- I cóż to za wódka? - spytałem.
- To nie wódka. Koniak. Piłeś kiedy?
- Nie pamiętam. Różne się pijało, to może i piłem.
- To się po troszeczku pije. Nie tak jak gorzałkę.
- To chyba nie piłem.
(...)
Trącił swoim kieliszkiem o mój. Upił trochę, to ja tyle samo, bo patrzyłem, ile on upije, żeby nie wyjść na gamonia, skoro taka to dziwna wódka, że po troszku się pije. Obrzydlistwo było, jakby bimber rozcieńczony z herbatą, a razem mydliny. Jeszcze siorbaj niczym ptaszek. Nie ma to jak czysta, przechodzi przez gardło, to jak rwący strumień. I otrząśnie człowieka, i mu twarz wykrzywi, i go gdzieś aż bodnie, że od nóg do czubka głowy czuje, że to on. I nikt inny nie ma prawa być nim. Nie tam takie szczyny.
- No, jak? - Spojrzał na mnie z wysoka.
- Niezłe - powiedziałem.
Wpis zawiera treści oznaczone jako przeznaczone dla dorosłych, kontrowersyjne lub niezweryfikowane
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis