoku i wykrwawienia, nie było żadnego zaplecza medycznego. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dowódcy mówią wprost co innego a jeszcze inaczej do kamer..."
Na domiar tego wszystkiego - okazało się, że plany posesji jakie przekazano funckjonariuszom były błędne, co więcej - "góra" nie zgodziła się na użycie broni szturmowej i snajperskiej - rzekomo z powodu braku dobrych pozycji dla snajperów, co później jeden z byłych snajperów anonimowo zdementował, stwierdzając, że kilka miejsc dogodnych do rozlokowania snajperów według niego jednak było. Jeszcze inny policyjny snajper wspominał później, iż bajzel jaki panuje w dowództwie jest ogromny. Strzelec przytoczył historię z jednej z akcji w jakiej brał udział, osłaniając swoich kolegów za pomocą broni snajperskiej. Funkcjonariusze znaleźli się wtedy w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, więc pomimo braku rozkazu oddał strzał raniąc uzbrojonego przestępcę, ratując tym samym swoich kolegów. Ze słów snajpera następnie padają informacje o tym co działo się później - został on oskarżony o bezpodstawne użycie broni, a procesy sądowe ciągnęły się miesiącami. Na czas akcji w Magdalence cała broń snajperska została zdeponowana i na akcję nie zabrano ani jednej sztuki tego typu uzbrojenia. Co więcej - nie zapewniono policjantom żadnej pomocy medycznej, a pierwsza karetka została wysłana na miejsce dopiero po tym, gdy część funkcjonariuszy wykrwawiała się już w najlepsze. Co gorsze - karetka nie mogła podjechać pod posesję, gdyż trwał ciągły ostrzał - chłopaki sami wynosili rannych kolegów będąc pod ciągłym ostrzałem z broni maszynowej i granatów.
Z relacji policjantów wyłania się jeszcze gorsza sprawa - otóż w jakiś sposób gangsterzy dowiedzieli się o planowanym szturmie i dzięki temu byli w stanie w tak doskonały sposób przygotować się do obrony. Według pragnących zachować anonimowość funkcjonariuszy - zostali oni poinformowani o akcji przez kogoś "z góry", a policjantów wysłano tam na pewną masakrę.
Co jeszcze lepsze - według wielu ekspertów cała operacja powinna była zostać przeprowadzona na zasadzie operacji wojskowej, a nie policyjnej. W operacji wojskowej chodzi o eliminację celu i obowiązują zupełnie inne procedury, niż w przypadku operacji policyjnej, podczas której zadaniem jest jedynie zatrzymanie przestępcy, bez powodowania żadnych ofiar i obrażeń.
Najlepsze jednak zaczęło się później - wkrótce po całej akcji ruszyła machina sądowa w celu ukarania winnych.
Jako kozły ofiarne wystawiono 3 osoby - naczelniczkę wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, dowódcę oddziału antyterrorystycznego Komendy Głównej Policji oraz zastępcę komendanta Komendy Stołecznej Policji. Proces miał charakter typowo medialny - miał wskazać winnych i rzucić ich na pożarcie. W wyniku kolejnych procesów zostali oni jednak uniewinnieni.
Winnych przecieku "na górze", pomimo wielu spekulacji - nie odnaleziono i nie ukarano do dziś.
Na samym końcu - ciekawy dokument na ten temat - wypowiadają się m.in. antyterroryści biorący wtedy udział w akcji.
Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o (nie)sławnej akcji w podwarszawskiej Magdalence 6 marca 2003 roku.
Z pozoru standardowa akcja zatrzymania dwóch gangsterów przerodziła się wtedy w prawdziwą masakrę, podczas której śmierć poniosło dwóch antyterrorystów, a 17 z nich zostało ciężko rannych. Akcja ta wywołała potem prawdziwą polityczną burzę i stworzyła rysę na wizerunku jednostek specjalnych - ale czy na pewno? Otóż nie na pewno. Prawdziwych winnych oficjalnie nie znaleziono do dnia dzisiejszego - za to oskarżono wtedy kilka osób z dowodzenia, aby wystawić mediom kozła ofiarnego na pożarcie. Akcja ta dobitnie pokazała, jak bardzo rozwalone są w Polsce procedury, jak absurdalne jest prawo i jak daleko sięga w Polsce korupcja i przecieki na najwyższych szczeblach władzy.
Co się zatem wydarzyło wtedy w Magdalence?
Około 40 minut po północy dwa oddziały antyterrorystów podjechały pod posesję znajdującą się w lesie w podwarszawskiej Magdalence.
Był to ogrodzony, piętrowy domek, znajdujący się w lesie. W domku tym znajdowało się dwóch uzbrojonych po zęby gangsterów. Zadanie policyjnych antyterrorystów było proste - rutynowe można powiedzieć, gdyż przerabiali takie scenariusze już nie raz. I tym razem miało być tak samo - szybkie wkroczenie, element zaskoczenia i zatrzymanie. I pewnie tak by się właśnie stało, gdyby nie fakt, że gangsterzy zebrali na miejscu arsenał, jakiego nie powstrzydziły by się najlepsze terrorystyczne bojówki, o czym jednak policjantów nie poinformowano - pomimo, iż takie informacje były. Zamiast tego - wysłano ich tam na pewną śmierć.
Około godziny 00:44 pierwszy oddział AT wkroczył na teren posesji lokując się pod drzwiami frontowymi domu. Drugi oddział wkroczył terenowym Land Roverem, taranując bramę wejściową. Oba oddziały znalazły się pod domem w celu wkroczenia i zatrzymania gangsterów. Niestety pojawił się problem - drugi oddział AT pojawił się przy bocznej stronie domu w celu wkroczenia bocznymi drzwiami, których...nie było. Drzwi jednak żadnym magicznym sposobem nie wyparowały, lecz co się okazało - plany domu przekazane przez dowództwo były błędne i pokazywały wejście do posesji, którego w rzeczywistości tam nie było. Jako, iż drzwi frontowe okazały się jedynymi drzwiami prowadzącymi do środka - oddział numer 2 dołączył do oddziału numer 1 i oba oddziały postanowiły wykonać wspólny desant przez drzwi frontowe. Gdy obie drużyny znalazły się pod drzwiami zaczęła się masakra.
Rozległa się eskplozja i oba oddziały rozstały rozrzucone na boki. Okazało się, że drzwi były sprytnie zaminowane, a pod drzwiami zakopany był silny ładunek wybuchowy. Bomba była sprytnie ukryta, a przewody detonacyjne pochowane pod framugami i pod śniegiem. Co najgorsze - sama bomba przygotowana została w taki sposób, aby zranić i zabić jak najwięcej osób - została wzmocniona śrubami i gwoździami, które w momencie wybuchu rozprysnęły się z ogromną siłą, szatkując policjantów.
Najciężej ranny został podkom. Dariusz Marciniak, antyterrorysta z Zarządu Bojowego CBŚ. Został trafiony odłamkiem w głowę i w nogę. Zginął na miejscu, wykrwawiając się. Drugi najciężej ranny - nadkom. Marian Szczucki zmarł tydzień później w szpitalu w wyniku poniesionych obrażeń. Poza tymi dwiema ofiarami, rannych zostało jeszcze 17 innych funkcjonariuszy. Po ekspozji miny ukrytej pod drzwiami, policjanci zostali ostrzelani z okien na piętrze - gangsterzy dysponowali wg źrodeł ponad 29 sztukami broni maszynowej. Na policjantów posypał się grad kul, zostali również obrzuceni granatami, w które także uzbrojeni byli bandyci.
Po długiej wymianie ognia, gangsterzy zostali znalezieni martwi - żadna z policyjnych kul jednak ich nie dosięgła - zginęli w wyniku zatrucia tlenkiem węgla w wyniku pożaru jaki wybuchł w domu. Jak się okazało - jeden z gangsterów był byłym członkiem rosyjskiego Specnazu, a arsenał jaki znaleziono na miejscu wprawił w osłupienie nawet śledczych. Okazało się, że przestępcy byli uzbrojeni w broń krótką, długą maszynową, granaty i miny - a wszystko to rozlokowane pod każdym z okien leżące na stolikach. Przestępcy prowadzili więc nieprzerwany ostrzał ze wszystkiego co mieli pod ręką - bez potrzeby przerywania walki w celu przeładowywania broni, czy udawania się po nią w inne miejsce. To była masakra i akcja na którą funkcjonariusze nie byli gotowi.
Z relacji antyterrorystów, którzy przeżyli szturm wyłania się obraz totalnego chaosu, jaki wtedy tam panował.
Jak wpomina jeden z antyterrorystów, biorących udział w akcji:
"...ustawiliśmy się pod drzwiami w celu rozpoczęcia szturmu. Kiedy usłyszałem człowieka w środku wtedy nastąpiła pierwsza detonacja. Straciłem przytomność. Próbowałem się odczołgać, było bardzo głośno, koledzy odciągnęli mnie w miejsce zakryte. Najgorsza była ewakuacja rannych bo długo karetki nie przyjeżdżały... ...wyszły braki w naszym uzbrojeniu jednostki, broń się zacinała, osoby ranne dawały nam swoją amunicje... Na odprawie pozostawiono broń snajperską, zdeponowano nam karabinki snajperskie na terenie komendy stołecznej Policji... ...Nasz przyjaciel, który zginął tam nie zginął bezpośrednio od broni, ale z szoku i wykrwawienia, nie było żadnego zaplecza medycznego. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dowódcy mówią wprost co innego a jeszcze inaczej do kamer..."
Na domiar tego wszystkiego - okazało się, że plany posesji jakie przekazano funckjonariuszom były błędne, co więcej - "góra" nie zgodziła się na użycie broni szturmowej i snajperskiej - rzekomo z powodu braku dobrych pozycji dla snajperów, co później jeden z byłych snajperów anonimowo zdementował, stwierdzając, że kilka miejsc dogodnych do rozlokowania snajperów według niego jednak było. Jeszcze inny policyjny snajper wspominał później, iż bajzel jaki panuje w dowództwie jest ogromny. Strzelec przytoczył historię z jednej z akcji w jakiej brał udział, osłaniając swoich kolegów za pomocą broni snajperskiej. Funkcjonariusze znaleźli się wtedy w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, więc pomimo braku rozkazu oddał strzał raniąc uzbrojonego przestępcę, ratując tym samym swoich kolegów. Ze słów snajpera następnie padają informacje o tym co działo się później - został on oskarżony o bezpodstawne użycie broni, a procesy sądowe ciągnęły się miesiącami. Na czas akcji w Magdalence cała broń snajperska została zdeponowana i na akcję nie zabrano ani jednej sztuki tego typu uzbrojenia. Co więcej - nie zapewniono policjantom żadnej pomocy medycznej, a pierwsza karetka została wysłana na miejsce dopiero po tym, gdy część funkcjonariuszy wykrwawiała się już w najlepsze. Co gorsze - karetka nie mogła podjechać pod posesję, gdyż trwał ciągły ostrzał - chłopaki sami wynosili rannych kolegów będąc pod ciągłym ostrzałem z broni maszynowej i granatów.
Z relacji policjantów wyłania się jeszcze gorsza sprawa - otóż w jakiś sposób gangsterzy dowiedzieli się o planowanym szturmie i dzięki temu byli w stanie w tak doskonały sposób przygotować się do obrony. Według pragnących zachować anonimowość funkcjonariuszy - zostali oni poinformowani o akcji przez kogoś "z góry", a policjantów wysłano tam na pewną masakrę.
Co jeszcze lepsze - według wielu ekspertów cała operacja powinna była zostać przeprowadzona na zasadzie operacji wojskowej, a nie policyjnej. W operacji wojskowej chodzi o eliminację celu i obowiązują zupełnie inne procedury, niż w przypadku operacji policyjnej, podczas której zadaniem jest jedynie zatrzymanie przestępcy, bez powodowania żadnych ofiar i obrażeń.
Najlepsze jednak zaczęło się później - wkrótce po całej akcji ruszyła machina sądowa w celu ukarania winnych.
Jako kozły ofiarne wystawiono 3 osoby - naczelniczkę wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, dowódcę oddziału antyterrorystycznego Komendy Głównej Policji oraz zastępcę komendanta Komendy Stołecznej Policji. Proces miał charakter typowo medialny - miał wskazać winnych i rzucić ich na pożarcie. W wyniku kolejnych procesów zostali oni jednak uniewinnieni.
Winnych przecieku "na górze", pomimo wielu spekulacji - nie odnaleziono i nie ukarano do dziś.
Tytuł może wydawać się oczerniający. Przecież tacy „porządni” są przy stołkach. Skąd więc określanie tych stołkomanów jako „bestii”? Bierze się z lektury książki Tadeusza M. Płużańskiego pt. „Bestie”. Ta blisko 900 stronicowa publikacja wymaga niezwykłego opanowania, by zapamiętać nazwiska tych, którzy wraz z Rosjanami tworzyli rzeczywistość zniewolonej Polski w latach 1944 – 1989. Nie mieli litości. Mordowali i niszczyli zwolenników wolnej Ojczyzny i ponoć w „majestacie prawa”, w imię Polski Ludowej, biorąc za każdą ofiarę dodatkowe pieniądze i zaszczyty. Mordercy ci, mimo, iż jest uchwała o dekomunizacji i o nie przedawnianiu zbrodni przeciwko ludzkości, żyją z obfitych emerytur resortowych, mają kombatanckie dodatki, a gdy przychodzi czas, są chowani w majestacie jako wybitni i zasłużeni dla Polski?! obywatele. W tych samych dniach, prześladowani przez nich, którzy dzięki Bogu wyrwali się z objęć kary śmierci, są chowani po cichu, skromnie, bez żadnej pompy i wyróżnienia.
Żyjemy w czasach, w których kaci przekazali władzę swoim dzieciom. Wystarczy przytoczyć niejaką Hubner z domu Młynarską, czy też Komorowską, których rodzice żyją w Izraelu, a z Polski dostają ubeckie emerytury i to niebagatelne, bo dochrapali się stopni pułkowników, nadto, połowa piersi u nich jest w orderach. Autor nie ukrywa swojego rozgoryczenia. Dodatkowo dzieli się bólem, które przeżywa jego rodzina, prześladowana wciąż przez ludzi marnego pokroju. Ojciec Płużyńskiego był sądzony w procesie Witolda Pileckiego i został skazany na karę śmierci. Prokurator Łapiński z Białegostoku, w awansie przeniesiony do Warszawy, dokonał mordu sądowego. Witolda Pileckiego zabito w 1948 roku, a karę śmierci Płużyńskiego łaskawie zamieniono na wieloletnie więzienie. Prokurator Czesław Łapiński ma na swoim sumieniu ponad 160 istnień ludzkich. Był gorliwy w wykorzystywaniu nadzwyczajnych dekretów Polski Ludowej. Nie zastanawiał się nad prawnym walorem tych paragrafów, tylko mordował Polaków walczących o wolną Ojczyznę. Pociąganie go teraz do odpowiedzialności napotyka całą masę przepisów niby wolnego sądownictwa. Procesy są odraczane. Emerytowany prokurator jest bowiem bardzo chory.
Magdalenka i tak zwany okrągły stół – współczesna targowica daje nam tę, a nie inną rzeczywistość. Rządzą ubecy i ich dzieci. Opływają oni w bogactwach rozkradzionego majątku państwowego, a to rozkradanie nazywają „prywatyzacją”. Brak reakcji u ludzi może świadczyć, o powszechnej zdradzie, która wynika z faktu chęci spokojnego życia. Pełne sklepy podsycają to nastawienie, a praca, rzucona w formie ochłapu, zamyka niejednego w niewoli konsumpcjonizmu. Polska Ludowa zniszczyła etos człowieka, na miejsce wartości szlacheckich, dała cechy chamstwa i prostactwa. Tutaj liczy się postawa „mieć”, a nie „być”. Należy uzmysłowić sobie, że tak zwana III RP kontynuuje tę pogardę do godności człowieka, dalej kultywuje cwaniactwo, jako podstawę życia, bo niby skąd dzieci morderców mogły nauczyć się wyższych wartości?
Nie mówmy więc, że Polska jest wolna, a raczej przykładajmy nasze wysiłki do wypełnienia testamentu Niezłomnych, którzy życie swoje poświęcili za wolną Ojczyznę. Odbudowujmy odpowiedzialność za raz dane słowo, zwróćmy szczególną uwagę na godność człowieka, zacznijmy żyć w przekonaniu, że szlachectwo zobowiązuje, a wszelka praca jest służbą dla innych. Jestem więc mam, nigdy odwrotnie.
Zenon Dziedzic
Żyjemy w czasach, w których kaci przekazali władzę swoim dzieciom. Wystarczy przytoczyć niejaką Hubner z domu Młynarską, czy też Komorowską, których rodzice żyją w Izraelu, a z Polski dostają ubeckie emerytury i to niebagatelne, bo dochrapali się stopni pułkowników, nadto, połowa piersi u nich jest w orderach. Autor nie ukrywa swojego rozgoryczenia. Dodatkowo dzieli się bólem, które przeżywa jego rodzina, prześladowana wciąż przez ludzi marnego pokroju. Ojciec Płużyńskiego był sądzony w procesie Witolda Pileckiego i został skazany na karę śmierci. Prokurator Łapiński z Białegostoku, w awansie przeniesiony do Warszawy, dokonał mordu sądowego. Witolda Pileckiego zabito w 1948 roku, a karę śmierci Płużyńskiego łaskawie zamieniono na wieloletnie więzienie. Prokurator Czesław Łapiński ma na swoim sumieniu ponad 160 istnień ludzkich. Był gorliwy w wykorzystywaniu nadzwyczajnych dekretów Polski Ludowej. Nie zastanawiał się nad prawnym walorem tych paragrafów, tylko mordował Polaków walczących o wolną Ojczyznę. Pociąganie go teraz do odpowiedzialności napotyka całą masę przepisów niby wolnego sądownictwa. Procesy są odraczane. Emerytowany prokurator jest bowiem bardzo chory.
Magdalenka i tak zwany okrągły stół – współczesna targowica daje nam tę, a nie inną rzeczywistość. Rządzą ubecy i ich dzieci. Opływają oni w bogactwach rozkradzionego majątku państwowego, a to rozkradanie nazywają „prywatyzacją”. Brak reakcji u ludzi może świadczyć, o powszechnej zdradzie, która wynika z faktu chęci spokojnego życia. Pełne sklepy podsycają to nastawienie, a praca, rzucona w formie ochłapu, zamyka niejednego w niewoli konsumpcjonizmu. Polska Ludowa zniszczyła etos człowieka, na miejsce wartości szlacheckich, dała cechy chamstwa i prostactwa. Tutaj liczy się postawa „mieć”, a nie „być”. Należy uzmysłowić sobie, że tak zwana III RP kontynuuje tę pogardę do godności człowieka, dalej kultywuje cwaniactwo, jako podstawę życia, bo niby skąd dzieci morderców mogły nauczyć się wyższych wartości?
Nie mówmy więc, że Polska jest wolna, a raczej przykładajmy nasze wysiłki do wypełnienia testamentu Niezłomnych, którzy życie swoje poświęcili za wolną Ojczyznę. Odbudowujmy odpowiedzialność za raz dane słowo, zwróćmy szczególną uwagę na godność człowieka, zacznijmy żyć w przekonaniu, że szlachectwo zobowiązuje, a wszelka praca jest służbą dla innych. Jestem więc mam, nigdy odwrotnie.
Zenon Dziedzic
Ciekawy dokument pokazujący nastroje w Solidarności a także doskonałą, "krecią" robotę zdrajców pokroju Wałęsy. Materiał archiwalny, w tv nie wiedzieć czemu nigdy go nie widziałem ;-]
Najlepszy komentarz (26 piw)
Gorgor
• 2013-09-18, 7:46
Wy tak na poważnie? Na podstawie zmontowanego filmiku kreujecie opinie o ludziach? Rozumiem, że w przypadku takich nieudaczników jak Jarosław K., którzy nie osiągnęli niczego chodzi o ambicje ale wy jaki macie w tym cel żeby jak stado baranów iść za wytartymi sloganami?
W tym roku mija 10 rocznica "brawurowej" akcji naszych antyterrorystów w Magdalence. Postanowiłem wam przypomnieć ten temat.
Akcja została przeprowadzona w nocy z 5 marca na 6 marca 2003. Jej celem było zatrzymanie zaliczanych do najgroźniejszych przestępców w Polsce - Roberta Cieślaka i Białorusina Igora Pikusa, członków tzw. gangu "Mutantów".
W wyniku tej akcji zginęło dwóch Antyterrorystów a 17 zostało rannych (prawdopodobnie 17 bo są różne info na ten temat). bandyci zginęli na miejscu, zaczadzili się.
Przebieg akcji:
Białorusin Igor Pikus vel Aleksander Wołodin i Robert Cieślak używający pseudonimu "Cieluś" za pomocą fugasów, min, granatów i innych ładunków wybuchowych zaminowali ogród przy domu w Magdalence przy ul. Środkowej, w którym się ukrywali. Podczas próby zatrzymania w nocy z 5 marca na 6 marca 2003 gdy funkcjonariusze o godz. 00:44:24 weszli do domu ładunki wybuchowe eksplodowały, zabijając jednego z antyterrorystów na miejscu. Przestępcy praktycznie cały czas prowadzili ostrzał z 29 jednostek broni, pistoletów samopowtarzalnych (m.in.: Glock 17, TT-33), maszynowych (m.in.: vz.61 Skorpion, Uzi Mk.3, PM-98 i PM-84P, CZ-75 Full Auto), karabinów automatycznych (AKMS i AKS-74U) i sztucera, oraz strzelby dwu systemowej Franchi SPAS-12. Poległo dwóch funkcjonariuszy: podkom. Dariusz Marciniak i nadkom. Marian Szczucki. 17 innych funkcjonariuszy zostało rannych. Na skutek zatrucia tlenkiem węgla, budynek częściowo się zawalił, spłonął, a obaj przestępcy zginęli na skutek zaczadzenia. Przestępcy zginęli w pożarze domu, żaden nie został postrzelony wbrew temu co twierdzili biorący udział w akcji policjanci - sekcja zwłok nie wykazała żadnych ran postrzałowych na zwłokach obu przestępców. Kilku policjantów po akcji w Magdalence w wyniku szoku rozstało się na zawsze ze służbą w formacjach policyjnych. Pojawiały się spekulacje nt. przynależności Pikusa do jednej z grup sił specjalnych KGB, jednak według instruktora strzelectwa bojowego i taktyki Marcin Kosska, który prowadzi działalność w b. Związku radzieckim w rzeczywistości człowiek ten był tylko wartownikiem w jednostce SPECNAZ. W operacji prowadzonej w Magdalence uczestniczyli funkcjonariusze z Wydziału Terroru Kryminalnego, oraz Wydziału Bojowego Zarządu Wsparcia Bojowego CBŚ w sumie było tam według przekazów 23 policjantów. Budynek został źle narysowany, wskutek czego grupa mająca zaatakować dom z drugiej strony przemieściła się pod główne wejście. Policjanci nie mieli informacji od innych funkcjonariuszy, że bandyci mają na koncie udziały w zabójstwach, posiadają materiały wybuchowe i jak uprzednio oświadczyli w świecie przestępczym "będą walczyć do śmierci". Zawinił obieg informacji między komórkami w Policji i postanowiono zatrzymać zawodowych morderców jak zwykłych producentów liści tytoniu. Zespół uderzeniowy nie dysponował żadnym karabinem maszynowym, który jest przydatny do ognia zaporowego w wypadku napotkania silnej obrony, nie dysponowano żadnym rodzajem karabinu wyborowego, ani granatnikami specjalnymi umożliwiającymi wstrzelenie na górne piętra ładunków z gazem łzawiącym bądź ogłuszająco-oślepiających. Te ostatnie wprowadzono dopiero po tych wydarzeniach (H&K MZP-1/HK69). Prawdopodobnie w chwili wejścia na posesję komandosi zostali już zauważeni, gdyż na górze włączono światło, a zaraz potem je zgaszono. Według niektórych źródeł do kwietnika obok schodów, gdzie był fugas, który poraził grupę szturmową, prowadził kabel wypuszczony przez rynnę. Gdyby teren systematycznie obserwowano, np. za pomocą zespołu obserwacyjno-strzeleckiego, można by to wcześniej wychwycić. Zresztą ładunek ten przecież kiedyś musieli założyć, ciągłej obserwacji nie mogłoby to umknąć. Obu przestępców wspierał ktoś z policji, dzięki czemu jakiś miesiąc wcześniej Cieślak uciekł w lesie z taksówki, która była obserwowana. Do dziś nie wyjaśniono wątku współpracy bandytów z informatorem w policji. Ciekawe, że np. wrocławscy funkcjonariusze CBŚ mieli dużo informacji nt. Pikusa, m.in.: taką, że dokonał co najmniej 7 zabójstw na zlecenie, w tym na Białorusi wysadził w powietrze dom, w którym znajdował się milicjant ze swoją żoną
Filmik z pierwszej wymiany ognia (słaba jakość):
zdjęcia domku po akcji:
Akcja została przeprowadzona w nocy z 5 marca na 6 marca 2003. Jej celem było zatrzymanie zaliczanych do najgroźniejszych przestępców w Polsce - Roberta Cieślaka i Białorusina Igora Pikusa, członków tzw. gangu "Mutantów".
W wyniku tej akcji zginęło dwóch Antyterrorystów a 17 zostało rannych (prawdopodobnie 17 bo są różne info na ten temat). bandyci zginęli na miejscu, zaczadzili się.
Przebieg akcji:
Białorusin Igor Pikus vel Aleksander Wołodin i Robert Cieślak używający pseudonimu "Cieluś" za pomocą fugasów, min, granatów i innych ładunków wybuchowych zaminowali ogród przy domu w Magdalence przy ul. Środkowej, w którym się ukrywali. Podczas próby zatrzymania w nocy z 5 marca na 6 marca 2003 gdy funkcjonariusze o godz. 00:44:24 weszli do domu ładunki wybuchowe eksplodowały, zabijając jednego z antyterrorystów na miejscu. Przestępcy praktycznie cały czas prowadzili ostrzał z 29 jednostek broni, pistoletów samopowtarzalnych (m.in.: Glock 17, TT-33), maszynowych (m.in.: vz.61 Skorpion, Uzi Mk.3, PM-98 i PM-84P, CZ-75 Full Auto), karabinów automatycznych (AKMS i AKS-74U) i sztucera, oraz strzelby dwu systemowej Franchi SPAS-12. Poległo dwóch funkcjonariuszy: podkom. Dariusz Marciniak i nadkom. Marian Szczucki. 17 innych funkcjonariuszy zostało rannych. Na skutek zatrucia tlenkiem węgla, budynek częściowo się zawalił, spłonął, a obaj przestępcy zginęli na skutek zaczadzenia. Przestępcy zginęli w pożarze domu, żaden nie został postrzelony wbrew temu co twierdzili biorący udział w akcji policjanci - sekcja zwłok nie wykazała żadnych ran postrzałowych na zwłokach obu przestępców. Kilku policjantów po akcji w Magdalence w wyniku szoku rozstało się na zawsze ze służbą w formacjach policyjnych. Pojawiały się spekulacje nt. przynależności Pikusa do jednej z grup sił specjalnych KGB, jednak według instruktora strzelectwa bojowego i taktyki Marcin Kosska, który prowadzi działalność w b. Związku radzieckim w rzeczywistości człowiek ten był tylko wartownikiem w jednostce SPECNAZ. W operacji prowadzonej w Magdalence uczestniczyli funkcjonariusze z Wydziału Terroru Kryminalnego, oraz Wydziału Bojowego Zarządu Wsparcia Bojowego CBŚ w sumie było tam według przekazów 23 policjantów. Budynek został źle narysowany, wskutek czego grupa mająca zaatakować dom z drugiej strony przemieściła się pod główne wejście. Policjanci nie mieli informacji od innych funkcjonariuszy, że bandyci mają na koncie udziały w zabójstwach, posiadają materiały wybuchowe i jak uprzednio oświadczyli w świecie przestępczym "będą walczyć do śmierci". Zawinił obieg informacji między komórkami w Policji i postanowiono zatrzymać zawodowych morderców jak zwykłych producentów liści tytoniu. Zespół uderzeniowy nie dysponował żadnym karabinem maszynowym, który jest przydatny do ognia zaporowego w wypadku napotkania silnej obrony, nie dysponowano żadnym rodzajem karabinu wyborowego, ani granatnikami specjalnymi umożliwiającymi wstrzelenie na górne piętra ładunków z gazem łzawiącym bądź ogłuszająco-oślepiających. Te ostatnie wprowadzono dopiero po tych wydarzeniach (H&K MZP-1/HK69). Prawdopodobnie w chwili wejścia na posesję komandosi zostali już zauważeni, gdyż na górze włączono światło, a zaraz potem je zgaszono. Według niektórych źródeł do kwietnika obok schodów, gdzie był fugas, który poraził grupę szturmową, prowadził kabel wypuszczony przez rynnę. Gdyby teren systematycznie obserwowano, np. za pomocą zespołu obserwacyjno-strzeleckiego, można by to wcześniej wychwycić. Zresztą ładunek ten przecież kiedyś musieli założyć, ciągłej obserwacji nie mogłoby to umknąć. Obu przestępców wspierał ktoś z policji, dzięki czemu jakiś miesiąc wcześniej Cieślak uciekł w lesie z taksówki, która była obserwowana. Do dziś nie wyjaśniono wątku współpracy bandytów z informatorem w policji. Ciekawe, że np. wrocławscy funkcjonariusze CBŚ mieli dużo informacji nt. Pikusa, m.in.: taką, że dokonał co najmniej 7 zabójstw na zlecenie, w tym na Białorusi wysadził w powietrze dom, w którym znajdował się milicjant ze swoją żoną
Filmik z pierwszej wymiany ognia (słaba jakość):
zdjęcia domku po akcji:
Najlepszy komentarz (101 piw)
BongMan
• 2013-01-01, 18:47
ru_ziolo napisał/a:
pierdolisz głupoty.
ru_ziolo napisał/a:
ja nie twój stary żeby szczekać
ru_ziolo napisał/a:
jak cie poczęli to niezła impreza była.
Nie potrafisz normalnie rozmawiać tylko wyzywać musisz? W chlewie ze świniami się chowałeś, chamie?
Na tym polega forum, na wypowiadaniu się na dany temat. Nie znam się na wszystkim. Piszę co myślę na dany temat, ktoś to czyta, widzi że nie mam racji, odpowiada na mój komentarz i pisze mi dlaczego racji nie mam. "Nie mógłbyś tak zrobić, bo ..." Ja to czytam i dowiaduję się czegoś. Tak robią cywilizowani ludzie. A niewychowane warchlaki tylko wyzywać przez internet potrafią i nie wnoszą nic do dyskusji.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów