Tekst stary jak Internet ale może ktoś nie miał styczności. Czyta się przyjemnie:
PAMIĘTNIK MAULA
- Środa -
Dziś Sidi powiedział mi, że możemy się zemścić na Jedi. Bardzo się ucieszyłem. Gdyby nie to, że służę Ciemnej Stronie, świat by dla mnie pojaśniał. A tak, to pociemniał. Ciekawe, na kim będziemy się mścić, jak już zemścimy się na Jedi?
- Czwartek -
Kupiłem sobie nowe czarne wdzianko. Lecę na pustynię, więc musiało być przewiewne. Krawiec marudził coś a'propos ceny, niestety po ujrzeniu przed oczami mego miecza spuścił z tonu. I z ceny. Kupiłem też fajowskie kwadratowe buty. Niestety policja odholowała mój Sith-mobil, bo źle zaparkowałem. Sidious jednak powiedział, że od jutra "He'll make that legal".
- Piątek -
Mam znaleźć na pustyni jakąś Amidalę. Wściekli się wszyscy czy jak? W dodatku przyszedł mandat za parkowanie: 200 dattarii i 5 punktów karnych. A mam już uzbieranych 17. Zaraz zabiorą mi prawo jazdy na hiperprzestrzeń. Pytam się, jak mam być Sithem bez Sith Infiltratora?
Z mieczem problem. Dorobiłem drugie ostrze ale nie działa... Chyba bateria. Trudno, będę walczył jednym...
- Sobota -
Poszedłem do urzędu komunikacyjnego. Po krótkiej dyskusji z droidem zakończonej jego spotkaniem ze ścianą w budynku naprzeciwko udało mi się wyczyścić konto sobie, Masterowi i paru kumplom. Za to naśmieciłem w danych Jedi. Heheh, jutro ten stary pokręcony kurdupel Yodyna będzie zapierdzielał na piechotę.... I dobrze tak karaczanowi.
Poszedłem na lotnisko. Zapakowałem do Infiltratora menażkę, smalec, parę piwek, kiełbaski i lecę na tą Tatooine. Według mapy zabierze mi to ze dwa - trzy dni. Sidious nie wie, ale zwędziłem mu parę flaszek. Może bym wziął jakieś panienki... hmmm. Idę spać. Jutro długi lot przede mną.
Ps. Zamówiłem baterie do miecza, będą za tydzień. Cholerny intershop...
- Poniedziałek -
Wczoraj nic nie napisałem, bo byłem zajęty. Dość, ze piwa i flaszek od Sidiousa już nie mam. Co prawda chciałem sobie zrobić grilla na Tatooine, ale co tam. Wiem, czego zapomniałem - aspiryny. Ale poradziłem sobie, w lodówce była woda z kiszonych ogórków. Ufff...
W sumie lecę dalej. Daleko na tą Tatooine... O! Właśnie minąłem jakichś łosi w YT-1300! Jak dałem po klaksonie to wypadli z hiperprzestrzeni! Są chwile, kiedy bosko jest być Sithem...
Opracowuje plan działania. Trochę przeszkadza mi to dziwne pulsowanie w głowie, ale wiem jak zacząć. Najpierw załatwię Jedi. To nie powinno być trudne..
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Sidious zapomniał powiedzieć mi, co mam zrobić z tą Amidalą, jak ja znajdę. Zabrać na Coruscant? Zdaje się, że ona tam leci. To po co ja lecę tam, skąd ona odlatuje, skoro ona leci tam, skąd ja odleciałem?
- Wtorek -
Przyleciałem na Tatooine. Chciałem się popisać przed miejscowymi moim skuterem i skoczyłem z klifu. Repulsor nie zadziałał, niech szlag trafi Murphy'ego. Przydałaby się ta aspiryna. Chciałem wbić klina, więc wybrałem się do knajpy. Na początku było nieźle, ale później jakaś banda robotów zaczęła nieziemsko hałasować. Już chciałem je rozwalić, ale przypomniałem sobie, że Sidious kazał załatwiać sprawę po cichu. Wziąłem więc właściciela na bok i powiedziałem, że jak jeszcze raz wpuści tu roboty to własnoręcznie ukształtuję mu nowa osobowość. Poskutkowało...
Noc w plecy. Zwiadowcy, których wysłałem, to kupa szmelcu - raportowały jakąś Amidalę, co 15 minut... popularne imię czy co? Nad ranem miałem dość. Poszedłem sam szukać. To był błąd. Nie wziąłem dezodorantu, a w czarnym na pustyni człowiek się szybko poci. W końcu któryś z tych debilnych zwiadowców się na coś przydał. Namierzył tego wysokiego Jedi, Kwak-Gonk Dzinksa, czy jak mu tam dali... ale przynajmniej oni mieli lekkie ubrania. Czasem mam wrażenie, ze Sidiousa bawi niemówienie mi takich rzeczy, jak ta o pogodzie....
Namierzyłem tego Kwaka i poleciałem za nim. Co prawda on jechał na jakimś zwierzaku, a ja na skuterze, ale ukrywałem się w dość sporej odległości. Sidious zawsze mówił, że dramatyczne wejścia robią lepsze wrażenie. No więc wypadłem na nich w ostatniej chwili. Uciekł! Nie wierzę, ale kurka uciekł! To niesportowe zachowanie! Poskarżę się komisji sędziowskiej. Ale może to i lepiej, że uciekli? I tak nie wiedziałem co zrobić z tą całą Amidalą....
- Środa -
Postanowiłem zostać na Tatooine jakiś czas. Tamci polecieli, jak polecę za nimi to Sidious będzie mnie męczył, żeby ich łapać. A tu, proszę bardzo, są całkiem niezłe laski... Niżej, malutka... I piwo tanie. Browar się nazywa "Oddech Banthy" i podobnie smakuje, ale co tam. Ważne, że wali w beret. Poczekam tu jakieś dwa dni i zrobię sobie wakacje.
Napatoczył się mi jakiś mały niebieski ze skrzydełkami. Usiłowałem go namówić, żeby postawił mi drinka (ten "Oddech Banthy" jednak za dobrze nie wchodzi), ale się wyparł. To postanowiłem poćwiczyć na nim używanie Mocy, ale powiedział, że jest Toydera... Toydori... Taydiro... małym niebieskim ze skrzydełkami i sztuczki na niego nie działają. No to pokazałem mu sztuczkę z bezprzewodowym transportem Mos Espa - Mos Eisley. Sztuczka jest prosta, tylko trzeba porządnie przykopać na początku. Myślę, że za jakieś półtora dnia wróci...
Chyba to samo zrobię krawcowi. To wdzianko jest i owszem, przewiewne, ale ciepłe jak cholera. W dodatku czarne, już pisałem. Do południa pierwszego słońca da się wytrzymać, ale jak wschodzi drugie... W dodatku nie mają tu drogerii. Chyba zerwę się wcześniej, za gorąco...
- Czwartek -
Dzisiejszy dzień zaczął się leniwie. Najpierw znudzony obejrzałem relację z otwarcia jakichś wyścigów podracuchów. Chorągiewki, przemówienia, reklamy... Nuda... Poszedłem na godzinny spacer i nagle coś poczułem. Nagłe parcie na zwieracz uświadomiło mi, że banthburger, którego wczoraj zjadłem jednak był nieświeży. Mogłem użyć Detoxify Poison, ale jakoś nie chciałem marnować Mocy. Dość, że ledwie dobiegłem do muszli i zacząłem przeglądać nowy numer "Szprych Sitha".
Nagle coś mnie uderzyło... Spadłem ze sracza i walnąłem o glebę... Ktoś tu używał Mocy. Złapałem za miecz i wybiegłem na zewnątrz. Nikogo. Podciągnąłem spodnie i ruszyłem przed siebie. No tak, znowu mandat za wycieraczką. W ramach oporu ściąłem przednią szybę razem z wycieraczkami. Od razu poczułem się lepiej. Nagle podleciał jakiś droid i zaczął coś nadawać. Udałem ze wiem o co mu chodzi i wsiadłem na motor. Benzyna była więc ruszyłem.
- Piątek -
Miałem małe kłopoty, bo benzyna co prawda była, ale również znalazło się miejsce na przeciek, chyba za szeroko ciąłem mieczem. Straciłem więc kontrolę nad pojazdem i wpadłem do jakiejś dziury. Przejechałem przez dziwny świecący tunel, przed wjazdem pisało, że to anomalia termo... tempo... jakaś tam, nieważne, bo wyjechałem z drugiej strony i wszystko było OK. Na szczęście udało mi się wcisnąć ten motor jakiemuś staruszkowi na pustyni. Wariat jakiś, cały czas ryczał i mówił, że na kogoś czeka. Spotkałem też paru ludzi w białych pancerzach, którzy szukali planów jakiegoś Księżyca Śmierci, Gwiezdnych Śmieci... czy czegoś takiego, które miały dwa roboty. Potem jeszcze wpadł na mnie mały jeżdżący kosz na śmieci (może to jego szukali, ale nieważne), tak go pogoniłem, że się kurzyło. Powiedziałem jeszcze jakimś śmiesznym kurduplom, gdzie pojechał.
W końcu udało mi się dojechać do Mos Eisley i wszedłem do jakiejś "Kantyny". Kiedy zamówiłem "Oddech Banthy" wszyscy się na mnie jakoś dziwnie gapili, ciekawe czemu? Po kilku(dziesięciu) kuflach zaczęła mnie boleć głowa, więc kazałem barmanowi uciszyć tych dziwnych, wielkogłowych grajków. Jakiś idiota z rogami się sprzeciwiał, mówił coś o tym, że to dobry zespół, w końcu zaczął mnie straszyć swoimi dwoma rzędami zębów. Jak pokazałem mu moje to poleciał do kąta i zaczął wymiotować. W końcu udało mi się załatwić pilotów, jakiś facet z Korelii i duża maskota. Mówili coś, że nie mogą, bo w scenariuszu pisze, że za dwa dni mają tu być, chyba im przygrzało. Powiedziałem, że jestem w złym humorze i opisałem moje złe uczynki z ostatniego tygodnia, żeby ich nastraszyć. Kiedy powiedziałem, że wywaliłem YT-1300 z hiperprzestrzeni to zaczęli się mną interesować, wymienili strasznie dużą cenę, ale nie miałem wyjścia.
- Niedziela -
Wróciłem na Coruscant. Poszedłem do Sidiego, ale kiedy tylko zacząłem mówić kazał mi iść umyć uzębienie. To chyba przez "Oddech Banthy". Wyszorowałem paszczę i wziąłem prysznic, czarne wdzianko było przepocone, więc wziąłem białe. Sidiemu to się nie spodobało. Zapytał jak sprawy. Powiedziałem, że uciekli. Wkurzył się. Miał taka minę, że zdecydowałem powiedzieć mu, że Sith Spider gdzieś się zapodział, kiedy zeskoczyłem. Pewnie pojechał dalej i rozbił się o skały. Sidi naprawdę się wkurzył.
Zapytał, czemu tak długo mnie nie było i dlaczego nie został poinformowany, że Sith Infitrator przyleciał. Wydało się, musiałem powiedzieć, że kiedy walczyłem z Jedi ktoś mi go zarąbał. Oczywiście wtedy się zabawiałem, ale nie musi tego wiedzieć. Przyleciałem frachtowcem - YT-1300 - w tej chwili mnie olśniło i uświadomiłem sobie, że to ci, których wywaliłem z nadświetlnej, więc pewnie dlatego musiałem wydać wszystkie oszczędności. Sidi powiedział, że potrąci mi z kieszonkowego i wyszedł.
Po chwili wrócił i powiedział, że przyszła paczka z bateriami do miecza, ale ją odesłał, bo jeszcze setki są w magazynie. Powiedziałem, że jakieś 3 miechy temu zostawiłem kluczyk w lombardzie, żeby mieć na panienki. Tym razem powiedział, że mam lecieć na Naboo i jeśli tym razem mi się nie uda to mnie zabije. Odpowiedziałem, że to nie będzie konieczne. Wyszedł bez komentarza.
Chyba powinienem mu powiedzieć o tym, że zabrałem mu piwko i że musi zatrudnić nowego krawca. Może później. Teraz idę wybrać pieniądze z drugiego konta i gdzieś zabalować.
- Poniedziałek -
Przygotowuję się do wyjazdu na Naboo. Podobno jest tam dużo wody. Wziąłem wędkę, akwalung i kuszę do podwodnych polowań. Powinienem znaleźć trochę czasu na ryby, byle nie były za duże. Aha, no i Sidious kazał mi nosić czarne ciuchy. Powiedział, że Ciemna Strona nie lubi jasnych kolorów. Kurde. Ubrałby się człowiek w coś fajnego (jakieś żarówy na disco, laski na to lecą), a tu nic. Ech... Przemycę coś.
Oglądałem wiadomości. Okazało się, że miałem fuksa i odleciałem z Tatooine dosłownie w ostatniej chwili. Tamtejsi farmerzy urządzili blokadę tunelu hiperprzestrzennego. Hasła mają niczego sobie: "Żądamy dopłat do produkcji piasku na Tatooine" i "Uwolnić Sarlacca" - to chyba jakiś ich lider, pewnie aresztowany za burdy.
Otworzyłem magazyn i wziąłem baterie do miecza. Litowo - jonowe. To jest technika! Oba ostrza chodzą jak nowe! Ciekawe, co powie Sidious - magazyn otworzyłem blasterem...
- Środa -
Juhuuu!!! Bombastycznie jest na tej Naboo! Byłem dziś z Neimoidianami na rybach. Złowiłem dwie - jedną wielkości domu, a drugą - Dreadnaughta. Się toto nazywa Colo. Szarpała się trochę, ale wyciągnąłem. Rune Haako, ten debil, nie mógł znaleźć podbieraka to uniosłem ją Mocą. Ale się zdziwiła...
Podobno dziś przyleciała Amidala razem z Jedi. Będzie impreza! Sprawdziłem miecz i wdzianko, żeby groźnie wyglądać. Już sobie obmyśliłem, jak wejdę. Otworzą się takie wielkie drzwi i ja za nimi będę stał. Zrzucę kaptur i p o w o l i włączę miecz. Powinno wywrzeć dobre wrażenie, co?
- Czwartek -
Jest, Jest, Jest! Przyszli Jedi!!! Nareszcie będzie jakaś naparzanina!! Ale znowu niesportowi. Rzucili się na mnie we dwóch. Myślę, źle będzie... Ale nic to, szkoła moich stryjków bardzo się przydała.
Jednak ci miastowi to leszcze. Raz go dźgnąłem, a on już leży i umiera ten Kwak... A miało być tak fajnie. Potem wpadł ten młody, znaczy jego parawanik i nuże na mnie. Zdziwiłem się. Sidi mówił, że jak załatwię Kwaka to ten drugi będzie, zdemater... zdemonto....zdemora.... znaczy się odjedzie mu ochota do walki. A tu nic...
No co, zaskoczył mnie, bo scenarzysta odwrócił sprytnym manewrem moją uwagę. Ale dobrze, że mnie zabił, bo Sidi to by mi dopiero dowalił za to, że się dałem zabić. A tak, mam spokój i w końcu mogę iść na panienki, tylko najpierw zakoszę Sidiemu Infiltratora, żeby nie miał "cloaking device", a ja zbije na tym majątek w 2 drugim tomie Zahna.