18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (3) Soft (4) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 18:23
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 21:16
📌 Powodzie w Polsce - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 21:44

#wspomnienia

Z serii przemyślenia własne:

Czy wiesz, że jeśli w dzisiejszych czasach patrzysz na jakieś dziecko, widzisz w nim siebie sprzed lat... zastanawiasz się czy może będzie kiedyś kimś wielkim... przypominasz sobie siebie w tym wieku... zagłębiasz się w rozważania...patrzysz na nie z nadzieją...

...to już po kilku sekundach usłyszysz od jego rodziców "Spierdalaj, Ty jebany pedofilu"?

Wspomnienia sapera - Mathiasa Schenka

Moj warszawski szal. Druga strona Powstania

W Warszawie stoczylem 19 walk na noze i bagnety. W piwnicach. Piwnice to byla druga Warszawa. Kiedy walczysz w piwnicy, jest cicho, nic nie widzisz Bylem szybszy. Zabilem tego Polaka. Warszawa to moje najstraszniejsze przezycia.

Lato 1944. W gospodzie jedza zupe fasolowa, Mathi Schenk z Peterem, kolega z wojska. Obaj w mundurach Wehrmachtu. Urwali sie z koszar na miasto. Gadaja o tym durniu Felsie i ze wczoraj jakims chlopakom znowu udalo sie zwiac z wojska. Mathi nie moze uciekac, bo gestapo zagrozilo, ze wezma jego ojca na front wschodni. Jest najmlodszy w 46. Brygadzie Szturmowej, wolaja na niego Bubi. Niedawno skonczyl 18 lat. Stacjonuja pod Bonn. Do brygady wzieli ich podstepem. Najpierw szukali chetnych do SS, potem ochotnikow do nowej brygady szturmowej. Nikt sie nie zglosil. To oglosili, ze potrzebuja szoferow ciezarowek. Chlopacy sie pchali. Kazdy chcial pojezdzic. Mathi byl szczesliwy, ze sie dostal. Dali im nowe mundury, okulary ochronne i przywiezli pod Bonn. Tu przywital ich porucznik Fels: - Bezczelne swinie, co sie tak wystroiliscie jak cyrkowcy, zdjac te okulary!

O ciezarowkach nie bylo juz mowy.
Oberzysta podkreca radio. Mowia o Führerze, ze byl zamach, ze chyba nie zyje. W gospodzie robi sie cicho. Po ulicy jezdza zolnierze na motocyklach. Slychac rozkazy. Nagle sala pustoszeje. Jedzenie zostaje. Nikt nie placi. Oberzysta chowa sie za lade. Mathi z kumplem uciekaja tylnymi drzwiami.
W koszarach zamieszanie, wyja syreny. - Czy Hitler nie zyje? - pyta jakis zolnierz
- Zamknac mordy! Nawet jesli zostalismy calkiem sami, pozostaniemy wierni naszemu Führerowi. Kto sie zawaha, bedzie rozstrzelany! - wrzeszczy Fels. Ustawia warty wokol koszar, a zolnierze sie podsmiewaja, ze przeciez jeszcze broni nie maja.
Karabiny i granaty dostali po kilku dniach. Gotowosc. Grala orkiestra. Pomaszerowali na dworzec. Byli pewni, ze jada do Francji. Cieszyli sie, bo tam latwiej zwiac. Prowiant na dwa dni i pelno czerwonego wina w 20-litrowych kanach. Wagony otwarte, na podlodze siano. Wygodnie. Pija, spiewaja. Graja w karty. Ludzie na polach machaja. Na postoju poslali Bubiego na tyl pociagu, zeby zalatwil nastepne 20 l wina. Pociag byl dlugi, kiedy ruszyl, Bubi nie zdazyl do swojego wagonu. Noc przesiedzial na schodku miedzy wagonami. Dlatego, jak o swicie wjechali miedzy male wioski, tylko on byl trzezwy. Od razu pomyslal, ze to Polska, bo plasko, chaty pod strzecha. Znow zaczelo sie picie. Bylo goraco, 1 sierpnia. Lezeli na sianie i wsluchiwali sie w stukot kol. Nagle zobaczyl, jak drewno z desek wagonu dziwnie odpryskuje. Krzyki, krew. - Ktos do nas strzela! Pociag zaczal sie cofac. Ranni umierali, pijani sie budzili. - Cholera, na ruski front nas wywiezli. Nawet dowodca kompanii sie zataczal; byl niezdolny do walki. Jakies dzieci prosily o chleb. Przez pola biegl zolnierz; mial podarty mundur, twarz umazana krwia. - W Warszawie wybuchlo powstanie! - krzyczal.

W "Bakowie"

Lato 2004. 1200 km z Warszawy do Büllingen, malej belgijskiej wioski przy granicy z Niemcami [po jednej stronie ulicy knajpa belgijska, po drugiej niemiecka]. Okolica malownicza, wiatraki-elektrownie. Mathias Schenk mieszka w chatce po przodkach z zona i najmlodszym synem. Chata kryta strzecha. Dziadkowie nazwali to miejsce "Bakowem" od roju bakow, ktore gniezdzily sie w starym debie.
Nad kominkiem Matka Boska Czestochowska. Dar od polskich chlopow z Ochodzy, ktorzy w 1945 roku uratowali Mathiasowi zycie.
Pojechalismy do "Bakowa", zeby wysluchac relacji z Powstania Warszawskiego. Relacji drugiej strony.
Opowiada 78-letni Belg Mathias Schenk, wtedy 18-letni Sturmpionier, [saper szturmowy - torowal droge SS-manom]. Jego pociag byl ostatnim, ktory 1 sierpnia wjechal do powstanczej Warszawy.
Tego sie nie da tak opowiedziec... - krzywi sie staruszek. - Jak sie pali ciala, to one sie poruszaja. Slychac odglosy, jakby jeki. Wtedy myslalem, ze oni naprawde jeszcze zyja. I te muchy, robaki. Ilu ludzi zostalo zabitych w Warszawie? Chyba ze 350 tys. Tak?

Ordynans kapitana

- Od dziecka chcialem zostac weterynarzem. Mielismy gospodarstwo. Kiedy w 1940 roku niemieckie wojsko pojawilo sie w naszej wiosce, mialem 14 lat. [Region Eupen-Malmedy to dzisiaj Belgia niemieckojezyczna. Jako teren przygraniczny przechodzil z rak do rak, w 1919 roku zostal przyznany Belgii traktatem wersalskim. Hitler po zajeciu Belgii traktowal te tereny jak czesc Rzeszy]. Niektorzy sasiedzi zaczeli sie witac "Heil Hitler!". U nas mowilo sie po staremu "Guten Tag". Patrzyli na nas jak na zdrajcow, bo nie wywiesilismy w oknach swastyk. Nazisci pytali ojca, dlaczego nie jestem w Hitlerjugend. Przesluchiwali rodzicow, bo dwaj moi bracia uciekli w glab Belgii. Bylo gestapo, mnie tez pytali o braci. Trzeci brat ukrywal sie w okolicy. Zlapali go. Wrocil z frontu rosyjskiego ciezko ranny.
Najlepszym moim przyjacielem byl kuzyn Daniel, uzdolniony majsterkowicz Zrobil nawet potajemnie radio. Skrzynka odbierala tylko BBC. Na sluchaniu audycji przylapali nas ojcowie. Dali lanie i rozbili skrzynke.
Daniela powolali do Wehrmachtu. Zostal radiotelegrafista; polegl na Krymie.
Od dziecka znalem droge przez zielona granice. Pomagalismy uciekac do Belgii Zydom z Niemiec, szmuglowalismy jedzenie. Ostatni raz szedlem przez nia na Wielkanoc 1944, juz w niemieckim mundurze. Zlapali mnie, ale mialem szczescie, bo sluzbe pelnil pan Furt, szewc z Losheim. Przed wojna szyl nam buty. Pozwolil uciec.
Wezwanie do obowiazkowej pracy dla Rzeszy dostalem w pazdzierniku 1943 roku. Pierwsze Boze Narodzenie poza domem. Przepustek nie bylo. W dwudziestu przeskoczylismy plot i poszlismy na pasterke. Za kare musielismy oprozniac latryny, biegac po kupie gnoju i spiewac koledy.
Pol roku pozniej wzieli mnie do wojska specjalnosc saper. Czesc chlopakow zwiala. Ja nie moglem, bo moja rodzina byla juz na cenzurowanym i grozili, ze wysla ojca na front wschodni. Na szkoleniu saperskim nie cierpialem cwiczen wodniackich. Plywac sie nie nauczylem, bo kapitan wzial mnie na ordynansa.
Kombinowalem jak moglem, zeby wyrwac sie na pare dni do domu. Kiedy szef kompanii zapytal, kto ma w domu dosc kur, zeby przywiezc sto jaj na sniadanie wielkanocne, sklamalem i dostalem cztery dni urlopu. Zbieralem jaja po sasiadach. W wiosce zlapali akurat rosyjskiego jenca, ktory uciekl z obozu. Pedzili go bosego ulica, ludzie go okladali. Wtedy obowiazywala juz instrukcja, jak traktowac podludzi. Moja mama dala nieszczesnikowi pare butow i maslo. Sasiedzi doniesli i nie dostalismy kartek na buty i maslo.
Kiedy wracalem do wojska, matka dala mi rozaniec z czarnych paciorkow.

Gdzie byliscie, swinie?!

- Wkraczalismy do Warszawy po kocich lbach. Polacy strzelali, ale nie bylo ich widac. Na domach biale flagi. Skoczylem przez wybite okno. Na schodach lezeli mezczyzna i kobieta zabici strzalem w czolo.
Szturmowalismy kolejne domy, wszedzie cywile, kobiety, dzieci. Wszyscy z dziura w glowie. Dotarlismy do koszar SS. Druga kompania, ktora przyjechala ciezarowkami, zle skrecila i trafila wprost pod polskie pozycje. Kilka ciezarowek plonelo, zolnierze uciekali. Wielu bieglo pod lufy Polakow. Sierzant upadl kilka metrow ode mnie.
Nastepnego dnia mielismy zdobyc jakas droge. Szlismy przez ogrodki dzialkowe. Nasz dowodca porucznik Fels gnal nas na przod. Trzeba bylo wysadzic drzwi domu, z ktorego strzelali najbardziej. Wrzucilismy granaty i wskoczylismy do srodka. Otoczyli nas Polacy, krotka walka na noze i ucieczka w krzaki. Czterech z naszego wagonu zginelo. Fels znowu gnal nas do ataku, ale Polacy siedzieli dobrze ukryci. Nie moglismy sie wycofac, bo z tylu tez strzelali. Cala noc siedzielismy w ogrodkach jak sploszone zwierzeta. Chcialo mi sie pic. Znalazlem pomidory. Polacy ciagle nas ostrzeliwali. Nastepnego dnia pod wieczor przyszla na pomoc piechota, ale nie posunelismy sie naprzod. Potem nadciagnal oddzial SS. Dziwnie wygladali, nie nosili dystynkcji, cuchneli wodka. Zaatakowali z marszu, "Hurraa!" i gineli tuzinami. Ich dowodca w czarnym skorzanym plaszczu szalal z tylu, pedzac nastepnych do ataku.

[... wielki SS-man w czarnym skorzanym plaszczu... Oskar Dirlewanger]

Przyjechal czolg. Pobieglismy za nim z esesmanami. Kilka metrow przed budynkami czolg zostal trafiony. Wybuchl, czapka zolnierza poleciala wysoko w powietrze. Znowu ucieklismy. Drugi czolg wahal sie. My oslanialismy przod, a esesmani wypedzali z okolicznych domow cywilow i obstawiali nimi czolg, kazali siadac na pancerzu. Pierwszy raz widzialem cos takiego. Pedzili Polke w dlugim plaszczu; tulila mala dziewczynke. Ludzie scisnieci na czolgu pomagali jej wejsc. Ktos wzial dziewczynke. Kiedy oddawal ja matce, czolg ruszyl. Mala wysunela sie matce z rak. Spadla pod gasienice. Kobieta krzyczala. Jeden z esesmanow skrzywil sie i strzelil jej w glowe. Pojechali dalej. Tych, co probowali uciekac, esesmani zabijali.
Atak sie udal. Polacy cofali sie. Bieglismy za nimi. Za nami z piwnic wychodzili ludzie z podniesionymi rekami. "Nis partizani!" [nie jestesmy partyzantami], krzyczeli. Nie widzialem, co sie tam dzieje, bo ostrzeliwalismy sie z Polakami, ale slyszalem, jak ten esesman w skorzanym plaszczu krzyczal do swoich ludzi, zeby zabijali wszystkich. Kobiety i dzieci tez.
Wpadlismy za Polakami do jakiegos domu. Bylo nas trzech. My na parterze, Polacy atakowali z pieter i piwnicy. Cala noc palilismy w pokoju rozne sprzety, zeby troche widziec. Co chwila walczylismy na bagnety. O swicie zobaczylem, ze zostalismy we dwoch, trzeci kolega lezal z poderznietym gardlem. W kazdym pokoju byly ciala. Z dachu domu naprzeciwko strzelal snajper. Trafilismy go, zwalil sie i zahaczyl noga o belki. Wisial z glowa w dol. Zyl jeszcze dlugo.
Kiedy wracalismy, na ulicach lezaly ciala Polakow. Nie bylo miejsca, trzeba bylo isc po zwlokach; w tej goraczce szybko sie rozkladaly. Slonce zaslanial kurz i gesty dym. Mnostwo robakow i much. Bylismy usmarowani krwia, mundury sie lepily. Przywital nas porucznik Fels, glupi fanatyk: "Gdzie byliscie, bezczelne swinie?!". Chwalil SS za dobra robote. Nic nie moglem zjesc, wymiotowalismy.

Mowilismy o nim "rzeznik"

W koszarach Bubi uslyszal, ze ten wielki SS-man w czarnym plaszczu to Oskar Dirlewanger, a jego ludzie to kryminalisci wyciagnieci z wiezien. Wiecej o "towarzyszach broni" dowiedzial sie dopiero po wojnie. [...]
- Wtedy w piwnicach Warszawy mowilismy o nim "rzeznik". Ale po cichu, bo u Dirlewangera droga na sznur byla krotka. Mial zwyczaj wieszania co czwartek, Polakow albo swoich, za byle co. Czesto sam odkopywal wieszanym stolki.
W restauracji stary Schenk siada w kacie, zawsze plecami do sciany.
- Glupi zwyczaj - usmiecha sie - tez pamiatka z Powstania.
- Po paru dniach walk zostalismy przydzieleni do Dirlewangera, po trzech saperow szturmowych na kazdy pluton SS. Mielismy torowac esesmanom droge, wysadzac przeszkody i drzwi. Wskakiwalismy do domow i wypedzalismy z nich ludzi. Podlegalismy Felsowi, ale w walce wykonywalismy rozkazy dirlewangerowcow.
Zawsze na przodzie. Podbiec, zalozyc ladunek i po detonacji wskoczyc do budynku. Za nami szla horda Dirlewangera. Wygladali jak lumpy; mundury brudne, podarte, nie wszyscy mieli bron, brali zabitym. Rano dostawali wodke. My, saperzy, tez. Pilo sie na pusty zoladek, przed atakiem sie nie je. Jak trafia w pusty brzuch, to sie moze wylizesz, jak w pelny, to zdychasz w bolach.
Dirlewanger szedl z tylu, czasem jechal w czolgu, zawsze dobrze oslaniany. Pedzil swoich. Tym, ktorzy sie ociagali, strzelal w plecy.

Pielegniarka z mala biala flaga

- Do zwyklych drzwi od kamienic i domow wystarczyl duzy lom. Pod te mocniejsze podkladalismy ladunek wybuchowy albo wiazanke z trzech granatow. Ciezkie podwojne drzwi Palacu Biskupiego wylecialy w dwie strony. W srodku wszystko bylo purpurowe. W jadalni stalo jedzenie na stole. Jeszcze cieple. Nie sprobowalismy, balismy sie, ze zatrute.
Trzeba wiedziec, gdzie podlozyc ladunek. Z boku, na srodku. To zalezy od tego, w ktora strone maja wyleciec drzwi. I wszystko jak najciszej, bo Polacy za drzwiami sluchali i strzelali. Wiec jak sie zakladalo ladunek z lewej albo na srodku, to sie najpierw skrobalo drzwi z prawej strony, zeby zmylic Polakow.
Podkladalem ladunek pod duze drzwi, gdzies na Starym Miescie. Uslyszelismy ze srodka: "Nicht schießen! Nicht schießen!" [Nie strzelac]. W drzwiach stanela pielegniarka z mala biala flaga. Weszlismy do srodka z nastawionymi bagnetami. Ogromna hala z lozkami i materacami na podlodze. Wszedzie ranni. Oprocz Polakow lezeli tam ciezko ranni Niemcy. Prosili, zeby nie zabijac Polakow. Polski oficer, lekarz i 15 polskich siostr Czerwonego Krzyza oddalo nam lazaret. Ale za nami biegli juz dirlewangerowcy. Zdazylem wepchnac jedna z siostr za drzwi i zakluczyc. Slyszalem po wojnie, ze przezyla. Esesmani rozstrzelali wszystkich rannych. Rozwalali im glowy kolbami. Niemieccy ranni krzyczeli i plakali. Potem dirlewangerowcy rzucili sie na siostry, zdzierali z nich ubrania. Nas wypedzili na warte. Slychac bylo krzyki kobiet. Wieczorem na Adolf Hitler Platz [plac Pilsudskiego] byl wrzask jak na walkach bokserskich. Wdrapalismy sie z kolega po gruzach, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Zolnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kaminskiego, chlopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawolywania. Dirlewanger stal ze swoimi ludzmi i sie smial. Przez plac pedzili pielegniarki z tego lazaretu, nagie, z rekami na glowie. Po nogach ciekla im krew. Za nimi ciagneli lekarza z petla na szyi. Mial na sobie kawalek szmaty, czerwonej, moze od krwi, i kolczasta korone na glowie. Szli pod szubienice, na ktorej kolysalo sie juz kilka cial. Kiedy wieszali jedna z siostr, Dirlewanger odkopnal jej cegly spod nog. Nie moglem na to patrzec. Pobieglismy z kolega do kwatery, ale na ulicach kozacy Kaminskiego pedzili cywilow. Mowilismy na nich Hiwis - od Hilfswillige [ochotnicy, chetni do pomocy]. Obok upadla Polka w ciazy. Jeden z Hiwis zawrocil i zdzielil ja pejczem. Probowala uciekac na czworaka. Stratowali ja konmi.

Polacy spiewali cos skocznego

- Spalismy w piwnicach. Na kwaterze miedzy kolejnymi szturmami pilo sie duzo wodki, gadalo. "Moze jutro mnie postrzela - mowilismy - i wroce do domu".
Mielismy koszmary, krzyczalem przez sen. Wtedy towarzysze cucili mnie zimna woda. "Bubi, du hast den Warschaukoller" [Bubi, masz warszawski szal] - mowili.
Spalismy w ubraniach, ciagle alarmy; "Raus! Raus!" - wrzeszczal Fels. Nieraz gdzies przez sciane slychac bylo Polakow. Raz nawet spiewali cos skocznego. Czasem sobie poplakalem. Bo jak szturmujesz, to strachu nie ma, ale na kwaterze sie trzesiesz Pilismy.

Komando wniebowstapienia

- Wysadzilismy mur, ktory zaslanial duze podworze. SS chcialo szturmowac budynki naprzeciwko. Kiedy kolega walil lomem w drzwi, zobaczylem po lewej Polaka. Pociagnalem kolegow w dziure w scianie, ale obaj juz dostali. Jeden caly magazynek, drugi w pluco, kula odbila sie od niesmiertelnika. Kiedy oddychal, z ust wyplywala krew. Dziure w plucach zatkalem mu ziemia. Lezalem z martwym i rannym, przycisnalem sie do muru, modlilem sie. Kolega zajeczal, Polacy rzucili granaty. Jeden odrzucilem, drugi poturlal sie za daleko. Bylem czerwony od krwi i kawalkow miesa. Po poludniu czterech z Wehrmachtu przybieglo z noszami. Udalo nam sie przejsc, ale ranny kolega dostal trzy strzaly i zmarl. Nie moglem wydobyc z siebie slowa, mialem dreszcze i ciagle wymiotowalem. Major dal mi dzien odpoczynku, wiec widzialem, jak grzebali kolegow. Sciagneli im buty, wrzucili do wykopu z innymi zabitymi. Posypali wapnem. Polscy cywile musieli robic to wszystko.

Koledzy gineli, przydzielali mi nowych. Mialem glupie szczescie, moze przez to, ze kiedy Fels gnal mnie do akcji, zyczyl, zebym "zdechl jak pies" [Schenk sie smieje]. Chyba mnie nie lubil. Nasza grupe saperow szturmowych nazywalismy wtedy Himmelfahrtskommando [komando wniebowstapienia], bo zawsze szlismy na przodzie, a Polacy nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, skad strzela. Kulka swisnie i lecisz do nieba. Szybko sie jednak uczylismy od sprytnych Polakow, jak sie kryc. Potrafili strzelac spod lekko uniesionej dachowki. Wielu walczylo w niemieckich mundurach i bardzo dobrze mowilo po niemiecku. Nie moglismy nosic naszych stalowych helmow, bo Polacy je nosili. Balismy sie, ze zaczniemy strzelac do swoich.
Na poczatku kiepsko strzelalem. Karali mnie za brak celnosci. Nie umialem przymknac lewego oka. Podejrzewali, ze symuluje. Wyslali do lekarza. Kazal strzelac z drugiej strony. Zostalem strzelcem lewoocznym. Odwrotna pozycja przydawala sie w walkach ulicznych.
Kiedys w walce wrecz Polak wyszarpnal nowemu koledze karabin. Przybiegl Fels z esesmanami, kazal chlopakowi go odzyskac. Ten drzal jak osika. Ale Fels chwycil pistolet i pognal chlopaka za Polakami. Chlopak zaraz wrocil bardzo poraniony nozem; krwawil i krzyczal.
Znow zostalem sam. Moi towarzysze z grupy uderzeniowej byli ciezko ranni od noza i bagnetu. Byl 6 sierpnia. Od tego momentu daty mi sie zacieraja. Tylko najciezsze walki moge podac w jakiejs kolejnosci, ale bez dat. Pamietam, ze 14 sierpnia dostalem kartke od pastora z Manderfeld, ostatnia wiadomosc z domu. 15 wrzesnia patrzylem na drugi brzeg Wisly. Zobaczylem rosyjski czolg. Potem drugi, trzeci. Podjechaly do brzegu. U nas wybuchla panika. Rosjanie musieli doskonale widziec nasze pozycje, nie strzelali. Czolgi znikly miedzy domami.

Cos goracego

Lezalem w pokoju na trzecim pietrze. Oficer SS rozkazal nam utrzymac dom. Cale mieszkanie bylo wysypane gruba warstwa piasku. Dobry pomysl, podziwialem mieszkancow. Tez bym tak zrobil. Musieli sie napracowac. Piach chronil je przed ogniem. "Po wojnie tylko go usuna", myslalem. Przez okno rzucalem w kierunku sasiedniego kina zapalajace butelki z benzyna. Dom obrzucony takimi butelkami stawal zwykle w plomieniach. Myslalem, ze wykurzylismy Polakow, ale oni ciagle strzelali i rzucali granaty. W kurzu kolejnego wybuchu zaczalem zbiegac po schodach. Kiedy mijalem okno na klatce, poczulem bol jak od uderzenia pejczem i cos goracego. Twarz i rece we krwi. Czulem, ze jestem ciezko ranny. Koledzy tez. Zdarli mi spodnie i zaczeli kulac ze smiechu. Na posladku mialem mala szrame. Kula trafila w manierke z kawa.

Gefreiter Bubi w gazecie

Chyba jakos wtedy awansowali Bubiego na Gefreitera [kaprala]. Awans byl automatyczny po 15 walkach wrecz Kazda walke wpisywali do ksiazeczki wojskowej. Nawet Fels baknal cos o dzielnosci Schenka. Tym bardziej ze we frontowym "Das Weichselblatt" ["Wislanej Gazecie"] napisali, ze Gefreiter Schenk uwolnil niemieckich jencow.
- To byl czysty przypadek. Po prostu wysadzalem kolejne drzwi. Zakladam ladunek i slysze: "Nicht schießen!". Biala flaga w oknie. Drzwi sie otworzyly i wyszlo 30 niemieckich zolnierzy. Plakali z radosci, wycalowali mnie. Mowili, ze Polacy, ktorzy wzieli ich do niewoli, traktowali ich dobrze.
Za Warszawe Bubi dostal Krzyz Zelazny drugiej klasy.

Zona spi dlugo, ja probuje ich policzyc

- Czasem pokazuja na filmach jakies sceny z Powstania, ale tam nie ma nic, co ja widzialem. Nikomu jeszcze tak dokladnie nie opowiadalem. Tak o wszystko pytacie. Macie prawo. Ale wszystko sie znowu budzi. Wtedy nie mielismy pojecia, ze ci zabici nigdy nie umra, ze beda zawsze obok. Wszystko dzialo sie tak szybko. Krzyki, strzaly. Pojedyncze twarze. Jakos bardzo mocno sie uczepily mojej pamieci.
[Schenk chowa twarz w dloniach].
- Wysadzilismy drzwi, chyba do szkoly. Dzieci staly w holu i na schodach. Duzo dzieci. Raczki w gorze. Patrzylismy na nie kilka chwil, zanim wpadl Dirlewanger. Kazal zabic. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali glowki kolbami. Krew ciekla po tych schodach. Tam w poblizu jest teraz tablica, ze zginelo 350 dzieci. Mysle, ze bylo ich wiecej, z 500.
Albo ta Polka [Schenk nie pamieta, jaka to byla akcja]. Za kazdym razem, kiedy szturmowalismy piwnice, a byly w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwalcili. Czesto kilku ta sama, szybko, nie wypuszczajac broni z rak. Wtedy, po jakiejs walce wrecz, trzaslem sie pod sciana, nie moglem sie uspokoic; wpadli ludzie Dirlewangera. Jeden wzial kobiete. Byla ladna, mloda. Nie krzyczala. Gwalcil ja, przyciskajac mocno jej glowe do stolu. W drugiej rece mial bagnet. Najpierw rozcial jej bluzke. Potem jedno ciecie, od brzucha po szyje. Krew chlusnela. Czy wiecie, jak szybko zastyga krew w sierpniu...?
Jest tez to male dziecko w rekach Dirlewangera. Wyrwal je kobiecie, ktora stala w tlumie na ulicy. Podniosl wysoko i wrzucil do ognia. Potem zastrzelil matke.
A tamta dziewuszka, ktora wyszla nagle z piwnicy, byla chuda i niewysoka, jakies 12 lat. Ubranko podarte, wlosy rozczochrane. Z jednej strony my, z drugiej Polacy. Stala pod sciana, nie wiedziala, gdzie uciec. Podniosla raczki, powiedziala: "Nis partizani". Machnalem do niej, zeby sie nie bala, zeby podeszla. Szla z raczkami do gory. W jednej cos sciskala. Byla juz blisko, padl strzal, glowka jej odskoczyla. Z reki wypadl kawalek chleba. Wieczorem podszedl do mnie plutonowy, byl z Berlina. "Czyz to nie byl mistrzowski strzal?" - usmiechnal sie z duma.
Czesto przychodzily do nas dzieci. Nie mogly znalezc rodzicow. Chcialy chleba. Maly Polak przynosil nam jedzenie na warte. Chyba nie byl jencem. Nie wiem. Mialem wtedy warte w fabryce tekstyliow w piwnicy. Nie mowil po niemiecku, ale potrafilismy porozumiewac sie gestami. Jak mialem, dawalem mu papierosy. Przechodzil esesman. Kiwnal na niego, maly poszedl za nim. Uslyszalem strzal. Pobieglem, chlopiec lezal martwy na schodach. Esesman skierowal pistolet na mnie. Patrzyl dlugo, ale odszedl. Tak bylo w Warszawie.
Nasza maskotka byl kaleki chlopiec, tez ze 12 lat. Stracil noge, ale potrafil bardzo szybko skakac na drugiej. Byl z tego bardzo dumny. Zawsze skakal wokol zolnierzy, w ta i z powrotem. Mowilismy, ze to na szczescie. Troche pomagal. Ktoregos dnia zawolali go esesmani. Skoczyl do nich chetnie. Smiali sie, kazali mu skakac w strone drzew. Widzialem z daleka, jak wsuwaja mu dwa granaty do torby. Nie zauwazyl. Skakal, a oni sie smiali: "Schneller, schneller!" [szybciej, szybciej]. Wylecial w powietrze.
Zwykle budze sie bardzo wczesnie, moja zona spi dlugo. Czasem w polsnie widze przed soba zabitych. Czasem probuje liczyc tych, ktorych sam zabilem. Nie moge policzyc.

Kara za niebieskie gatki

- Wody w Warszawie bylo bardzo malo. W punkcie opatrunkowym stala wanna, do ktorej dolewano swiezej wody. Kiedys do niej wskoczylem. Wielu tam wskakiwalo. Znajomy sanitariusz powiedzial, ze w opuszczonej piwnicy jest duzo bielizny. Byla niebieska, nieregulaminowa. Swoje wojskowe lumpy wyrzucilem. Potem za te niebieskie cywilne gatki dostalem od sierzanta tydzien kompanii karnej. Musialem nosic miny nad Wisla.
Druga karna warte dostalem za ksiedza. Wysadzalismy tylne drzwi do klasztoru - bardzo ciezkie, prowadzily do piwnicy. Klasztor, ogromny budynek niedaleko Starego Miasta, byl juz bardzo uszkodzony przez bomby i granaty. Wskoczylismy we dwoch do srodka. Przed nami stal ksiadz Trzymal oplatek i kielich. Moze to byl odruch, nie wiem, ukleklismy, dal oplatek. Wpadl trzeci z naszej grupy, tez dostal oplatek. Wlecieli esesmani, jak zwykle strzaly, krzyki, jeki. Siostry byly w habitach. Kilka godzin pozniej zobaczylem tego ksiedza w rekach dirlewangerowcow. Pili wino z kielicha, hostia lezala polamana. Obsikiwali krzyz oparty o mur. Dreczyli ksiedza mial zakrwawiona twarz, rozerwana sutanne. Zabralismy im tego ksiedza, to byl jakis odruch. Esesmani byli zdumieni, ale tak pijani, ze nie wiedzieli, co sie dzieje. Nastepnego dnia tez niczego nie pamietali. Ksiedza oddalismy do naszego batalionu, wiecej nic o nim nie slyszalem, ale po drodze natknelismy sie na Felsa. Dostalem za ksiedza samotna warte na moscie, chyba Kierbedzia. Mosty na Wisle byly juz wysadzone, ale czesc przesel stala. Rosjanie mieli stanowisko karabinu maszynowego po swojej stronie, my po naszej. Mialem w polowie mostu dzien i noc trzymac straz wywiadowcza. Ukrywalem sie za stalowymi dzwigarami. Noc byla spokojna. Od czasu do czasu oba karabiny sie ostrzeliwaly, raczej tak na wiwat, bo byly za daleko. W dzien Rosjanie poruszali sie dosc beztrosko. Na zapleczu jezdzily male samochody, przywiozly kuchnie polowa. Oficerowie z szerokimi pagonami obserwowali przez lornetki nasza czesc Warszawy. Zolnierze sie opalali.
Na innej karnej warcie ukryty w belach z materialami w jakiejs fabryce tekstyliow obserwowalem Polakow. W razie ataku mialem wystrzelic czerwona race i uciekac. Bylo ich ze 40. Dowodzil oficer w mundurze. Wygladali nedznie. Wielu rannych. Widzialem kobiety z bronia, cywilow, dzieci. Bron mieli kiepska. Wieczorem wrocilem z meldunkiem, rano szturmowalismy kryjowke powstancow.
Juz nie pamietam, ktorego dnia postanowilismy zabic te swinie Felsa. Zeby przezyc, bo gnal nas ciagle naprzod. W siedmiu czy osmiu losowalismy karabiny. Dwa byly nabite. Jak tylko Fels znalazl sie z przodu, wypalilismy mu w plecy. Padl, a my ucieklismy. Nowy dowodca byl bardziej ludzki.

Portki ciezkie od zlota

- Dzis juz nie wiem, czy wtedy wysadzalismy Panstwowa Wytwornie Papierow Wartosciowych, czy raczej Bank Polski. W kazdym razie gdzies w centrum. Nie moglismy dlugo tego zdobyc. Kazali nam zrobic podkop. Kopalismy we dwoch, tylko w slipach. Zmienialismy sie na przodku. Kiedy bylem na przodzie, poczulem dziwny zapach, potem kolega przestal odbierac ziemie. Podczolgalem sie, lezal martwy. Podkop wychodzil na piwnice. Uslyszalem Polakow. Pewnie odbili piwnice. W nocy sie wyczolgalem i piwnicami doszedlem do swoich. Nie moglem rozpoznac wartownika. Kazal mi polozyc sie na ziemi. Wykrzyczalem swoje nazwisko i haslo: "Heidekrug" [Dzban wrzosu]. Pytal, dlaczego jestem w majtkach. W koncu uwierzyl.
Nastepnego dnia przywiezli goliata. Cywile musieli torowac mu droge, bo Polacy nauczyli sie wysadzac goliaty jeszcze przy naszej linii i duzo zolnierzy ginelo. Goliat wywalil dziure w murze. Cala noc gonilismy sie z Polakami po piwnicach i pietrach. Rano przyjechal czolg i budynek zostal zdobyty. W piwnicach lezalo pelno zlotych monet. Upychalismy je sobie po kieszeniach, az portki spadaly. Potem zloto zniklo. Nasi szeptali, ze Dirlewanger je gdzies wywiozl.

Wiedzialem, kto ile bedzie zyl

- To byla chyba moja ostatnia akcja w Warszawie. Zdobywalismy jakis budynek, bieglem przez pole. Lezal ranny zolnierz Dalem mu wody z mojej manierki i pobieglem wysadzic drzwi. SS szlo za nami. Jak wracalem, zatrzymal mnie Dirlewanger. Wskazal rannego: "Ty dales tej swini pic?". Dopiero teraz zauwazylem, ze na niemieckim mundurze ranny ma brudna bialo-czerwona opaske.
"Zastrzel go!" - Dirlewanger dal mi swoj pistolet.
Stalem bez ruchu, mialem dosc wszystkiego. Dirlewanger byl tak wsciekly, ze nie rozumialem, co wrzeszczy. Ten Polak patrzyl na mnie. Nie zapomne tego wzroku. W Warszawie nauczylem sie poznawac, czy ranny pozyje dziesiec minut, czy kilka godzin. Jak sie widzi tylu umierajacych, to sie juz wie, ile kto bedzie zyl. Jeden z SS-manow Dirlewangera wyrwal mi pistolet i zastrzelil Polaka.
Dirlewanger wrzeszczal, ze mnie rozstrzela. Ale przybiegli zolnierze z Wehrmachtu, wiec zaczal grozic sadem wojennym. Jakis oficer piechoty zaczal z nim ostro dyskutowac. Dalem noge.
- Pod koniec wrzesnia podeszli do mnie trzej Polacy z podniesionymi rekami. Oddali karabin maszynowy i dwa pistolety. Jeden mowil perfekcyjnie po niemiecku. Stalem sam na posterunku. Nie wiedzialem, co mam z nimi zrobic. Powiedzialem, ze musza zaczekac i lepiej, zeby ich nikt nie zauwazyl. Mialem szczescie, szybko znalazlem naszego nowego porucznika. Odebral jencow osobiscie i zaprowadzil do SS.
Ostatni przyczolek Powstania skapitulowal. Jakis wysoki oficer przyszedl jako przedstawiciel narodu z biala flaga. Zaprowadzilismy go do dowodcy batalionu. Widzialem tam naszego majora Wullenberga, Dirlewangera i innych dowodcow. Po paru godzinach Polacy przyszli, ciagnac za soba mase ludzi i bron. Wszystkich rannych polozono w wielkim magazynie fabryki octu. Nam rozkazano wyjsc. Z zewnatrz slyszelismy krzyki i strzaly. Wiem, co tam sie stalo.
W dniach kapitulacji natknalem sie na Felsa. Byl ciezko ranny, ale przezyl nasz zamach. Obszedlem go z daleka. Dirlewangera widzialem ostatni raz, jak szedl wsrod ruin z dwiema pieknymi kobietami. Miasto plonelo, na ulicach trupy. Jego skorzany plaszcz byl podarty. One - blondynka i brunetka - bardzo eleganckie, zadbane. Szczebiotaly wesolo. Nie wiem, czy to Polki, bylem za daleko.
To, co pozostalo z Warszawy, wysadzali minerzy. Zostalismy przeniesieni, ale w listopadzie znowu tam bylismy. Gralismy w pilke. Pilka wpadla do piwnicy. Wskoczylem, zeby ja wyciagnac. W piwnicy lezaly niezliczone ciala, juz prawie szkielety.

Rusek, Niemiec czy Mateusz

W Ochodzy, malej wsi pod Gnieznem, jeszcze pamietaja Mateusza, ale nie z czasow, kiedy ukrywal sie w stajni Brzewinskich, tylko jako eleganckiego pana, ktory w latach 80. przyjezdzal busem pelnym jedzenia i zachodnich ciuchow. Dary ksiadz rozdzielal wsrod parafian.
Zajrzelismy do zagrody Libnerow. Jozef Libner zmarl w ubieglym roku. Byl rowiesnikiem Mateusza lubili sie mocowac, tarzali sie po podworku, ale Mateusz, zaprawiony w walkach wrecz, kladl go na lopatki.
Syn Libnera pokazal nam date wycieta na scianie drewnianej ubikacji: "1946 M.S." - Juz dwa razy przerabialismy ubikacje, ale tata kazal te deski zostawic, bo to pamiatka po Mateuszu.
- Wycialem scyzorykiem, jak wyjezdzalem - Schenk sie wzrusza, kiedy opowiadamy o Ochodzy. - Z Jozefem bylismy bracmi krwi. Nacielismy sobie nadgarstki i przylozylismy je jak Indianie.
Odwrot spod Warszawy sapera szturmowego Schenka to osobna opowiesc. Spisal ja pare lat temu. Z zolnierzy, z ktorymi 1 sierpnia przyjechal do Warszawy, zostalo trzech. Zima 1944 roku uciekali przed rosyjskimi czolgami i komandami SS, ktore wieszaly uciekinierow na drzewach. Glodni i wycienczeni kierowali sie do Goscieszyna [Godesberg] pod Gnieznem, gdzie rozproszonym zolnierzom wyznaczono miejsce zgrupowania.
- Wyrzucilismy prawie wszystka bron. Pasy, helmy. Kilku mialo rany, ktore probowali ukryc, zeby ich koledzy nie zostawili. Iwany tropily w sniegu nasze slady. Odcieli nam droge do lasu. Ucieklismy na srodek zamarznietego jeziora. Nie weszli za nami na lod, ale czolg strzelal w jezioro. Kolega zaczal odmawiac "Ojcze nasz", mowil coraz ciszej, az zamilkl. Umarl. Kiedy chmury zaslonil ksiezyc, podpelzlismy do brzegu. Rosjanie palili papierosy, czolgalismy sie miedzy posterunkami. Ukrylismy sie w lesie, ale w poludnie czolg znowu jechal naszym sladem. Nie mialem juz sil, polozylem sie w rowie na skraju lasu. Na mundurze mialem bialy kombinezon ochronny, podobne nosili Rosjanie.
Znalezli mnie polscy chlopi. "Rusek? - zapytali. - Niemiec?" - kiwnalem glowa. Wtedy ten najwyzszy powiedzial po niemiecku: "Biedny chlopcze, jestes glodny?". Zaciagneli mnie do domu. Balem sie. "Polacy sa przebiegli, podstepni i falszywi" - uczyli mnie w wojsku. Kiedy do kuchni weszla dziewczyna z duzym nozem, myslalem, ze mnie zarzna. Rozciela mi buty, bo nie mogli ich zdjac. Mialem zlamana noge, reke i liczne odmrozenia. Dali cieplego mleka. Tak trafilem do braci Brzewinskich z Ochodzy [juz nie zyja]. Na starszego, Ignacego, mowilem "ojciec", a na Wincentego - "wuj". Na mnie wolali Mateusz Ukrywali mnie w stajni z trzema konmi, Mucka, Gniadym i Murzynem. W mrozne noce spalem nad parownikiem do ziemniakow.
Rosjanom, ktorzy zagladali do wsi, Brzewinscy powiedzieli, ze jestem ciezko chorym synem, a chorych Rosjanie omijali z daleka. Polskim wladzom wmowili, ze juz pol roku sie u nich ukrywam, bo zdezerterowalem z Wehrmachtu.

Dlaczego mnie uratowalil Nigdy sie nie dowiedzialem. Chyba z litosci; wygladalem jak pobity dzieciak. Kiedys mi powiedzieli, ze przez czarny rozaniec, ktory znalezli na piersi, jak zdzierali ze mnie mundur.

Bylbym Polakiem

Kiedys "ojciec" powiedzial: "Hitler kaputt", "wojna kaputt" i Mateusz juz sie nie musial ukrywac. Wies lubila Mateusza, on byl w Ochodzy szczesliwy. Pomagal w gospodarstwie.
- Przesluchiwali mnie w Trzemesznie, Polak i Rosjanin. Kazali mi sie rozebrac. Ogladali, czy nie mam tatuazy SS. Na podworzu lezal rozstrzelany chlopak w mundurze Hitlerjugend. Krecili nosem na te 19 walk wrecz w Warszawie, ktore mialem w ksiazeczce. Ale "ojciec" poreczyl za mnie, a ksiazeczke zamurowal w scianie.
Pamietam, jak miejscowy proboszcz wrocil z obozu koncentracyjnego. Parafianie wyjechali mu naprzeciw. "Ojciec" tez mnie zabral. Ksiadz szedl, wspierajac sie laska, chudy i blady, w pasiaku. Pojechalismy do kosciola. Pierwszy raz po dlugim czasie uslyszalem Tantum Ergo, brzmialo tak jak w domu. Ksiadz szedl, spiewajac, przez kosciol i blogoslawil. Mnie tez. Bylem szczesliwy, pelen wstydu i winy.
Mateusz wyjechal z Ochodzy w czerwcu 1946 roku. Brzewinscy dali mu na droge 200 zl, chleb i maslo.
- Prowizoryczna ambasada belgijska byla w Warszawie. Siedzialem na schodkach budynku, ktory kiedys zdobywalem. Ludzie mieszkali w ruinach piwnic. Tylko tramwaj jezdzil przez Wisle na Prage. Wracalem do domu trzy miesiace. Przez polskie areszty, amerykanski oboz jeniecki w Berlinie. Belgijska zandarmeria zabrala mnie do Brukseli na przesluchania. Belgowie mnie nie chcieli. Nie mialem dokumentow. Kazdy mogl powiedziec, ze jest Belgiem.
Zone poznalem po wojnie. Na granicy belgijsko-niemieckiej wszyscy wtedy szmuglowali. Niosla do Belgii prosiaka, ja do Niemiec kawe. Spotkalismy sie w lesie, wrocilem do domu z prosiakiem.
Mathias Schenk ma trzech synow i corke. Przez 30 lat produkowal w Brukseli szpachlowke do samochodu i szlifowal karoserie. Szpachlowke Schenk Braun sprzedawal w calej Europie. Teraz firme prowadza syn z zieciem.
Dziesiec lat chodzil w pielgrzymkach pokutnych do Banneux, gdzie Matka Boska ukazala sie malej dziewczynce. W latach 80. organizowal w Brukseli akcje pomocowe dla Polakow. 32 razy wiozl do Polski jedzenie, ubrania i pampersy.
- Znowu bylem w Warszawie. Spotkalem sie z weteranami Powstania. Byli mili. Jeden opowiadal, jak 1 sierpnia ostrzelal ostatni niemiecki pociag.

W Ochodzy nie wiedzialem juz, kim jestem - Belgiem, Niemcem, Mateuszem? Nawet nie wiedzialem, czy Belgia jeszcze istnieje. Myslalem, ze moja rodzina nie zyje.

Gdybym w marcu 1946 roku nie dostal od nich wiadomosci, zostalbym w Ochodzy. I bylbym Polakiem, tak jak wy.

źródło: artykuł ukazał się w gazecie wybiórczej w 2004. Łatwo sobie znaleźć byle jakie źródło wpisując w guglu tytuł tematu.

O samym Dirlewangerze widze temat jest: sadistic.pl/brygada-potworow-vt148022.htm
Pierszy!
Mizantrop • 2013-11-07, 16:04
Dlaczego chowając zmarłych nie wiążemy im sznurowadeł? Ewentualna apokalipsa zombie byłaby zajebiście śmieszna.

- Panie doktorze, będę długo żyć?
- Tak. W sercach i wspomnieniach bliskich.
Najlepszy komentarz (284 piw)
longlong7 • 2013-11-07, 17:16
Up piwa na Sznuka się już wyczerpały
Na wstępie zaznaczam że będzie to bardzo długi post.

Mój wrzesień. Wspomnienia z początków niemieckiej okupacji.

Polski profesor w pamiętniku opisał swoje przeżycia z września 1939 roku i początków niemieckiej okupacji. „Focus Historia Ekstra” jako pierwszy opublikował treść tych wspomnień.

W Niemczech pamiętnikami prywatnych osób zajmuje się specjalna instytucja – Deutsches Tagebucharchiv. Gromadzone są tam nie tylko dzienniki prywatnych osób, ale również ich korespondencja. Po konserwacji udostępniane są naukowcom i pasjonatom historii. W Polsce ten sposób obchodzenia się z zapiskami czasami zupełnie anonimowych osób dopiero raczkuje. Tymczasem w takich dokumentach obraz historycznych wydarzeń bywa czasami zupełnie inny niż w fachowej literaturze. Ich autorzy kładą nacisk na inne zdarzenia. Czasami bardzo osobiste.

Autorem wspomnień, które publikujemy, jest Wiktor Wąsik. Urodził się 23 grudnia 1883 roku. Był historykiem filozofii i pedagogiki. Uczył w stołecznych szkołach średnich, wykładał też w Państwowym Instytucie Pedagogicznym i na Wolnej Wszechnicy Polskiej. Wrzesień 1939 roku zastał go na warszawskiej Ochocie, gdzie mieszkał razem z rodziną. Jego notatki nie są klasycznym diariuszem. To bardziej zapis przeżyć zbierany zaraz po opuszczeniu przez autora więzienia na Pawiaku. Dedykowany jest wnukowi Wiktorowi.

Publikując fragmenty wspomnień prof. Wąsika, postanowiliśmy zachować ich oryginalną pisownię i układ.

WOJNA



Pamiętam doskonale, że jako dyżurny na podwórzu naszej kolonii, członek O.P.L [obrona przeciwlotnicza – dop. red.] o godz. 6 czy 7 szedłem z posterunku i w sypialnym pokoju począłem się rozbierać, by się trochę zdrzemnąć. Naraz usłyszałem jakieś okrzyki na podwórzu: wyjrzałem przez okno i od zachodniej strony zobaczyłem wyraźnie ciemny aeroplan, który jak się okazało, był niemiecki, i nasze, które go odpędzały, czy też toczyły z nim walkę. Za parę minut nieprzyjacielski wycofał się, ale było to dowodem, że wojna istotnie rozpoczęła się w samej rzeczy.

Pierwsze dni wojny minęły dla nas zupełnie spokojnie. Spędzaliśmy czas oczywista głównie w domu, oddalając się od naszej willi tylko wówczas, gdy zachodziła konieczność. Gdy jednak w naszej dzielnicy jako najbardziej wysuniętej na zachód miasta stawało się coraz goręcej, a większość mieszkańców poczęła opuszczać mieszkania i przenosić się do Śródmieścia, z namowy żony, bo ja i Wiktorek byliśmy temu przeciwni zasadniczo, uczyniliśmy i my to samo i przenieśliśmy się na Tamkę do mieszkania p. Puchalskiego pod nr 44, który wówczas nie był dla nas jeszcze cyfrą nieszczęścia. Zresztą ja szczególnie, a niekiedy i moja żona od czasu do czasu telefonowaliśmy do domu, a prawie codziennie odwiedzaliśmy nasze mieszkanie na Mochnackiego, gdzie zostawiliśmy kucharkę, z sobą zaś zabraliśmy pokojówkę. Po kilku jednak dniach pobytu na Tamce, gdy przekonaliśmy się, że tam wcale nie jest lepiej, powróciliśmy na stałe do naszej willi i powoli z wielkim trudem i dużymi wydatkami poprzenosiliśmy i poprzewoziliśmy wszystkie rzeczy, które wzięliśmy z sobą na nowe tymczasowe mieszkanie.

W czasie naszej nieobecności willa nasza była prawie nieuszkodzona, a kilka szyb i rozbite poszczególne dachówki naprawił nam przygodny rzemieślnik, o którym dowiedziałem się potem, że został zabity niedługo przez bombę na sąsiednim podwórku. I ogródek nasz wyglądał wówczas jeszcze bardzo ładnie: zieleniła się trawka, kwitły w rabatkach kwiaty, rozwijały się róże, bo była piękna pogoda i zupełnie ciepło. W skrzynkach pod oknami i na zewnętrznych murkach kwitły w najlepsze czerwone pelargonie i białe petunie. Kwiaty domowe były w dobrej kondycji: a nawet wówczas kwitła gardenia, w akwarium spokojnie pływały rybki.

Jeden z odprysków bomby wpadł do pokoju naszego synka, który znajdował się na poddaszu i zrobił dziurę w suficie i uszkodził w samym środku otomanę, na której on sypiał. Inny uczynił jakieś nieznaczne szkody w naszym jadalnym pokoju m.in. w zegarze ściennym.

Nawet po dwóch tygodniach wojny nie odczuwaliśmy zbytniej jej grozy, choć robiło się coraz gorzej. Od kilku dni przenieśliśmy się z wyższych kondygnacji do przyziemia i tam zajęliśmy pokoik tzw. francuski w samym rogu domu od strony ogródka na sypialnię, który wydał się najlepszym schronieniem: poziom podłogi, na której spaliśmy na materacach był o pół metra niższy od poziomu ogródka, mury były dość grube, okno zaopatrzone w żelazne kraty, które nadto osłoniłem korytkami z kwiatami i osypałem ziemię cegłami; od strony południowej był mocno zbudowany taras. W kącie moim zdaniem najbardziej bezpiecznym spał Wiktorek pod samą ścianą, ja pośrodku, a żona na końcu. Przez kilka nocy i dni było stosunkowo dość spokojnie. Dopiero ostatnie trzy dni bombardowania z aeroplanów i ogniem artyleryjskim były straszne i bitwa o Warszawę, a raczej o jej zniszczenie poczęła przejawiać się w całej grozie; ale i wówczas noce były stosunkowo spokojne. Bombardowanie gwałtowne rozpoczynało się od świtu i trwało do zmierzchu; a potem słabło, choć i w nocy nie ustawało.




Powoli zamierało życie w naszym domu i z czasem byliśmy coraz bardziej odcięci od reszty Warszawy. Najpierw przestał działać telefon (podczas rozmowy z Jagowdem, już nie pamiętam, którego dnia), potem radio, dalej gaz, następnie elektryczność i wreszcie przestała dochodzić woda.

Tak szczęśliwie złożyło się w tym nieszczęściu, że dzięki zapobiegliwości Natalci mieliśmy nagromadzony zapas wody, węgla i koksu, nafty i świec i wszelkiego rodzaju żywności; wobec tego nie odczuwaliśmy braku tych koniecznych do życia elementów. Wody nam starczyło prawie do uruchomienia wodociągów po oblężeniu; nawet ubikacja dzięki umiejętnemu i oszczędnemu szafowaniu wodą sprawnie działała; węgla i koksu starczyło nam nawet na całą następną zimę zupełnie dostatnio; również nafty i świec; zapasy zaś żywnościowe dojadaliśmy już w czasach okupacji.

Pamiętne ostatnie trzy dni oblężenia przepędziliśmy głównie w kuchni, a nawet raczej w małej sionce, która łączyła kuchnię ze spiżarką i korytarzem wyjściowym do ogródka, gdyż ze względu na grube ściany tę małą sionkę uważałem za miejsce najbezpieczniejsze. W czasie gwałtownej strzelaniny, a trwało to całymi godzinami, staliśmy troje obok siebie, trzymając się za szyję, bezbronni, pocieszając się wzajemnie i zachęcając do wytrwania. Trudno zapomnieć te straszne godziny, kiedy w powietrzu było słychać warkot aeroplanów, przeraźliwy poświst zrzucanych z nich bomb w najbliższej okolicy, a jednocześnie grzmot artyleryjskich pocisków, które przelatywały nad naszą willą. Domek bowiem nasz był oddzielony od Domu Akademickiego, potężnej Bastylii, tylko stosunkowo wąską ulicą i niewielkim ogródkiem. Niemcy skierowali ogień artylerii na ten wielki blok i nieustannie go ostrzeliwali szczególnie w ostatnich dniach obrony. Otóż wszystkie te pociski rozrywały się w bliskości naszej willi, która trzęsła się i rechotała, bo za każdym wystrzałem spadały dachówki i wypadały z brzękiem szyby. Od strony naszego domu, tj. od strony południowej narachowaliśmy z synkiem w ścianie domu akademickiego po zakończeniu oblężenia trzydzieści parę pocisków; prócz tego może tyleż w ogródek i jezdnię pomiędzy tymi budowlami. Jeden z tych pocisków trafił w naszą willę, a mianowicie w górną część muru (framugę) nad oknem (zachodnim) w naszym stołowym pokoju, wpadł do niego, i wszystkie meble rozbił w nim na drzazgi, jako też poczynił pewne szkody w pokoju sypialnym, położonym nad stołowym. Jako tako w stołowym pokoju ocalała nasza piękna staroświecka szafa, służąca za kredens, którą po oblężeniu pięknie wyremontowaliśmy, wiszący nad nią obraz Matki Boskiej i niektóre drobiazgi, m.in. jeden talerz na ścianie, stół, krzesła, szafa, akwarium i wiele innych rzeczy przestało istnieć, m.in. dwa piękne sztychy kolorowe, angielski duży w bidermajerowskich ramach, mój portret i inne obrazki.



Jest rzeczą ciekawą, że w sąsiednich pokojach, m.in. saloniku, gdzie był saski porcelanowy zegar z figurkami, duży żyrandol kryształowy z setką kryształowych wisiorków, wiele cennych obrazów, staroświeckie okrągłe lustro w rzeźbionej złoconej ramie, świeczniki, piękne stylowe mahoniowe meble i wiele innych rzeczy, wszystko to nie doznało najmniejszego szwanku, nawet zegar spokojnie cykał (choć czasem zaszkodziło mu byle co, nawet przeciąg, albo kichnięcie), choć oddzielały go od pokoju stołowego tylko szklane szerokie drzwi, w których wypadła jedna szyba. W holu również obok pokoju stołowego, było wybite tylko parę szyb w obrazach od podmuchu i jedna od odłamka, natomiast ani sześcioświecowy żyrandol, ani kinkiety, ani świeczniki, ani zegar, ani nawet największe nasze tremo nie doznały zupełnie żadnych uszkodzeń.

Najważniejszą rzeczą jednak było to, że nikogo nie było w pokoju w czasie wybuchu, ani też w najbliższym sąsiedztwie; nadto pocisk nie spowodował pożaru z tego względu, że uderzył właśnie w grubą szynę, która była wmurowana w sklepienie okna, a następnie na pokój chlusnęła woda z dużego akwarium, a prócz tego wylała się z kaloryferów, w których parę elementów było rozbite. Pocisk ten doszczętnie zniszczył jeden pokój, w którym sufit nad oknem zupełnie opuścił się, ale nie spowodował większych uszkodzeń w innych pokojach.

Wobec tego, że była nieustanna strzelanina, nikt z nas nie był w stanie odróżnić w tym ciągłym huku, gdzie trafił pocisk i dopiero, gdy zaczęła spływać po schodach woda i kapać z sufitu w pokoju służących, który znajdował się pod stołowym, jedna z nich zainteresowała się przyczyną tego i weszła do pokojów na parterze. Po powrocie oznajmiła nam, że pokój stołowy jest zupełnie rozbity.



Weszliśmy niezwłocznie na górę. Drobne odłamki szkła i tynku na schodach i w holu. W pokoju zaś stołowym jedna kupa gruzu, połamanych mebli, tynku, który poodpadał ze ścian i sufitu; kawałki szkła, porcelany i papierów piętrzyły się przy wewnętrznej ścianie pokoju. Na wszystko spoglądało wielkie oko, utworzone przez wielki otwór w murze, powiększony przez okno, które przestało istnieć wraz z ramami, okiennicami, a nawet tzw. futryną. Pokój ten przedstawiał obraz makabrycznego rumowiska. Zeszliśmy po chwili na dół do kuchni pośpiesznie, znów wzmógł się ogień artyleryjski. Ściany schodów i korytarza na wysokości głowy były pokryte bliznami od odłamków. Przypadek zdarzył, że tędy nikt nie przechodził w tym czasie.

Byliśmy jak w kotle i nie mogliśmy wycofać się na inną pozycję, a przecież lada chwila mógł paść drugi i trzeci pocisk i naszą willę zamienić w gruzy. Naokoło szalały tu i ówdzie pożary, co szczególnie było widoczne, gdy zapadała noc. Z willi sąsiednich już i przedtym zaczęli się schodzić nieliczni mieszkańcy, szczególnie służba, pozostawiona na straży domu, bo bodaj tylko nasza rodzina, tj. my wszyscy i służba nasza pozostaliśmy na miejscu. Postanowiliśmy ostatecznie ukryć się w piwnicy, która jednak miała porządne sklepienie i czekać sądnego dnia. Tam w czasie największej strzelaniny zgromadzili się wszyscy zebrani w naszej willi i poczęli odmawiać głośno i chóralnie pacierz i litanię. Widoku tego nigdy nie zapomnę i zawsze tkwić mi będzie w pamięci gromadka ludzi nieszczęśliwych i bez żadnej winy, klęczących na betonie piwnicy przy świetle lampki naftowej, albo wprost w ciemnościach i odmawiających drżącym głosem żałosne modły – to były prawdziwe katakumby cywilizacji i kultury wieku XX, jakże gorsze od tych czasów Nerona. Wówczas nasz Wiktorek po raz drugi uszedł śmierci, tak niechybnie grożącej mu jak przy szkarlatynie.

Otóż chcę tu pokrótce powiedzieć o zachowaniu się w tych ciężkich chwilach, w tych minutach i godzinach krytycznych naszego Wiktorka, bohatera centralnego tego smutnego pamiętnika i tej tragicznej opowieści. Był on z natury bez wątpienia odważny, odważny dziedzicznie i osobiście, co wykazał zresztą, jak zobaczymy w późniejszym swoim życiu, ale bynajmniej już wówczas jako dziesięcioletni chłopiec nie lekceważył niebezpieczeństwa i nie narażał się ani teraz, ani później bez potrzeby i lekkomyślnie. Był zupełnie karny i zawsze wykonywał moje zarządzenia, choć często przed tym zgłaszał sprzeciw, że nie widzi nic groźnego. Zakazałem mu np. w kuchni stać przy oknie, a zarządziłem ukrywanie się za ścianą. Zasadniczo do tego stosował się, ale często, gdy aeroplany huczały, a świstały pociski, zbliżał się do okna powodowany żywą ciekawością i przez nie spoglądał. Gdy go przywoływałem do porządku, natychmiast odchodził, ale za chwilę znów zapominał i powtarzał ten sam manewr.

Najlepiej można go było opanować dobrocią; gdy go pocałowałem w czuprynkę i poprosiłem serdecznie, by stosował się do moich zarządzeń, szczerze przyrzekał i mnie przepraszał, gdy zapominał. Miał naturę o płomiennym sentymencie, ale potencjalnym, który rzadko aktualizował i to tylko fragmentarycznie. Gdy staliśmy podczas najgwałtowniejszej strzelaniny w przedsionku, o czym już wyżej nadmieniłem, obejmował mnie serdecznie, co bynajmniej nie było objawem jego bojaźni, bo był odważny i zupełnie spokojny, ale raczej troską o mnie i o swoją ukochaną mamusię; przytulał się do nas i pieszczotliwie łasił. Mówiłem do niego: „Synku, trzymajmy się razem, bo albo wszyscy troje wyjdziemy cało, albo wszyscy zginiemy” – przyciskał się do nas i zachowywał się spokojniej, nie okazując najmniejszego lęku; raczej był przekonany, że gdy do nas przytuli się, wszyscy unikniemy klęski. Podczas tych strasznych chwil wykazywał niezwykły spokój i zupełne opanowanie bojaźni i usiłował nas jakoby pocieszyć w najkrytyczniejszych sytuacjach. Ten właśnie spokój, opanowanie i odwagę, ale nie lekkomyślne narażanie się uważałem za stałą cechę jego charakteru od dzieciństwa, która później, gdy był starszy, ukształtowała się bardzo szlachetnie. W tych pamiętnych czasach wydawało się nam, że raczej on nami opiekuje się, a nie my nim.



KAPITULACJA

Okazywał tyle prawdziwego synowskiego uczucia dla swych rodziców, że z prawdziwym wzruszeniem po tylu latach klęski wspominam te czasy, które były dla mnie lepsze, niż obecne w czasach quasi wolności. Hart jego charakteru i czułość, ale nie czułostkowość, której zresztą nigdy nie okazywał, były wprost imponujące i wzruszające. Krystalizował się już wówczas w nim, jako w dziesięcioletnim chłopcu prawdziwy charakter, inteligentna samodzielność, ale i refleksyjna karność, czego później dał liczne dowody.

Już po trzech dniach naszych biernych zapasów z ruiną i przy największym naprężeniu nerwów naraz poczęło robić się ciszej. Poczęły kursować plotki, że to polskie wojsko przyszło na odsiecz a nawet, że armia bolszewicka ruszyła na Niemców i odpędziła ich od Warszawy. Okazało się jednak niebawem, że była to tylko kapitulacja. Muszę wyznać zupełnie szczerze, że w danej sytuacji było mi wszystko jedno: wszak byliśmy zupełnie bezbronni i jeszcze takich parę dni, jak ostatnie trzy, wykończyłoby nas zupełnie; skoro więc miało to stać się co się stało, lepiej, że stało się wcześniej. Bynajmniej nie tylko według mego zdania, ale ogólnego, kapitulacja nastąpiła o trzy dni za późno; nic nie uratowano, a można było ocalić wiele rzeczy pamiątkowych i cennych zbiorów, jako też wiele życia ludzkiego; wiele osób padło ofiarą barbarzyńskiego bombardowania dzielnic Warszawy przez Niemców właśnie w tych ostatnich trzech dniach.

Gdy wreszcie zupełnie ucichło i nie było słychać żadnych strzałów, poczęli ludziska wychodzić z głębiny domów. Wyszliśmy również i my wszyscy i obejrzeliśmy ogólnie, a potem dokładnie naszą willę z zewnątrz i z wewnątrz. Wewnątrz domu z wyjątkiem zniszczonego doszczętnie pokoju stołowego były tylko niewielkie szkody stosunkowo: w sypialnym pokoju opuściła się podłoga przy oknie, pod którym w pokoju wpadł szrapnel i zrobił wyłom w murze zewnętrznym; góra tego wyłomu wychodziła nad powierzchnię podłogi i był popękany tynk, złamany stolik i poprzewracane rzeczy w sąsiedztwie okna; w moim gabinecie odszedł tynk nad drzwiami do schowka w kształcie wielkiego pęcherza. Tu i ówdzie tkwiły niewielkie odłamki w ścianach. Natomiast liczne w naszym domu lustra, żyrandole i szklane przedmioty ocalały; nawet wszystkie zegary, nie wyłączając rocznego pod szklanym kloszem zupełnie, ocalały, chodziły i nawet pokazywały dobry czas.

Zupełnie były nietknięte moje księgozbiory tj. mój i syna. Wszystko jednak było pokryte grubą warstwą pyłu głównie wapiennego, kurzu a niekiedy i tynku. Najlepiej prócz izb, znajdujących się w przyziemiu zachował się gabinet żony i pokoik Wiktorka na poddaszu. Natomiast popsuły się kaloryfery i wyciekła z nich wszystka woda z górnych pięter.

Gorzej bez wątpienia przedstawiał się widok zewnętrzny willi. Pospadało dużo dachówek – holenderek, inne pozsuwały się w przedziwny sposób, tworząc jakiś makabryczny kilim, wybite były na wszystkich piętrach prawie wszystkie szyby, w wielu miejscach poodpadał tynk, a niekiedy były głębsze uszkodzenia w murach szczególnie od strony północnej, tj. od Domu Akademickiego. Stosunkowo najlepiej przedstawiała się strona południowa. Od strony zachodniej był uczyniony przez pocisk artyleryjski wielki wyłom, dziura, która prawie łączyła okno na parterze stołowego pokoju z oknem na pierwszym piętrze sypialnego.

Po wszechstronnym upewnieniu się, że bombardowanie istotnie ustało, zabraliśmy się wszyscy do porządkowania domostwa i jego otoczenia. Najpierw wszyscy przystąpiliśmy do uprzątania gruzów, skorup i połamanych rzeczy w pokoju stołowym, co trwało bardzo długo. Ja z Wiktorkiem starannie przeszukiwaliśmy gruz i m.in. odszukaliśmy rozrzucone we wszystkich kątach i warstwach śmieci elementy dużego staroświeckiego gdańskiego żyrandola korpusowego; nadto inne wartościowe drobiazgi, a najważniejsze, że udało się nam odnaleźć wszystkie nawet najmniejsze kawałki uszkodzonej częściowo z jednego boku wspaniałej antycznej szafy bretońskiej. Śmieci przez wyłom wyrzucaliśmy do ogródka. Potem żona z dwiema służącymi sprzątała inne pokoje, ja zaś z synkiem zająłem się uporządkowaniem ogólnym otoczenia naszej willi, co polegało głównie na usuwaniu gruzu szczególnie od strony zachodniej, gdzie pocisk, który trafił w nasz dom, wywalił dużo cegieł ze ściany domu i wyrył wielkie wgłębienie w ogródku tuż pod oknem.

Ponieważ w jezdni i na chodniku na ul. Mochnackiego w pobliżu naszej willi, albo tuż pod naszym murkiem było dużo głębokich lejów, postanowiliśmy tam nosić odłamki muru, kawały tynku i potłuczone dachówki w kubłach. W krótkim stosunkowo czasie zapełniliśmy je do powierzchni ulicy. Kawałki szyb i szkła gromadziliśmy oddzielnie na trawniku, połamane drewniane meble też oddzielnie koło piwnicy. Pracowaliśmy wszyscy i wewnątrz i zewnątrz domu przez cały dzień i robotę zasadniczą wykonaliśmy tylko częściowo.

Po naradzie z żoną postanowiliśmy naprawić niezwłocznie to, co było konieczne, a konieczne były trzy rzeczy: dach, wyłom od granatu w pokoju stołowym i szyby przynajmniej pojedyncze (rzadko w którym oknie była jakaś szyba, a było ich około 200 – ściśle 186 – a wypadło ich dlatego tyle, że w całym mieszkaniu były zamknięte podwójne okna).

Wówczas było to bardzo trudno zrobić z różnych względów. Udało mi się jednak znaleźć i przygodnego dekarza, który drogo i tandetnie naprawił dach i rynny, i murarza, który porządnie zamurował wyłom i wprawił nową futrynę, podniósł do właściwej wysokości sufit i zatynkował wszystkie dziury wewnątrz domu. Wreszcie rozpoczęliśmy szklić okna. Miałem trochę zapasowych szyb, tzw. katedralnych i matowych na przygórku, które jakoś ocalały; nadto powyjmowałem trochę szyb z obrazów, gdzie można było, tj. ze wszystkich olejnych i to była pierwsza szansa, ewentualnie dopasowywałem dykty. W stołowym pokoju wyrwane okno, gdzie wprawiliśmy tylko futrynę, zabiliśmy z Wiktorkiem deskami i linoleum, a na to powiesiliśmy dywan; tak że w parę tygodni można powiedzieć mieliśmy w całym domu pojedyncze okna – to była pierwsza transza.

Później co jakiś czas w różnych odstępach i w różny sposób powoli wprawialiśmy szyby, usuwaliśmy dykty, tak że ostatecznie po kilku tygodniach całe mieszkanie miało podwójne szyby. Naprawiliśmy również uszkodzone kaloryfery i gdy uruchomiono wodociągi, zaczęliśmy mieszkanie ogrzewać zupełnie normalnie. Ale wówczas ja już nie byłem na Mochnackiego…

Taka oto notatka domowa: Na początku wojny sypialiśmy z żoną w sypialnym pokoju, a Wiktorek w swoim pokoiku na poddaszu, a po paru dniach w moim gabinecie. Mniej więcej po tygodniu nocowaliśmy wszyscy na ul. Tamce 44. Po przybyciu z powrotem na Mochnackiego do kapitulacji nocowaliśmy w przyziemiu. Po kapitulacji w moim gabinecie, gdy tu były wszystkie szyby wewnętrzne /jedyny pokój w całej willi/. Następnie gdy oszkliliśmy pokoik synka i gdy robiło się już zimno, tam przenieśliśmy się i sypialiśmy, bo w nim był tylko piec tzw. szrajberowski. Zawsze przez ten czas sypialiśmy wszyscy troje razem w jednym pokoju. Po wyreperowaniu kaloryferów – do sypialnego pokoju, który był już oszklony dawniej i to podwójnymi szybami i mieliśmy się wszyscy przenieść. Było to właśnie 10-tego listopada. W dniu tym zaszedł wypadek, wskutek którego byłem rozłączony z rodziną na całe trzy miesiące, tj. kwartał.



O godz. 7-ej rano wbiegło szybko po schodach na I piętro dwóch żandarmów niemieckich, gdy właśnie stałem w małym holu na tym piętrze, kierując się do łazienki. Zapytali się, gdzie tu jest Wiktor Wąsik. Powiedziałem im, że to właśnie ja nim jestem. Kazano mi się zaraz ubierać, gdyż jestem aresztowany i mam z nimi udać się niezwłocznie do więzienia na ul. Dzielną, to znaczy się, mówiąc po warszawsku, do Pawiaka. Byli stosunkowo grzeczni i dokonali tylko powierzchownej rewizji w moim gabinecie, zaglądając do szuflad. Pytali się o mój zawód. Już w parę minut kazali mi schodzić ze schodów. Przed ich przybyciem nie zdążyłem się jeszcze ogolić, umyć się i zjeść śniadania.

Przynaglali, abym zaraz szedł z nimi. Spojrzałem na stojącą obok mnie żonę i synka. Żona była smutna, ale spokojna i pytała ich o powód mego aresztowania. Odpowiedzieli jej, że tylko na parę dni jestem wzięty jako zakładnik i że niebawem wrócę do domu. Obok mnie stał mój Wiktorek zmieszany i bezradny. Nastąpiło krótkie pożegnanie z żoną i synkiem. Ten objął mnie za szyję, mocno przycisnął i pocałował parę razy, a w oczach jego kręciły się ciche łzy. Był blady zupełnie i zrezygnowany. Powiedziałem im na pożegnanie to, co mogłem: „Bądźcie zdrowi! Niedługo zapewne powrócę…” w co zresztą sam nie wierzyłem.

Wyszliśmy przez drzwi frontowe na ganek. Z drugiej strony jezdni stała limuzyna. Jeden z żandarmów otworzył drzwi i kazał mi wsiąść, a sam zajął miejsce obok mnie. Drugi usiadł obok kierowcy, również żandarma. Nie znali widocznie dobrze drogi, bo pojechali ze mną aż na Plac Teatralny, później Bielańską w stronę Pawiaka, przy ul. Dzielnej samochód zatrzymał się stanął u Bram tzw. Serbii, tj. żeńskiego oddziału Pawiaka. Przesiedziałem tu do 10 lutego 1940 roku, tj. okrągły kwartał. Nie byłem wcale badany ani przy wejściu, ani przy wyjściu, jak zresztą przeważnie wszyscy z mojej grupy, którzy w dniu tym byli aresztowani.

W dużej celi na pierwszym piętrze, gdzie byłem osadzony, zastałem wielu znajomych, m.in. prof. Konstantego Krzeczkowskiego, paru adwokatów (Wojciechowskiego, syna b. prezydenta, Brokmana, Chciszewskiego, Gamarnikowa, Bartczaka i in.), nauczycieli gimnazjum (np. Pieniążka, Usarka, Jarocińskiego i in.), prof. Bystronia, Wolfels, Zottego z synem. Później przybył Michał Wawelberg z synem i inni. Zresztą ciągły był ruch osób: jednych zwalniano lub przenoszono do innych cel, inni nowi przybywali.

O ile początkowo byli ludzie ze sfer zawodowej inteligencji z przewagą adwokatury, o tyle później przybywali przedstawiciele kupców, przemysłowców, urzędników. W naszej celi przez całe trzy miesiące pobytu nie było ani jednego robotnika lub rolnika.

Cela była urządzona na 18 osób, ale przez czas mego pobytu bardzo rzadko i to tylko na początku tylu w niej przebywało: przeważnie było ich znacznie więcej, a niekiedy cyfra więźniów dochodziła do 40 osób. Podczas dnia było tu jako tako, ale w nocy cela była przepełniona do ostatnich granic.

Na wszystkich pryczach i na całej podłodze byli ułożeni do snu więźniowie jeden przy drugim, a cela ograniczona czterema ścianami o dwu zakratowanych oknach i obitych grubą blachą drzwiach, wyglądała jak otworzone pudełko szprotów i sardynek z wysokości mojej pryczy. Ja bowiem jako najdawniejszy więzień (takich było 18), z których do chwili Powstania Warszawskiego dożyło 12: trzech: Wojciechowski, Arciszewski i Słotwiński – zginęli w Oświęcimiu; Gamarnikow umarł w więzieniu, a dwaj pozostali po wyjściu z niego. Później Brokman był zamordowany przez Niemców. Zapewne do końca okupacji pozostało już niewielu z nas.




Po tygodniu zacząłem otrzymywać paczki żywnościowe z domu. Trwało to do Bożego Narodzenia; później zabroniono i pozostałem już do końca swego pobytu całkowicie na wyżywieniu więziennym. Jak wiadomo, było ono zupełnie liche i właściwie głodowałem. Choć nie przechodziłem okropności śledztwa, doznałem wszystkich innych udręczeń życia więziennego.

Dużo mam wspomnień z tych czasów, ale tu uważam za niepotrzebne o tym wszystkim mówić, bo nie odpowiada to celowi moich wspomnień. Ograniczę się więc tylko do tego, co stoi w związku z domem, a przede wszystkim z Wiktorkiem.

Od chwili przybycia na Pawiak trapiła mnie nieustannie myśl, co stało się z moją najbliższą rodziną. Dochodziły nas więźniów z zewnątrz wieści różne: mówiono m.in., że niekiedy mieszkania, z których zabrano zakładników, są później szczegółowo rewidowane, i czasem członkowie rodzin aresztowani. Otóż obawiałem się, że coś podobnego mogło stać się z moją rodziną, w danym przypadku z żoną. Gdy inni po paru dniach poczęli otrzymywać z domu paczki, a ja jeszcze nie, okoliczność ta jak gdyby potwierdzała moje przypuszczenia. Ale po tygodniu i ja otrzymałem z domu wałówkę. Nie pisało na niej od kogo, ale po adresie poznałem charakter pisma mojej żony. Osądziłem więc wówczas, że nic szczególnego w domu nie zaszło, bo przecież skoro żona jest jeszcze na wolności, to zapewne mój dziesięcioletni syn tym bardziej. Po paru dniach otrzymałem drugą paczkę, na której adres był napisany ręką syna, co potwierdziło moje przypuszczenia. Stała, bo prawie codzienna później wymiana paczek z żywnością i bielizną pozwoliła mi ostatecznie ustalić fakt, że moja rodzina na razie ocalała; na podstawie przedmiotów, które mi przysyłano, a więc kubków, słoików, łyżek, bielizny i in. drobiazgów przekonałem się zupełnie, że i nasze mieszkanie zasadniczo istnieje.



Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale tak coś po miesiącu odnalazłem pod kołnierzykiem koszuli, przysłanej mi z domu kartkę, napisaną ręką żony, ale i z podpisem Wiktorka, której treść potwierdzała całkowicie moje przypuszczenia. Pisała mi, że w różny sposób stara się mnie zwolnić i że ma pewne nadzieje, iż niedługo to nastąpi. Co do możliwości zwolnienia wątpiłem, ale to wszystko świadczyło, że życie w domu płynie na ówczesne warunki stosunkowo normalnie, co mnie najbardziej pocieszało.

Bodaj że przed samym Bożym Narodzeniem, a może nawet w dniu moich imienin (23.XII) zauważyłem na drugim chodniku ul. Dzielnej przez zakratowane okno więzienia żonę z Wiktorkiem, ubranym w dobrze mi znane granatowe palto z karakułowym kołnierzem i w nowej czapce narciarskiej. Widok żony, a szczególnie synka niezmiernie mnie ucieszył, bo miałem prosty dowód, że są zdrowi i chodzą na wolności w Warszawie, nie tylko, że istnieją na świecie, ale że mieszkają na Mochnackiego, o czym świadczyło ubranie. Przez cały czas mego pobytu na Pawiaku widziałem synka bodaj jeszcze raz pod murami więzienia. Serce mi się ściskało, gdy Wiktorek mój patrzył na ojca za kratą; przyglądał mi się bacznie, uśmiechał się nawet smętnie i kiwał mi głową. Miał bowiem niezwykle dobry wzrok i, jak mi później opowiadał, widział mnie dość dobrze, opisał nawet, jak byłem ubrany i że byłem bardzo blady i nieogolony.

Gdy leżałem już w nocy na pryczy, nasuwały mi się przykre głównie refleksje: czy w ogóle powrócę do domu, czy też może mnie gdzie wywiozą, a nawet zamordują Niemcy, bo takie przypadki bywały z innymi współwięźniami moimi: mogę również zachorować i umrzeć za kratą, nie ujrzawszy już nigdy swoich najbliższych. Takie i tym podobne myśli snuły mi się po głowie podczas długich niekiedy bezsennych nocy w specyficznej ciszy więziennej przy akompaniamencie przeróżnych odgłosów, a szczególnie chrapaniu zdrowych, stękania zaś chorych współwięźniów.

Niekiedy wśród głuchej nocy zimowej, bo w tym właśnie pamiętnym roku 1939 były niezwykłe mrozy, rozlegał złowróżebny warkot samochodu, który stawał przed bramą więzienną: „Och zapewne kogoś przewieźli” – pomyślałem sobie. Po paru minutach było słychać na korytarzu na kamiennej posadzce stuk butów niemieckich. Niekiedy otwierało się oko judaszowe naszej celi, zapalało się światło i po chwili gasło, albo też rozlegał się zgrzyt klucza i cela otwierała się. Wpuszczano nowego gościa, którego wsiedlano w naszą celę. Najbliżsi wejścia pytali się, kim jest nowo przybyły i o okoliczności jego aresztowania. Za chwilę światło gasło, a nowy towarzysz niedoli lokował się tymczasowo na jakimś sienniku i symfonia nocy więziennej rozpoczynała się na nowo.

Przeżycia więzienne stanowią poważną pozycję w moim życiu osobistym, a podczas długich kolejnych nocy i rozmyślań dotyczących spraw naszych ogólnych politycznych i społecznych doszedłem do różnych niekiedy dla mnie niespodziewanych wniosków. Ale to wszystko nie nadaje się, jak już wyżej zaznaczyliśmy do tego pamiętnika, w którym postanowiłem odzwierciedlić inne dziedziny swego osobistego życia.

Otóż dnia 10 lutego zaraz po obiedzie najniespodziewaniej stawił się w naszej celi Nr 50 dyżurny na naszym korytarzu strażnik więzienny i zapytał się: „Czy tu jest pan Wąsik?”. Odezwałem się, że właśnie ja tym jestem. Wówczas z widocznym zadowoleniem doniośle wypowiedział radosną dla mnie wiadomość: „Pan na wolność. Zaraz…”.

Wiktor Wąsik przeżył wojnę, był podczas niej bardzo aktywny w konspiracji, zajmując się tajnym nauczaniem. Zmarł w Warszawie w 1963 roku.

Zapis wspomnień udostępnili nam do publikacji przyjaciele profesora. Być może staną się częścią projektu Ośrodka Karta „Dzienniki poszukiwane”, który ma na celu stworzenie kolekcji polskojęzycznych dzienników dokumentujących XX wiek.

źródło: historia.focus.pl/wojny/moj-wrzesien-wspomnienia-z-poczatow-niemieckie...
Witam. Jest to mój pierwszy temat dość nietypowy i zapewne spotka się tutaj z wyśmianiem przez większość użytkowników ale dla kilku osób warto to dodać.

Na pewnym forum znalazłem oto taki artykuł:

Trzyletni weteran
Ian Stevenson, profesor psychiatrii Uniwersytetu Wirginia, zebrał i udokumentował przeszło 2 tys. Przypadków dzieci z doznaniami typu reinkarnacyjnego. Każdy dokładnie analizował, a następnie badał sprawę w „terenie”, przesłuchując świadków, studiując istniejąca dokumentację czy rozmawiając z historykami.
Wiele opisanych przez niego dzieci wykazywało znajomość języków obcych, której wcześniej nie mogły słyszeć. Maluchy te zazwyczaj dwu-piecio letnie, znały specyficzne i bardzo szczegółowe fakty, dotyczące krajów, miast i swych poprzednich rodzin, od których dzieliły ich nawet tysiące kilometrów. Znały też wydarzenia, które zaszły kilka, kilkanaście lub kilkaset lat wcześniej.
Inny badacz reinkarnacji, dr.Brian Weiss, spisał z kolei setki zadziwiających wspomnień, których doświadczyli jego pacjenci podczas sesji hipnoteraputycznych. Dzieci jednak nie trzeba wprowadzać w stan hipnozy, by sięgały pamięcią przed swoja narodziny. Opowiadają historie zupełnie spontanicznie, a rodzice bywają zaskoczeni.
Pewną czteroletnia dziewczynkę jej matka, prawniczka, chciała umieścić w szpitalu psychiatrycznym po takim zdarzeniu:, gdy razem oglądały kupione właśnie przez matkę antyczne monety, mała złapała nagle jedną z nich i krzyknęła: „Znam ją! Pamiętasz mamusiu, jak ja byłam duża, a ty byłaś chłopcem, to mieliśmy taka monetę? Mieliśmy ich całe mnóstwo!”. Od tamtej pory dziecko zaczęło wspominać inne czas i sypiać z monetą w rączce, jak z najdroższym skarbem. Obawy matki znikneły dopiero po rozmowie z dr.Weissem, a dziewczynka z czasem powróciła do zwykłego zachowania. Zdumienie w rodzinie wywołał również trzy letni chłopiec, gdy nagle zaczął mówić pełnymi zdaniami po francusku. Jego amerykańscy rodzice sądzili, że to jakiś rodzaj genetycznej pamięci, bo przodkowie jednego nich pochodzili z Francji. Sami jednak nie mówili w tym języku, nie robił tego również nikt z ich znajomych, przyjaciół, sąsiadów ani krewnych dziecka. Dr.Weiss uważa, że jest to język któregoś z poprzednich wcieleń chłopca. Inny trzylatek opowiadał, że pilotował samoloty podczas II wojny światowej. Świetnie znał ich typy, uzbrojenie i szczegóły techniczne.

Sklepy z ciastkami i śmierć w wannie
Jednym z najciekawszych przypadków opisanych przez Iana Stevenson była historia trzyletniego chłopca, Parmoda Sharmy, urodzonego w 1944 roku w rodzinie pewnego profesora z Utrat Pradesh w Indiach. Gdy miał dwa i pół roku kazał matce przestać gotować, twierdząc ze ma żonę w Moradabad, która robi to lepiej. Po ukończeniu trzech lat zaczął wspominać duży sklep z ciastkami w Moradabad. Spytał czy może tam jechać, bo jest jednym z braci Mohan, właścicieli sklepu. Twierdził też, że ma jeszcze jeden sklep w Saharanpur. Mówił, że w poprzednim życiu rozchorował się po zjedzeniu twarogu i „umarł w wannie”.
Po rozmowach dzieckiem i jego rodzicami, Stevenson pojechał do Moradabad i do Saharanpur, gdzie odnalazł opisane przez małego sklepy z ciastkami. Bracia pogan jeszcze żyli, opowiedzieli mu, że mieli młodszego brata, który zmarł na chorobę przewodu pokarmowego tuz po serii kąpieli homeopatycznych….

Zabawy-scenariusze
D.Weiss radzi: „Zapytaj swoje trzyletnie dziecko, czy pamięta czasy, kiedy było duże”. Dlaczego akurat trzyletnie? Bo jest już na tyle dojrzałe , by wyrazić swoje myśli i jeszcze na tyle małe, by pamiętać poprzednie życie. Badacze zaobserwowali, że z wiekiem ta pamięć blednie i w końcu zanika zupełnie. Najlepszy wiek do takich rozmów to od dwóch do siedmiu lat.
Lea Sansders, amerykańska uzdrowicielka, jasnowidz i znawczyni aury, która widzi od dziecka twierdzi: „ Wcześniejsze istnienia są lepiej dostrzegalne, gdy dziecko pochłonięte jest zabawą. Myślę, że jako dzieci powtarzamy sceny z poprzednich żywotów. Dzieci różnie wykorzystują wiedzę, jaką przynoszą na świat z wcześniejszych wcieleń”.

Zapraszam do dyskusji czy jest to kolejne hipisowskie pier**lenie czy może na prawdę takie rzeczy się dzieją ale nasze ograniczone umysły nie dopuszczają tego do świadomości ?
masz dziecko w tym wieku ? pewnie jak to na sadola przystało chcesz wiedzieć kim było Twoje dziecko zanim
tutaj masz plan w jakich okolicznościach najlepiej rozmawiać o tym z dzieckiem:
1.Zaobserwuj, jak i w co najbardziej lubi się bawić twoje dziecko: jakich zwrotów używa, odgrywając scenki, kim SA jego wyobrażeni przyjaciele zabaw.?
2.Czm szczególnie się interesuje? Jakie ma pasje, co kolekcjonuje, jakie przejawia talenty, czego szybko się uczy?
3.Jakie przedmioty, kolory, wnętrza, potraw lubi, a jakich nie?
4.Czego się boi, jakie ma koszmary senne , lęki, fobie?
5.Zapytaj dziecko, czy pamięta, kim było, jaka miało płeć, kolor włosów, skóry ubrania. Kiedy „było duże”? Poproś, by opisało swój dom, rodzinę, krajobraz. Zapytaj, czy ty lub jakiś inny członek rodziny byliście tam razem z nim, kim byliście dla siebie, jak wyglądaliście, co robiliście?
6.Wprowadz zwyczaj opowiadania przy śniadaniu snów, poproś dziecko o ich namalowanie.
7.Obejrzyj rysunki, może noszą ślady „innego życia”?
8.Poproś, by wieczorem to ono Tobie opowiedziało bajkę o tym jak żyło „ dawno, dawno temu”.
9.Przeczytaj mu listę uniwersalnych słów, a może wspomnienia napłyną same?
10.Nigdy nie krytykuj ani nie wyśmiewaj dziecka za „ dziwaczne opowieści”: bez względu na to, o czym one są, dziecko ma prawo do fantazjowania- w ten sposób się rozwija.


zerżnięte z: www.katalogi.pl
jest ich 21 stron, to wrzucam link do 1 i na zachete jeden z tekstow
pokazywarka.pl/lansky1/

Cytat:

Ej z tymi stróżami na budowie to ja miałem. Jeden z nich (robotnicy nazywali go Skunks, zgadnijcie czemu) miał zwyczaj w nocy podkradać im cukier i kawę ze słoików. Pewnego razu - godzina siedemnasta a jego nie ma. Zadzwoniłem po zmiennika - przyszedł, a brygada do domu. Drugiego dnia to samo - Skunksa nie ma w pracy, zmiennik przyszedł a brygada do domu. Trzeciego dnia pod szychtę już się lekko zapieniłem i zajechałem do niego do domu. Otwiera mi żona (Skunksowa... słowo... Od razu poznałem...). Pytam co z nim a ona mówi:

- Panie on już trzi dni mo taki drapszajs że mu za pierona nie pozwola z kibla wstować bo zaroz mom brunotne szlajfy na zolu...*

No cóż, człowiek chory - trudno. Jadę z powrotem na budowę a moje chłopki rotflują na podłodze w pakamerze.

- Co jest k***a pytam grzecznie.

Dopiero po tygodniu mi powiedzieli, że do cukru który Skunks kradł w nocy spawacze dosypali boraksu w stosunku 1:1...

*Panie on już od trzech dni ma takie rozwolnienie, że nie pozwalam mu za nic wstawać z toalety bo od razu mam na podłodze brązowe smugi.

Pamiętasz rok 1990?
TomdeX • 2013-06-23, 17:06
Po roku 1986 przyszedł czas na przypomnienie sobie roku 1990
Zajebista muzyka, zajebiste filmy - to były czasy...
Najlepszy komentarz (21 piw)
borisklinga • 2013-06-23, 18:15

lata 90, disco klimaty !
60,70,80 rock'n'roll,
30,40,50 swing, r'n'r

a od 2000 nagle jeb, samo gówno, pseudo hipop, dubstem, technosieczka
Pamiętasz rok 1986?
TomdeX • 2013-05-20, 23:23
Rok 86' w skrócie...
Ja niestety nie pamiętam i wielka szkoda, że nie było mnie wtedy na świecie, bo to, co puszczają w dzisiejszej telewizji to... Jedyna dobra rzecz XXI wieku to pornole w HD.

Najlepszy komentarz (23 piw)
rancwa • 2013-05-21, 1:14
troszkę długie, ale może się komuś przydać

00:00
The Human League - Human
_Pretty in Pink
Robbie Nevil - C est La Vie
Starship - Sara
The Pretenders - Dont Get me Wrong
_My Pet Monster
00:30
_My Sister Sam
Janet Jackson - Nasty
_Back to School
_Bubble Bobble
The Bangles - Walk Like an Egyptian
_Police Academy
Metallica - Master of Puppets
_Alf
UB40 - Sing Our Own Song
_The Three Amigos
_Poltergeist 2
01:00
Level 42 - Something About You
_International Karate
_Ruthless People
Nu Shooz - I Cant Wait
_Pengu
_Short Circuit
Timex Social Club - Rumors
_Lucas
Tina Turner - Typical Male
01:30
_Labyrinth
Run DMC - Walk This Way
_Ghostbusters
Duran Duran - Notorious
_The Real Ghostbusters
Samantha Fox - Touch Me
02:00
Don Johnson - Heartbeat
_Casualty
_Starflight
Glass Tiger - Don't Forget me
_Peggy Sue Got Married
Bruce Hornsby - The Way it is
_Challenger Disaster
Madonna - Live to Tell
02:30
Robert Palmer - Addicted to Love
John Farnham - Pressure Down
Prince - Kiss
_The Color of Money
Swingout Sister - Breakout
_Salamander
INXS - What You Need
_Raw Deal
The Breakfast Club - Right On Track
03:00
_Cobra
_FX
Cameo - Word Up
Madonna - True Blue
_Commonwealth Games
Europe - The Final Countdown
_Howard the Duck
New Order - Bizarre Love Triangle
_Batman
_Down & Out in Beverly Hills
03:30
Mel & Kim - Showing Out
_Manhunter
Peter Cetera & Amy Grant - Next Time I Fall [in Love]
_Watchmen
Orchestral Manoeuvres in the Dark - If You Leave
_Rock Lords
_Halley's Comet
Doctor & the Medics - Spirit in the Sky
_The Sentinel
_Stand By Me
Owen Paul - My Favorite Waste of Time
04:00
_Legal Eagles
Huey Lewis - Stuck With You
_Castlevania
_The Oprah Winfrey Show
Manic Monday - The Bangles
_World Cup
Eurythmics - Thorn in My Side
_Renegade
The Jets - Crush on You
04:30
_Soulman
_The Phantom of the Opera Musical
_Space Camp
Wa Wa Nee - Stimulation
_Super Sprint
Billy Ocean - When the Going Gets Tough
_Wonderboy
_Footrot Flats
Dave Dobbyn & Herbs - Slice of Heaven
_Labyrinth [Board Game]
Madonna - Papa Don't Preach
05:00
Bon Jovi - Livin on a Prayer
_Metroid
_Silverhawks
Cutting Crew - Died in Your Arms
_The Fly
_Superstars of Wrestling
Pet Shop boys - Suburbia
_Starman
05:30
Bananarama - Venus
_Koosh Ball invented
Kim Wilde - You Keep Me Hangin On
_Sega Master System
Five Star - System Addict
_Chernobyl Disaster
_Uridium
_Space Quest 1
Diana Ross - Chain Reaction
_Mona Lisa
06:00
Wang Chung - Everybody Have Fun Tonight
_Mike Tyson Wins Heavyweight Title
Pseudo Echo - Funky Town
Paul Simon - You Can Call Me Al
_Crocodile Dundee
Queen - A Kind of Magic
_Highlander
06:30
Genesis - Invisible Touch
_Transformers: The Movie
Stacey Q - Two of Hearts
Whitney Houston - Greatest Love of All
The Communards - Don't Leave Me This Way
_Rampage
Culture Club - Move Away
_Aliens
07:00
Eddie Money - Take me Home Tonight
Falco - Vienna Calling
Lionel Richie - Dancing on the Ceiling
_Turbo Esprit
Mike & the Mechanics - All I Need is a Miracle
_Takeshi's Castle
The Moody Blues - Your Wildest Dreams
_Atari 7800
07:30
_Ferris Bueller's Day Off
_LA Law
Megadeath - Peace Sells
_Batman: The Dark Knight Returns
_Heartbreak Ridge
Huey Lewis & the News - Hip to be Square
_Alex Kidd in Miracle World
_Jumpin Jack Flash
_Blue Velvet
_Perfect Strangers
08:00
Peter Cetera - The Glory of Love
_The Karate Kid 2
Boy's Don't Cry - I Wanna Be a Cowboy
_Little Shop of Horrors
08:30
Wham - Edge of Heaven
_The Great Escape
_The Legend of Zelda
Heart - These Dreams
_The Flintstone Kids
Chris De Burgh - Lady In Red
_House
_Top Gun
09:00
Kenny Loggins - Danger Zone
_Outrun
Crowded House - Don't Dream It's Over
_Big Trouble in Litte China
Miami Sound Machine - The Words Get in the Way
_Sledge Hammer
Genesis - Throwing it All Away
_Inhumanoids Action Figures
_Flight of the Navigator
09:30
_Robotech: The Movie
Elton John - Nikita
_Puffalumps
John Farnham - You're The Voice
_Rolling Thunder
Anita Baker - Sweet Love
Cyndi Lauper - True Colors
Rod Stewart - Love Touch
_Matlock
Van Halen - Why Can't This be Love
10:00
_Fuji Disposable Camera
Mr Mister - Kyrie
_Delta Force
Falco - Rock Me Amadeus
_Parallax
_Pee Wee's Playhouse
Billy Idol - Forgot to be a Lover
_Head of the Class
Gregory Abbott - Shake You Down
10:30
Howard Jones - No One is to Blame
_Ikari Warriors
_A Room With A View
The Pretenders - Hymn to Her
_Platoon
Berlin - Take my Breath Away
11:00
Debbie Harry - French Kissin in the USA
_Teen Wolf
Peter Gabriel - Sledgehammer
Steve Winwood - Higher Love
_Star Trek IV: The Voyage Home
Lionel Richie - Love Will Conquer All
_Voyage 2 Flyby of Uranus
_The Golden Child
_An American Tail
Wspomnienia roku 1997
TomdeX • 2013-04-26, 10:56
Czyli jakie filmy, jaka muzyka i jakie gry, aż trudno uwierzyć, że w ciągu roku wychodziły takie tytuły.




Everybody - Backstreet Boys
. Buffy
. The Lost World
Wannabe - Spice Girls
. LA Confidential
I'll Be Missing You - Puff Daddy/Faith Evans/112
. Alien Resurrection
. Cow & Chicken
You Were Meant for Me - Jewel
. Total Annihilation
Block Rockin' Beats - The Chemical Brothers
. Liar Liar
Men In Black - Will Smith
. My Best Friends Wedding
Unbreak my Heart - Toni Braxton
I Believe I Can Fly - R Kelly
. Age of Empires
Around the World - Daft Punk
. Spawn
Spice up Your Life - Spice Girls
. Anaconda
. Titanic
Spin Spin Sugar - Sneaker Pimps [Armands Dark Garage Mix]
. The Castle
. Teletubbies
Searching My Soul - Vonda Shepard [Ally McBeal Theme]
. A Life Less Ordinary
. Ally McBeal
. Flubber
Candle in the Wind 97 - Elton John
. Diana
All by Myself - Celine Dion
. Tamagotchi
How Do I Live - LeAnn Rimes
. Chasing Amy
Never Ever - All Saints
. Batman & Robin
Dont Speak - No Doubt
. Dharma & Greg
. Daria
. Final Fantsy VII
Don't Let Go - En Vogue
. Speed 2
. Amistad
You make Me Wanna - Usher
. The Wiggles Movie
. I Know What You Did Last Summer
. Johnny Bravo
Sunny Came Home - Shawn Colvin
. Face Off
Bitter Sweet Symphony - The Verve
. The Crocodile Hunter
. As Good As It Gets
don't cry for me argentina - madonna
. Evita
. Veronica's Closet
No Diggety - Blackstreet
. Grosse Pointe Blank
. Dungeon Keeper
I'll See You When You Get There - Coolio
. Tomorrow Never Dies
. I Am Weasel
Cold Rock a Party - MC Lyte
. Goldeneye
. The Full Monty
. Bean
Change The World - Eric Clapton
. Air Force One
. Shooting Fish
Return of the Mack - Mark Morrison
. Palm Pilot PDA
. The Saint
Bitch - Meredith Brooks
. Dante's Peak
. Gattaca
Torn - Natalie Imbruglia
. The Rainmaker
If It Makes You Happy - Sheryl Crow
. George of the Jungle
Semi Charmed Life - Third Eye Blind
. Stargate SG-1
As Long As You Love Me - Backstreet Boys
Your Woman - White Town
. Scream 2
Macarena - Los Del Rio
Mo' Money Mo' Problems - Notorious B.I.G.
Tubthumping - Chumbawamba
. King of the Hill
. Contact
I Love You Always Forever - Donna Lewis
. Event Horizon
MMMBop - Hanson
I Want You - Savage Garden
. Mars Pathfinder
Alright - Jamiroquai
Say You'll be There - Spice Girls
. The Fifth Element
Where do you go - No Mercy
Barbie Girl - Aqua
. South Park
. Wild America
RIP Groove - Double 99
. Hercules
. Mariocart 64
Freed From Desire - Gala
. Parappa the Rapper
Samba De Janeiro - Bellini
. Austin Powers
. Just Shoot Me
Sunchyme - Dario G
. Good Will Hunting
Ecuador - Sash
You're Not Alone - Olive
. Con Air
. Team Knight Rider
. Starship Troopers
Najlepszy komentarz (42 piw)
danieldomal • 2013-04-26, 12:38
Tak sobie myślę, że Backstreet Boys wydaje się bardziej męski niż każdy dzisiejszy boysband
Zegarek z lat 90
Gebofon • 2013-03-28, 21:35
Kto pamięta ten miał piękne dzieciństwo i okres dorastania
A młodsi niech sobie popatrzą na to cacko, był szpan człowieku.

Najlepszy komentarz (28 piw)
Yeboch • 2013-03-28, 21:45
paznokcie masz ujebane