Polska podpisuje umowę o współpracy wojskowej z... Brunei
Polska podpisała w ubiegłym tygodniu memorandum o współpracy w dziedzinie obronności z... Brunei - liczącym 381 tys. mieszkańców niewielkim państewkiem położonym na wyspie Borneo w południowo-wschodniej Azji. Co ciekawe, kierunek "azjatycki" jest ostatnio bardzo modny wśród polskich decydentów wojskowych. W sierpniu BBN podpisał umowę o partnerstwie w dziedzinie bezpieczeństwa i obronności z Socjalistyczną Republiką Wietnamu. Jednym słowem - od wschodu bierzemy Rosję w kleszcza!
A tak całkiem poważnie - pisałem już o tym, ale nie zaszkodzi powtórzyć: zdolności mobilizacyjne polskiej armii są obecnie dramatycznie niskie. Eksperci uważają, że nasze wojsko, w razie konwencjonalnego ataku, nie będzie w stanie odeprzeć sił wroga z terytorium kraju. Profesor Akademii Obrony Narodowej Józef Marczak stwierdził niedawno w kontekście polskich sił zbrojnych: "Armia oparta na miniaturowych wojskach operacyjnych nie jest zdolna do odstraszania, obrony, a nawet ochrony niektórych obiektów. Te trzy dywizje, które posiadamy, i kilka brygad, są zdolne do uderzenia i obrony na obszarze wielkości powiatu". Jego słowa tworzą jedną melodię ze stwierdzeniem gen. Sławomira Petelickiego, który w 2011 roku na antenie publicznej telewizji grzmiał: "Polska, w tej chwili, nie jest broniona w ogóle!"
Według wyliczeń specjalistów Polska ma obecnie jedną z najniższych w Europie zdolności mobilizacyjnych na wypadek konieczności obrony własnego terytorium. W naszym kraju wskaźnik ten wynosi jedynie 0,26% populacji własnych obywateli (0,26% z ogólnej liczby osób zamieszkujących Polskę to ok. 100 tys. osób - tyle ile liczy sobie oficjalnie polska armia). Średnia dla Europy wynosi w tej materii 1,66% populacji obywateli danego państwa. Gorsze zdolności mobilizacyjne oprócz nas mają jedynie Czechy i Luksemburg. Te kraje jednak leżą w środku NATO, nie są z żadnej strony krajem granicznym Sojuszu. Poza tym struktura polskiego wojska - silna kadra podoficerska i oficerska, powoduje - że Polska, mimo oficjalnie 100-tysięcznej armii, jest w stanie do obrony kraju wystawić realnie około 30 tysięcy żołnierzy liniowych. A taką siłą można bronić jedynie niewielkiego obszaru. W dużej mierze wynika to z faktu, że Polska jest jednym z niewielu krajów, które nie mają wojsk obrony terytorialnej. Nasza armia bazuje jedynie na wspomnianych powyżej wojskach typu operacyjnego, które w razie konwencjonalnego ataku obcych sił nie będą w stanie obronić polskiego terytorium. Trzeba odbudować siły obrony terytorialnej - twierdzi prof. Marczak z AON. Przykładem mogą być inne państwa europejskie: w Wlk. Brytanii w armii czynnej jest ok. 170 tys. żołnierzy zawodowych, zaś w Armii Terytorialnej skupionych jest drugie tyle ochotników. W 5-milionowej Finlandii siły zbrojne liczą sobie 60 tys. żołnierzy wojsk operacyjnych oraz 230 tys. ochotników wojsk obrony terytorialnej. Szwedzka Gwardia Krajowa (odpowiednik wojsk obrony terytorialnej) liczy sobie aż 600 tys. żołnierzy!
Jakby tego było mało według danych MON za 2011 rok, statystyczny Polak na funkcjonowanie wojska przeznaczył w podatkach tylko 252$. Piszę "tylko", bowiem w tym samym czasie statystyczny Europejczyk na obronność własnego państwa przeznaczył kwotę 509$. Tymczasem rząd Tuska w tym roku ograniczył wydatki na wojsko, prezydencki BBN szuka sojuszników pokroju Socjalistycznej Republiki Wietnamu, a MON podpisuje memorandum w współpracy wojskowej z położonym kilkanaście tysięcy kilometrów stąd Brunei. Mając na uwadze powyższe zasadnym jest zadanie pytania - czy celem rządzących obecnie Polską polityków jest doprowadzenie do stanu, w którym nasz kraj będzie nie tylko potężnie zadłużony za granicą, ale także całkowicie wobec niej bezbronny?
Źródło