Będąc dziś w pracy przypomniało mi się moje dzieciństwo, a zwłaszcza dwóch małych zrytych kuzynów, którzy przyjeżdżali do mnie na wakacje w odwiedziny. Ja miałem wtedy około 12 lat, oni 7 i 8.
Pamiętam dostali kiedyś parę ziarenek marchwi, pietruszki, czy czegoś tam jeszcze, gdyż napatrzyli się na dziadka, co całe dnie spędzał na roli, więc postanowili sami zrobić swoje ogródki.
Rozgrzebali trochę ziemi i powsadzali owe ziarna, ale jak to dzieci, zaczęli się kłócić, a, że Ty masz więcej ziarenek, a ja mam ładniejszą ziemię.
Na złość zaczęli sobie skakać, rozgrzebywać i niszczyć swoje owoce pracy, lecz ten starszy wpadł na piekielny pomysł. Po prostu wyjął fiuta i wylał się tamtemu na jego ogródek, śmiejąc się przy tym niesamowicie. Młodszy poleciał z płaczem na skargę.
Innym razem dziadek wypalał zebrane z pola badyle po ziemniakach. Młodszy podbiegł do mnie, pokazał dłonie i zapytał:
-Będzie się to palić???
Tak, w dłoniach miał wielką hałdę psich gówien, które z błyskiem w oczach ładował do paleniska. Pół wieczoru latał naokoło domu szukając psich odchodów i bez skrępowania brał je w dłonie.
Kiedyś zawołali mnie do stajni, wrzeszcząc:
-Choć, coś zobaczysz!
Po wejściu ujrzałem jak leją świniakom na ryje, a świnia chłepce to ze smakiem jak pies wodę. Cieszyli się z tego, jakby dostali PlayStation 1.
Ach,dzieciństwo...
Nie było, bo własne