Uznałem, że pomimo zainwestowanych kilku lat życia i ponad 40k na rzecz studiów, zrobię coś totalnie pojebanego i pojdę do wojska
14 lutego miałem pierwsze testy. Najpierw refleks. Następnie badanie osobowości, temperamentu, zachowania i ogólna sprawność umysłowa- o dziwo wszystko przeszedłem pomyślnie
Pozostała tylko rozmowa z psychologiem, zwykła formalność. Po serii pytań o motywację, ale i nie tylko, powoli zbliżałem się do celu odpowiadając z pewnością i urokiem Clinta Eastwooda, a w każdym razie tak mi się wydawało. Już witalem się z gąską, gdy na odchodne pani poborowa wspomniała o walentynkach i wywiązało się mniej więcej taki oto pierdolenie:
-No to spokojnych Walentynek, Panie freaky.
-Będą spokojne, bo spędzę je sam.
-Ale chyba niedługo, bo jak to mówią "za mundurem, panny sznurem".
-Gdyby o to mi tylko chodziło, to poszedłbym na marynarza
-Dlaczego?
-No wie Pani, "kobieta w każdym porcie". Hehe.
-No tak, ale podobno kobieta na pokładzie przynosi pecha.
-Dlatego powinny pracować w kambuzie. Hehe.
-W czym?
-No w kambuzie. Takiej kuchni pod pokładem.
Nagle przestało być miło, intymnie i zrobiło się formalnie. Rozmowa nieco się przedłużyła i zaczęła przypominać kolejny test. Moje słowa i wyjaśnienia odbijały się od ściany, a sam zacząłem się pogrążać gdy punktowała moje odpowiedzi w teście charakterologocznym i konfrontowała z rozmową, tą luźną. Czaicie kurwa. Przez swoją dumę ujebała mnie za zwykłe seksistowskie żarty... Składam odwołanie.