A teraz tylko w fejsbuki i srajfony.
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 18:08
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 5:23
#wspomnienia
A teraz tylko w fejsbuki i srajfony.
ach te wspomnienia
Jack Churchill - jedyny żołnierz, który zabijał z łuku w czasie II wojny światowej
Odważny? Na pewno. Zuchwały? Zdecydowanie. Szalony? Tak, tak też mówiono. Jack Churchill rzucał się na niemieckie działa z łukiem na plecach i mieczem w dłoni, a pod ostrzałem wygrywał żołnierskie pieśni na dudach. Choć odniósł liczne rany i dwukrotnie trafił do niewoli, ciągle wracał na front.
Nazywał się Jack Churchill, posiadał stopień majora i należał do głównych dowódców nowo sformowanej jednostki. Długiego, prostego ostrza używał nie tylko w trakcie treningów, ale i podczas prawdziwych starć. - Każdy oficer bez miecza jest niestosownie ubrany - tłumaczył kiedyś swojemu przełożonemu. Ale wyróżniało go znacznie więcej.
Bez akcji - nuda
John Malcolm Thorpe Fleming Churchill, nazywany po prostu Jackiem, przyszedł na świat 16 września 1906 roku w hrabstwie Surrey. Choć nie byli spokrewnieni z przyszłym premierem, Churchillowie obracali się w wyższych sferach - senior familii, Alex, pracował jako ważny urzędnik kolonialny w Hong Kongu i Cejlonie. Jego synowie mogli wybierać więc wśród najbardziej prestiżowych szkół. Jack zdecydował się na działającą od blisko półtora wieku Królewska Akademię Wojskową w Sandhurst - tę samą, którą trzy dekady wcześniej kończył słynny Winston.
W 1926 roku młody Churchill odebrał pierwsze oficerskie szlify i wstąpił do Regimentu Manchesterskiego. Była to jednostka o wyjątkowo bogatej historii; w ciągu pół wieku swojego ówczesnego istnienia biła się już w Afryce Południowej, Europie i na Bliskim Wschodzie. Jack trafił do niej jednak w znacznie spokojniejszym okresie. Jak dla niego - zbyt spokojnym.
O ile stacjonując w Birmie dziarski Anglik mógł regularnie wyruszać na straceńcze wyprawy motocyklem po azjatyckich bezdrożach (raz pokonał trasę między Rangun a Kalkutą, około 2,5 tys. km), a nawet posmakował walki z powstańcami Sayo Sana, tak po powrocie do Wielkiej Brytanii zaczął się nudzić. W 1936 roku uznał, że ma dość wojskowej powtarzalności i rozstał się z armią. W cywilu imał się najróżniejszych zajęć: był redaktorem kolonialnej gazetki w Kenii, pozował jako model i przyjmował epizodyczne role w filmach. Wiele czasu poświęcał też grze na dudach; miłością do tego instrumentu zarazili go szkoccy żołnierze, których spotkał w Birmie. W 1938 roku wywołał niemałą sensację, gdy zajął drugiej miejsce na konkursie dudziarskim w Aldershot w Szkocji. Parę miesięcy później reprezentował Wielką Brytanię na łuczniczych mistrzostwach świata w Oslo. Strzelectwo było jego drugą wielką pasją.
Ale chociaż życie poza koszarami mogło wydawać mu się ciekawe, w głębi duszy pozostawał żołnierzem.
Gdy Niemcy najechali na Polskę, a Londyn wypowiedział Hitlerowi wojnę, Jack natychmiast założył mundur. - Pod moją nieobecność kraj wpakował się w kłopoty - żartował po wojnie do swojego przyjaciela i biografa, Rexa Kinga-Clarka.
Partyzant
Służąc ponownie w Regimencie Manchesterskim, jeszcze w 1939 roku Churchill znalazł się na kontynencie. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny miał wzmocnić francuskie pozycje obronne i zabezpieczyć wybrzeże. Niemcy ominęli jednak linię Maginota i błyskawicznie przedarli się przez Holandię i Belgię. Cały plan legł w gruzach.
Przytłoczeni siłą nazistowskiej ofensywy, Brytyjczycy zaczęli szykować się do operacji Dynamo - masowej ewakuacji swoich oddziałów przez Cieśninę Kaletańską. Jack Churchill postanowił kąsać wroga do ostatnich chwil. Gdy Korpus wycofywał się w stronę wybrzeża, on - wraz z grupą kilkunastu wybranych przez siebie żołnierzy - atakował nieosłonięte flanki nieprzyjaciela. W trakcie jednej z zasadzek w pobliżu wioski l'Epinette zabił niemieckiego sierżanta przy użyciu łuku. Był to jedyny taki potwierdzony przypadek w ciągu II wojny światowej. Za swoje wyczyny podczas ewakuacji Churchill otrzymał pierwszy Krzyż Wojskowy.
Pomimo obrażeń (fragmenty przypadkowej kuli będzie nosił w barku do końca życia), Szalony Jack, jak zaczęto go już wtedy nazywać, natychmiast zapragnął wrócić na front. Dotkliwa porażka we Francji zmusiła tymczasem rząd w Londynie do gruntownego przemyślenia swoich metod walki. Jednym z nowych pomysłów było utworzenie mniejszych, ale bardziej mobilnych i lepiej wyszkolonych jednostek do zadawania precyzyjnych uderzeń na tyłach wrogach - Commando. Ich symbolem miał stać się zielony beret.
