18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (8) Soft Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:27
📌 Konflikt izrealsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 3:27

#przyszłość

Małe, samodzielne, tanie i wykorzystywane masowo, aby przytłoczyć przeciwnika niczym rój pszczół. Biuro amerykańskiej floty zajmujące się rozwojem technologii, poinformowało o udanych testach nowej broni, zaliczanej przez Pentagon do sprzętów o kluczowym znaczeniu w przyszłości. To system LOCUST, czyli „technologia tanich dronów działających w roju”.



Nad nową bronią pracuje Office of Naval Research (ONR), które prowadzi również takie programy jak budowa dział elektromagnetycznych czy laserowych. LOCUST jest systemem o zupełnie innej filozofii. Nie zakłada budowy urządzenia rodem z sci-fi, ale wykorzystanie tych już istniejących.

Jedyną rewolucją ma być skomplikowane oprogramowanie, które pozwala dronom działać samodzielnie w dużych rojach.
Testy na ziemi, kolejne na okręcie
Informacje na temat postępów programu LOCUST ujawniono we wtorek. Jak zapewniają inżynierowie US Navy, w marcu z powodzeniem przeprowadzono serię „demonstracji” w ramach których udowodniono, że wszystko działa zgodnie z założeniami. Kolejnym krokiem mają być próby w 2016 roku, które zostaną przeprowadzone już z pokładu okrętu US Navy.

Cały system LOCUST składa się z prostej wyrzutni, wystrzeliwującej w powietrze w krótkich odstępach proste drony, do 30 w jednej serii. Małe i tanie maszyny mają mieć dwa główne zadania, zwiad i przeprowadzanie ataków. Nie wybrano jednego konkretnego modelu, ale kilka. Na pewno jest to między innymi dron o nazwie Coyote, ważący sześć kilogramów i mogący utrzymać się w powietrzu godzinę.

Wyjątkowe w systemie LOCUST ma być skomplikowane oprogramowanie zaimplementowane małym dronom. Dzięki niemu mają być w stanie działać w roju, czyli komunikować się i koordynować swoje działania. Wszystko całkowicie samodzielne i jedynie pod nadzorem ludzi.
Rój ma na przykład wspólnie obserwować z różnych stron budynek i po otrzymaniu rozkazu, wysłać jednego ze swoich członków do samobójczego ataku. Mogą też wspólnie przeszukiwać jakiś obszar morza i po wykryciu celów w części przystąpić do ataków, a w części obserwować jego efekty.

LOCUST i podobne systemy są uznawane przez planistów Pentagonu jako jeden z kierunków, w którym ma się rozwijać amerykańska technologia wojskowa. Małe, tanie i samodzielne drony mają być elementem zachowania przez USA dominacji militarnej w nadchodzących dekadach.

Źródło

Zrzutka na serwery i rozwój serwisu

Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.

Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Żart Mercedesa
ASAKKU • 2015-03-28, 15:53
Oto co Mercedes-Benz ma do zaoferowania kierowcom w niedalekiej przyszłości...
Najlepszy komentarz (81 piw)
meczaxd • 2015-03-28, 16:00
na czym polega zart? nie rozumiem
Teoria Wszystkiego (?)
StereoTyp • 2015-02-25, 22:59
Nie wiem jak zacząć... Sam tytuł jest zjebany, bo nawet nie wiem jak to nazwać. Sorry za to, że nie będzie to napisane czysto i klarownie i nie przypierdalać się do stylistyki . No ale cóż, zaczynajmy...

Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, do czego dąży do wszystko? Gdzie jest ten punkt końca wszystkiego? Całego istnienia?

Otóż długo nad tym rozmyślałem, czytałem, oglądałem i urodziła mi się w dyńce taka teoria. Jest to w uj trudne to opisania, ale postaram się to opisać wszystko logicznie.
Wierzę w reinkarnację, wierzę w to, że gdy strzelę w kalendarz, to obudzę się w nowym życiu jako coś w kolejnym cyklu ewolucji . My - jako ludzie - myślimy, że jesteśmy tylko my i tyle, że jesteśmy panami wszystkiego co istnieje.
Od dzieciaka wpajano nam, że istnieje bóstwo, które patrzy z nieba i bije po łapach za przeklinanie. Skąd jednak to przekonanie? Chuj wie.
Zauważmy od czego to się zaczęło - od niczego, były dinozaury, roślinki, zwierzątka. A teraz jesteśmy my, wyhodowani przez naturę, którą teraz mamy w dupie i niszczymy ją na każdy możliwy sposób. Żyje nas już... w chuj. Zajmujemy 91% lądów naszej planety. Wszystko się zajebiście szybko rozwija, technologia idzie do przodu. Ekran jest wszechobecny, ludzi zaczynamy zastępować robotami - właśnie. Technologia niedługo zacznie żyć własnym życiem. Jesteśmy dla robotów czymś, czym jest dla nas natura. Zaczęliśmy od komputerków, teraz wchodzą jakieś androidy - chuj wie. Pchamy roboty wszędzie - bo nam ma to niby ułatwić życie. Jednak nie zauważamy, że w ten sposób dajemy maszynom zawładnąć nad sobą. To się rozwija tak szybko, że inteligencja u takiej maszyny jest na podstawą, jednak co jeśli przeholujemy? Maszyny zaczną myśleć same? Tak jak my na początku? Zechcą zawładnąć tym wszystkim i rozwinąć się tak jak my? Póki co, pomagamy im w tym. Nadejdzie jednak dzień, kiedy one zaczną robić to same. Jesteśmy teraz tak naszpikowani elektroniką, że będzie to dla nich "bułka z masłem". Możecie mnie teraz nazwać pojebem, ale na pewno wyobrażacie to sobie w tym momencie i w pewnym sensie zdajecie sobie z tego sprawę, że tak może być. Maszyny zaczną wyniszczać nas, tak jak my wyniszczamy teraz to, co wyhodowało nas.
Jest prowadzony program kolonizacji Marsa, w 2020 roku chcą wysłać tam ludzi, aby zacząć jakby od nowa. Może faktycznie, będzie to pewna deska ratunku dla nas.
Zastanawiało was może, dlaczego na przybyszów z kosmosu mówimy "Marsjanie"? Przecież na Marsie nie ma życia (oficjalnie). Były teorie, że Mars jest dla nas nieosiągalny... A teraz? Są plany założenia kolonii. Może, gdy tu na Ziemi wszystko legnie w pizdu, to zostanie tylko życie na Marsie? A może ziemia kiedyś była takim Marsem? Może życie na marsie istniało, lecz coś zaczęło się pierdolić i przeniosło się na ziemię? Może powiedzenie, że faceci są z marsa a kobiety (z kuchni) z Wenus, nie jest przypadkiem?
Możliwe, że gdy na ziemi sytuacja się spierdoli (a zapowiada się) i spierdolimy wszyscy w kosmos, to damy naszej ziemi od nas odsapnąć? Planeta Wenus jest dla nas teraz nieosiągalna - ale Mars też był . Klimat się zmienia, gdy na Marsie się zacznie pierdolić za ileś tam milionów lat, to możemy przerzucić się na Wenus, bo klimat na nim może ulec zmianie. Zaczniemy kolonizować kolejną planetę, a może i na Ziemi wszystko się unormuje w tym czasie? Może, ludzkość wpadnie na pomysł powrotu na ziemie? Wyślą grupkę osób (np.mężczyzn) z Marsa i grupkę osób (np. kobiety) z Wenus i wrócą na Ziemię i zaczną wszystko od nowa, niczym Adam i Ewa - o których uczyliśmy się na religii...

Może moje rozmyślenia nie mają sensu, możecie mnie nazwać pojebem, ale jakieś ziarno może w tym być
Pamiętajcie jednak, że nie jesteśmy jedynym cyklem ewolucji i może jest to dla was nie pojęte, bo nie dożyjemy tego... w tym życiu.

Pozdrawiam.
Hej. Macie tu kolejną część moich wymysłów. Zamieszczam ją głównie dlatego, żeby tych kilku entuzjastów odesłać na swojego bloga- www@writersnotdead@wordpress@com (jako świeżak nie mogę dodawać linków), gdzie będe regularnie publikował resztę części, a oprócz tego inne swoje wypociny (może nie tylko swoje). Pozdro

Warszawa, rok 2035, lipiec.

Cześć, jestem Gareth. Mam 18 lat i jeden cholernie wielki problem. Od kilku lat nawet na krok nie opuszcza mnie uczucie, że świat na którym żyję jest kompletnie do dupy, wszystko stoi na głowie, a sam jestem w miejscu, do którego ani trochę nie pasuję, i w którym być nie powinienem. To uczucie jest jak mój cień – ja i ono zawsze razem. Do tego, jest raczej niezwykłe, nie da się go porównać do tych, towarzyszących ludziom na co dzień, jak np. gniew, zazdrość, duma czy pycha. To co czułem było ze mną o wiele częściej niż cokolwiek innego. Fakt, miało przestoje. Momenty zawieszenia, jakby na chwilę przysypiało, wycofywało się. Robiło to jednak tylko po to, żeby za moment uderzyć ze zdwojoną siłą. Wierciło nie kończące się dziury w moim żołądku, mózgu i sercu. Było jak ludzkie wyobrażenie piekła – niekończące się cierpienie. I miało jeszcze jeden, potworny minus – było jedyną rzeczą, której nienawidziłem bardziej od mojej siostry. O tak, o niej też Wam opowiem. W zasadzie w ogóle nie zasłużyła na to, żeby mówić o niej cokolwiek, chciałbym jednak żebyście zrozumieli moją nienawiść.

Elise była typową przedstawicielką swojej klasy i płci, elementarnym przykładem córki dyrektorów i/lub współwłaścicieli jednej z korporacji najwyższego szczebla. Zawsze dumna i wyniosła, nigdy nie spuszczała wzroku, trzymała wysoko podniesioną głowę i nie patrzyła pod nogi. W stosunkach ze wszystkimi ludźmi poza ojcem nie przestawała być oziębła i oficjalna, garde trzymała wysoko. Czubek własnego nosa był jedyną rzeczą, na której skupiała uwagę, i na której jej zależało. Gardziła wszystkimi, którzy byli niżej postawieni od naszej rodziny, czyli jakimś 99,8% populacji ziemi, wszystkich równych nam traktowała jako konkurentów i wrogów, natomiast z zazdrością patrzyła na nielicznych, którzy na drabince o nazwie „bogactwo i władza” znajdowali się wyżej. Z fanatyzmem chłonęła przekazywane nam ojcowskie nauki, dotyczące kontynuowania rodowych tradycji – ambitnego, konsekwentnego i bezwzględnego dążenia do zdobycia tego, co tylko do zdobycia było. Zdeterminowana by budować rodzinną potęgę, skupiona na swoim najważniejszym celu – awansie rodu do The Greatest – grupy najbardziej wpływowych ludzi tego gównianego świata. Miała w sobie wszystko, czego nienawidziłem w ludziach, z którymi miałem do czynienia od dziecka.

Pamiętnego dnia towarzyszyłem ojcu w delegacji. Moim, postawionym przez rodziciela zadaniem było obserwowanie jego pracy z bliska, tym samym zdobywanie doświadczenia i uczenie się przyszłych obowiązków. Nie to żebym tego chciał, o nie. Po prostu nie miałem wyboru. Dzięki wczesnodziecięcym latom nieposłuszeństwa w stosunku do ojca, musiałem albo poddać się jego woli i robić co kazał, albo też stać się doskonałym aktorem. Wybrałem ,rzecz jasna, to drugie.

Ojciec prowadził zebranie dyrektorów generalnych europejskich oddziałów, będącej w jego rękach korporacji. Siedziałem w pomieszczeniu obok sali konferencyjnej, w której to wygłaszał doniosłą, pełną wielkich słów, mającą motywować i, jak dla mnie -cholernie nudną przemowę. Na 70--cio calowym telewizorze, wbudowanym w ścianę przede mną miałem oglądać i uważnie słuchać jego wypocin, które sam zwykł nazywać „świętymi”.

Był akurat w swoim ulubionym momencie, w którym to mówił o wielkości i potędze firmy zbudowanej przez jego przodków i o potrzebie stawiania firmy na pierwszym miejscu w życiu. Rzygać mi się chciało, słuchałem tego po raz nie wiem już który. Na szczęście, w pokoju „podglądaczy” byłem sam, bez większych obaw mogłem więc go olać. Wstałem i podszedłem do okna, spełniającego jednocześnie funkcję ściany. Znajdowałem się na najwyższym, 105-tym piętrze biurowca należącego do korporacji ICBC, której nienawidziłem niemal tak jak siostry, jednak widok rozpościerający się pode mną zapierał dech w piersiach. No, przynajmniej za pierwszym razem. Demony w ludzkich skórach, zajmujące pomieszczanie na tym oraz kilku niższych piętrach rozkoszowały się nim niejednokrotnie. Wyobrażałem sobie ich, stojących w miejscu, w którym stałem teraz i z dumą oraz pogardą patrzących na ludzi harujących w pocie czoła 400m poniżej, przypominających stąd stado mrówek. Wiem, że większość tych na dole marzyła o dotarciu do miejsca, w którym byłem teraz. Marzyli o bogactwie i władzy, o nieskończonej ilości zer na wirtualnych kontach i o dobrach materialnych. O podwyższeniu statusu społecznego i przedarciu się w szeregi elit. Poświęcali na to całe życie nie wiedząc, że nikt stąd, takiej szansy im nie da. Tracili swoje życie dlatego, że żmiję zza ściany tego chciały. Wyobrażałem sobie, jak niewidzialne nitki łączące ręce tych obok z mózgami tych na dole poruszają się w myśl jednostek pokroju mojego ojca. Wyobrażałem sobie i pałałem do nich szczerą nienawiścią, gardziłem nimi, a tym na dole – zwyczajnie współczułem.

W telewizorze za sobą usłyszałem słowa: „musicie zawsze pamiętać, że dobro korporacji jest najważniejsze”, które u ojca były nieodłącznym elementem zakończenia każdego „wystąpienia”. Dla mnie oznaczały czas powrotu na miejsce, gdyż za niecałe dwie minuty miał tu wparować i sprawdzić jak wiele wyniosłem z jego dekalogu. Westchnąłem, przekląłem go w myśli, obróciłem się od okna i pokornie zająłem jedyny fotel znajdujący się w pokoju.
Bez zbędnego przedłużania, zakupu dokonałem możliwie jak najszybciej, po jakiś 25 minutach byłem więc z powrotem na zewnątrz z odstającymi połami płaszcza, którego kieszenie wypychały świeżo zakupione, 4,5 procentowe, mocne piwa marki JewsBerg. Zakupy zakupami, ale właśnie uświadomiłem sobie, że będąc nieco pijanym i lekkomyślnym człowiekiem, zupełnie zapomniałem o tym, że spożywanie alkoholu poza własnym mieszkaniem lub specjalnie do tego przeznaczonym miejscem było kategorycznie zabronione. Z uwagi na fakt, że od 2 do 10 dystryktu miasto było praktycznie w 100% monitorowane, wypicie piwa i pozostanie niezauważonym równało się z cudem. Miałem dwie opcje. Po pierwsze, mogłem zaryzykować i spróbować „przemycić” mój bezcenny towar do jednego z nie monitorowanych osiedli leżących w dystrykcie 1. Noszenie nie obcisłych spodni spotykało się jednak z bezwzględną krytyką, szczególnie w przypadku nocnych, sobotnich wyjść, ubrany byłem więc w jedyną obcisłą parę jaką posiadałem. Włożenie w nią dwóch puszek piwa i pozostanie niezauważonym nie wchodziło w grę. Resztę życia spędziłbym zapewne w więzieniu, a w takim wypadku wolałbym wypić piwa duszkiem i rzucić się pod Lezdolino. Drugą opcją było przedostanie się do dystryktu 11, w którym procent monitorowanych obszarów ze 100 spadał do około 20, i w którym, przynajmniej w opowieściach, spożycie alkoholu poza domem było dziecinnie łatwe. Mogłem niestety tylko w teorii, gdyż od „jedenastki” dzieliło mnie ponad 20km, z równym powodzeniem mógłbym więc wbijać rozum do głowy feministkom. Okazuje się, że świat w którym żyli ojcowie mojego pokolenia miał też swoje plusy. Pamiętam jak Tato z rozmarzeniem opowiadał o czasach kiedy, jak zwykł mawiać: „W czasach, kiedy dzisiaj Zjednoczona Europa, podzielona była na mniejsze państwa. Czasach kiedy istniały „torrenty”, wolność orientacji seksualnej, a uczestnictwo w świętach państwowych i posiadanie konta na Goy’sList eu było kwestią wyboru, zaś niedzielę traktowana jako dzień wolny od pracy”. Większość z jego opowieści wydawała mi się nieprawdopodobna. Taki brak państwowej kontroli i samowolka obywateli musiała się skończyć tym, co nastąpiło w 2025 roku, pomyślałem.

Czas jednak uciekał, a ja czułem, że fantastyczny nastrój, w jaki wprawiło mnie wypicie dwóch pierwszych browarów (tak o piwach mawiał mój dziadek) powoli lecz nieubłaganie mijał. Musiałem coś wymyślić, zbliżałem się bowiem do granicy dystryktów 1 i 2. Zegarek wskazywał 23:10- w dystryktach od 2 do 10 o godzinie 23:30 rozpoczynała się godzina policyjna. Do przebywania po 23:30 na zewnątrz potrzebne było specjalne zezwolenie, którego jak się pewnie domyślacie, nie miałem.

Musiałem coś wymyślić i musiałem zrobić to bardzo szybko. Po raz pierwszy odkąd żyję, dostrzegłem mankamenty działającego w niemal całej Europie monitoringu, który mówiąc ogólnie, widział wszystko i wszędzie. W normalnych okolicznościach był on przecież gwarancją ciągłego bezpieczeństwa obywateli. Dzisiaj wpędzał mnie jednak w dość beznadziejną sytuację, która pozostałaby równie beznadziejna, gdyby nie fakt, że w kilka chwil zmieniła się w o niebo bardziej beznadziejną. Nagle, zza zakrętu jakieś 150 metrów przede mną, z piskiem opon wyjechał czarny samochód. Zbliżał się w moją stronę z dużą prędkością i pewnie rozjechałby mnie, gdyby ulica nie wybuchła kilka metrów przed nim. Eksplozja uniosła prawe koło samochodu w górę, a całą maszyną gwałtownie szarpnęła w lewo. Nieszczęśnika najpierw rzuciło na chodnik, a po przejechaniu kilku kolejnych metrów, z impetem rzuciło w ceglaną ścianę budynku z dobrze widocznym, kolorowym szyldem przedstawiającym białe, nadgryzione jabłko. Ułamek sekundy później, z budynku po drugiej stronie ulicy wybiegło 6, może 7 zamaskowanych postaci ubranych w biało-czerwone barwy. Podbiegli do auta, i w pośpiechu zaczęli wyciągać trójkę, na oko nieprzytomnych lub martwych pasażerów. Może gdyby strach nie sparaliżował mi w tamtym momencie ruchów i myśli, w pasażerach rozpoznałbym trójkę sprzed sklepu. Może również zwróciłbym uwagę na ostatniego z „biało-czerwonych”, który zaszedł mnie z tyłu. Może nawet z całego zajścia zapamiętałbym nieco więcej. Wierzcie mi jednak na słowo, że mocne uderzenie metalową pałką w tył głowy niezwykle skutecznie odbiera przytomność i pamięć.
Dystrykt 1, w którym czekało na mnie El Dorado lekkoduchów i żądnych nocnych wrażeń imprezowiczów, był oddalony od mojego mieszkania o jakąś godzinę piechotą, czekał mnie więc nie lada spacer. Dystrykty od 2 w górę miały kształt pierścieni, jeden za drugim kolejno okalających „jedynkę”. W tym, w którym mieszkałem tj. dystrykcie trzecim, nie było w zasadzie niczego poza niekończącymi się połaciami blokowisk, podzielonych na osiedla numerowane od 1 do Bógwieilu. Osiedla te nie różniły się… zresztą kogo to obchodzi.

„Stan upojenia alkoholowego” dotychczas znałem tylko z opowiadań. Najpierw z opowiadań świętej pamięci dziadka, później z opowiadań ojca. Ten pierwszy zmarł, gdy byłem nastolatkiem. Drugi natomiast, odsiadywał wyrok dożywotniego więzienia w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze, za głoszenie poglądów antyeuropejskich oraz propagowanie i popieranie wielodzietnych małżeństw heteroseksualnych. Pomimo przedstawicieli rządu, którzy niejednokrotnie przekonywali mnie o zdradzie mojego ojca, sam osobiście nigdy nie uważałem go za, jak zwykli mówić o ludziach jego pokroju- „zatruwającego społeczeństwo wykolejeńca”. Z powodu nieuchronnych prześladowań zmuszony byłem porzucić nazwisko oraz ukrywać swoją przeszłość do końca życia. Głupio się przyznać, ale i mi dziewczyny wydawały się znacznie bardziej pociągające aniżeli faceci. I nie chodzi o te, z którymi do czynienia miałem na co dzień ; mnie podobały się te z długimi włosami, uwydatniającymi się piersiami oraz delikatnymi, zazwyczaj nieco wyższymi od męskich głosami. Niestety wspomniane przeze mnie „okazy” można było spotkać tylko i wyłącznie na terenie dystryktu 11, potocznie zwanego „slumsami”. Oznaczało to mniej więcej tyle, że jakikolwiek kontakt z nimi był zakazany pod groźbą kary śmierci. W normalnych okolicznościach bałbym się nawet o tym myśleć, alkohol jednak w jakiś magiczny sposób dodawał mi odwagi. Oprócz tego czułem się żywszy niż zawsze. No i ten trudny do opisania, lekki szum w głowie, o dziwo całkiem przyjemny. Nie owijając- czułem się świetnie. Już wtedy wiedziałem, że mój dziewiczy rejs po alkoholowym oceanie nie zakończy się na dwóch piwach.

Byłem kilka kroków od sklepu z alkoholami, z którego usług korzystałem wcześniej. Billboard po drugiej stronie skrzyżowania reklamował nowo otwartą klinikę eutanazyjną. Pełno się ich ostatnio porobiło i każda oferowała w zasadzie to samo- eutanazję w zamian za dobrowolne zrzeczenie się swojej dożywotniej emerytury. Zabieg wykonywali oczywiście po osiągnięciu wieku emerytalnego 80 lat. Do własnej emerytury miałem nieco ponad 50 lat, nie wspominając o 20 letnim kontrakcie, który w zamian za finansowanie studiów podpisałem z jedną z kilku wiodących korporacji, korporacją Gaystle. Z zadumy nad moim pożałowania godnym losem wyrwał mnie ruch przed sklepem. Ze środka wyszła trójka głośno śmiejących się ludzi, na oko w moim wieku. Dwóch chłopaków i dziewczyna, o dziwo z długimi, ciemnymi włosami. Jeden z nich, ten, który wychodził jako ostatni popatrzył w moją stronę. W jego oczach widziałem pewność siebie, pogardę i nienaturalnie rozszerzone źrenice. Pewność siebie- coś, czego tak bardzo mi brakowało, pomyślałem. Ich ekstrawagancki ubiór świadczył o bogatym i sytuowanym pochodzeniu, nie mówiąc o samochodzie, do którego wsiadali. Na oko był warty tyle, ile będę w stanie zarobić w ciągu czterech, może trzech żyć. Marki nie znałem, dałbym jednak głowę, że logo przypominało śmigło na biało-niebieskim tle, natomiast nazwa składała się z maksymalnie trzech liter. Szanse na to, że jeszcze kiedyś ich spotkam były bliskie zeru, coś jednak mówiło mi , że tego z wyższością patrzącego na mnie typa nie widziałem po raz ostatni. Westchnąłem, obróciłem się w stronę wejścia do sklepu i poddałem się kontroli. Jedyne o czym wtedy myślałem, to wypicie kolejnego piwa. Postanowiłem pójść na całość i skorzystać ze sklepowej półki „piwa mocne” tj. te, które miały od 3%-5%. Niech się dzieje co chce…
Najlepszy komentarz (43 piw)
WritersNotDead • 2015-01-20, 6:49
discostillsucks napisał/a:

typowy syndrom nie zaradnego polaczka, obawiającego się o przyszłość hipoteki, kariery i wpierdol za rurki. manifestacje zwykłego zidiocenia.



Rozumiem, że podsumowałeś wszystkie swoje komentarze. Zrobiłeś to bardzo trafnie, gratuluje samokrytyki.
Był piątek, jakoś środek lipca 2035 roku. Miałem 24 lata i jako świeżo upieczony magister seksuologii miałem za sobą pół roku pracy w zawodzie. Tej pamiętnej soboty postanowiłem, że czekający mnie wieczór spędzę tak, jak nigdy wcześniej- pójdę na imprezę. Stać mnie. Nie po to od początku etatu oszczędzam, żeby teraz nie pozwolić sobie na taką ekstrawagancję, myślałem sobie. W normalnych okolicznościach, na drugi dzień oczywiście szedłbym do pracy jednak na jutro przypadał najważniejszy i jednocześnie jedyny wolny od pracy w ciągu roku dzień- Dzień Niepodległości UE. Jako uprzywilejowany człowiek z wyższym wykształceniem kończyłem pracę godzinę wcześniej niż reszta niewyedukowanej gawiedzi, dlatego punkt 20 opuszczałem już biuro. Mijając bufet pracowniczy zaburczało mi w brzuchu. Przez ostatni miesiąc tryb hiperoszczędzania wiałem ustawione na „ON” dlatego zamiast jeść co drugi dzień tak, jak robili to wszyscy, posiłek spożywałem co dzień trzeci. Dzięki korporacyjnym zarobkom i tak mogłem robić to częściej niż raz na tydzień.

O pozwolenie na jednorazowy zakup alkoholu zatroszczyłem się już wcześniej. Zamiast kupować nielegalne, przemycane ze wschodu piwo i ryzykować wieloletnim więzieniem, po krótkiej bo 30 minutowej kontroli dokumentów i rewizji w pełni legalnie wkroczyłem do sklepu monopolowego i za równowartość miesięcznych zarobków stałem się przeszczęśliwym posiadaczem dwóch owocowych piw o mocy 2,5%, za które zapłaciłem oczywiście dowodem osobistym wydanym przez Centralny Bank UE (nie chciałbym mieć problemów). Byłem tak szczęśliwy, że trasę do mieszkania pokonałem biegiem. Mieszkałem wtedy w dystrykcie 3, w całości przeznaczonym dla pracowników korporacji. Na swoje osiedle o oryginalnej nazwie Gehause 7 wkraczałem w akompaniamencie zachodu słońca. Pamiętam ten szczegół, dlatego że słońce zachodziło dokładnie nad blokiem, w którym mieszkałem, a różowa poświata jaką rzucało doskonale komponowała się z fasadą bloku, pomalowanego w kolory tęczy. Wiatru nie było wcale, dlatego flagi wiszące na masztach, przedstawiające 40 gwiazdek na ciemnoniebieskim tle leniwie zwisały ze swoich masztów. Piękny widok.

Bałem się stanu, w jakim będę po piwach, jednak na przekór całemu światu poradziłem sobie z nimi bardzo szybko bo w niecałe 2 godziny. Wbrew wszelkim mitom smakowały całkiem dobrze i umiliły mi oglądanie nowego, pokrzepiającego programu w Telewizji Europa pt. Wszyscy jesteśmy przeciętniakami . Byłem zwarty i gotowy, by wyruszyć na przygodę swojego życia. Każdy obywatel landu Polska pracujący w korporacji , miał prawo do jednej wizyty w dystrykcie nr 1 rocznie. Większość wykorzystywała go do tego, by na własne oczy podziwiać styl życia Panów firm, w których pracowali, ze mnie jednak przebiegła bestia- wykorzystam go do wyjścia na imprezę, myślałem sobie. Szaleństwo do późna wiązało się oczywiście z porannym odczuwaniem braku snu, czego nie robi się jednak dla takich wrażeń! W razie czego mam zapas nowego europejskiego hitu- bez kofeinowej kawy, nie powinienem mieć więc problemu w jutrzejszym, obowiązkowym udziale w całodziennej paradzie równości i homoseksualności na ul. Aleje Europejskie. Kocham życie w nowoczesnej Europie!
Najlepszy komentarz (34 piw)
~Beny • 2015-01-16, 18:28
Yyy, wiecej?
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem