18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (4) Soft (3) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Szukaj Forum Odznaki Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie (tylko materiały z opisem) - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 14:41
📌 Konflikt izrealsko-arabski (tylko materiały z opisem) - ostatnia aktualizacja: 2024-07-04, 11:38

#płatność

To nie fotomontaż...
Halman • 2020-03-07, 9:01

Płacisz tylko kartą? nie ma juz wymówki:
Cytat:

To pierwszy kościół w Łodzi, który zdecydował się na takie rozwiązanie. Jak mówi Nadia Zawi z parafii oo. Jezuitów - to odpowiedź na potrzeby współczesnych wiernych. - Ludzie coraz częściej korzystają tylko z transakcji bezgotówkowych. W taki nowoczesny sposób operują pieniędzmi, a Kościół ma być powszechny, w związku z czym ,nasz kościół wyszedł w ten sposób naprzeciw współczesnemu człowiekowi, który posługuje się kartą i właśnie w ten sposób może złożyć ofiarę - mówi Nadia Zawi.

A sami wierni choć nieco zaskoczeni, pomysł oceniają bardzo pozytywnie. - Wszędzie się kartą płaci, to dlaczego nie w kościele. - Jeżeli księdzu to nie przeszkadza i wiernym, to mnie tym bardziej. - Nowoczesność jest wszędzie i nawet w kościele - mówią wierni.

Niewykluczone też, że niebawem w parafii oo. Jezuitów w Łodzi - kartą zapłacimy w kancelarii, zamawiając na przykład mszę w określonej intencji.



Nowoczesność w świątyni - niechybny znak od Boga ...
Najlepszy komentarz (48 piw)
pazuzu • 2020-03-07, 9:05
Zrobił bym jeszcze kasę fiskalna żeby podatek spływał do budżetu
Problem z kartą
~Angel • 2019-07-10, 11:50


W portfelu pewnie ma pieniądze z monopoly
Najlepszy komentarz (55 piw)
black_fucker • 2019-07-10, 13:06
Ja pierdole.............

Podpierzyc karte ze sklepu z zabawkami, probowac wmowic sprzedawcy ze to karta debetowa i jeszcze kurwa w momencie kiedy nie dziala probowac dzwonic z zabawkowego telefonu........

Takie rzeczy tylko u hamburgerow
Płatności zbliżeniowe
~Sunday • 2018-08-28, 21:56


Po minie widać, że babka dawno czegoś takiego nie widziała
Najlepszy komentarz (64 piw)
mygyry • 2018-08-28, 22:46
I to jest postęp po tysiącach lat płacenia dupą nareszcie można fiutem coś zapłacić


Rząd Tuska przechwala się, że Polska w latach 2014-2020 otrzyma z unijnego budżetu 106 mld euro. Problem w tym, że aby było to możliwe najpierw trzeba wyłożyć z własnej kieszeni odpowiednio wysokie środki, a z tym - zadłużone po uszy samorządy i borykający się z wielkim deficytem rząd - mogą mieć poważne kłopoty.

Wiele wskazuje na to, że unijne dotacje zaplanowane na lata 2014-2020, zamiast być szansą na rozwój, staną się dla Polski prawdziwą kulą u nogi. Polska w latach 2014-2020 ma otrzymać z unijnego budżetu około 106 mld euro (ok. 440 mld zł) dotacji na modernizację, rozwój i nowe inwestycje. Tak się stanie jeśli znajdziemy środki na tzw. wkład własny, bez którego przyznanie unijnych dotacji jest niemożliwe. Aby móc uzyskać z UE pełną kwotę planowanych na najbliższe 7 lat dotacji, nasz kraj będzie musiał wyłożyć z własnej kieszeni około 38 mld euro (czyli ok. 160 mld zł). A z tym może być już wielki problem.

Źródło - ciag dalszy


Od 2007 roku rachunki za prąd w Polsce podrożały blisko dwukrotnie. Uwzględniając siłę nabywczą polskiej waluty, energia elektryczna w naszym kraju jest niemal najdroższa w całej Unii Europejskiej! To jednak nie koniec złych wiadomości - eksperci szacują, że w ciągu najbliższych kilku lat prąd w Polsce zdrożeje o kolejne 20-50 proc.

Jeszcze w 2007 roku przeciętne polskie gospodarstwo domowe płaciło za energię około 700 zł rocznie (przy założeniu zużycia 2 MWh na rok). Obecnie rachunek za zużycie takiej samej ilości prądu wynosi około 1350 zł. Najgorsze jest jednak to, że przy uwzględnieniu siły nabywczej naszych zarobków, za prąd płacimy niemal najwięcej w całej Unii Europejskiej! Eurostat porównał ceny prądu sprzedawanego w Europie odbiorcom prywatnym przy użyciu tzw. PPS, czyli: Purchasing Power Standard - sztucznego przelicznika uwzględniającego parytet siły nabywczej waluty danego państwa. PPS pozwala na realne porównanie cen danego produktu (w tym przypadku prądu) jakie funkcjonują w poszczególnych krajach Unii Europejskiej. Okazało się, że w 2012 roku najdrożej za prąd w całej UE musieli płacić Cypryjczycy - 32,9 PPS. Należy jednak pamiętać, że w 2011 roku potężnych wybuch składu amunicji przewożonej na rosyjskim statku zrównał z ziemią największą elektrownie jaka funkcjonowała na wyspie (dostarczała 60% energii potrzebnej Cyprowi). Drugie miejsce w tej kategorii zajęła... Polska, ze wskaźnikiem 25,9 PPS. Przeciętna dla całej UE kształtowała się na poziomie około 20,0 PPS. Były jednak i takie państwa, gdzie cena prądu liczona z uwzględnieniem siły nabywczej była niższa niż 15,0 PPS (Finlandia, Francja i Luksemburg).

Należy zauważyć, że w najbliższych latach za prąd będziemy musieli płacić prawdopodobnie jeszcze więcej. W dużej mierze wynika to z uprawianej przez obecny rząd Donalda Tuska nieudolnej polityki dotyczącej bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju. Polska, z uwagi na przymus wyłączania starych bloków w elektrowniach węglowych, na gwałt potrzebuje elektrowni nowych, przy których budowie zastosowano najnowocześniejsze technologie. Te jednak z jakiegoś powodu nie powstają. Warto zauważyć, że państwo polskie pod rządami Donalda Tuska nie może sobie poradzić z ekologami, którzy co chwila blokują nowe projekty energetyczne (elektrownie w Kozienicach, Opolu i Pelplinie), budowa elektrowni w Ostrołęce została przez Energę wstrzymana z niewiadomych przyczyn (byłaby to najdalej wysunięta na północny-wschód duża elektrownia w Polsce; eksperci twierdzą, że gdyby powstała, to budowana przez Rosjan elektrownia atomowa w Kaliningradzie mogłaby być nierentowna), zaś termin oddania do użytku jedynej polskiej elektrowni atomowej przesunięto z odległego 2020 roku, na jeszcze bardziej odległy rok 2025 (który także wydaje się być zupełnie nierealny). Obrazu rozpaczy dopełnia bardzo niekorzystny dla Polski tzw. Pakiet klimatyczny (na który Tusk wyraził zgodę), blokada gazoportu w Świnoujściu przez niemiecko-rosyjski Gazociąg Północny oraz paraliż legislacyjny w sprawie wydobycia gazu łupkowego.

Powstaje pytanie: czy uprawiana przez obecny rząd polityka dotycząca bezpieczeństwa energetycznego, nie jest ukierunkowana właśnie na to, aby wspierać - kosztem polskich obywateli - zagraniczny przemysł energetyczny? Wszak, gdy stare elektrownie w naszym kraju trzeba będzie ostatecznie zamknąć, a nowe w ogóle nie powstaną, to zapotrzebowanie na prąd w naszym kraju wcale się nie zmniejszy. W takim przypadku trzeba będzie go od kogoś najzwyczajniej w świecie kupować (no chyba, że chcemy mieć codzienne, kilkugodzinne przerwy w dostawie). W grę wchodzi import energii z zagranicy (wspomniany Kaliningrad lub Niemcy), a wówczas jej cena osiągnie znacznie wyższe poziomy niż dziś... Czy tak właśnie powinna wyglądać polityka dotycząca bezpieczeństwa energetycznego Polski?

Źródło:


Wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy do 12 miesięcy, zmiana definicji doby pracowniczej, obniżenie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych - to tylko niektóre z proponowanych przez rząd zmian w kodeksie pracy. - Będziemy pracować przez 26 tygodni z rzędu, po 12 godzin na dobę! - straszą związkowcy. Tymczasem resort Władysława Kosiniaka-Kamysza ma jeszcze kilka innych pomysłów na ułatwienie życia dotkniętym kryzysem przedsiębiorcom.

Zmiany w kodeksie pracy w najbliższych dniach trafią na Sejm. Wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy do 12 miesięcy oznacza, że przedsiębiorcy będą mogli dużo później niż dotychczas oddać pracownikom dni wolne w zamian za przepracowane nadgodziny, albo pracę w weekendy i święta. Dzięki takiemu rozwiązaniu spadną koszta prowadzenia na przykład biznesów sezonowych.

Ustawa przewiduje też zmianę definicji doby pracowniczej, ułatwienie wprowadzenia przerywanego czasu pracy, wydłużenie niepłatnej przerwy w pracy oraz obniżenie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych które - jak twierdzą autorzy ustawy - nie przystają do europejskich realiów. Elastyczne formy zatrudnienia mają być alternatywą dla zwolnień grożących pracownikom w okresie spowolnienia gospodarczego. Zdaniem autorów projektu ustawy, zmiany te spowodują zwiększenie stabilności zatrudnienia w firmach, a z czasem przyczynią się nawet do powstawania nowych miejsc pracy. Przedsiębiorcy chwalą te rozwiązania.

Dzięki proponowanemu w projekcie swobodniejszemu organizowaniu czasu pracy, możliwe stanie się elastyczniejsze prowadzenie działalności i efektywniejsze zarządzanie personelem w warunkach zmieniającego się popytu. W konsekwencji może to ograniczyć skalę masowych zwolnień pracowników i pozwoli utrzymać konkurencyjność przedsiębiorstw
- brzmi opinia Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan dołączona do projektu ustawy.

Pracodawcy proponują nawet pójście o krok dalej i sugerują wprowadzenie kolejnych, korzystnych z punktu widzenia przedsiębiorców rozwiązań. Miałoby to być między innymi umożliwienie zmniejszenia pracownikowi wymiaru etatu bez konieczności wypowiadania warunków pracy i płacy, poszerzenie katalogu prac dopuszczonych w niedziele i święta, czy ustalenie oddawania czasu wolnego za pracę w godzinach nadliczbowych w stosunku 1:1.

Inne zdanie na temat nowelizacji prawa pracy mają przedstawiciele związków zawodowych. - Ten projekt jest skandaliczny i całkowicie nie do przyjęcia - ocenia Piotr Duda, przewodniczący NSZZ Solidarność. - Nie doszliśmy do porozumienia na Komisji Trójstronnej i będziemy w tej sprawie nadal protestować. Duda przekonuje, że proponowane przez rząd zmiany w prawie łamią unijną dyrektywę dotyczącą czasu pracy. Podkreśla, że już w czteromiesięcznym okresie rozliczeniowym czasu pracy dochodzi do licznych nadużyć i patologii. - Jeżeli te zmiany wejdą w życie, staniemy się pracownikami na żądanie - oburza się Duda. - Obliczyliśmy, że w skrajnych przypadkach zgodna z prawem będzie praca 26 tygodni dzień w dzień, po 12 godzin na dobę.

- Ekonomiści od lat zabiegają o zwiększenie elastyczności rynku pracy - mówi profesor Stanisław Gomułka. - Rząd mówi o tym w kontekście kryzysu i rosnącej stopy bezrobocia, tymczasem to powinny być permanentne rozwiązania - ocenia ekonomista. Zdaniem profesora Gomułki polscy przedsiębiorcy ciągle boją się zatrudniać pracowników, bo zbyt trudno ich zwolnić. - Uelastycznienie rynku zatrudnienia to jeden z warunków naszego wejścia do strefy euro - przypomina.

Jest kij, będzie i marchewka

Nie wszystkie planowane przez resort pracy zmiany muszą budzić sprzeciw pracowników. Najnowszy pomysł Platformy to dofinansowania z budżetu państwa do firmowego funduszu płac. W myśl projektu, nazwanego roboczo Ustawą o wspieraniu miejsc pracy w przedsiębiorstwach, o dopłaty będą mogły się ubiegać firmy, które udokumentują swoją trudną sytuację finansową i konieczność zwolnienia pracowników. Państwowe pieniądze miałby pomóc w utrzymaniu miejsc pracy, pod warunkiem ich późniejszego zachowania.

Takie rozwiązanie będzie korzystne zarówno dla przedsiębiorców, jak i budżetu państwa – przekonuje poseł PO Adam Szejnfeld, który kieruje sejmową komisją nadzwyczajną, rozpatrującą projekty ustaw deregulacyjnych. O konkretach nie chce jednak jeszcze rozmawiać. - Trwają dyskusje nad wysokością dopłat, ale nie mogę jeszcze podać żadnych kwot - mówi w rozmowie z Money.pl. - Dotacje byłyby przeliczane na jednego pracownika i zależne od okresu utrzymania miejsc pracy przez pracodawcę - precyzuje poseł Platformy.

Minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz wspominał w mediach o kwocie 400 mln zł. Przeznaczenie tych środków na utrzymanie miejsc pracy ma być dla państwa bardziej korzystne, niż finansowanie zasiłków dla rosnącej rzeszy bezrobotnych. W tej chwili bez pracy jest już ponad 14 procent Polaków, czyli aż 2 mln 295,7



Z proponowanych przez rząd rozwiązań już teraz mogłoby skorzystać nawet 15 procent działających w Polsce przedsiębiorstw. Jak wynika z danych firmy Manpower, która regularnie bada perspektywy zatrudnienia w kraju, właśnie taki odsetek pracodawców planuje zwolnienia w I kwartale 2013 roku. O swoje miejsca pracy powinny się niepokoić osoby zatrudnione w przemyśle wydobywczym i przetwórczym, rolnictwie, budownictwie i energetyce. Spać spokojnie mogą specjaliści ds. handlu, transportu i logistyki. Łącznie, według wyliczeń Money.pl, pracę stracić może nawet 300 tysięcy osób.



Z kolei spółka KUKE szacuje, że w tym roku upadnie 1313 przedsiębiorstw działających na polskim rynku. To aż o 49,7 procent więcej, niż w 2012 roku! Przyczynią się do tego słabnący popyt wewnętrzny oraz problemy gospodarcze całej strefy euro, w tym naszego głównego partnera handlowego - Niemiec.



Czy pomysł posłów Platformy zapobiegnie realizacji tych prognoz? Jeśli kwota 400 mln zł okaże się ostateczną sumą, najpewniej będzie to za mało, by zmienić sytuację na rynku pracy. - Przedsiębiorcy chętnie przyjmą ofertę pomocy, ale czy budżet na to stać? - pyta ekonomista Stanisław Gomułka. - Podejrzewam, że dofinansowanie będzie niewielkie i będzie miało raczej charakter politycznego gestu - ocenia profesor. - Nie przywiązywałbym do tego projektu dużej wagi.

Poręczenie kredytu dla firm bez prowizji

Cały proces legislacyjny przeszły już zmiany do kolejnej ustawy - o poręczeniach i gwarancjach udzielanych przez Skarb Państwa, która weszła w życie. Nowe przepisy mają pomóc przedsiębiorstwom w uzyskaniu finansowania. Ponieważ banki zaostrzyły kryteria udzielania kredytów, wiele małych i średnich firm ma kłopoty z finansowaniem bieżącej działalności. Bank Gospodarstwa Krajowego ma im udzielać gwarancji – do 3,5 mln zł, na okres 27 miesięcy. Te udzielone w 2013 roku przez 12 miesięcy mają być bezpłatne. Prowizja za kolejny rok wyniesie jedynie 0,5 procent.

Rządowi eksperci szacują, że tylko w pierwszym roku obowiązywania nowej ustawy banki udzielą dodatkowo kredytów nawet na kwotę około 8 333 mln zł. Zmiany te będą kosztowały budżet państwa 156 mln zł w pierwszym roku obowiązywania ustawy, a w kolejnych dwóch latach odpowiednio 165 i 77 mln zł.



- To zmiany zapowiadane jeszcze w drugim expose premiera - zauważa profesor Gomułka. - Problemem jest maksymalny poziom zatrudnienia w firmach uprawnionych do skorzystania z poręczeń, ustalony na poziomie 250 osób, także dla grup kapitałowych. Należałoby podnieść ten pułap - sugeruje ekonomista.

Źródło: KLIKNIJ TUTAJ
Najlepszy komentarz (54 piw)
wiesiors4 • 2013-03-08, 16:09
albineek napisał/a:

jak to przejdzie to nie ma huja..ludzie wyjda na ulice


Kurwa, to się nie stanie! Podniesienie wieku emerytalnego, upadły ZUS, drogie paliwo (przez które wszystkie artykuły są drogie), drogi w stanie tragicznym, fotoradary co kilka km, ITD legalna banda ściągająca kasę z kierowców, wysokie (jak na nasze BEZNADZIEJNE zarobki) podatki, upadający polski przemysł i budowlanka, stadiony przynoszące straty, niekompetentni na stanowiskach, wojsko w stanie opłakanym, służba zdrowia to kpina, niewyjaśnione śmierci ponad setki osób, nieudolne rozmowy z ruskimi co do wraku, kolej strajkuje, LOT leci w dół i co? I nikt nie protestuje. Władza wyszkoliła sobie posłusznych ludzi, tutaj w Polsce. Jeśli ktoś się sprzeciwia od razu jest szufladkowany jako kato-faszysta z bandy macierewicza. Nie bójmy się sprzeciwiać rządowi! Pierwsza okazja będzie 20 marca (w WWie 23)