18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (3) Soft (1) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 5:50
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 16:26
🔥 Brawo żołnierze - teraz popularne

#niemcy

Ochotnicy do SS.
NastyRascal • 2014-01-03, 16:13
Jak myślisz ile było w naszym kraju osob ktore chciały i przystąpiły do SS?


Najlepszy komentarz (32 piw)
T................d • 2014-01-03, 19:05
@up

Idź do szafy i wyjmij pasek. Zaciśnij ten pasek na szyi. Teraz weź taboret, a następnie postaw go pod jakimś hakiem, który utrzyma ciężar Twojego ciała. Wejdź na niego, zaczep klamrę paska na ten hak i kopnij taboret. W imieniu wszystkich normalnych ludzi dziękuję.

P.S. Ja też nie lubię ciapatych, ale naziści i tak byli gorsi.


Niemiecka hipokryzja: atakują Polskę za węgiel i CO2, a sami zapominają, że spalają go o wiele więcej i mają znacznie wyższe emisje!

W niemieckich mediach tamtejsi politycy i ekolodzy prowadzili w ostatnich dniach ostrą nagonkę na nasz kraj. Chodziło o zużycie węgla i poziom emisji CO2 do atmosfery. Zdaniem Niemców spalamy za dużo węgla i emitujemy przy tym dużo gazów cieplarnianych. Problem w tym, że niemiecka gospodarka spala o wiele więcej węgla niż polska, a statystyczny poziom emisji CO2 na osobę jest znacznie wyższy niż w Polsce.

Przy okazji odbywającego się "Szczytu klimatycznego" w Warszawie, nasi zachodni sąsiedzi próbują rozegrać na forum międzynarodowym sprawą emisji CO2 przez Polskę. Zarzucają nam, że w tzw. 'miksie energetycznym' mamy zbyt dużo węgla, przez co emitujemy do atmosfery za dużo CO2. Możemy spekulować, że celem tych uwag ma być osłabienie polskiej gospodarki w kontekście zaostrzenia tzw. polityki klimatycznej, która przewiduje redukcje emisji gazów cieplarnianych do atmosfery przez kraje należącego do UE. Problem jednak w tym, że Niemcy wytykając nam nasze zużycie węgla i emisje CO2 zapominają, że sami zużywają znacznie więcej węgla niż Polska i emitują więcej CO2 do atmosfery. Z danych Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) wynika, że w roku 2010 emisja CO2 na głowę statystycznego mieszkańca w Niemczech wynosiła 9,32 tony, podczas gdy w Polsce jedynie 7,99. Jakby tego było mało emisja gazów cieplarnianych za Odrą z roku na rok rośnie, podczas gdy w Polsce maleje. W 2012 r. Niemcy wyemitowały o 2 proc. więcej CO2 niż w 2011 r. Tymczasem w Polsce w 2012 r. emisje CO2 do atmosfery zmniejszyły się o ponad 5 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Jeśli chodzi o węgiel brunatny to z danych Europejskiego Stowarzyszenia Węgla Kamiennego i Brunatnego wynika, że w 2012 roku Niemcy wyprodukowały 185,4 mln ton. W tym czasie Polska wydobyła 64,2 mln ton. Jeśli chodzi o węgiel kamienny to tutaj proporcje są odmienne: to Polska w 2012 roku wydobyła go więcej - 78,1 mln ton, podczas, gdy Niemcy jedynie 11,6 mln ton. Problem jednak w tym, że nasi zachodni sąsiedzi masowo importują ten węgiel z zagranicy. W 2012 roku zaimportowano do Niemiec 43 mln ton węgla kamiennego, podczas gdy w Polsce import węgla kamiennego wynosił jedynie 10,1 mln ton. Ogólny bilans kształtuje się następująco: 240 mln ton węgla w Niemczech - 152,4 mln ton w Polsce.

Źródło


„Jak mieszkać, to w Saksonii, jak pracować, to tylko w Bawarii” – powiadają Niemcy. Nie jest tajemnicą, że najlepiej zarabia się na południu kraju, szczególnie w Monachium. Natomiast najniższe ceny mieszkań i najmu są w miastach dawnej NRD, m.in. w Lipsku. Jak wygląda pod względem wydatków życie polskiego emigranta w Niemczech?

Polak przyjeżdżający do pracy w Niemczech rzadko może sobie pozwolić na zakup mieszkania lub domu. Pierwsze lokum imigranta to albo wynajęta kawalerka albo współdzielone z innymi lokatorami tzw. WG (niem. Wohngemeinschaft), czyli wspólnota mieszkaniowa. Pod względem najniższych cen króluje Saksonia, szczególnie zaś Lipsk, gdzie jednopokojowe mieszkanie (30 m2) wynająć można już za 300–330 euro (1,2–1,4 tys. zł), zaś pokój (18 m2) w trzyosobowej komunie za 200–280 euro (800–1,1 tys. zł). Inaczej jest w starych landach, gdzie koszty życia (ale i zarobki) są sporo wyższe. Tutaj wynajęcie takiego jednopokojowego lokalu kosztuje od 480 do nawet 700 euro (2–2,9 tys. zł) w centralnych dzielnicach. W stolicy kraju płaci się ok. 450–600 euro (1,8–2,5 tys. zł). – Za wynajem 65m2 płacimy z mężem 430 euro (1,8 tys. zł). Woda, prąd i inne opłaty to 100 euro (400 zł) rocznie, 30 euro (120 zł) kosztuje nas internet – mówi Kaja, mieszkanka Lipska. Przeważnie dodatkowe koszty są już w cenie, wtedy w ofercie widnieje oznaczenie Warmmiete (czynsz ciepły), czyli czynsz ze wszystkimi opłatami. Jeśli nie, dochodzą inne koszty utrzymania. Za wodę płaci się w Niemczech ok. 1,8 euro/m3 (7,4 zł) oraz 92,03 euro (380 zł) rocznej opłaty stałej za jej przesył. Wywóz śmieci to przeciętnie koszt 21–25 euro (86–103 zł) na miesiąc (najdroższy pod tym względem jest Hamburg – 33 euro/136 zł miesięcznie), prąd zaś 60–80 euro (250–330 zł). Za pakiet internetowy z telefonem i routerem (16 000 kB/s, bezpłatne rozmowy na telefony stacjonarne w Niemczech, minuta połączenia za granicę 1,9 centa) trzeba liczyć 20–30 euro (82–123 zł). Nie w każdym landzie równie łatwo jest znaleźć mieszkanie. Np. rok 2011 był bardzo trudny dla przyjeżdżających do Bawarii. Zniesiono tam bowiem obowiązkową służbę wojskową, wyrównały się też dwa roczniki maturzystów, które jednocześnie poszły na studia po przeprowadzonej niegdyś reformie szkolnictwa. – Przyjechałam do Monachium na staż w listopadzie 2011 r. – mówi Olga, która do maja pracowała w jednej z niemieckich firm jako praktykantka. – Już przed przyjazdem szukałam mieszkania zarówno przez internet, jak i przez znajomych. Na próżno. Gdy przybyłam na miejsce, zaczęłam chodzić na spotkania z ludźmi poszukującymi współlokatorów do WG. Do jednego ogłoszenia zgłaszało się 30–40 osób, które przychodziły razem ze mną oglądać mieszkanie. Szanse były niewielkie – dodaje. Dzięki koleżance przyjaciółki Olga znalazła kąt u dwóch Niemek w zachodniej części miasta. Za wynajem siedmiometrowego pokoju płaciła miesięcznie 200 euro (800 zł) – po znajomości.

W tygodniu w stołówce, w weekend w domu

Wbrew powszechnej opinii żywność w Niemczech nie jest o wiele droższa niż w Polsce. Niektóre produkty za Odrą kupimy nawet taniej, np. jogurty czy nabiał. Przerażać mogą natomiast ceny pieczywa – za bułkę trzeba zapłacić od 25 do nawet 90 centów (1–3,7 zł). Chleb to wydatek 1,2 euro (5 zł), gdy zaopatrujemy się w supermarkecie (np. Lidl, Penny Markt, Netto), a gdy mamy ochotę na wieloziarnisty bochenek z pobliskiej piekarni, z naszej kieszeni ubędzie nawet 2,5–3,8 euro (10–16 zł). A co np. z obiadami? – W dni powszednie, gdy jestem w pracy, najczęściej jadam w stołówce pracowniczej – mówi Marcel, pracownik jednej z monachijskich firm technologicznych, zajmującej się produkcją kart czipowych. – Koszt porządnego obiadu wynosi 6 euro (25 zł), za coś bardziej wykwintnego trzeba zapłacić ok. 8 euro (33 zł). W weekendy czasem zabieram syna do restauracji, czasem gotuję garnek pomidorówki. Myślę, że wydaję na konsumpcję tak do 500 euro (2 tys. zł) miesięcznie, ale przyznam, że nie oszczędzam na jedzeniu – dodaje. Zupę w restauracji czy barze można zjeść za 3,5–6 euro (14–25 zł), ceny makaronów wahają się w granicach 6–9 euro (25–37 zł), zaś chcąc zjeść potrawę mięsną, trzeba wyłożyć na ladę 10–17 euro (41–70 zł).

Autem lub rowerem

Kryzys gospodarczy i rosnące ceny benzyny skutecznie odstraszają Niemców od jazdy samochodem. Mało kto do pracy dojeżdża własnym autem. Mieszkańcy większych miast korzystają ze środków komunikacji publicznej. W Berlinie miesięczny bilet (na strefy A i B) kosztuje 50,8 euro (209 zł), w Monachium na obszar trzech „ringów” (podstref) – 55,8 euro (230 zł), zaś w Dreźnie na całe miasto – 50,5 euro (208 zł). Najbardziej tłoczno jednak nie jest wcale na ulicach, ale... na ścieżkach rowerowych. Dwa kółka to szybki, niedrogi i do tego zdrowy sposób na dojazd do celu. – Rower to w Niemczech świetne rozwiązanie komunikacyjne – mówi Robert, od ponad siedmiu lat pracownik sklepu i serwisu rowerowego „Little John Bikes” w Saksonii. Faktycznie: jazda ścieżką rowerową jest tu bezpieczna i wygodna, dlatego wiele osób zamiast samochodu kupuje rower. – Nie polecam na nim oszczędzać. Nowe dwa kółka to wydatek ok. 400–500 euro (1,6–2 tys. zł), ale używane, całkiem przyzwoite, można kupić nawet za 25 euro (103 zł). Ważne by był sprawny i miał światło, inaczej płaci się mandat. Sam jeżdżę rowerem do pracy, jeśli tylko jest pogoda. Z domu mam do swojego sklepu 12 kilometrów. Autem zajmuje mi to pół godziny, ale często muszę stać na światłach lub w korku. Rowerem przemierzam ten odcinek w 40–45 minut – dodaje. Przegląd roweru w warsztacie kosztuje ok. 30 euro (123 zł). W miastach nie ma problemu z zaparkowaniem pojazdu, praktycznie każde niemieckie miasto ma gęstą sieć dróg rowerowych. Na dłuższych trasach osoby bez samochodu chętnie korzystają z oferty centrali współpodróżnych (tzw. Mitfahrgelegenheit), będącej formą bezpiecznego autostopu. Pasażerowie znajdują kierowcę, który jedzie w tym samym kierunku i wszyscy dzielą się kosztami przejazdu. Za taką „podwózkę” np. z Hamburga do Kolonii płaci się ok. 22–25 euro (90–103 zł), podczas gdy za podróż pociągiem 59–83 euro (243–341 zł). Te ostatnie są jednak w Niemczech dość niezawodne i punktualne.

Nie samym chlebem emigrant żyje

Każdy emigrant oprócz potrzeb podstawowych ma jeszcze inne – kulturalne, rozrywkowe, podróżnicze. Za bilet do kina trzeba zapłacić 6–8 euro (25–33 zł). W większości kompleksów kinowych w jeden dzień w tygodniu (najczęściej we wtorek) bilety są tańsze (5,5–5,8 euro/23–24 zł). Trochę więcej pieniędzy zostawia się w kasie teatru, np. od 15 do 55 euro (62–226 zł) za przyjemność obejrzenia opery „Carmen” w Aachen. – Jak spędzam czas wolny? Lubię weekendowe wypady za miasto: nad jezioro lub w góry – odpowiada zapytany o sposób na nudę Marcel. – Jeżdżę samemu lub z przyjaciółmi. Zrzucamy się na paliwo, na miejscu kupujemy coś do jedzenia i picia, wędrujemy lub wypoczywamy na plaży – relacjonuje. Raz w tygodniu chodzi pograć w siatkówkę, której amatorskie mecze co sobotę organizuje Stowarzyszenie Polskich Studentów i Absolwentów w Monachium. Może przyjść każdy, płaci się 5 euro (20 zł) przeznaczone na wynajem sali do gry. Marcel uwielbia też basen. – Szacuję, że miesięcznie przeznaczam tak do 100 euro (411 zł) na wydatki związane z wolnym czasem – wyznaje.

Przykładowe ceny w Niemczech:
• Chleb (w supermarkecie) – 1,2–1,5 euro (5–6 zł)
• Chleb (w piekarnii )– 2,5–3,8 (10–16 zł)
• Bilet jednorazowy (Monachium) – 2,5 euro (10 zł)
• Bilet miesięczny (Berlin) – 5,8 euro/24 zł (strefy: A i B)
• Litr benzyny (super) 1,62 euro (6,7 zł)
• Ser żółty – ok. 5 euro (21 zł) za kg
• Kawa w kawiarni – 2,7–4 euro (11–16 zł)
• Bilet do kina – 6–8 euro (25–33 zł)


Źródło
niemiecka sól
entreri1pl • 2013-12-30, 21:24
Co roku wyjeżdżam do pracy sezonowej do niemiec, z stała ekipa ludzi, rzadko się zdarza aby ktoś nowy przybył. I ogrom śmiesznych sytuacji jakie się tam mi/nam przytrafiło jest nie do ogarnięcia a i nie też każdego by śmieszyły bo trzeba być w temacie pracy. Lecz jedna z historii się z wami podzielę bo wydaje mi się być na tyle ciekawa że was zainteresuje.

Ale do rzeczy.
Tego roku mieliśmy nowego pracownika a był to gościu w wieku około 55-60 lat (mimo to wciąż się dobrze trzyma) patrząc na niego wypisz wymaluj gościu z ulicy co nieraz Cie zaczepia z tekstem " ee majster, poratuj złotówka na wino" i rzeczywiście lubował się w konsumpcji alkoholu. Dodam że w tematach ogólnych to za mądry on nie był.

Miał on zwyczaj że kanapki które brał do pracy posypywał duża ilością soli, w ogóle bardzo lubił sól i do wszystkiego jej dodawał ponad miarę. I przyszedł czas że ten zapas który zabrał z domu mu się skończył. Jako że nie wiedział jak jest "sól" po niemiecku grzecznie spytał się nas. I poszedł do sklepu w celu nabycia owego produktu.
Kolejnego dnia, dojeżdżamy na miejsce pracy , a on pada na ziemie i zwija się z bólu brzucha (niemal pozycja płodowa). Po jakimś czasie ból mu przeszedł na tyle że mógł pracować, i jakoś pracował. Gdy nadszedł czas "drugiego śniadania" około godziny 12 (była to praca akordowa wiec ogólnie każdy sobie robił przerwy kiedy miał na to ochotę) Przyszedł Zbyszek (bo tak się nazywał bohater owej historii) i wyciąga kanapeczki z plecaka i zaczyna zajadać, po kilku kęsach patrzy na kanapkę i stwierdza że mu szynka zzieleniała (dzień temu kupiona) Badania innych osób potwierdziło że rzeczywiście szynka zrobiła się zielona.
Fakt faktem że facet był głodny, mięso miało normalny zapach pierwsze kęsy smakowały całkowicie tak jak powinny to zjadł te kanapki.
Nie minęło pół godziny a potworny ból brzucha znowu go dopadł. I od razu cała wina spadła na owa zielona szyneczkę.

Dzień pracy się jakoś zakończył wróciliśmy na "bazę" każdy zajmuje się przygotowaniem jakiegoś obiadku, i jeden z kolegów mówi:
-Zbyszek zapodaj troszkę soli

po chwili Zbyszek wypada z kontenera z mniej więcej czymś takim:



Ubaw z niego mieliśmy kosmiczny ale z drugiej strony
Całe szczęście że ktoś go poprosił o sól bo nie wiadomo ile by się gościu tym truł i nie wiadomo co by się z nim stało.


Polscy obywatele mają odpowiadać za niemieckie zbrodnie! - Stanisław Michalkiewicz o tym, jak środowiska żydowskie fałszują rzeczywistość, zasady prawa rzymskiego i starają się wymusić na państwie polskim nienależne im świadczenia finansowe
Niemcy zabili pół tysiąca niemieckich jeńców. Niechcący!

Przypadkiem można się potknąć. Czasami człowiekowi zdarza się wyrzucić przez przypadek jakieś ważne papiery, zostawić parasol w tramwaju czy rozbić ulubiony wazon cioci. Ale żeby tak przypadkiem usiec kilkuset jeńców własnej narodowości i kilkuset sojuszników? No! Taką właśnie sztukę opanowali Niemcy.
Pewnego pięknego lipcowego poranka 1940 roku okręt podwodny U47 mknął sobie spokojnie przez Atlantyk, gdzieś  na zachód od Irlandii. Wiózł na swym pokładzie zadowoloną załogę i nie mniej zadowolonego kapitana Güntera Priena. Właśnie kończył swój bardzo owocny patrol bojowy i pruł fale zmierzając w stronę ojczystych brzegów. Sielanka!
Przed godziną 7 rano U47 zupełnie przypadkowo natknął się na duży brytyjski statek pasażerski, wybudowany w 1927 roku. Dumna „Arandora Star”, pływająca pod banderą armatora z Liverpoolu, w czasie pokoju oferowała miejsca dla 400 pasażerów. Łup idealny.
Statek nie był oznaczony emblematami Czerwonego Krzyża, które mogłyby mu dawać nadzieję na ochronę przed atakami wilczych stad lub innych jednostek niemieckich. W dodatku na dziobie i na rufie „Arandora Star” miała zamontowane uzbrojenie w postaci dział. Nic więc dziwnego, że niemieccy marynarze wzięli ją za krążownik pomocniczy.
Widząc nie lada okazję, kapitan Prien rozkazał załadować jedyną torpedę, jaka pozostała na U-boocie (przypomnijmy − jednostka wracał z patrolu bojowego) i w pozycji 55° 20´ N i 10° 33´ W zatopił duży statek pasażerski. „Arandora Star” otrzymała trafienie w śródokręcie i szybko poszła  na dno.
Wracająca zwycięsko do domu załoga U47 jak gdyby nigdy nic dołączyła do swojego końcowego wyniku jeszcze 15 501 BRT (ton rejestrowych brutto). Łącznie puścili na dno 81 501 BRT! Ostatnia torpeda, idealne trafienie… Wszystko byłoby tak piękne, gdyby nie jedno ale… Na pokładzie statku przebywali jeńcy i internowani przez Brytyjczyków obywatele państw Osi. Na dobrą sprawę „Arandora Star” była jednym wielkim, pływającym obozem jenieckim!
Pokład statku zmierzającego do Kanady był wypełniony ludźmi, z których tylko niewielką część stanowili członkowie załogi i alianccy żołnierze. Jak pisze Andrzej Perepeczko, autor książki U-Booty II wojny światowej, spośród przymusowych pasażerów 56 Niemców zostało pojmanych w trakcie działań wojennych, a pozostałych 500 było internowanych. 734 Włochów internowano po rozpoczęciu włoskiej inwazji na Francję. Oprócz tego na „Arandorze” płynęło 174 członków załogi i 200 żołnierzy alianckich konwojujących jeńców.
Kiedy torpeda wystrzelona przez U47 uderzyła w statek, wystarczyła godzina, a według innych źródeł tylko pół, by ten zatonął. Zanim jednak jednostka poszła na dno, zdołano nadać SOS oraz spuścić na wodę szalupy i tratwy. Na sygnał odpowiedziała brytyjska łódź latająca „Sunderland”, która niedługo później pojawiła się nad rozbitkami i zrzuciła im sprzęt ratunkowy. Dopiero po pięciu godzinach na miejscu tragedii pojawił się kanadyjski niszczyciel „St. Laurent”, by zabrać ze sobą ocalałych. Na swój pokład podjął 322 Niemców, 243 Włochów, 163 żołnierzy i 119 członków załogi. Utonęło 243 Niemców, 491 Włochów, 37 żołnierzy alianckich i 55 członków załogi.Kiedy kapitan Prien dowiedział się, że właśnie zabił kilkuset Niemców, z jego twarzy musiał spełznąć ten radosny uśmiech.
sprawcy holocaustu
Stefano666 • 2013-12-27, 18:03
żywcem zajebane z stronki o historii


Jest dużo publikacji o samej istocie Hocaustu, ale niewiele wiadomo o sprawcach. Kim byli? Nieznane pozostaja szczegóły ich działania, okoliczności, w jakich funkcjonowali, motywy. Aby zrozumiec istotę Zagłady należy przyjrzec się sprawcą. Niektórzy z nich, czy to z racji, przynaleznosci do partii hitlerowskiej, czy z racji swoich ideologicznych przekonań byli nazistami. Niektórzy z nich jednak nie mieszcza się w tej kategorii, ale łączy ich jedno-zabijanie ludzi.

Jest kilka stereotypowych wyjasnien Holocaustu:

- sprawcy zostali zmuszeni do popełnienia zbrodni. W obliczu grożącej im kary nie mieli wyboru, musieli spełniać rozkazy przełożonych, gdyż niesubordynacja była karana. Czyli wystarczyłoby ratować siebie -strzelać do innych? Nic bardziej mylnego. Całe okrucieństwo do ofiar Holocaustu miało charakter dobrowolny, co oznacza, że wszyscy, którzy brali udział w zabijaniu przejawiali inicjatywę. Niemcy mogli odmówic mordowania. Wiem, wydaje się to niedorzeczne, ale w całej historii Holocaustu żaden Niemiec, SS-man, czy ktokolwiek inny nie został zesłany do obozu koncentracyjnego, ukarany w sposób bolesny, za to, że odmówił mordowania. Mogli ubiegac się o przeniesienie z ludobójczych jednostek. Przeciez wiadomo, że Himmler bardzo dbał o stan psychiczny swoich żołnierzy. Członek Batalionu Policji zeznał, że co miesiąc mówiono im, że zgodnie z rozkazem Himmlera, nikt nie ma prawa rozkazać im, by zabijali. Żaden rozkaz nie zawierał szczegółowych instrukcji dotyczacych maltretowania i upakarzania ofiar. Nigdzie nie było napisane, że zaleca się obcinanie bród, bicie pałkami, rzucanie w grupe Żydów jabłkami i zabijanie każdego, który został trafiony. Pytano się ludzi przed akcją, czy ktoś nie czuje się na siłach, by brać udział w egzekucji. Jeżeli odpowiedz była pozytywna przydzielano inne obowiązki. Decyzja taka wcale nie musiała być oznaką słabości. Mogła być sprawą smaku, ale napewno nie wynikała z zasad etyki. Z reguły nie brakowało ochotników.

- ślepi wykonawcy rozkazów. Sprawcy byli aż pod takim "urokiem" swojego wodza? Czy skłonność człowieka do posłuszeństwa wobec władzy mogła przyczynić się do przytępienia wrażliwości?
Nie. W istocie Niemcy wszystkich stopni, nawet najbardziej gorliwi, odmawiali wykonania rozkazów. Generałowie, którzy uczestniczyli w eksterminacji sowieckich Żydów, spiskowali przeciwko Hitlerowi. Żołnierze Wehrmachtu uczestniczyli z własnej woli w mordowaniu nie mając w tym względzie rozkazów albo nie wykonując rozkazów, by tego nie robili. Ludzie z batalionów policji nie podporządkowali się rozkazowi swojego wodza /Himmler/, by nie okazywac Żydom okrucieństwa
Z młodych, pełnych wdzięku 20-letnich kobiet, zamieniały się w bestie. Prawie wszystkie były niewykształconymi, prostymi dziewczętami. Wybierały pracę w obozach koncentracyjnych, bo była lepiej płatna i zapewniała szybki awans.
Angażowały się w swoje obowiązki, zyskując wśród zastraszanych więźniów przydomki, takie jak "kobyła z Majdanka", "krwawa Brygida", "kobieta z psami" czy "suka z Buchenwaldu". Biły do krwi, szczuły psami, tratowały na śmierć, zabijały z zimną krwią.
Gdy czyta się historie tych kobiet, można odnieść wrażenie, że charakter pracy, do której tak chętnie się zgłaszały, odgrywał rolę drugoplanową. Na pierwszym miejscu były wysokie zarobki. Być może ochotniczki nie zdawały sobie sprawy z tego, że oto stają się katami. Ale nawet jeśli początkowo tak było, szybko, bez żadnych skrupułów, potrafiły wtopić się w obozową machinę zbrodni.

Irma Grese - "piękna bestia"
Miała wykonany ze stali i plecionego celofanu, wysadzany perłami pejcz. W polowaniu na więźniów towarzyszyły jej tresowane i wygłodzone psy. "Miała niebieskie duże oczy, ciemne brwi, ładnie zarysowane w łuk, rzęsy ciemne, długie, cerę bardzo ładną, jasną, pięknie osadzoną szyję. Głos miły, niski, nogi śliczne, stopy drobne" - zeznała Stanisława Rachwałowa, więzień obozu Auschwitz-Birkenau nr 26281.
Irma katowała ofiary bez opamiętania. Była jedną z najokrutniejszych strażniczek. Lesbijka. Lubiła młode, ładne dziewczęta. Szczególnie Polki.
Praca w mleczarni, sklepie i sanatorium dla żołnierzy SS - tak zaczęła się kariera 14-letniej wówczas Irmy Grese, która po śmierci matki opuściła dom i zaczęła żyć na własny rachunek. Nie udało jej się zdobyć wykształcenia, nie zdała egzaminu dla pielęgniarek. Gdy skończyła 18 lat, otrzymała skierowanie z urzędu pracy na szkolenie dla strażniczek obozu w Ravensbrück. Ten egzamin udało jej się zdać.
Sama poprosiła o pracę w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Najpierw na stanowisku telefonistki, później nadzorczyni karnej kompanii kobiecej, by wreszcie zdobyć wymarzony awans na SS-Oberaufseherin (zastępczyni głównej nadzorczyni obozu kobiecego w Brzezince). Towarzyszyła Josefowi Mengele w przeprowadzanych w obozie selekcjach.
W obozie była nazywana "piękną bestią". Miała romans z Josefem Kramerem i Marią Mandl. Utrzymywała intymne stosunki z więźniarkami i więźniami. Podobno w jej mieszkaniu znaleziono abażury wykonane ze skóry trzech więźniarek.
Podczas procesu zeznała, że biła nagich Żydów idących do komór. Tych, którzy próbowali uciekać. Podobno nie wiedziała, dokąd idą, a jej zadaniem było jedynie pilnowanie porządku.
"Szybciej, miejmy to już za sobą" - powiedziała do kata, który miał ją powiesić. Taką decyzję podjął sąd podczas procesu w Bergen-Belsen. Nie przyznała się wtedy do winy. Chowano ją dwa razy - na cmentarzu więziennym i na cmentarzu miejskim. Później zlikwidowano jej grób, ponieważ interesowało się nim zbyt wielu neonazistów.
Kat Pierrepoint w swojej biografii opisuje, co wydarzyło się przed egzekucją. "Irma Grese wyszła z celi i szła w naszym kierunku, cały czas się śmiejąc. Wydawała się tak sympatyczną osobą, że każdy chciałby ją poznać. Odpowiedziała na pytania O'Neila, ale kiedy zapytał ją o wiek, zamyśliła się i uśmiechnęła. Zorientowałem się, że obydwoje się do niej uśmiechamy. Pytanie o wiek zawsze wprawia kobiety w zakłopotanie. W końcu powiedziała, że 21. Odpowiedź była poprawna. O'Neil poprosił ją, żeby weszła na wagę".
W brytyjskich więzieniach za ważenie skazanych przed egzekucją odpowiadają sanitariusze i strażnicy więzienni. Tym razem musiał to zrobić Pierrepoint i O'Neil.

Ilse Koch - "suka z Buchenwaldu"
Wybierała więźniów z nietuzinkowymi tatuażami, a następnie nakazywała wykonywanie ze zdobionych w ten sposób fragmentów skóry galanterii: eleganckich rękawiczek, oryginalnych torebek i ozdobnych abażurów. Nazywano ją "suką (lub wiedźmą) z Buchenwaldu", "Ilsą-Abażur".
Ilse Koch
Wiodła sielankowe życie u boku swojego męża - oficera SS, Karla Kocha, z którym mieszkała w obozie KZ Buchenwald. MAłżonkowie biesiadowali przy stole zdobionym spreparowanymi czaszkami ludzkimi. Tam, w obozie, urodziły się ich dzieci: Artwin, Gisela i Gudrun. Najmłodsze dziecko zmarło po trzech miesiącach na skutek nieprawidłowego odżywiania. Sielanka nie trwała długo. Żona miała romans z naczelnym obozowym lekarzem - Waldemarem Hovenem, a później z Hermannem Florstedtem.
W 1941 roku przydzielono jej zaszczytną funkcję SS-Oberaufseherin - głównej nadzorczyni obozu kobiecego. W okrutny sposób torturowała więźniów. Zmuszała ich między innymi do gwałtów na współwięźniarkach.
Dwa lata później małżeństwo Kochów wpadło w ręce SS. Zarzut: korupcja i potrójne morderstwo. Nie było dowodów na to, że Ilse pomagała w defraudacji kosztowności należących do więźniów. Wyszła z tego cało, mąż zapłacił życiem. Na dożywocie została skazana dopiero w 1947 roku, w procesie buchenwaldzkim w Dachau. Okazało się jednak, że w więzieniu zaszła w ciążę, dzięki której skrócono jej dożywocie do 4 lat. Synowi nigdy nie pozwolono zobaczyć matki.W 1949 roku - dzięki licznym protestom - została oskarżona o morderstwa i znęcanie się nad więźniami. Nie udowodniono jej wyrobu galanterii z ludzkiej skóry. W 1951 roku została ponownie skazana na dożywocie. Cały czas odwoływała się od wyroku. Bezskutecznie. Wyręczyła wymiar sprawiedliwości i powiesiła się w swojej celi na prześcieradle w 1967 roku.

Hermine Braunsteiner - kobyła z Majdanka
Po ukończeniu szkoły wyemigrowała w celach zarobkowych do Holandii i Anglii. Po powrocie do Niemiec nie udało jej się dostać do szkoły pielęgniarskiej, więc została skierowana do fabryki amunicji w Berlinie. Zarabiała mało i to skłoniło ją do zgłoszenia się na stanowisko SS-Aufseherin (nadzorczyni) do obozu Ravensbrück. Pracę dostała w 1939 roku, później nastąpił szybki awans. Po dwóch latach kierowała już magazynem z odzieżą.Gdy w 1942 roku przeniesiono ją do obozu w Majdanku, ujawniły się jej sadystyczne skłonności. Nazywana przez więźniarki "kobyłą" lub "tratującą klaczą", zadeptała na śmierć wiele kobiet. Budziła przerażenie wśród więźniów. W Majdanku awansowała ze stanowiska kierowniczki kancelarii obozu i asystentki SS-Lagerführerin na raportową (Raportführerin), a później zastępczynię starszej nadzorczyni. Za zaangażowanie w pracę otrzymała Wojenny Krzyż Zasługi Drugiej Klasy.Gdy zlikwidowano obóz na Majdanku wróciła do Ravensbrück - na stanowisko kierowniczki podobozu w Genthin. W maju 1945 roku uciekła przed nadciągającą Armią Czerwoną do Austrii. Rok później aresztowano ją i po dwóch latach internowania skazano na trzy lata więzienia o zaostrzonym rygorze. Ale z więzienia wyszła po roku, ponieważ zaliczono jej dwa lata aresztu tymczasowego.
Minęło osiem lat i wyjechała do USA z amerykańskim żołnierzem, swoim przyszłym mężem. Nigdy nie opowiadała mu o pracy w obozach. Żyła spokojnie w Nowym Jorku. W 1963 roku uzyskała obywatelstwo , ale rok później wyśledził ją Szymon Wiesenthal. Dopiero w 1971 roku udało się odebrać jej obywatelstwo USA. Została bezpaństwowcem. Dwa lata później została aresztowana, a amerykańskie władze wydały ją Republice Federalnej Niemiec.
Gdy w czasie trzeciego procesu załogi Majdanka oskarżano ją o współudział w morderstwie 1181 osób i pomoc przy mordowaniu 705 osób, nie wykazała skruchy. Tłumaczyła się, że była jedynie "małym trybem w gigantycznej machinie". Plotka głosi, że w czasie procesu rozwiązywała krzyżówkę.
W 1976 roku wyszła z więzienia za kaucją, ale dwa lata później ponownie tam wróciła, ponieważ zastraszała świadka. Nie przyznała się do winy, mówiąc: "Nie zabiłam żadnego człowieka". Sąd stwierdził inaczej. Dostała dożywocie za współudział w zamordowaniu 1000 więźniów, selekcję i zamordowanie 80 więźniów, pomoc w zamordowaniu 102 osób i Akcję Dzieci ( Kinderaktion - przebywanie dzieci w obozie miało charakter czasowy; między majem a sierpniem 1943 r. zorganizowano trzy akcje mordowania dzieci w komorach gazowych). Sąd uznał jej winę jedynie w trzech z dziewięciu przypadków. Na udowodnienie pozostałych zabrakło dowodów. Nie udało się doprowadzić kary do końca. Skazana zachorowała na cukrzycę, która dała jej wolność. Zmarła dopiero w 1999 roku.
Przypuszczano, że Braunsteiner mogła być pierwowzorem bohaterki powieści Bernharda Schlinka "Lektor", na podstawie której nakręcono później film z Kate Winslet w roli byłej nazistowskiej strażniczki. Autor stanowczo zaprzeczył, jakoby postać Hanny wzorował na osobie nadzorczyni z Majdanka.





oto przemiłe panie.

jeżeli się spodoba dodam wincyj o skurwielach
Atak żywych trupów
Vof • 2013-12-27, 12:29
W 1915 roku Niemcy zaatakowali gazami bojowymi rosyjską twierdzę Osowiec. Kiedy sądzili, że wszyscy obrońcy nie żyją, okropnie poparzeni Rosjanie przeprowadzili kontratak. Do historii przeszedł jako "atak trupów".



Wojna krymska stoczona pomiędzy Imperium Rosyjskim a Imperium Osmańskim wspartym przez wojska Wielkiej Brytanii, Francji i Sardynii, udowodniła słabość armii carskiej. Rosjanie nie byli w stanie stawić czoła sprawnie dowodzonym i dobrze wyposażonym armiom sprzymierzonym.
Po tej wielkiej klęsce generał Mikołaj M. Obruczew poczynił ocenę działań wojennych w pracy "Uwagi o obronie Rosji", w której zawarł nie tylko podsumowanie błędów popełnionych w kampanii na Krymie, ale także opracował plan obrony Imperium na linii Niemen - Biebrza - Narew - Bug - Wisła. Zgodnie z ówczesną myślą wojenną zaplanowano budowę systemu umocnień, który zabezpieczyłby granicę pomiędzy Imperium Rosyjskim a Prusami.
29 maja 1873 roku car Aleksander II wydał rozkaz rozpoczęcia budowy twierdzy w pobliżu wsi Osowiec, która miałaby równocześnie bronić linię kolejową łączącą Białystok z Królewcem. Projekt przygotował inż. woj. płk. L. Hildebrandt, który opracował twierdzę pierścieniową o średnicy około 7 kilometrów składającą się z 9 fortów. Koszt budowy oszacowano na około 10 milionów rubli w złocie.

Wysokie koszty budowy szybko spowolniły prace nad twierdzą. Zwłaszcza, że w tym czasie prowadzono kolejną wojnę z Turcją. Dopiero po jej zakończeniu, w lipcu 1879 roku, car Aleksander II wydał rozkaz, aby jak najszybciej wznowić prace nad rozbudową umocnień na zachodniej granicy.
Budowę zakończono w 1887, jednak później była kilka razy modernizowana - w 1891 roku wybudowano jeszcze jeden obiekt około 4 kilometry od fortu numer 3. Natomiast po wojnie rosyjsko-japońskiej rozbudowano umocnienia polowe.

Wielka Wojna

W chwili wybuchu pierwszej wojny światowej garnizon kierowany był przez generała-porucznika Karola-Augusta Szulmana. Został on zastąpiony na stanowisku w styczniu 1915 roku przez generała Mikołaja Brzozowskiego, który dowodził twierdzą aż do jej opuszczenia w sierpniu 1915 roku.
Garnizon, którym dowodzili składał się z jednego pułku piechoty, dwóch batalionów artylerii, kompanii saperów i jednostek wsparcia. Oddziały forteczne były uzbrojone w około 200 dział kalibrów od 57 do 203 mm. Piechota posiadała karabiny Mosina wz. 1891, duńskie karabiny maszynowe Madsen wz. 1903, ciężkie karabiny maszynowe Maxim wz. 1902 i 1910, jak również działka systemu Gatlinga. Twierdza była bardzo dobrze przygotowana do obrony, kiedy pod koniec września 1914 roku pod jej forty podeszły bataliony pruskiej Landwehry.


Cerkiew i plac defilad w garnizonie twierdzy Osowiec

Pierwszy szturm

20 września 1914 roku pod twierdzę przybyły pierwsze oddziały niemieckiej 8. armii, w sumie 40 batalionów piechoty, które próbowały zdobyć fortecę z marszu. Nie udało im się to. Dzień później przybyły posiłki, które pozwoliły na zacieśnienie linii i rozpoczęcie systematycznego ostrzału twierdzy.
Jednocześnie niemieckie dowództwo w Królewcu przekazało oblegającym fortecę oddziałom Landwehry około 60 ciężkich dział kalibru do 203 mm. Ostrzał zaczął się 26 września. Dwa dni później piechota rozpoczęła szturm, który został krwawo stłumiony przez dobrze zamaskowaną rosyjską artylerię. Następnego dnia Rosjanie przeprowadzili kontratak ze skrzydła, który zmusił Niemców do zaprzestania ognia i wycofania artylerii.

Pierwszy niemiecki atak pokazał, że zewnętrzna linia obrony, przeprowadzona przez obszar bagienny około 2 kilometry od schronów dla karabinów maszynowych, jest zbyt blisko twierdzy. Pozwalało to Niemcom na prowadzenie ognia na wprost z dział piechoty w kierunku bunkrów. Dowództwo postanowiło przesunąć linię obrony na 8-10 kilometrów od twierdzy. Niestety do wznowienia działań wojennych w tym rejonie udało się jedynie przygotować nieliczne i płytkie umocnienia polowe.


Atak gazowy na froncie wschodnim

Drugi szturm

3 lutego 1915 roku wojska niemieckie podjęły drugą próbę szturmu na twierdzę. Rozpoczęła ją długa wymiana artyleryjska i krwawe starcia na pierwszej linii rosyjskich okopów. Niektórzy obrońcy spędzili w płytkich norach pod ogniem ciężkich moździerzy 5 dni. Pod naporem przeważających sił w nocy 9 lutego Rosjanie wycofali się na drugą linię umocnień polowych, która była lepiej przygotowana do obrony.
W ciągu kolejnych dwóch dni, mimo zaciętej obrony, Niemcom udało się zdobyć nieco terenu. Pozwoliło im to na podciągnięcie ciężkich moździerzy oblężniczych kalibru 420 mm (42 cm L/12 Kurze Marine Kanone M.14). W ciągu tygodnia na teren twierdzy spadło 200-250 tysięcy ciężkich granatów moździerzowych. Ponadto twierdza była ostrzeliwana działami artylerii ciężkiej i bombardowana z powietrza.

Po niespełna dwóch tygodniach ostrzału Niemcy wezwali obrońców do poddania się. Mieli na to 48 godzin. Propozycja została odrzucona mimo wielu poważnych uszkodzeń fortów i pożarów, które wybuchły na terenie twierdzy. Rosjanie twardo się trzymali w Osowie. Niemożność przełamania rosyjskiej obrony zmusiła Niemców do przejścia do działań pozycyjnych.


Ciężki moździerz oblężczniczy 42 cm L/12 Kurze Marine Kanone M.14

Trzeci szturm

Na początku lipca 1915 orku pod dowództwem feldmarszałka von Hindenburga, wojska niemieckie rozpoczęły wielką ofensywę. W jej ramach mieli zdobyć twierdzę Osowiec. Do tej operacji wydzielono 14 batalionów piechoty, batalion saperów, 24 do 20 ciężkich dział oblężniczych, 30 baterii artylerii pułku gazowego.
Na drugiej linii obrony czekały na Niemców oddziały 226. Ziemlańskiego pułku piechoty. Przeciwko nim 6 sierpnia 1915 roku o godzinie 4 rano, niemieckie oddziały chemiczne wypuściły mieszankę gazów bojowych - chloru z bromem. Chmura gazu po pokonaniu około 10 kilometrów osiągnęła szerokość 8 kilometrów i wysokość 10-15 metrów. Obrońcy nie mieli praktycznie żadnych szans na przeżycie, ponieważ służby kwatermistrzowskie nie wyposażyły załogi w maski przeciwgazowe.

Atak żywych trupów

Wydawało się, że po takim ataku nikt z obrońców nie mógł przeżyć. Kiedy wiatr zaczął rozwiewać opary gazu, do szturmu ruszył 18. pułk 70. Brygady, która wchodziła w skład 11. Dywizji Landwehry. Kiedy Niemcy byli w połowie drogi do budynków fortecznych przeciw nim wybiegli Rosjanie atakując na bagnety.
Były to resztki 8. i 13. kompanii 226. Ziemlańskiego pułku piechoty - w sumie około 60 żołnierzy. Jak napisał Artiom Denisow: "Kiedy Niemcy zbliżali się do rosyjskich okopów, napotkali kontratak prowadzony na bagnety z okrzykiem na ustach. Choć było to raczej ochrypłe huuurrra ocalałych obrońców - pozostałości po 8. i 13. Kompanii. Może trochę więcej jak 100 osób. Ledwie stali, jednak nadal walczyli. To, co zobaczyli Niemcy było straszne. Żołnierze mieli na twarzy szmaty, którymi obwiązali oparzenia chemiczne, pluli krwią, a czasem wypluwali na koszule kawałki swoich płuc".


Niemcy natrafiwszy na atak przeprowadzony przez ledwie żywych Rosjan rozpierzchli się, po czym rozpoczęli bezładny odwrót. Niecała setka rosyjskich żołnierzy w ostatnim, desperackim ataku zmusiła do odwrotu 7 batalionów Landwehry, czyli około 7 tysięcy żołnierzy.

Twierdza nie została zdobyta. 23 sierpnia 1915 roku ze względu na panującą sytuację na froncie Sztab Generalny wydał rozkaz wycofania się obrońców. Dopiero wówczas wkroczyli do niej Niemcy.


Niemiecki oficer wzięty do niewoli w twierdzy Osowiec

źródło: facet.interia.pl/obyczaje/historia/news-atak-zywych-trupow,nId,1080798
Hans Frank i pare słów o Unii Europejskiej
N................e • 2013-12-25, 4:05
Hans Frank jest znany na tym serwisie głownie z sucharów o żydach, jednakże oprócz fanatycznego rozprawiania się z Izraelitami, bardzo lubił zabijać Polaków. Zresztą każdy niemiec w tamtym okresie nas nienawidził, a potem nagle po upadku III Rzeszy wszyscy sie "zmienili" lub nie wiedzieli co wyprawiało SS. To że nasi zachodni sąsiedzi bardzo nas kochają bardzo dobitnie pokazuje historia i myślę, że gdyby wybrali teraz na urząd drugiego Adolfika to spokojnie złapaliby za broń i polecieliby swoimi nowymi nowoczesnymi Junkersami nad Warszawę.

Przy okazji szukania cytatów o Hansie Franku znalazłem ciekawą wypowiedź pewnego ekonomisty:

Cytat:



autor: Janusz Szewczak

"Polacy muszą być tak biedni, by sami chcieli dobrowolnie jechać na roboty do Niemiec, bez łapanek"

Generalny gubernator Hans Frank wypowiedział prorocze słowa w okresie okupacji naszego kraju. Stwierdził, że Polacy muszą być tak biedni, by sami chcieli dobrowolnie jechać na roboty do Niemiec, bez łapanek. Te słowa mają dziś niesłychanie smutną wymowę, ale są coraz bardziej prawdziwe. Po wejściu do Unii nastąpiła harmonizacja cen, czyli wyrównanie cen w nowych krajach takich jak Polska do poziomu Austrii, Niemiec czy Holandii, ale nie nastąpiła harmonizacja płac. Polacy mieli być rezerwuarem taniej siły roboczej, pracować w zagranicznych firmach i konsumować zachodnie, importowane produkty. Ten postkolonialny model jest skutecznie realizowany od ponad 20 lat. Młodzi, bardziej aktywni i mobilni Polacy zorientowali się na czym rzecz polega i zagłosowali nogami opuszczając w liczbie prawie 2 mln naszą ojczyznę, by szukać szansy na przyszłość, na życie, na rodzinę, na mieszkanie za granicą.
Teraz, w obliczu dopiero wstępującego do Polski kryzysu, który potrwa co najmniej 2–3 lata, wraz ze wzrostem bezrobocia, bankructwami firm, problem płac będzie nabrzmiewał. Przedsiębiorcy sposobu na przetrwanie kryzysu szukają w zwolnieniach i cięciach pensji. Już firmy przeprowadzają zwolnienia grupowe. To, co czyni rząd PO, czyli zamrażanie płac, do tego opór organizacji pracodawców, a nawet bogatych koncernów przed jakimikolwiek podwyżkami, pogłębi w Polsce kryzys, ponieważ nasz wzrost gospodarczy opierał się na konsumpcji wewnętrznej. Aby przełamać kryzys należy raczej podnosić płace i świadczenia. Koncepcja niskich wynagrodzeń jako atutu Polski w konkurencji europejskiej jest haniebna i samobójcza. Część przedsiębiorców konkuruje tanią siłą roboczą, niskimi kosztami pracy. W Polsce koszty pracy – wbrew opowieściom różnych demagogów – są jednymi z najniższych w Europie. Przynajmniej koszty płacowe. Mniej pieniędzy w portfelu Polaka oznacza mniejszą konsumpcję, ograniczenie inwestycji, również prywatnych, dziurę w budżecie NFZ, ZUS i wreszcie załamanie wpływów podatkowych, które już jest widoczne – kilkanaście miliardów złotych mniej w budżecie z VAT w zeszłym roku, w tym pewnie dwadzieścia kilka miliardów.
Widać tendencje protekcjonistyczne we wszystkich krajach UE, olbrzymią liczbę barier dla polskich przedsiębiorców. A władza PO-PSL podpisuje międzynarodowe umowy jak weksle in blanco. Forsowany teraz jednolity patent europejski oznacza ogromne koszty dla polskich przedsiębiorców, ale tak naprawdę wyrugowanie ich z rynku europejskiego.



Oczywiście nikt nie chce wam wmawiać, że Unia Europejska powstała po to żeby dokończyć plany nazistów, jednakże to cale zjednoczenie to wymysł Germańców. Dodatkowo często się mówi, że już Otton III kiedy przyjechał do Chrobrego chciał tworzyć cos podobnego. Prawda jest taka, że głównie chodziło mu o zabezpieczenie granic od wschodu, a dodatkowo w 1000r miał dopiero 20 lat i myślę że nie był jakimś doświadczonym dowódcą, strategiem, wizjonerem itd, dlatego ten epizod w historii nie jest niczym istotnym. Potem nasi zachodni sąsiedzi raz popierali Czechy, raz Polskę , Węgry, tak aby żadne ze Słowiańskich państw nie uzyskało zbyt dużej siły.

Polska leży w europie środkowej i bliżej nam do wschodu niż do zachodu, dlatego nie powinniśmy pchać się tak w tą stronę bo nadzwyczajnie nie damy rady. Sprzedaliśmy Polskę, teraz okradamy siebie z zarobków(tak my siebie bo to obywatele tworzą kraj a nie sami politycy i wszystko jest w naszych rękach) , jaki jest sens pchać teraz zad do unii? Najpierw powinniśmy podrosnąć, obalić obecny rząd, który nie daje sobie rady z ówczesną sytuacją, odkupić naszą gospodarkę i wstąpić do unii jako równy partner i wtedy robić interesy i biznesy zarabiając krocie. Przedwczesne wejście Polski do Unii pokazało jakimi jesteśmy debilami i jednocześnie spełnił sie cytat tego samozwańczego króla polski, ale on zapisał 11 tysięcy stron pamiętnika, wiec proste że łatwo wyłapać słowa które się zgadzają z rzeczywistością.

Moja wypowiedź jest spóźniona o jakieś 9 lat ale lepiej późno niż wcale

A co do długu publicznego, zawsze możemy zrobić nowe państwo -- V Rzeczpospolitą, a w IV zostawić wszystkich polityków odpowiedzialnych za ten stan i niech sobie sami tam spłacają Ale niestety to nie takie proste