Churchill nie potrzebował zachęty. Po paru miesiącach katorżniczych ćwiczeń na szkockich plażach, mokradłach i specjalnych poligonach, czuł się w pełni gotowy do walki. Pierwsza misja, atak na niemiecki garnizon w Norwegii, stanowiła dla niego doskonały sprawdzian.
Szał na Morzu Śródziemnym
Gdy wczesnym rankiem 27 grudnia 1941 roku brytyjskie barki desantowe zbliżały się do brzegu wyspy Vagsoy, do uszu żołnierzy dotarły dźwięki znanej szkockiej pieśni "Marsz Klanu Cameron".
To Churchill, dmąc w dudy, postanowił zagrzać towarzyszy do boju.
Choć hałas mógł przedwcześnie ostrzec obrońców, dwa poddziały komandosów, dowodzone przez pędzącego z pałaszem w dłoni i łukiem na plecach Szalonego Jacka, błyskawicznie opanowały niemieckie pozycje artyleryjskie. "Działa zniszczone, straty niewielkie, demolka w toku" - krótko zakomunikował sztabowi. Chwilę później znowu broczył krwią. Jedna wersja głosi, że poharatały go odłamki muru wysadzonego przez nieostrożnego sapera. Inna mówi, że najwięcej szkód wyrządziła butelka wina, którym Churchill raczył się w chwili wybuchu. Blizna na czole nie była wysoką ceną za drugi Krzyż Wojskowy, a tym bardziej - za sukces operacji Archery. Hitler, obawiając się inwazji z północy, przesunął do Norwegii 30 tysięcy żołnierzy. Zrobił dokładnie to, na co liczyło brytyjskie dowództwo.
Po wylizaniu się z ran, Churchill został skierowany na południe Europy. Podczas desantu na Sycili ponownie przygrywał swym żołnierzom na dudach, a w trakcie nocnych walk wokół Solerno pojmał 42 niemieckich wojskowych. Pomóc mu miał w tym tylko jeden kompan. - Jeśli powiesz Niemcowi głośno i wyraźnie, co ma zrobić, a do tego jesteś od niego wyższy stopniem, on krzyknie "Jawohl!" i zabierze się do pracy - ironizował. Dokonania we Włoszech przyniosły mu Order za Wybitną Służbę i awans na podpułkownika.
Kolejnym zadaniem, które otrzymał, było wsparcie partyzantki organizowanej przez Josefa Tito w Jugosławii. Komandosi Churchilla przez kilka miesięcy nieustannie atakowali niemieckie patrole i statki u wybrzeży Dalmacji. W maju 1944 roku Anglik osobiście poprowadził atak na jedno z trzech potężnie ufortyfikowanych wzgórz na strategicznej wyspie Brac. Udało mu się dostać na sam szczyt, ale jego oddział został zdziesiątkowany. Co gorsza, z okolic nadciągały niemieckie posiłki. Kiedy sytuacja stała się beznadziejna, Szalony Jack odłożył karabin i zaczął grać na dudach. Wybuch granatu pozbawił go przytomności. Gdy się ocknął, był już hitlerowskim jeńcem.
Wielka ucieczka
Choć w niewoli, Brytyjczyk i tak miał szczęście. Dwa lata wcześniej inny oddział Commando zaatakował Niemców nad Kanałem La Manche i wykradł im mobilną wersję utrzymywanego w tajemnicy radaru Würzburg. Hitler, kipiąc ze złości, wydał jasny rozkaz: wszyscy schwytani członkowie "zielonych beretów" mają być rozstrzeliwani na miejscu.
Kapitan Hans Thorner ze 118. Dywizji, który zatrzymał Churchilla, nie uznawał jednak mordowania jeńców. Rok później, pod koniec wojny, to właśnie wstawiennictwo brytyjskiego komandosa uratuje go przed sądem wojskowym i karą śmierci w Jugosławii.
Z Sarajewa Jack został przetransportowany do Berlina, skąd trafił do oddalonego o 30 km obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Uważany za niebezpiecznego i drogocennego więźnia (początkowo zakładano, że może być związany z Winstonem), przez pierwszy miesiąc trzymany był w odosobnieniu i przykuty łańcuchami do podłogi. Wypuszczenie go do innych więźniów okazało się błędem. W sierpniu 1944 roku wykorzystał nieuwagę strażników i wraz z pilotem RAF-u uciekł z niewoli przez kanał ściekowy. Nim złapano ich w okolicy Rostocku, zdążyli przejść około 200 km w stronę Bałtyku.
Z drugiego kacetu, w Niederdorf w Austrii, Churchill zbiegł w kwietniu następnego roku. Tym razem pomogła mu awaria obozowych reflektorów. Po ośmiu dniach wędrówki przez Alpy spotkał Amerykanów. - Skręciłem kostkę, ledwo szedłem i prawie nie mogłem mówić. Wyglądałem jak obdarciuch, ale ciągle potrafiłem salutować jak na absolwent Sandhurst przystało, więc uwierzyli, że jestem brytyjskim oficerem - opowiadał z charakterystycznym poczuciem humoru.
Gdy wrócił do Anglii, wojna w Europie dobiegała końca. Szalony Jack miał poczucie, że coś go ominęło. Nie czekając na rozwój wydarzeń, od razu zgłosił się na ochotnika do walk z Japończykami w Birmie. Ledwo jednak dotarł do Azji, a Amerykanie zrzucili bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki. Tokio skapitulowało. Brytyjczyk szykował się jeszcze na boje w Malezji, ale i tam szybko ogłoszono zawieszenie broni. - Gdyby nie ci cholerni Jankesi, moglibyśmy walczyć jeszcze z 10 lat - powtarzał potem kolegom. Nikt nie był pewien, czy to żart.
Na przekór śmierci w Jerozolimie
Po wojnie Churchilla nadal roznosiła energia. Zapisał się na kurs spadochroniarski i w 40. urodziny oddał swój pierwszy skok. W 1948 roku jako wicedowódca szkockiego batalionu lekkiej piechoty trafił do Palestyny, gdzie w bólach odradzał się właśnie Izrael. Kiedy arabscy nacjonaliści zaatakowali przejeżdżający przez Jerozolimę konwój medyczny, Churchill przez kilka godzin próbował osłaniać go z zaledwie dwunastką żołnierzy. Nieco później w podobnych okolicznościach przeprowadził ewakuację oblężonego szpitala i uniwersytetu na Górze Skopus. Wyprowadził stamtąd około 700 osób.
Następnym przystankiem w życiu bitnego Brytyjczyka była Australia. Pracował tam jako instruktor w jednej z akademii wojskowych. Na wielkiej wyspie poznał surfing, który stał się jego nową namiętnością - zaprojektował nawet własną deskę. W 1959 roku zakończył służbę i zatrudnił się jako cywil w ministerstwie obrony w Londynie. Na emeryturze żył już znacznie spokojniej, lecz nadal aktywnie: wiele czasu spędzał pływając parowym stateczkiem po Tamizie i bez przerwy wyszukiwał unikatowe makiety zdalnie sterowanych okrętów bojowych.
Ekscentrykiem pozostał wszakże do końca. Wracając do domu podmiejską kolejką, regularnie wyrzucał bagaż przez okno. Nigdy nie tłumaczył współpasażerom, że wagonik przejeżdża tuż obok jego ogródka, a jemu po prostu nie chce się nosić pakunków ze stacji. - Nie chełpił się swoimi wojennymi dokonaniami, ale chętnie o nich opowiadał zainteresowanym, zwłaszcza przy kieliszku wina - wspominał jeden z jego dwóch synów, Malcolm. - Domem kierowała jednak matka. We własnych czterech kątach ojciec doceniał przede wszystkim ciszę.
Jack Churchill poznał Rosamund Margaret Denny w Szkocji mniej więcej w tym samym okresie, gdy sfotografowano go z mieczem na plaży przy Inveraray. Przy wszystkich przygodach, miłość do żony pozostawała najtrwalszym elementem jego życia. Byli małżeństwa przez 55 lat, aż do jego naturalnej śmierci w 1996 roku.
Odważny? Na pewno. Zuchwały? Zdecydowanie. Szalony? Tak, tak też mówiono. Jack Churchill rzucał się na niemieckie działa z łukiem na plecach i mieczem w dłoni, a pod ostrzałem wygrywał żołnierskie pieśni na dudach. Choć odniósł liczne rany i dwukrotnie trafił do niewoli, ciągle wracał na front.
Nazywał się Jack Churchill, posiadał stopień majora i należał do głównych dowódców nowo sformowanej jednostki. Długiego, prostego ostrza używał nie tylko w trakcie treningów, ale i podczas prawdziwych starć. - Każdy oficer bez miecza jest niestosownie ubrany - tłumaczył kiedyś swojemu przełożonemu. Ale wyróżniało go znacznie więcej.
Bez akcji - nuda
John Malcolm Thorpe Fleming Churchill, nazywany po prostu Jackiem, przyszedł na świat 16 września 1906 roku w hrabstwie Surrey. Choć nie byli spokrewnieni z przyszłym premierem, Churchillowie obracali się w wyższych sferach - senior familii, Alex, pracował jako ważny urzędnik kolonialny w Hong Kongu i Cejlonie. Jego synowie mogli wybierać więc wśród najbardziej prestiżowych szkół. Jack zdecydował się na działającą od blisko półtora wieku Królewska Akademię Wojskową w Sandhurst - tę samą, którą trzy dekady wcześniej kończył słynny Winston.
W 1926 roku młody Churchill odebrał pierwsze oficerskie szlify i wstąpił do Regimentu Manchesterskiego. Była to jednostka o wyjątkowo bogatej historii; w ciągu pół wieku swojego ówczesnego istnienia biła się już w Afryce Południowej, Europie i na Bliskim Wschodzie. Jack trafił do niej jednak w znacznie spokojniejszym okresie. Jak dla niego - zbyt spokojnym.
O ile stacjonując w Birmie dziarski Anglik mógł regularnie wyruszać na straceńcze wyprawy motocyklem po azjatyckich bezdrożach (raz pokonał trasę między Rangun a Kalkutą, około 2,5 tys. km), a nawet posmakował walki z powstańcami Sayo Sana, tak po powrocie do Wielkiej Brytanii zaczął się nudzić. W 1936 roku uznał, że ma dość wojskowej powtarzalności i rozstał się z armią. W cywilu imał się najróżniejszych zajęć: był redaktorem kolonialnej gazetki w Kenii, pozował jako model i przyjmował epizodyczne role w filmach. Wiele czasu poświęcał też grze na dudach; miłością do tego instrumentu zarazili go szkoccy żołnierze, których spotkał w Birmie. W 1938 roku wywołał niemałą sensację, gdy zajął drugiej miejsce na konkursie dudziarskim w Aldershot w Szkocji. Parę miesięcy później reprezentował Wielką Brytanię na łuczniczych mistrzostwach świata w Oslo. Strzelectwo było jego drugą wielką pasją.
Ale chociaż życie poza koszarami mogło wydawać mu się ciekawe, w głębi duszy pozostawał żołnierzem.
Gdy Niemcy najechali na Polskę, a Londyn wypowiedział Hitlerowi wojnę, Jack natychmiast założył mundur. - Pod moją nieobecność kraj wpakował się w kłopoty - żartował po wojnie do swojego przyjaciela i biografa, Rexa Kinga-Clarka.
Partyzant
Służąc ponownie w Regimencie Manchesterskim, jeszcze w 1939 roku Churchill znalazł się na kontynencie. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny miał wzmocnić francuskie pozycje obronne i zabezpieczyć wybrzeże. Niemcy ominęli jednak linię Maginota i błyskawicznie przedarli się przez Holandię i Belgię. Cały plan legł w gruzach.
Przytłoczeni siłą nazistowskiej ofensywy, Brytyjczycy zaczęli szykować się do operacji Dynamo - masowej ewakuacji swoich oddziałów przez Cieśninę Kaletańską. Jack Churchill postanowił kąsać wroga do ostatnich chwil. Gdy Korpus wycofywał się w stronę wybrzeża, on - wraz z grupą kilkunastu wybranych przez siebie żołnierzy - atakował nieosłonięte flanki nieprzyjaciela. W trakcie jednej z zasadzek w pobliżu wioski l'Epinette zabił niemieckiego sierżanta przy użyciu łuku. Był to jedyny taki potwierdzony przypadek w ciągu II wojny światowej. Za swoje wyczyny podczas ewakuacji Churchill otrzymał pierwszy Krzyż Wojskowy.
Pomimo obrażeń (fragmenty przypadkowej kuli będzie nosił w barku do końca życia), Szalony Jack, jak zaczęto go już wtedy nazywać, natychmiast zapragnął wrócić na front. Dotkliwa porażka we Francji zmusiła tymczasem rząd w Londynie do gruntownego przemyślenia swoich metod walki. Jednym z nowych pomysłów było utworzenie mniejszych, ale bardziej mobilnych i lepiej wyszkolonych jednostek do zadawania precyzyjnych uderzeń na tyłach wrogach - Commando. Ich symbolem miał stać się zielony beret.
Churchill nie potrzebował zachęty. Po paru miesiącach katorżniczych ćwiczeń na szkockich plażach, mokradłach i specjalnych poligonach, czuł się w pełni gotowy do walki. Pierwsza misja, atak na niemiecki garnizon w Norwegii, stanowiła dla niego doskonały sprawdzian.
Szał na Morzu Śródziemnym
Gdy wczesnym rankiem 27 grudnia 1941 roku brytyjskie barki desantowe zbliżały się do brzegu wyspy Vagsoy, do uszu żołnierzy dotarły dźwięki znanej szkockiej pieśni "Marsz Klanu Cameron".
To Churchill, dmąc w dudy, postanowił zagrzać towarzyszy do boju.
Choć hałas mógł przedwcześnie ostrzec obrońców, dwa poddziały komandosów, dowodzone przez pędzącego z pałaszem w dłoni i łukiem na plecach Szalonego Jacka, błyskawicznie opanowały niemieckie pozycje artyleryjskie. "Działa zniszczone, straty niewielkie, demolka w toku" - krótko zakomunikował sztabowi. Chwilę później znowu broczył krwią. Jedna wersja głosi, że poharatały go odłamki muru wysadzonego przez nieostrożnego sapera. Inna mówi, że najwięcej szkód wyrządziła butelka wina, którym Churchill raczył się w chwili wybuchu. Blizna na czole nie była wysoką ceną za drugi Krzyż Wojskowy, a tym bardziej - za sukces operacji Archery. Hitler, obawiając się inwazji z północy, przesunął do Norwegii 30 tysięcy żołnierzy. Zrobił dokładnie to, na co liczyło brytyjskie dowództwo.
Po wylizaniu się z ran, Churchill został skierowany na południe Europy. Podczas desantu na Sycili ponownie przygrywał swym żołnierzom na dudach, a w trakcie nocnych walk wokół Solerno pojmał 42 niemieckich wojskowych. Pomóc mu miał w tym tylko jeden kompan. - Jeśli powiesz Niemcowi głośno i wyraźnie, co ma zrobić, a do tego jesteś od niego wyższy stopniem, on krzyknie "Jawohl!" i zabierze się do pracy - ironizował. Dokonania we Włoszech przyniosły mu Order za Wybitną Służbę i awans na podpułkownika.
Kolejnym zadaniem, które otrzymał, było wsparcie partyzantki organizowanej przez Josefa Tito w Jugosławii. Komandosi Churchilla przez kilka miesięcy nieustannie atakowali niemieckie patrole i statki u wybrzeży Dalmacji. W maju 1944 roku Anglik osobiście poprowadził atak na jedno z trzech potężnie ufortyfikowanych wzgórz na strategicznej wyspie Brac. Udało mu się dostać na sam szczyt, ale jego oddział został zdziesiątkowany. Co gorsza, z okolic nadciągały niemieckie posiłki. Kiedy sytuacja stała się beznadziejna, Szalony Jack odłożył karabin i zaczął grać na dudach. Wybuch granatu pozbawił go przytomności. Gdy się ocknął, był już hitlerowskim jeńcem.
Wielka ucieczka
Choć w niewoli, Brytyjczyk i tak miał szczęście. Dwa lata wcześniej inny oddział Commando zaatakował Niemców nad Kanałem La Manche i wykradł im mobilną wersję utrzymywanego w tajemnicy radaru Würzburg. Hitler, kipiąc ze złości, wydał jasny rozkaz: wszyscy schwytani członkowie "zielonych beretów" mają być rozstrzeliwani na miejscu.
Kapitan Hans Thorner ze 118. Dywizji, który zatrzymał Churchilla, nie uznawał jednak mordowania jeńców. Rok później, pod koniec wojny, to właśnie wstawiennictwo brytyjskiego komandosa uratuje go przed sądem wojskowym i karą śmierci w Jugosławii.
Z Sarajewa Jack został przetransportowany do Berlina, skąd trafił do oddalonego o 30 km obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Uważany za niebezpiecznego i drogocennego więźnia (początkowo zakładano, że może być związany z Winstonem), przez pierwszy miesiąc trzymany był w odosobnieniu i przykuty łańcuchami do podłogi. Wypuszczenie go do innych więźniów okazało się błędem. W sierpniu 1944 roku wykorzystał nieuwagę strażników i wraz z pilotem RAF-u uciekł z niewoli przez kanał ściekowy. Nim złapano ich w okolicy Rostocku, zdążyli przejść około 200 km w stronę Bałtyku.
Z drugiego kacetu, w Niederdorf w Austrii, Churchill zbiegł w kwietniu następnego roku. Tym razem pomogła mu awaria obozowych reflektorów. Po ośmiu dniach wędrówki przez Alpy spotkał Amerykanów. - Skręciłem kostkę, ledwo szedłem i prawie nie mogłem mówić. Wyglądałem jak obdarciuch, ale ciągle potrafiłem salutować jak na absolwent Sandhurst przystało, więc uwierzyli, że jestem brytyjskim oficerem - opowiadał z charakterystycznym poczuciem humoru.
Gdy wrócił do Anglii, wojna w Europie dobiegała końca. Szalony Jack miał poczucie, że coś go ominęło. Nie czekając na rozwój wydarzeń, od razu zgłosił się na ochotnika do walk z Japończykami w Birmie. Ledwo jednak dotarł do Azji, a Amerykanie zrzucili bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki. Tokio skapitulowało. Brytyjczyk szykował się jeszcze na boje w Malezji, ale i tam szybko ogłoszono zawieszenie broni. - Gdyby nie ci cholerni Jankesi, moglibyśmy walczyć jeszcze z 10 lat - powtarzał potem kolegom. Nikt nie był pewien, czy to żart.
Na przekór śmierci w Jerozolimie
Po wojnie Churchilla nadal roznosiła energia. Zapisał się na kurs spadochroniarski i w 40. urodziny oddał swój pierwszy skok. W 1948 roku jako wicedowódca szkockiego batalionu lekkiej piechoty trafił do Palestyny, gdzie w bólach odradzał się właśnie Izrael. Kiedy arabscy nacjonaliści zaatakowali przejeżdżający przez Jerozolimę konwój medyczny, Churchill przez kilka godzin próbował osłaniać go z zaledwie dwunastką żołnierzy. Nieco później w podobnych okolicznościach przeprowadził ewakuację oblężonego szpitala i uniwersytetu na Górze Skopus. Wyprowadził stamtąd około 700 osób.
Następnym przystankiem w życiu bitnego Brytyjczyka była Australia. Pracował tam jako instruktor w jednej z akademii wojskowych. Na wielkiej wyspie poznał surfing, który stał się jego nową namiętnością - zaprojektował nawet własną deskę. W 1959 roku zakończył służbę i zatrudnił się jako cywil w ministerstwie obrony w Londynie. Na emeryturze żył już znacznie spokojniej, lecz nadal aktywnie: wiele czasu spędzał pływając parowym stateczkiem po Tamizie i bez przerwy wyszukiwał unikatowe makiety zdalnie sterowanych okrętów bojowych.
Ekscentrykiem pozostał wszakże do końca. Wracając do domu podmiejską kolejką, regularnie wyrzucał bagaż przez okno. Nigdy nie tłumaczył współpasażerom, że wagonik przejeżdża tuż obok jego ogródka, a jemu po prostu nie chce się nosić pakunków ze stacji. - Nie chełpił się swoimi wojennymi dokonaniami, ale chętnie o nich opowiadał zainteresowanym, zwłaszcza przy kieliszku wina - wspominał jeden z jego dwóch synów, Malcolm. - Domem kierowała jednak matka. We własnych czterech kątach ojciec doceniał przede wszystkim ciszę.
Jack Churchill poznał Rosamund Margaret Denny w Szkocji mniej więcej w tym samym okresie, gdy sfotografowano go z mieczem na plaży przy Inveraray. Przy wszystkich przygodach, miłość do żony pozostawała najtrwalszym elementem jego życia. Byli małżeństwa przez 55 lat, aż do jego naturalnej śmierci w 1996 roku.
Mały test, wiele osób pamięta jak kolesia ze słojem Raz "zobaczywszy" to kiedyś - nigdy nie odzobaczysz
traumatyczne wspomnienia.
Witam wszystkich serdecznie.
Swego czasu zamieszczałem na tym portalu swoje wspomnienia z pracy na A4. Być może część osób pamięta. Niestety po czystkach na serwerze z 7 części, uchowały się dwie. Te bez zdjęć.
Tym razem, chciałbym spróbować czegoś nowego. Więc jeśli temat się przyjmie, to z pewnością doda mi to skrzydeł i chęci na dalszą pracę.
Może zacznę od tego, że Lubię swoją prace. Powaznie. Chociazby dla tego, ze codziennie jestem gdzie indziej i codziennie poznaje nowych ludzi. Tak tez bylo i tym razem. Podjezdzam do sklepu z rtv i agd w Wigston kolo Leicester. Ide sie spytac gdzie mam rozladowac i wita mnie ekspedient. Pan po 60ce. Z akcentu rodowity anglik. Jakiez bylo moje zdziwienie jak zaczal do mnie po polsku mowic. Chwilowa wymiana zdan i podjechalem z tylu sklepu.
Podczas rozladunku nawiazala sie calkiem sympatyczna konwersacja.
Powiedzialem Panu, ze bardzo ladnie mowi po polsku. Odpowiedzial, ze kilka lat mieszkal w Polsce, po za tym jego tatus byl Polakiem.(caly czas mowil o ojcu, tatus) Chodzil do polskiej szkoly w soboty, oraz w domu tylko w ojczystym jezyku rozmawial.
Wspominal ze jego wielu kolegow pozmienialo nazwiska bo nie chca sie przyznawac do polskosci. Widac bylo zlosc na jego twarzy za to.
Jak sam mowi, jest Polakiem i jest dumny z bycia Polakiem. Po za tym nie moglby zrobic tego swojemu tatusiowi, ze zapomnialby o swojej polskosci.
Jak sie okazalo ojciec Pana Krzysztofa walczyl pod Monte Cassino w brygadzie pancernej. Byl kierowca czolgu. Podczas bitwy i jego pomyslowi aby ominac most i sforsowac rzeke, uratowal kilkanascie innych czolgow bo cala kolumna ruszyla za nim. Dostal za to medal zaslugi Krzyz Walecznych. Oprocz tego otrzymal 5 innych polskich medali, oraz 4 angielskie. Dumny do konca z tego nie byl, bo mawial: "ja mam krzyze z metalu na piersi, a wielu moich kolegow ma drewniane w Ziemii".
Zamurowalo mnie...
Pan Krzysztof wspomnial, ze poznal generala Andersa osobiscie, podczas zjazdu harcerzy w Anglii gdzie pan Krzysztof niosl sztandar jego hufcu. Nastepnie rozmawial z nim przy boku tatusia.
Gdy opowiadal o swojej podrozy na Monte Cassino w 25 rocznice bitwy, gdzie zobaczyl te slynne maki to glos mu zadrzal i pojawily sie lzy w jego oczach. Zas mi serce chyba peklo, a to dlatego, że doskonale wiem o czym mówil, z racji tego, że 1.11.2016r sam udałem się na Monte Cassino. Specjalnie tylko po to, aby oddać hołd poległym i poczuć tą niesamowitą magię tego miejsca. Coś poruszającego. Wierzcie mi.
Z taka pasja, duma, honorem, glebia i szczeroscia opowiadal to wszystko, a najbardziej to ze jest bardzo dumny z tego, ze jest polakiem, ze do tej pory nie moge sie ocknac. Spedzilem tam dobra godzine choc powinienem tylko 5 minut. Nie przejmowalem sie nawet tym, ze utrudniam ruch w centrum.
Dla mnie jako milosnika historii to bylo cos niesamowitego.
Dla takich chwil warto zyc. Na pewno chetnie tam wroce...
To było w czwartek.
Natomiast w sobotę nie wytrzymalem. Sprawdzilem w google'ach do ktorej czynny jest sklep Pana Krzysztofa i pojechalem. Jest do 17ej. Bylem tu o 16.50. Z Derby do Leicester jest nie cala godzina.
Pojechalem podziekowac za to co mi opowiedzial i spytac czy znalazlby czas aby sie spotkac i poopowiadac.
Nawet nie wiecie jakie szczescie mnie ogarnelo, gdy sie zgodzil dodajac przy tym, ze bardzo chetnie.
Spytalem czy dzisiaj znalazlby czas. Bo ja chce juz; teraz, natychmiast. Taki typ czlowieka jestem, ze od razu. Niestety dzis nie.
To moze jutro? -spytalem.
Jutro moze tez byc problem bo wstepnie jest umowiony z corka. Ale... no wlasnie, ale.
Wymienilismy sie numerami. Bede dzwonil jutro by sie umowic.
Kurde jak ja sie nie moge doczekac.
Podczas tej mojej sobotniej wizyty, gdy wspomnialem, ze sie podzielilem z ludzmi tym co mi opowiedzial, na pytanie czy sie gniewa? Stanowczo odpowiedzial, ze nie.
W ciagu tej kilkuminutowej rozmowy caly czas podkreslal, ze jest bardzo dumny z bycia Polakiem. Czuc bylo ta dume.
Dume ale nie pyche, bo to w dodatku bardzo skromny mezczyzna, co w polaczeniu z jego sympatycznoscia i cieplem dobrego czlowieka daje wynik fantastycznej osoby.
Nie sadze zebym sie mylil co do niego. To sie czuje i to sie widzi w oczach.
Na koniec dodam, ze Pan Krzysztof to chodzaca ksiazka, a jego wspomnienia to istny sarkofag wiedzy. Wyobrazcie sobie, ze poznal osobiscie Naszego Papieza Jana Pawla II.
niewiarygodne to sie wszystko wydaje, ale wiem, ze nie klamie. Jestem pewny.
Jako uwiarygodnienie tego wszystkiego dołączam samojebke z Panem Krzysztofem oraz moje z Monte Cassino (żeby nie było, że ściemniam )
Natomiast jeśli temat się przyjmie to bardzo chętnie spróbuje spisać jego wspomnienia o jego tatusiu.
(Próbuje wrzucić zdjęcia na serwer Sadistica, ale coś nie chcą wejść, więc wrzucam linki alternatywne, chyba że moderatorom się uda je wrzucić na serwer, co by linki nie wygasły)
FOTO 1
FOTO 2
Swego czasu zamieszczałem na tym portalu swoje wspomnienia z pracy na A4. Być może część osób pamięta. Niestety po czystkach na serwerze z 7 części, uchowały się dwie. Te bez zdjęć.
Tym razem, chciałbym spróbować czegoś nowego. Więc jeśli temat się przyjmie, to z pewnością doda mi to skrzydeł i chęci na dalszą pracę.
Może zacznę od tego, że Lubię swoją prace. Powaznie. Chociazby dla tego, ze codziennie jestem gdzie indziej i codziennie poznaje nowych ludzi. Tak tez bylo i tym razem. Podjezdzam do sklepu z rtv i agd w Wigston kolo Leicester. Ide sie spytac gdzie mam rozladowac i wita mnie ekspedient. Pan po 60ce. Z akcentu rodowity anglik. Jakiez bylo moje zdziwienie jak zaczal do mnie po polsku mowic. Chwilowa wymiana zdan i podjechalem z tylu sklepu.
Podczas rozladunku nawiazala sie calkiem sympatyczna konwersacja.
Powiedzialem Panu, ze bardzo ladnie mowi po polsku. Odpowiedzial, ze kilka lat mieszkal w Polsce, po za tym jego tatus byl Polakiem.(caly czas mowil o ojcu, tatus) Chodzil do polskiej szkoly w soboty, oraz w domu tylko w ojczystym jezyku rozmawial.
Wspominal ze jego wielu kolegow pozmienialo nazwiska bo nie chca sie przyznawac do polskosci. Widac bylo zlosc na jego twarzy za to.
Jak sam mowi, jest Polakiem i jest dumny z bycia Polakiem. Po za tym nie moglby zrobic tego swojemu tatusiowi, ze zapomnialby o swojej polskosci.
Jak sie okazalo ojciec Pana Krzysztofa walczyl pod Monte Cassino w brygadzie pancernej. Byl kierowca czolgu. Podczas bitwy i jego pomyslowi aby ominac most i sforsowac rzeke, uratowal kilkanascie innych czolgow bo cala kolumna ruszyla za nim. Dostal za to medal zaslugi Krzyz Walecznych. Oprocz tego otrzymal 5 innych polskich medali, oraz 4 angielskie. Dumny do konca z tego nie byl, bo mawial: "ja mam krzyze z metalu na piersi, a wielu moich kolegow ma drewniane w Ziemii".
Zamurowalo mnie...
Pan Krzysztof wspomnial, ze poznal generala Andersa osobiscie, podczas zjazdu harcerzy w Anglii gdzie pan Krzysztof niosl sztandar jego hufcu. Nastepnie rozmawial z nim przy boku tatusia.
Gdy opowiadal o swojej podrozy na Monte Cassino w 25 rocznice bitwy, gdzie zobaczyl te slynne maki to glos mu zadrzal i pojawily sie lzy w jego oczach. Zas mi serce chyba peklo, a to dlatego, że doskonale wiem o czym mówil, z racji tego, że 1.11.2016r sam udałem się na Monte Cassino. Specjalnie tylko po to, aby oddać hołd poległym i poczuć tą niesamowitą magię tego miejsca. Coś poruszającego. Wierzcie mi.
Z taka pasja, duma, honorem, glebia i szczeroscia opowiadal to wszystko, a najbardziej to ze jest bardzo dumny z tego, ze jest polakiem, ze do tej pory nie moge sie ocknac. Spedzilem tam dobra godzine choc powinienem tylko 5 minut. Nie przejmowalem sie nawet tym, ze utrudniam ruch w centrum.
Dla mnie jako milosnika historii to bylo cos niesamowitego.
Dla takich chwil warto zyc. Na pewno chetnie tam wroce...
To było w czwartek.
Natomiast w sobotę nie wytrzymalem. Sprawdzilem w google'ach do ktorej czynny jest sklep Pana Krzysztofa i pojechalem. Jest do 17ej. Bylem tu o 16.50. Z Derby do Leicester jest nie cala godzina.
Pojechalem podziekowac za to co mi opowiedzial i spytac czy znalazlby czas aby sie spotkac i poopowiadac.
Nawet nie wiecie jakie szczescie mnie ogarnelo, gdy sie zgodzil dodajac przy tym, ze bardzo chetnie.
Spytalem czy dzisiaj znalazlby czas. Bo ja chce juz; teraz, natychmiast. Taki typ czlowieka jestem, ze od razu. Niestety dzis nie.
To moze jutro? -spytalem.
Jutro moze tez byc problem bo wstepnie jest umowiony z corka. Ale... no wlasnie, ale.
Wymienilismy sie numerami. Bede dzwonil jutro by sie umowic.
Kurde jak ja sie nie moge doczekac.
Podczas tej mojej sobotniej wizyty, gdy wspomnialem, ze sie podzielilem z ludzmi tym co mi opowiedzial, na pytanie czy sie gniewa? Stanowczo odpowiedzial, ze nie.
W ciagu tej kilkuminutowej rozmowy caly czas podkreslal, ze jest bardzo dumny z bycia Polakiem. Czuc bylo ta dume.
Dume ale nie pyche, bo to w dodatku bardzo skromny mezczyzna, co w polaczeniu z jego sympatycznoscia i cieplem dobrego czlowieka daje wynik fantastycznej osoby.
Nie sadze zebym sie mylil co do niego. To sie czuje i to sie widzi w oczach.
Na koniec dodam, ze Pan Krzysztof to chodzaca ksiazka, a jego wspomnienia to istny sarkofag wiedzy. Wyobrazcie sobie, ze poznal osobiscie Naszego Papieza Jana Pawla II.
niewiarygodne to sie wszystko wydaje, ale wiem, ze nie klamie. Jestem pewny.
Jako uwiarygodnienie tego wszystkiego dołączam samojebke z Panem Krzysztofem oraz moje z Monte Cassino (żeby nie było, że ściemniam )
Natomiast jeśli temat się przyjmie to bardzo chętnie spróbuje spisać jego wspomnienia o jego tatusiu.
(Próbuje wrzucić zdjęcia na serwer Sadistica, ale coś nie chcą wejść, więc wrzucam linki alternatywne, chyba że moderatorom się uda je wrzucić na serwer, co by linki nie wygasły)
FOTO 1
FOTO 2
Najlepszy komentarz (87 piw)
vojtasopole
• 2017-07-09, 13:51
Loaloa napisał/a:
Cebula zawsze pozostanie cebulą.
Łaaaaaaaał, no to jest sensacja na światową skalę. Santo subito pedofilo protettore lubił się pławić w uwielbieniu baranów i chętnie przytulał i całował dzieci podczas, gdy jego pracownicy dupczyli je na potęgę. Ale ludzki pan z niego był, no i najważniejsze - był WASZ.
Jest i On. Wielce szanowny i czcigodny jegomość, poplecznik, wychowanek i przydupas BongMana, albo to i sam BongMan? Chociaz w sumie obrazalbym Bongusia Tobą.
Czekałem aż się odezwiesz szczerze mówiąc. Twoje komentarze zawsze dodaja kolorytu i pikanterii w danym temacie. I chuj, moge byc i szczypiorkiem z cebuli. Przynajmniej spotkalem kogos bardzo wartosciowego i madrego, ktorego warto bylo posluchac a i dowiedziec sie czegos szczegolnego, niz siedziec tak jak Ty na Sadisticu, trzepac gruche do wpisow Fantastico czy wspominac 3 letnie gimnazjum jako najpiekniejsze 7 lat Twojego zycia.
Nawet jakbym dostal mandat za te utrudnianie ruchu, uwierz ze zaplacilbym go z usmiechem na twarzy, bo te opowiesci sa bezcenne.
Pozdrawiam i zycze wszystkiego dobrego.
Pamiętam jak kiedyś mam mnie biła, wiec zacząłem udawać martwego.
Mama zaczęła płakać, więc wstałem, a ona znowu zaczęła mnie bić.
Mama zaczęła płakać, więc wstałem, a ona znowu zaczęła mnie bić.
To wszystko przez traumę
Wietnam był straszny. Ciężko pozbyć się tego, co tkwi w sercu
Najlepszy komentarz (47 piw)
freaky
• 2016-10-17, 8:54
Uwaga! Drastyczne sceny z Wietnamu.
Witajcie drodzy Sadole po kilku miesiącach przerwy. W zasadzie to nie wiem czemu przerwałem pisać. Być może doszedłem do wniosku, że temat się po prostu znudził, aczkolwiek spróbuje jeszcze raz się z Wami moimi historiami podzielić.
Niestety mój poprzedni komputer szlag trafił i dużo zdjęć utraciłem, więc pozwolę sobie tylko pisać.
Niestety mój poprzedni komputer szlag trafił i dużo zdjęć utraciłem, więc pozwolę sobie tylko pisać.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów