- Piersi.
#nowotwór
- Piersi.
Dziadek- i co tam pan doktór powiedział
Babcia- no kochanie że mam nowotwór
Dziadek- no to super bo ze starego już tak waliło że wytrzymać się nie dało!!!!!!!!!!!
- Jaki jest pana znak zodiaku?
- Rak
- W takim razie nie mam dobrych wieści..
18-letni Kacper od 4 lutego ma w nodze sztuczną kość, którą otaczają mięśnie przeszczepione z jego brzucha. Operowali go lekarze w Niemczech, za zabieg jego rodzice zapłacili z własnej kieszeni. Chętni do zajęcia się jego nogą, na której rozwinął się nowotwór, byli także medycy w Polsce. Na 6 stycznia wyznaczyli mu nawet datę amputacji...
Kacper 4 lutego przeszedł operację w jednej z niemieckich klinik. Całość kosztowała ponad 67 tys. euro.
Wszystko zaczęło się 2 listopada 2013 roku, kiedy chłopaka przewieziono do szpitala we Włocławku. Tego samego, w którym niedawno zmarły bliźnięta, bo kobiecie w dziewiątym miesiącu ciąży odmówiono cesarskiego cięcia. Odesłano ją do domu i polecano uprawiać seks, co przyspieszy poród (więcej o tej sprawie przeczytasz tutaj ).
18-letni Kacper trafił na izbę przyjęć prosto z treningu, ze złamaną kością podudzia. Na pomoc czekał kilka godzin. Lekarze zlecili prześwietlenie i zdecydowali, że operacja odbędzie się za kilka dni. Na prośby rodziny, by przewieźć go do bardziej specjalistycznego szpitala, np. w Toruniu, odpowiadali: Proszę bardzo, ale na państwa odpowiedzialność.
- Włocławscy lekarze już wtedy nie dopatrzyli się albo nie umieli zobaczyć, że na zdjęciach był widoczny guz. Włożyli synowi gwóźdź i nogę zespoli - opowiada w dziennik.pl Agnieszka Piekarska. - A tego się przecież nie robi przy patologicznym złamaniu. Jeśli dochodzi do pęknięcia najgrubszej kości ciała, to mogą być tego dwa najczęstsze powody. Wiem to po kilkudziesięciu wizytach u różnych specjalistów: albo uderzył w nią samochód jadący z prędkością około 50 km/h, albo jest to nowotwór - przekonuje.
Z gwoździem w nodze chłopak nie mógł przejść specjalistycznych badań przy użyciu rezonansu magnetycznego, które potwierdziłyby lub wykluczyły nowotwór. Te groziłoby urwaniem kończyny. Skończyło się na tomografie komputerowym.
7 cm różnicy i guz wielkości pięści
Po trzech miesiącach okazało się, że podczas operacji we Włocławku Kacprowi skrócono nogę o 6-7 cm, o czym rodzina dowiedziała się dopiero od rehabilitantki. - Nikt nas o tym nie poinformował. Lekarz powiedział tylko z uśmiechem, że operacja się udała - opowiada matka chłopaka.
Wcześniej noga była zbyt opuchnięta, żeby zobaczyć, że jest krótsza. - To było dla nas wielkim szokiem. A pan doktor doradzał: Niech sobie syn nosi wkładkę w bucie - dodaje. Podjęto decyzję, by nogę wydłużyć i rozpocząć rehabilitację, tym razem już w Łodzi. Wtedy jednak uaktywnił się guz. Z jednego centymetra urósł do kilkudziesięciu centymetrów. Miał wielkość pięści.
- Lekarz z warszawskiego Centrum Onkologii powiedział tylko jedno: To się w głowie nie mieści. Takie przypadki natychmiast konsultuje się z onkologami i przewozi pacjenta tam, gdzie są kompetentne osoby. Nie trzyma się na siłę i nie myśli: jestem chirurgiem, to ja tę nogę złożę - mówi Agnieszka Piekarska.
Prof. Piotr Rutkowski, kierownik klinki nowotworów tkanek mięśni, kości i czerniaków ze stołecznego Centrum Onkologii: - Jeżeli są przerzuty, to błędem nie jest wkładanie w chorą kończynę gwoździ. Jeśli z kolei jest podejrzenie nowotworu pierwotnego, to nie należy tego wykonywać. Takie są ogólne zasady, jeśli chodzi o diagnostykę. Zastrzega, że nie chce komentować konkretnego przypadku.
W tej sytuacji - zdiagnozowany rak, rehabilitacja w toku - lekarze stwierdzili, że nogi nie da się uratować. Wyjaśniali, że bez amputacji pojawią się przerzuty. Takiego zdania byli zarówno specjaliści w szpitalach publicznych, jak i lekarze, którzy za wizytę brali 750 zł. Termin amputacji wyznaczyli na 6 stycznia. Kacper odmówił.
9 godzin i 67 tys. euro później
Ostatecznie 4 lutego trafił do niemieckiej kliniki, która kilka lat temu w podobnym przypadku uratowała nogę 9-letniemu chłopcu. Tam Kacprowi wycięto guza i wstawiono sztuczną kość od miednicy do kolana, a mięśnie pobrano z brzucha.
- Niemieccy lekarze kręcili głową z niedowierzaniem, że można chcieć obciąć nogę młodemu chłopakowi. Powiedzieli, że teraz może tylko lekko kuleć - cieszy się matka Kacpra.
Operacja trwała 9 godzin i kosztowała ponad 67 tys. euro. Rodzina Piekarskich zwróciła się do NFZ z prośbą o refundację. Odmówiono im - lekarz opiniujący ten przypadek orzekł, że operacja jest bezzasadna.
W zbieraniu pieniędzy na operację Kacpra pomogli fundacja i znajomi. Teraz rodzina planuje domagać się odszkodowania, choć wcześniej nie brała tego pod uwagę. Gdzie będzie dochodzić praw i jakiego odszkodowania żądać - jeszcze nie zdecydowała. Zamierza także ponownie zwrócić się do NFZ.
- Przez półtora roku Kacper jeździł od szpitala do szpitala. Leczył się, a narażono go na utratę zdrowia, a nawet życia. I teraz to ja mam płacić za błędy lekarzy? Przecież syn jest ubezpieczony - oburza się Marcin Piekarski.
- Szpital najprawdopodobniej popełnił błąd, bo przy takich złamaniach powinna być natychmiastowa interwencja ortopedy, chirurga, onkologia... - mówi radca prawny z Białegostoku, prosi o zachowanie anonimowości. I wskazuje przy tym, że ten przypadek można analizować także ze względu na brak odpowiednich badań.
- Już na zdjęciu rentgenowskim powinny być widoczne zmiany, które dają lekarzom do myślenia. Przecież tak młody chłopak nie łamie sobie nogi ot tak - podkreśla. I dodaje, że nie ma powodu, by wymawiać się nieczytelnymi wynikami - zawsze można przecież powtórzyć badania.
- Lekarz przed przystąpieniem do zabiegu operacyjnego powinien mieć pełną świadomość, z czym się styka. Co innego kiedy mówimy o zabiegu bezpośrednio ratującym życie - podkreśla.
Kacper podczas choroby schudł 15 kilogramów. Teraz czeka go rehabilitacja i chemioterapia. Pod koniec lutego ma być ponownie w Polsce.
wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/450847,szpital-we-wloclawku...
- To okropne. Na jaki rodzaj raka on choruje?
- To ja mam raka, nie on.
- Mam dwie wiadomości. Masz raka i zostało ci pół roku życia.
- Tylko pół roku? - pyta ciapaty
- Jak dla mnie to aż pół roku - smuci się lekarz.
Nie było, wymyślone przeze mnie na rodzinnym grillu
- Umie pani zmieniać pieluchy?
- Co? Naprawdę? Jestem w ciąży?
- Nie. Ma pani raka jelit.
ODKRYCIE I ROZWÓJ
METODY ABSORPCJI NEUTRALNEJ INFEKCJI
W 1936 roku, gdy miałem 5 lat, mój wuj Naum Rezkalla Sayegh.
mieszkający w syryjskim mieście Aleppo, zachorował na raka
żołądka Został przyjęty do kliniki należącej do Uniwersytetu
Amerykańskiego w Bejrucie, gdzie miał być leczony. Niestety, wuj
zmarł tam po kilku dniach. Byłem wówczas bardzo przygnębiony i
poprzysiągłem sobie, że znajdę lekarstwo na raka, choćby nie
wiadomo co.
W wieku 12 lat znalazłem lekarstwo na raka
metodę absorpcji neutralnej infekcji
W 1943 roku mój starszy brat Sarkis wyjechał do Tunezji, by
pracować w warsztacie francuskiej armii. W tym czasie Tunezja była w strefie wojennej, więc moja matka zamartwiała się o jego los.Przez ciągły stres i troskę zachorowała na reumatyzm.
Odwiedziliśmy wielu lekarzy, by znaleźć lekarstwo na jej chorobę,
jednak wszystko to było bezskuteczne gdyż żaden z nich nie byl w
stanie nam pomóc. Ostatnią deską ratunku było odwiedzenie naszego miejscowego lekarza, profesora Yenicomshliana, który pracował w szpitalu szkoły medycznej Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie. Również on nie dał nam żadnej nadziei na wyleczenie mojej mamy. Poradził jej jednak, by przebywała w cieple oraz z dala od wilgoci. Powiedział też, że „chorobę powoduje coś będącego we krwi, jednak medycyna nie wie ani co to jest, ani jak się tego pozbyć". Skoro chorobę powodują jakieś związki chemiczne,znajdujące się we krwi, zacząłem szukać sposobu, by się ich pozbyć i zwalczyć chorobę.
Pewnego dnia bawiłem się wraz z moimi przyjaciółmi w
ogródku, kiedy moja mama zawołała mnie, bym przygotował jogurt.Wówczas moim obowiązkiem domowym było przygotowywanie go dla całej rodziny. Najpierw gotowałem mleko i pozwalałem mu ostygnąć, a następnie dodawałem parę zaczynu, który miał zamienić całe mleko w jogurt. Tym razem śpieszyło mi się, gdyż chciałem jak najszybciej dołączyć do moich przyjaciół w ogródku, więc nastawiłem palnik na większy ogień, by szybciej ugotować mleko.
Po pewnym czasie zauważyłem, że mleko się przypala, a w
powietrzu czuć ostry swąd spalenizny. Nie miałem innego wyjścia
jak kontynuować robienie jogurtu z przypalonego mleka i jak
najszybciej powrócić do zabawy.
Następnego dnia wstałem wcześnie, by sprawdzić efekt mojej
pracy. Oczywiście okazało się, że jogurt smakował przypalonym
mlekiem. Parę godzin później moja mama zapytała mnie, czy jogurt jest gotowy i razem poszliśmy go spróbować. Pierwsza posmakowała go moja mama, byłem (wystraszony, gdyż bałem się, że będzie narzekać na przypalone mleko. Ona jednak zamiast narzekać pochwaliła mnie i stwierdziła, że zrobiłem wyśmienity jogurt! Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Sam postanowiłem go spróbować i ku mojemu zaskoczeniu, rzeczywiście był doskonały.
Starałem się znaleźć jakieś wytłumaczenie tego, co się stało.
Zaczerpnąłem łyżeczkę z powierzchni jogurtu. Smakował idealnie.
Następnie spróbowałem odrobinę z dna garnka - śmierdział
spalenizną i smakował ohydnie. By się upewnić, jeszcze raz
skosztowałem odsączonego jogurtu z wierzchu - był pyszny.
Następnie zjadłem trochę jogurtu z dna razem z pozostałym płynem.
Smakował okropnie. Ustaliłem wówczas, że całe przypalone mleko
rozpuściło się w rozwodnionej części. Nasunęło mi to pomysł, że -
analogicznie - związki chemiczne powodujące chorobę powinny
znajdować się w wodnistej części krwi. Musiałem zatem oczyścić tę część krwi, aby wygrać walkę z chorobą.
Odważnie zdecydowałem się przeprowadzić test na mojej mamie,
by wyleczyć jej reumatyzm. Wiedziałem, że muszę stworzyć pęcherz na jej ciele, a jedynym znanym mi wówczas sposobem na jego wywołania było oparzenie. Idealnie nadawał się do tego papieros,jednak po chwili zrezygnowałem. Nie mogłem podjąć takiego ryzyka.
Ostatecznie inicjatywę przejęła moja mama, która sama
przypaliła sobie skórę na nodze, by utworzyć pęcherz. Byłem
wówczas zaskoczony jej odważną postawą i domyśliłem się, że ból spowodowany przez reumatyzm musi być o wiele większy niż ten
powodowany przez ogień. Pęcherz był gotowy, musiałem rozciąć
martwą skórę, by uwolnić surowicę krwi. Kiedy to uczyniłem, mama powiedziała mi, że poczuła delikatną ulgę. Był to pierwszy znak, że ta metoda będzie działać. Z pęcherza wyleciała nieznaczna ilość surowicy. Potrzebowałem jednak wyrzucić jej większe ilości z organizmu. Z mojego kuchennego doświadczenia wiedziałem, że przed gotowaniem fasoli i ciecierzycy należy je zostawić na noc w wodzie. Ziarna te mają zdolność absorpcji wody, co następnie znacznie ułatwia gotowanie. Umieściłem więc w ranie po oparzeniu suchej ziarnko fasoli, by w sposób ciągły absorbowało serum. Jednak to się niej powiodło rana się zasklepiła. Następnym razem postanowiłem spróbować ulokować w niej ciecierzycę. Tym razem udało się, wszystko działało idealnie. Pojedyncze ziarno ciecierzycy dobrze absorbowało serum i kiedy napęczniało, nie mogąc przyjąć więcej cieczy, wymieniałem je na nowe. W ten sposób sączenie nigdy nie ustawało, co gwarantowało usunięcie z ciała wszystkich związków chemicznych powodujących chorobę oraz zabezpieczało
ranę przed infekcją.
Pewnego dnia jadłem chleb z czosnkiem i bawiłem się z moimi
przyjaciółmi na podwórku. Kiedy skończyłem jeść chleb, wciąż
pozostał mi ząbek czosnku. Ponieważ nie chciałem go wyrzucać,
trzymałem go w ręku aż do końca zabawy, by móc spożyć go
później. Następnego dnia, tuż po przebudzeniu, zauważyłem pęcherz na mojej dłoni w tym samym miejscu, w którym trzymałem czosnek.
W ten sposób wpadłem na pomysł, by używać go do robienia
pęcherzy jako bardziej humanitarnej alternatywy dla przypalania.
W 1943 roku, po sześciu miesiącach kuracji, reumatyzm mojej
mamy został wyleczony całkowicie i nigdy więcej w jej życiu już nie powrócił. Umarła w 1970 roku z przyczyn naturalnych.
W 1960 roku moja żona zachorowała na chorobę reumatoidalną
stawów. Natychmiast zastosowałem swoją metodę, by ją wyleczyć.
Po półrocznej kuracji ślad po chorobie zaginął, a dolegliwości już
nigdy nic powróciły. Żona była drugą osobą wyleczoną dzięki NIA
SPOSÓB LECZENIA ZA POMOCĄ METODY NIA
Idea metody NIA polega na sztucznym wyprowadzeniu obcej
substancji z ciała przy pomocy ziarna ciecierzycy, by organizm
zaczął się sam leczyć. Głównym celem jest oczyszczenie organizmu z obcych cząsteczek oraz chemikaliów. Aby rozpocząć oczyszczanie,będą nam potrzebne następujące rzeczy:
Za pierwszym razem:
1. Maszynka do golenia
2. Plastikowy pierścień o średnicy 1,5 - 2,5 cm
3. Taśma klejąca lub plastry
4. Świeży czosnek
5. Zgniatacz do czosnku
6. Folia
7. Peseta
8. Gaza jałowa
Do codziennego użytku:
1. Spirytus
2. Kawałek waty
3. Ciecierzyca
4. Kapusta
5. Chusteczki higieniczne
6. Taśma klejąca
7. Bandaż elastyczny
TWORZENIE RANY DO KURACJI METODĄ NIA
Aby rozpocząć leczenie metodą NIA, należy stworzyć ranę.
Miejsce, w którym ją utworzymy musi znajdować się na mięśniu, a nie na kości. Idealna w tym celu jest łydka. Umiejscowienie rany w tym miejscu ma też dodatkowy plus - sami, bez niczyjej pomocy,będziemy w stanie zmieniać opatrunki. Jeśli jesteśmy praworęczni,wówczas łatwiej nam będzie zajmować się prawą nogą, w przeciwnym zaś wypadku, lewą. Łydkę należy ogolić w promieniu 6-8 cm od środka planowanej rany.Dwoma kawałkami taśmy klejącej mocujemy plastikowy krążek na środku ogolonego miejsca. Równomiernie wypełniamy krążek
świeżo rozgniecionym czosnkiem i zakrywamy folią tak, by
zabezpieczyć sok z czosnku przed wypłynięciem.Następnego dnia pęcherz będzie gotowy. By uniknąć zakażenia,należy oczyścić skórę spirytusem, a następnie delikatnie przebić pęcherz nożyczkami do paznokci i zdjąć martwy naskórek.
Zdjęcie nr.1 Gotowy bąbel.
Rana jest gotowa, umieszczamy w niej ziarnko ciecierzycy i
zakrywamy świeżo przygotowanym opatrunkiem z kapusty i
chusteczki higienicznej. Opatrunek ten przypomina kanapkę, gdyż
między warstwami chusteczki znajduje się kapusta. Trzeba pamiętać,aby liść kapusty był skierowany do rany swoją wewnętrzną stroną.
Zdjęcie nr.2 Opatrunek z liściem kapusty.
Następnie mocujemy opatrunek do nogi za pomocą bandaża, w sposób uniemożliwiający się jego ześlizgnięcie.
Organizm, wyczuwając obecność obcej substancji, będzie chciał
ją zwalczyć i zacznie wysyłać odpowiednie komórki celem jej
zneutralizowania.Ziarnko ciecierzycy będzie absorbować napływający płyn oraz nie pozwoli ranie się zagoić. Chusteczka higieniczna wchłonie nadmiar płynów wyciekających z rany. Liść kapusty będzie utrzymywał ranę w wilgoci i zapobiegnie wysuszeniu skóry. Ułatwi to codzienną wymianę ziarnka ciecierzycy.
Zdjęcie nr.3 Ziarno ciecierzycy w ranie
Zdjęcie nr.4 Rana wielotygodniowa po wyjęciu ziarna.
Po upływie dwudziestu czterech godzin otwórz ranę i wyjmij
nasączone ziarnko ciecierzycy. Przemyj spirytusem skórę dookoła
rany, po czym włóż nowe ziarnko i przykryj je świeżym
opatrunkiem. Proces ten należy powtarzać co dwadzieścia cztery
godziny przez trzy dni. Czwartego dnia, jeśli zwiększy się
intensywność sączenia z rany i ziarnko zacznie pęcznieć w krótszym czasie, wówczas będziemy musieli zmieniać ciecierzycę co dwanaście godzin. Trzeba pamiętać, by za każdym razem zmieniać opatrunek. Wszystko to należy powtarzać tak długo, aż ciało niezostanie oczyszczone z nieczystości i obcych substancji.
Krew zostanie oczyszczona po dwóch miesiącach. W zależności
od zaawansowania i skomplikowania choroby, potrzeba będzie od
pół roku do dwóch lat, aby usunąć wszystkie kłopotliwe cząsteczki z organizmu. Jeśli potrzebujesz wziąć prysznic, zawsze rób to przed wymianą ziarna na nowe. Pamiętaj, by nigdy nie brać prysznica z otwartą raną. Nie wolno przemywać rany wodą utlenioną, a jedyne o czym musisz pamiętać aby myć ręce przez każdą wymianą ziarnka.Samej zaś ciecierzycy myć nie trzeba.
Aby ustalić nadejście zakończenia kuracji, należy zwrócić
uwagę, czy z rany przestała się wydobywać ropa i zainfekowana
krew. Musimy sprawdzić czy kolor rany jest normalny - no i
oczywiście najważniejszą rzecz - czy czujemy się lepiej. Celem
zakończenia terapii wyjmujemy ostatnie ziarnko i zostawiamy ranę pustą. Następnie przez wiele jeszcze dni, aż do zagojenia się rany,stosujemy opatrunki z chusteczek i kapusty. Jedyne
niebezpieczeństwo polega na ryzyku wdania się infekcji od zewnątrz.Kiedy w ranie znajduje się ciecierzyca, wówczas jest ona zupełnie bezpieczna. Pewna niewielka infekcja jest dopuszczalna, jednak należy bardzo uważać, kiedy rana pozostaje pusta.
Od 1943 roku testowałem metodę NIA, by eliminować wszelkie
rodzaje tak zwanych ,,nieuleczalnych" chorób. Większość pacjentów była członkami mojej rodziny, wliczając w to moją mamę, żonę,mnie samego i kilku bliskich krewnych. Zazwyczaj cierpieli oni na choroby związane z artretyzmem. We wszystkich przypadkach nastąpiło pełne uzdrowienie, bez żadnych nawrotów. Ponieważ nie zostały użyte żadne leki, nie wystąpiły także żadne efekty uboczne.Decydując się na moją kurację powinieneś się spodziewać następujących rzeczy: przez ranę będzie sączyć się mętny płyn, ropa i zainfekowana krew, wszystko to są objawy wewnętrznych infekcji,które wydobywają się z ciała. Nie należy tego mylić z infekcją rany,która nie pojawi się tak długo, jak ciecierzyca jest umieszczona w ranie. W przypadku zmian koloru skóry wokół rany, obrzęku,ostrego bólu czy brzydkiego zapachu rany - nie należy panikować.Są to naturalne objawy, które miną, gdy nastąpi poprawa zdrowia,należy więc być cierpliwym. Jeśli ziarnko ciecierzycy nie nasączyło się odpowiednio mocno, mogą być problemy z jego wyjęciem. Nie należy wówczas próbować wyjąć go na siłę. Wystarczy je zostawić na kolejny dzień by napęczniało i wówczas samo wyskoczy, gdy naciśniemy palcami na skórę wokół rany. Przed zmianą opatrunku możesz wziąć prysznic, czy nawet wykąpać się, a następnie zmienić
ziarnko i wilgotny bandaż, nie ma absolutnie żadnego problemu.
Aby zakończyć leczenie, należy usunąć ciecierzycę, cały cz[center]as jednak pamiętając o zmianach opatrunku. Gojenie się zajmie wiele dni i może ulec przedłużeniu, jeżeli wdały się drobne infekcje. Po zakończeniu oczyszczeniu ranę należy traktować jak zwyczajne skaleczenie, możemy przemywać ją środkami przeciwbakteryjnymi,by przyspieszyć proces gojenia.
Jak zachęciłem tym tematem,to polecam całą książkę.W sumie nie wiem czy to naprawdę działa,bo na sobie nie testowałem,ale temat dosyć ciekawy.
Źródło:Książka Pt."Pokonać raka raz na zawsze"[/center][/center]
W marcu tego roku nad Jackiem Gaworskim i jego rodziną zaświeciło słońce. Dzięki wsparciu m.in. czytelników Onetu, polski szermierz chory na raka i stwardnienie rozsiane przeszedł operację w Niemczech, która dała mu kolejne miesiące życia. Niestety, chmury ponownie zebrały się nad panem Jackiem. Została mu już ostatnia deska ratunku.
REKLAMA
Pół roku temu sportowiec przeszedł operację w klinice w Berlinie. Usunięto guzy nowotworowe bezpośrednio zagrażające życiu i wyznaczono termin następnych zabiegów, które mogły dać szansę wyjścia na prostą. Operacje w Niemczech nie były refundowane przez państwo, a polskie szpitale rozkładały bezradnie ręce, widząc stopień zaawansowania choroby. Pomocną dłoń wyciągnęło społeczeństwo, które wpłatami na konto rodziny pomogło uzbierać potrzebną do operacji kwotę.
Pan Jacek przeszedł operację, poczuł się lepiej i zyskał kolejne miesiące życia. Dobrze je wykorzystał, reprezentując Polskę na mistrzostwach świata w szermierce, gdzie zawodnicy na wózkach rywalizowali obok pełnosprawnych sportowców. Gaworski zajął 14. miejsce we florecie, a wraz z drużyną otarł się o medal (4. pozycja). Był niekwestionowanym bohaterem polskiej reprezentacji, bo zmagając się z dwiema chorobami był osłabiony w stosunku do większości przeciwników, a jednak nadrabiał to walecznością.
Niestety, w międzyczasie minął termin ponownej operacji w Berlinie, na którą nie było pieniędzy. Żona pana Jacka – Elżbieta Gaworska – nie ustawała w staraniach, ale szansa na zabieg przepadła. Lekarze w Niemczech poinformowali, że nie podejmą się już kolejnej operacji.
Jackowi Gaworskiemu pozostała ostatnia deska ratunku, czyli leczenie eksperymentalne w USA. Na listę chętnych do terapii w Bostonie udało się dostać dzięki interwencji niemieckich lekarzy. Koszt to 300 tys. złotych. Jedną trzecią tej kwoty obiecała wyłożyć firma Budimex w momencie, gdy rodzina uzbiera pozostałe 200 tys. Stan konta państwa Gaworskich to dziś 60 tys. zł. Brakuje więc 140 tys. by jeszcze raz podjąć walkę o życie polskiego szermierza.
- To leczenie jest eksperymentalne tylko z nazwy. Tak naprawdę lek jest już o krok od wejścia na rynek. Chorzy, którzy byli poddani terapii, w 80 procentach ratowali swoje życie. Najpóźniej 19 września 300 tys. złotych musi się znaleźć na koncie kliniki w Berlinie, więc jak widać wyścig z czasem jest bardzo nerwowy. Nie mamy innego wyjścia, jak prosić państwa o pomoc, bo dopóki jest szansa, to będziemy walczyć – mówi Elżbieta Gaworska.
Jacka Gaworskiego można wesprzeć przesyłając dowolną kwotę na konto:
14 1050 1575 1000 0023 1860 4655
Jacek Gaworski
Wrocław , ul. Komuny Paryskiej 39-41/9
Informacje o metodach wsparcia dla szermierza znajdują się na stronie Jacekgaworski.pl.
P.S. nie piszę tego z niczyjej prośby - jakoś mnie natchnęło po przeczytaniu.
wzięte z onetu
Szkoda człowieka, ale kurwa jak zwykłemu Nowakowi przytrafi się coś podobnego, to musi radzić sobie sam i liczyć na rodzinę, a zarabia znacznie mniej niż Sportowcy mistrzowscy.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów