18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (3) Soft Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 8:51
📌 Wojna domowa w Syrii 2024 Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 2024-12-16, 1:00
📌 Konflikt izraelsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 2024-12-14, 22:12

#morderca

Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!

W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Całkiem całkiem seniora była...
k................s • 2018-01-22, 10:51
...ale komuś się naraziła

Najlepszy komentarz (25 piw)
ProVVe • 2018-01-22, 15:40
Dobra szybka śmierć z zaskoczenia
Morderca Szuka Żony
T3RMINATOR • 2018-01-07, 13:23
Nowy program TVP następca "Rolnik szuka Żony"

Najlepszy komentarz (28 piw)
decode21 • 2018-01-07, 13:36
Nie tylko TVP, wszystkie stacje mają podobne pojebane programy. Ciekawi mnie ilu jest pojebanych ludzi którzy płacą za showmaxa
Charles Manson...
k................s • 2017-11-21, 11:48
...inne oblicze

Potrącenie chorego psychicznie
TT4 • 2017-11-07, 12:59
Wcześniej zadźgał dwie kobiety. Potrącony chwilę potem dostał ataku epilepsji i zmarł.

Najlepszy komentarz (55 piw)
kokos_123 • 2017-11-07, 13:25
kierowca tygodnia, prawidłowa postawa.
Odsuń się dziewczynko...
DMT • 2017-09-13, 16:05
Muszę coś załatwić...

Najlepszy komentarz (60 piw)
~Velture • 2017-09-13, 16:32
No i to jest profesjonalne podejście do swojej pracy a nie jakieś strzelanie na oślep z połowy pomieszczenia gdzie niewinni cywile obrywają
Rzeźnik z Niebuszewa
żmij • 2017-07-07, 12:39
Józef Cyppek (ur. 20 sierpnia 1895[1] w Opolu, zm. 3 listopada 1952) – polski morderca, zwany Rzeźnikiem z Niebuszewa. Skazany na karę śmierci (wyrok wykonano). Udowodniono mu zabójstwo jednej kobiety – sąsiadki Ireny Jarosz[3], przyjęła się jednak teoria przypisująca mu także szereg innych zbrodni.

Ponury bohater tej opowieści Józef C. mieszkał w domu przy dzisiejszej ul. Niemierzyńskiej 7 (wtedy Wilsona). Miał 158 cm wzrostu, był przysadzistej, krępej postury. Duże ręce. To zapisano i fakt ten potwierdza odcisk pokaźnego kciuka (akta Sądu Okręgowego w Szczecinie). Szeroka, okrągła twarz. Nad niebieskimi oczami gęste brwi. W jego teczce więziennej zapisano: "Włada językiem niemieckim, narodowość i obywatelstwo polskie".

Dla współlokatorów z ulicy Niemierzyńskiej było jasne, że jest Niemcem. Mówił po niemiecku i po polsku. Zapamiętano, że krytykował młode matki. "Na takie trzeba by bomby, bo dzieci nie pilnują" zwykł mawiać.

Do feralnego mieszkania przywiozło go polskie wojsko w roku 1952. Został przesiedlony z ul. Wawrzyniaka. "Jest tramwajarzem. Często chodzi do znajdującego się naprzeciwko domu kina Młoda Gwardia*. Odwiedzają go kobiety" - zeznawali sąsiedzi.

Józef C. w śledztwie o sobie: urodzony w 1895 r. w Opolu, od wybuchu I wojny światowej ślusarz na kolei, w 1915 r. powołany do wojska. W marcu 1952 r. przyjechali z Opola do Szczecina. Przez kilka pierwszych dni mieszkał z młodym blondynem. Mówił, że to jego syn. Któregoś dnia blondyn zniknął i nigdy już się nie pojawił.

Zbrodnia
11 września 1952 r. Zofia S. odwiedziła swoją przyjaciółkę Irenę. Pracowały kiedyś razem w PGR Szczecin Gumieńce. Zawsze gdy się umówiły, jedna czekała na drugą. Tego dnia pierwszy raz zdarzyło się, że Ireny nie było w domu. W mieszkaniu zawodziło jej siedmiomiesięczne dziecko. Drzwi były otwarte, Zofia utuliła dziecko i przez dwie godziny czekała na przyjaciółkę. Usłyszała kobiece jęki w mieszkaniu obok. Przestraszyła się. Zabrała malucha i wyszła. Przed kamienicą spotkała sąsiadki Ireny. Zdziwione całą sytuacją zaczęły wołać: "Irka! Irka!"
Wyszedł do nich Józef C. Zapytał, dlaczego tak wrzeszczą, a gdy usłyszał odpowiedź, rzucił swoje: "Na te młode baby to trzeba by bomby atomowej, bo dzieci nie pilnują". I poszedł sobie.

25-letni mąż Ireny wrócił z pracy koło godz. 18.30. Żona zwykle czekała na niego z obiadem, Tym razem nie. W mieszkaniu brakowało pierzyny, koca, prześcieradła, garnituru i zegarka. Wieczorem w komisariacie na Niebuszewie zgłosił zaginięcie żony. Pod kamienicę przyjechał patrol milicji. Zainteresowało ich mieszkanie Józefa C. Właściciela nie było, mąż zaginionej zajrzał do środka przez okno i zauważył swoją pierzynę. Milicjanci czekali, aż właściciel wróci z kina. Zatrzymali go i weszli do mieszkania.

Milicyjna notatka: "W pokoju na kanapie leżały zwłoki Ireny, z odciętą głową, rękami, nogami i wyciągnięitymi wnętrznościami. Ręce i jedno udo przy szafie. Wnętrzności - w wiadrze pod oknem. W kuchni na zlewie, krzesłach i drzwiach czerwone plamy - część nieudolnie pościerana. Na półce przy kaflowej kuchni miska do połowy wypełniona czerwoną cieczą. Obok maszynka do mielenia mięsa ze śladami mielenia. Na talerzach serce i wątroba ludzka. Na stole na patelni niedojedzona jajecznica z jakimś tłuszczem. Obok chleb ze smalcem, sałatka z pomidorów i kawałek surowego mięsa, chyba wołowego. Po mieszkaniu walały się butelki po piwie i wódce".

Lekarz przeprowadzający sekcję zwłok miał kłopoty z ustaleniem przyczyn zgonu. Wpisał "brak głowy - nic wiadomo więc, co było bezpośrednią przyczyną śmierci". Drugi lekarz sporządzający opinię po sekcji napisał, że "sposób poćwiartowania zwłok - jednorazowe cięcia, bez powtórzeń, równo w stawach i wydobycie narządów wewnętrznych świadczą o pewnej fachowości sprawcy, wprawnej technice".

Józef C. zeznał milicji, że głowę zatopił w pobliskim jeziorku. Jego wersja była taka: zabił 20-letnią sąsiadkę, bo od dawna chciał z nią sypiać, a ona nie chciała mu ulec. Uderzył ją więc młotkiem w głowę. Poćwiartował zwłoki, bo chciał je wynosić w częściach.

W jego mieszkaniu milicjanci znaleźli sukienki i buty damskie, sukieneczki i majteczki dziecięce oraz książkę lekarską po niemiecku. Na temat książki C. powiedział w śledztwie: "Używałem jej prywatnie do studiowania, bo interesowałem się zajęciami leczniczymi". Ani słowa o dziecięcych ubrankach.

Podczas śledztwa Józef C. wszystko "wyśpiewał". Z zawodu był rzeźnikiem. Naganiaczką ofiar była kasjerka kina. Podsyłała mu dzieci, którym zabrakło kilkadziesiąt groszy do kupna biletu.
Mówiła dzieciakom: "- Ten pan, co tam mieszka, da ci tyle, ile brakuje do ceny biletu."

Józef C. zabijał, a wieczorami wywoził trupy ofiar do opuszczonego gmachu magazynów dzisiejszej Wyższej Szkoły Rolniczej. Tam w piwnicy przerabiał trupy pomordowanych na produkty jadalne. Gdzie je sprzedawano? Tego do końca nie ustalono. Nie ulegało jednak wątpliwości, że bigosy sprzedawane na bazarze, który wtedy mieścił się tu, gdzie dziś jest dworzec PKS, były jego wyrobu.
Gdy, w toku śledztwa, spuszczono wodę ze stawu przy ul. Słowackiego, znaleziono w nim kilkadziesiąt czaszek ludzkich, przeważnie dzieci.

Jego proces w tzw. trybie doraźnym trwał zaledwie kilka dni. Za pozbawienie życia Ireny J. 17 września 1952 r. skazany został na karę śmierci. Prosił Bolesława Bieruta o ułaskawienie. Łaski nie było. Jawność procesu Józefa C. wyłączono ze względu na to, że "okoliczności mogłyby wywołać niepokoje społeczne". Po dwóch dniach od wyroku w prasie lokalnej ukazały się lakoniczne notki. "Kurier Szczeciński" z 19 września 1952 r. krótko poinformował: "Zwyrodniały morderca skazany na karę śmierci". Wyrok wykonano 3 listopada o godz. 17.45.

Leszek Szuman- Dziwne ostrzeżenie Szczeciński fragment książki Leszka Szumana "Życie po śmierci", przywołujący znane wydarzenia sprzed lat. Kiedy w lipcu 1945 roku sprowadziłem się do Szczecina, byłem jednym z pierwszych mieszkańców naszego miasta. Zająłem wtedy mieszkanie, w którym mieszkam do dziś. Były to cztery puste pokoje. Dzielnica była jeszcze zajęta przez wojska radzieckiego zaplecza frontowego. Tak więc moja rodzina była jedną z nielicznych w okolicy. Oczywiście, moim pierwszym zajęciem w wolnych chwilach był szaber. Nie żebym miał zamiar zająć się wywozem co bardziej wartościowych przedmiotów- W Szczecinie zamierzałem pozostać na stałe. Zresztą, przybyłem tu poniekąd na rodzinne śmiecie, bowiem mój stryj, Antoni Szuman, inżynier, pracował tu przed I wojną światową przy rozbudowie portu i zbudował budynek poczty nr 2, duże gmaszysko z czerwonej cegły nad Odrą, w pobliżu dworca PKP. Szaber, któremu poświęcałem każdą wolną chwilę polegał na organizowaniu mebli do naszego mieszkania z pustych willi poniemieckich. Nie było ich za wiele. Przypuszczalnie zostały spalone w piecach centralnego ogrzewania przez marznących żołnierzy radzieckich. A więc tu stół, tam fotel, krzesła. Słowem, jak to się mówi, każde cielę z innej obory. To wyposażenie pozostało mi do dziś. Mój ówczesny punkt widzenia zrozumie tylko ten, kto widział wojnę. Przecież kiedyś za bochenek chleba dałem złoty zegarek. Graty to rzecz drugorzędna. W trakcie moich wycieczek dotarłem w końcu i do gmachu dzisiejszej Wyższej Szkoły Rolniczej przy ulicy Słowackiego. W dniu wybuchu wojny ten potężny kompleks budynków, o dwóch piętrach schowanych pod ziemię, był jeszcze niewykończony. Wewnątrz umieszczono więc prowizoryczne magazyny farmaceutyczne. W tej roli doczekał roku 1945. Podczas odwrotu Niemcy co zdążyli, wywieźli. Resztę zniszczono miotaczami ognia. Można to było poznać po stopionych żarem rynnach i innych przedmiotach metalowych. Prawdę powiedziawszy, nie znalazłem tam niczego, co by się mogło przydać. Na dworze stało coś ze dwadzieścia pomp do filtrowania płynów pod ciśnieniem, kilkaset zbitych strzykawek, a na najniższej kondygnacji piwnic kilkadziesiąt tysięcy butelek różnego kształtu i wielkości do przechowywania leków. I jeszcze coś rzuciło mi się w oczy. W olbrzymim hallu przy wejściu do gmachu leżał stos ramiączek do wieszania ubrań. Ponieważ miałem tylko jedno ubranie, wieszaki nie były mi potrzebne. Minęło kilka lat. Ruiny wspomnianego gmachu stały nadal nietknięte. Zarząd. Miejski miał bowiem ważniejsze sprawy na głowie. Przynajmniej na razie. U mnie rodzina nieco się powiększyła, a także zasoby garderoby. I wtedy przypomniałem sobie ten dwumetrowy stos wieszaków leżących w hallu starych magazynów. - Przyniosę ci wieszaków ile zechcesz- powiedziałem do żony. - Michał, chodź- zawołałem do synka, który wówczas był, jak na swój wiek, nad wyraz rozgarniętym dzieckiem, chociaż miał tylko cztery lata. Było piękne, letnie popołudnie. Bodajże nawet upalnie. Wesoło pogwizdując, wszedłem do hallu starego gmachu. Stosu wieszaków już nie było. Nagle przeszył mnie dreszcz. Czułem jak dostaję gęsiej skóry? Miałem, wrażenie, że coś mnie chwyciło za gardło? Zabrakło mi tchu? Chciałem postąpić naprzód, lecz nie mogłem. Niewidzialna ściana stanęła przede mną. Obok mnie cichutko dreptał w miejscu mój synek, spoglądając aa ranie pytającym wzrokiem. Bezwiednie położyłem palec na ustach i po cichutku, na palcach, tak aby nikt nas nie słyszał, wyszliśmy szybko na dwór. Dopiero kiedy doszliśmy do ulicy Słowackiego, odetchnąłem swobodnie. Czułem się tak, jakbym uniknął jakiegoś śmiertelnego niebezpieczeństwa. Minęło kilka miesięcy. Któregoś ranka mieszkańcy miasta zostali wstrząśnięci makabrycznym wydarzeniem. Pewien mieszkaniec Niebuszewa, mieszkający naprzeciwko kina, powrócił do domu wcześniej niż zwykle. Mieszkanie zastał otwarte. Garnki stały na palenisku, obiad się gotował. Płaszcz żony był na wieszaku, tylko jej nie było. Chyba jest u którejś z sąsiadek- pomyślał mąż- i zastukał do sąsiednich drzwi. - Nie było tu mojej żony? Mieszkanie otwarte, musiała gdzieś na chwilę wyjść, lecz dokąd? - Widziałam ją jak przed chwilą wchodziła do tego ponurego faceta, który mieszka na końcu korytarza. Zatroskany mąż zapukał do niesympatycznego sąsiada. - Nie było tu mojej żony?- spytał. - Nie- brzmiała krótka odpowiedź antypatycznego draba. - Przepraszam- odparł mąż. Lecz kątem oka dostrzegł w kącie po mieszczenia na podłodze sukienkę swej żony. Facet był typem ciężkiej wagi. Posterunek milicji był w pobliżu. Pobiegł tam i opowiedział o swych podejrzeniach. Dwóch posterunkowych poszło z nim. - Ręce do góry. Przeszukali mieszkanie. Niestety przybyli za późno. Trup kobiety wisiał w szafie powieszony za nogi. Głowa była odcięta, do miski spływała krew. Mąż, gdy to zobaczył, zemdlał. Mordercę zabrano i wzięto na przesłuchanie. Z zawodu był rzeźnikiem. Kiedy kazano mu się rozebrać, pod pachą dostrzeżono wytatuowany Hakenkreuz. A więc należał do SS. Morderca "amator" Nie tylko. Morderca- handlowiec, jak się później okazało. Sprawie tej nie nadano szczególnego rozgłosu, lecz ludzie i tak dowiedzieli się szczegółów. Morderca wieczorami wywoził trupy ofiar do opuszczonego gmachu magazynów dzisiejszej Wyższej Szkoły Rolniczej. Tam w piwnicy, przerabiał trupy pomordowanych na jadalne produkty. Gdzie je sprzedawał, chyba nie dowiedziano się. Nie ulegało tylko wątpliwości, że bigosy sprzedawane na bazarze, który wtedy mieścił się na miejscu obecnego dworca PKS, były jego wyrobu. W śledztwie wyśpiewał wszystko. Naganiaczką była kasjerka przeciwległego do gmachu kina. Ona to podsyłała mu dzieci, którym zabrakło kilkadziesiąt groszy do kupna biletu słowami: Ten pan co tam mieszka da ci tyle, ile brakuje do ceny biletu. Gdy spuszczono wodę ze stawu na ulicy Słowackiego, znaleziono w nim kilkadziesiąt czaszek ludzkich, przeważnie dzieci. Leszek Szuman- Życie po śmierci, KAW Gorzów, 1985.

Źródło;
pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Cyppek
mordercy.jun.pl/viewtopic.php?t=53
Leszek Szuman- Życie po śmierci, KAW Gorzów, 1985.
paranormalne.pl/topic/37633-seryjni-mordercy/page-2
Pierwszy seryjny morderca w powojennej Polsce

Elegancki, elokwentny, bogaty, lubiany i brylujący w towarzystwie Krakowskiej, powojennej arystokracji. Te słowa opisują Władysława Mazurkiewicza, zwanego później „Eleganckim mordercą” lub „Mordercą z kwiatkiem”. Podejrzany o zabójstwo około 30 osób. Mordował w czasach gdy łatwo było sprawić, by ktoś zniknął, gdy ludzie nie pytali o zaginionych, bo nie warto było wiedzieć zbyt wiele.



Młodość i interesy z władzami:

Władysław Mazurkiewicz urodził się 27 kwietnia 1911 roku w ubogiej rodzinie. Jego ojciec był zecerem i pracował w drukarni. Matka gdy nadarzyła się okazja, uciekła z facetem który mógł zapewnić jej lepsze życie, a jakiś czas później popełniła samobójstwo.

Młody Władzio uwielbiał zaczytywać się w kryminałach, już wtedy objawiła się jego fascynacja zbrodnią. Dobrze się uczył, lecz porzucił studia prawnicze i został drukarzem, po czym zatrudnił się tam gdzie ojciec. Praca w Drukarni Narodowej nie był zajmująca, więc niedoszły morderca, miał czas by zacząć szemrane interesy. Wtedy także narodziła się jego pasja do hazardu, który później stał się motorem napędowym jego przyszłych zbrodni.

Podczas okupacji niemieckiej Mazurkiewicz zbił fortunę. Robił różne interesy z Niemcami i pośredniczył w handlu, bywał też niejednokrotnie za murami krakowskiego getta, gdzie prowadził interesy z Żydami. Najbardziej wzbogacił się na deportacji żydów z getta. Dzięki temu mógł sobie nawet kupić samochód, który był symbolem pieniędzy i układów z władzami, nawet wśród arystokracji mało osób mogło sobie pozwolić na taki luksus. Lata później, spytany na rozprawie o kontakty z Niemcami powiedział: „Nie każdy mógł brać udział w zamachu na dowódcę SS w Generalnej Guberni, generała Wilhelma Koppego, podkładać bomby i malować mury. Ja się do tego nie nadawałem.”

Początek morderstw

Początkowo Władysław Mazurkiewicz zdecydował, że zacznie zabijać za pomocą cyjanku, zdobył go w Urzędzie Probierniczym, gdzie cechowało się złote pierścionki. Bywał tam u znajomego i podczas jednej z wizyt, dokładniej przyjrzał się odczynnikom. W jednym ze słojów był cyjanek. Mazurkiewicz odczekał na dogodny moment i odsypał sobie trochę białego proszku.



Maj 1943

Za pierwszą ofiarę Mazurkiewicz wybrał byłego byłego oficera Wojska Polskiego żydowskiego pochodzenia Tadeusza Brommera. Zamówił u niego złote monety, którymi ten handlował. Gdy ofiara zdobyła pożądany towar, morderca zaproponował dokonanie transakcji w swoim samochodzie. Wywiózł Brommera za miasto, gdzie zaproponował mu kanapkę z szynką i prawdziwym masłem, które były wtedy towarem deficytowym, oczywiście doprawiając ją wcześniej cyjankiem. Gdy dostawca monet ugryzł kanapkę, poczuł dziwny zapach i drętwienie w kończynach, dzięki czemu zorientował się, że coś jest nie tak, Wcisnął kanapkę do kieszeni, rzucił monety i zaczął uciekać. Miał szczęście, bo zapach cyjanku, jest w stanie wyczuć tylko 20% ludzi(określają go jako zapach gorzkich migdałów). Gdy dotarł do miasta, udał się do lekarza, który stwierdził że został otruty. Lekarz obejrzał feralną kanapkę i znalazł w niej biały proszek, po czym przekazał ją do krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie jednoznacznie stwierdzono obecność cyjanku. Brommer bał się jednak przekazania sprawy policji, ze względu na swoje fałszywe dokumenty, które legitymowały go jako Ryszarda Stanieckiego. Postanowił więc samodzielnie odzyskać pieniądze od Mazurkiewicza. Ten z kolei upierał się, że już zapłacił Brommerowi i oddał mu tylko połowę należności.

Grudzień 1943

Po pierwszej nieudanej próbie morderca się nie zraził, zmienił tyko lekko plan działania. Tym razem obrał za cel Wiktora Zarzeckiego, który zajmował się sprzedażą dolarów. Poznał go w karciarni braci Kortów, gdzie Zarzecki sam zaoferował mu swoje usługi na jednym z pierwszych spotkań. Po pewnym czasie trwania znajomości, Mazurkiewicz zaproponował Zarzeckiemu „niezły” interes. Powiedział, że ma klienta, który chce kupić 1200 dolarów. Wiktorowi na tę wieść zaświeciły się oczy, nie mógł przejść obojętnie obok takiej okazji. Następnego dnia o godzinie 16:00 spotkali się pod kinem „Świt” i ruszyli w drogę. Zanim dotarli na łąkę w okolicach Pychowic, zdążyło się ściemnić. Morderca wskazał wielki komin i stwierdził, że tam czeka na niego kontrahent. Wziął dolary od Zarzeckiego i zaczął iść na miejsce spotkania, lecz po paru krokach przystanął. Wyjął termos i nalał do nakrętki herbatę, dosypał cyjanku i cofnął się podając ją Zarzeckiemu. Stwierdził, że nie chce by zmarzł gdy będzie czekał. Zarzecki od razu wypił wszystko jednym haustem, po chwili wydał z siebie jęk i zaczął bełkotać. Ostatnie słowa przypomniały frazę „Źle się czuję”. Potem wydawał z siebie już tylko nieartykułowane dźwięki, twarz mu poczerwieniała i zaczął z trudem łapać powietrze. Próbował jeszcze rozpiąć kołnierzyk, po czym osunął się w konwulsjach na ziemię i znieruchomiał. Po chwili morderca spytał czy nic mu nie jest, a gdy ofiara się nie odezwała, trącił ją jeszcze butem dla pewności. Przeszukał kieszenie trupa, gdzie znalazł jeszcze sześć tysięcy złotych i dokumenty, zaciągnął go na brzeg rzeki, po czym wsadził do łódki i pchnął ją by płynęła z prądem. Wracał do domu pieszo drąc dokumenty Zarzeckiego na małe kawałeczki i wrzucając je do Wisły. Ciała nigdy nie odnaleziono. Mazurkiewicz stwierdził, że nikt nawet nie przejął się zaginięciem Zarzeckiego, w karciarni u Kortów co prawda mówiono o tym, ale bardziej w luźnej rozmowie. Zastanawiano się czemu przestał przychodzić.

Nie wiadomo ile osób Mazurkiewicz otruł, udowodniono mu tylko te dwa powyższe przypadki użycia trucizny. Później morderca znalazł sobie skuteczniejszą metodę zabijania, która poniekąd
przyczyniła się do złapania go. Początkowo używał pistoletu Walther kaliber 7,65, a później zmienił go na pistolet Walther Model 9 kaliber 6,35.


Walther kaliber 7,65


Walther Model 9 kaliber 6,35

Październik 1945

Kolejną zbrodnią popełnioną przez Mazurkiewicza, było zamordowanie Józefa Tomaszewskiego. Tomaszewski w dniu zaginięcia wyciągnął ze schowka dwieście tysiecy złotych, żonie powiedział że ma spotkanie ze znajomym z którym zrobi świetny interes. Schemat bardzo nam znajomy nieprawdaż? Później widziano samochód, który wjeżdżał w las niedaleko wsi Brody. W drodze powrotnej, kierowca samochodu wyrzucił do rowu spory pakunek, a następnie samochód zakopał się w grzęzawisku za wsią. Chłopi pomogli wyciągnąć auto, a jeden z nich zapamiętał numer rejestracyjny. Gdy samochód odjechał, ludzie znaleźli w lesie ciało, a w pakunku ciuchy i podarte dokumenty Józefa Tomaszewskiego. Po całym zajściu Mazurkiewicz, spotkał się z siostrzeńcem Tomaszewskiego, który był majorem milicji i zaczął wypytywać czy wiadomo coś w sprawie zaginięcia Józefa. Major powiedział mu, że jest świadek który zapisał numer rejestracyjny samochodu prawdopodobnego sprawcy i odczytał mu go. Gdy Mazurkiewicz to usłyszał, szybko udał się do swojego prawnika, któremu powiedział, że w dniu gdy akurat zginął Tomaszewski, on jechał przez Brody do zakonu benedyktynów w Alwerni, a chłopi pewnie omyłkowo spisali jego numery. Prawnik polecił mu zmienić rejestrację i wyjechać na jakiś czas. Mazurkiewicz miał układy w milicji, więc przesłuchania świadków były prowadzone bardzo tendencyjnie i agresywnie, a wszystkie informacje, które by mogły wskazywać winę oskarżonego były podważane. Po trzech miesiącach, prawnik zadzwonił do Mazurkiewicza mówiąc, że czas wracać. Sprawa została złożona w ręce znajomego prokuratora, a dwóch świadków potwierdzi jego wersję wydarzeń. Zakonnik potwierdził obecność Mazurkiewicza w klasztorze, a Agnieszka R. przyznała, że feralnego dnia poprosiła o podwiezienie samochodem do klasztoru pana Władysława. Prokurator nie wnikał czemu chłopi nie widzieli w samochodzie kobiety i zamknął sprawę.

Maj 1946

Kolejna ofiara Mazurkiewicza to jego sąsiad, zwany królem krakowskiego czarnego rynku. Jerzy de Laveaux zwrócił się do Mazurkiewicza z pytaniem o skórę podeszwową. Morderca stwierdził, że może taką załatwić od pewnego zakonnika. Tym razem znowu powtórzył się schemat z samochodem. Podczas drogi Laveaux wyznał, że ma przy sobie trzydiestodolarówkę i inne kosztowności. Wtedy właśnie samochód Mazurkiewicza zaczął się krztusić. Kierowca zatrzymał samochód i wyszedł by „zobaczyć co się dzieje”. Okrążył pojazd po czym strzelił ofierze w tył głowy. Ciało włożył do bagażnika i pojechał nad Wisłę. Tam stwierdził, że poczeka aż odpłyną barki i umilał sobie oczekiwanie kąpielą. Dopiero późnym wieczorem wyrzucił trupa do wody.
W tym momencie robi się ciekawie. Mazurkiewicz zdołał przekonać, żonę denata, że ten uciekł na zachód i więcej się nie pojawi. Był na tyle przekonujący, że oddała mu się, zapominając o swoim mężu.

Mazurkiewicz dostał pracę jako intendent pociągu PCK i wyruszył na parę lat za granicę, nie wiadomo czy zrobił sobie przerwę od zabijania, prawdopodobnie nie. Po powrocie, udało mu się przekonać wdowę Jadwigę de Laveaux i jej siostrę Zofię, do oddania kosztowności w tych niepewnych czasach, powiedział im nawet ze jest agentem UB. Oczywiście wszystkie ich kosztowności od razu spieniężył i przepuścił grając w karty.

Maj 1955

Siostry de Laveaux zaczęły się coraz bardziej upominać o swój majątek, który miał być bezpieczny u Mazurkiewicza, więc ten zaprosił je do siebie. Najpierw umówił się Jadwigą, a po dwóch godzinach miała przyjść Zofia. Morderca zawczasu wykuł dziurę w podłodze swojego garażu, która miała przydać się później. Gdy przyszła Jadwiga, zaprosił ją do garażu gdzie jak twierdził, ukrywał kosztowności. Miała pomóc mu przestawić samochód, pod którym miał być schowek. Gdy wsiadła do samochodu i nachyliła się nad kierownicą, strzelił jej w tył głowy. Przeniósł ciało na sofę, która znajdowała się w kąciku towarzyskim w garażu i czekał na Zofię. Gdy ta przyszła i spytała o Jadwigę, Mazurkiewicz powiedział, że poczuła się zmęczona i leży na sofie. Gdy Zofia odwróciła się w stronę w którą wskazywał, wymierzył pistolet w jej potylicę i wystrzelił. Obie siostry wrzucił do wykutej wcześniej dziury i zabetonował.

Jesień 1955, początek końca

Morderca umówił się w Warszawie ze Stanisławem Łopuszyńskim, omawiali tam przy wódce handel zegarkami i umówili się, że targu dobiją w Krakowie. Od przyjazdu Łopuszyńskiego do Krakowa, zaczęły pojawiać się nowe problemy, a to Mazurkiewicz musiał wymienić złotówki na dolary, a to z kolei spóźniał się dostawca. Żeby odwrócić uwagę Łopuszyńskiego, Mazurkiewicz zabierał go do najlepszych restauracji w Krakowie, później pojechał z nim do Zakopanego. W drodze powrotnej do Krakowa, pijanego Łopuszyńskiego obudził huk i wstrząs. Po otwarciu oczu zobaczył nad sobą Mazurkiewicza, który mówił, że dla żartów rzucił petardę, tak zwaną żabkę. Głupi żart miał swoje konsekwencje i ofiara wymacała na potylicy ranę. Mazurkiewicz zabrał Łopuszyńskiego do szpitala, gdzie mu ją opatrzono, ten zaś następnego dnia zarządzał zwrotu pieniędzy za zegarki których nie dostał. Mazurkiewicz prosił o wyrozumiałość, tłumaczył że nie ma pieniędzy i oddał w zastaw swoje dwa samochody. Gdy Łopuszyński wrócił do stolicy, ciągle doskwierał mu ból głowy, gdy poszedł do lekarza, po zrobieniu zdjęcia rentgenowskiego, okazało się, że ma w czaszce kulę.

Dochodzenie i proces

Sprawy dalej potoczyły się lawinowo. Warszawscy policjanci skontaktowali się z krakowskimi, Ci z kolei udali się do mieszkania Mazurkiewicza. Gdy go nie zastali, postanowili sprawdzić jego garaż, a tam od razu ich uwagę przykuła jaśniejsza część podłogi. Gdy rozkuli beton i znaleźli ciała sióstr de Laveaux, poszukiwania Mazurkiewicza ruszyły pełną parą. Znaleziono go w jednej z kawiarni w Zakopanem, gdy popijał kawę w jednej z restauracji. Natychmiastowo trafił do aresztu, a jego prawnik odmówił obrony mordercy. W liście napisał takie słowa: „Wobec nieprawdopodobnego i wstrząsającego faktu odnalezienia zwłok, nie czuję się w możności pełnienia nadal obowiązków jego obrońcy. Gdybym podjął się obrony Władysława Mazurkiewicza i tę obronę kontynuował, nawet na przekór bezlitosnej opinii publicznej, mając chociaż cień niepewności co do jego niewinności, sam straciłbym do siebie szacunek”

Podczas trwającego 10 miesięcy śledztwa, znaleziono dowody na wiele morderstw popełnionych przez Mazurkiewicza, ale bezsprzecznie udało się udowodnić mu tylko sześć i do tych sześciu się tylko przyznał. Zebrano ponad 100 świadków, którzy zeznawali w sprawie.



Rozprawa była trudna, chodziły słuchy o powiązaniach Mazurkiewicza z UB, dzięki którym mógł sobie pozwolić na tak śmiałe poczynania, wiedziano o jego koneksjach z władzą. Na jego nieszczęście rozpoczął się okres destalinizacji, nawet jeśli znał tak wysoko postawionych ludzi, Ci teraz bardziej martwili się o swoje głowy, a może nawet skazanie Mazurkiewicza było im na rękę.

Sprawa stała się bardzo medialna pod salą sądową a także pod budynkiem sądu zbierały się tłumy, wszystkie gazety w Krakowie i w Polsce, pisały o sprawie „Mordercy z kwiatkiem”, każdy żądał krwi zbrodniarza powiązanego z władzami, dowodu że naprawdę kończy się czas stalinowskiego ucisku, dowodu że da się wygrać z aparatem władzy na drodze sądowej. Na fali rozliczeń UB, Mazurkiwicz musiał zostać skazany, ludzie potrzebowali krwi.



Bardzo ciekawa była linia obrony obrana przez nowego prawnika mordercy. Uważał on że osoby zabite przez jego klienta były mało znaczące, a nawet szkodliwe dla społeczeństwa, że zabójstwo rodziny de Laveaux znaczyło mniej niż morderstwo rodziny robotniczej, a na taki czyn jego klient, społecznik i osoba uświadomiona politycznie nigdy by się nie poważył. Więc Mazurkiewicz jest niewinny, a tak poza tym, co nieprawdopodobne – ma zeza co może rzekomo rzutować na jego psychikę.

Mimo wszystko sąd wydał wyrok, który był ogłaszany przez megafon, tak by ludzie przed budynkiem słyszeli, jak krakowski potwór zostaje skazany. Za handel walutą, posiadanie broni i kilkukrotne zabójstwo, Władysław Mazurkiewicz zostaje skazany na śmierć przez powieszenie. Tłum klaskał i wiwatował, mało kto wierzył, że usłyszy taki wyrok, a jednak.

Chwilę przed egzekucją, Władysław Mazurkiewicz wypowiedział swoje osatnie słowa: „Do widzenia, panowie, niedługo wszyscy się tam spotkamy”



Nawet po wykonaniu wyroku, część ludzi nie wierzyła że został on faktycznie wykonany, twierdzili że dzięki Urzędowi Bezpieczeństwa Władysław Mazurkiewicz ma się dobrze gdzieś za granicą. Dzięki temu widać, jak ciężko było uwierzyć ludziom w skazanie kogoś kto w tamtych czasach miał kontakty z władzą.

Niektórzy uważali, że Mazurkiewicz miał słaby charakter, że zabijał strzałem w tył głowy bo bał się spojrzeć ofierze w oczy, inni zaś twierdzili, że był to sposób by upewnić się, że ofiara nie uniknie strzału. Osobiście myślę, że osoba ze słabym charakterem, nie byłaby zdolna do zabijania tak bezwględnie, ale to zostawiam już do waszej oceny.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem