Tymczasem warszawa, centralny. sporo czasu do pociągu, więc siadam w starbuniu. kawka, książeczka, wygodny fotelik i cyk cyk, mija czas niepostrzeżenie.
w pewnym momencie przed twarzą macha mi starszy pan i uprzejmym angielskim pyta, czy this seat obok mnie jest może free. odpowiadam, że oczywiście, elegancki panie, proszę się rozgościć. pan dziękuje, siada, wyciąga komputer. mówi, że first time in poland i że jest very excited.
pana nazwijmy jeff.
czego jeff jeszcze nie widzi, to nie widzi pierwszej w życiu polskiej pary, która siedzi centralnie przed nami i odpierdala na pufie regularne tarło. to znaczy ona siedzi na nim jak na karuzeli, a on ze słuchawkami w uszach kiwa głową, że mu się podoba. jeff najwyraźniej jeszcze nie widział, jak się w starbucksie ludzie przez ciuchy zapładniają, więc patrzy o kilka sekund za długo, aż mu koleś ze słuchawkami wysyła czytelny sygnał, żeby lepiej kurwa odwrócił łeb. jeff nie rozumie, ale odwraca łeb.
drugą próbą jeffa jest koleś, który przysypia za nami na krzesełku. czego jeff jeszcze nie wie, to nie wie tego, że koleś co jakiś czas wybudza się ze snu i wówczas robi coś dziwnego, a mianowicie klaszcze. dosłownie bije brawo. nie wiadomo komu ani za co, ale robi to na tyle intensywnie, że przy pierwszej owacji przestraszony jeff zrzuca na podłogę prawie wszystko, co ma pod ręką. to jest ten moment, gdy wysyłam jeffowi uśmiech wsparcia na znak, że spokojnie, jeff, wszystko jest under control.
a potem do starbunia wchodzi crème de la crème całego poranka. coś między kolesiem z offspring a laską z die antwoord. ruchy ma nieskoordynowane i kręci się wokół naszych foteli, jakby szukało kluczy. jeff już wie, że to nie jest bezpieczny starbuń, że tutaj toczy się jakaś dziwna gra z jego wrażliwością, więc zamyka komputer i bagaż przesuwa między nogi. koleś z offspring zatrzymuje się w końcu przed plakatem „100% kawy w kawie”, chwilę do siebie mruczy, a następnie wysypuje coś na stolik i – przysięgam – zaczyna wciągać. wciąga raz, z tyłu klaszcze jebnięty śpiący, wciąga drugi raz, na pufie kopulują dresiarze. nie ma jeszcze dwunastej, a szczęka jeffa już dawno leży na podłodze. za chwilę pociąg, więc mówię, że gary muwałt i że hope you have a wonderful time w polsce. jeff uśmiecha się niepewnie, do piersi przyciska komputer.
Nie moje, zayebane z ryjbuka. Endżoj
w pewnym momencie przed twarzą macha mi starszy pan i uprzejmym angielskim pyta, czy this seat obok mnie jest może free. odpowiadam, że oczywiście, elegancki panie, proszę się rozgościć. pan dziękuje, siada, wyciąga komputer. mówi, że first time in poland i że jest very excited.
pana nazwijmy jeff.
czego jeff jeszcze nie widzi, to nie widzi pierwszej w życiu polskiej pary, która siedzi centralnie przed nami i odpierdala na pufie regularne tarło. to znaczy ona siedzi na nim jak na karuzeli, a on ze słuchawkami w uszach kiwa głową, że mu się podoba. jeff najwyraźniej jeszcze nie widział, jak się w starbucksie ludzie przez ciuchy zapładniają, więc patrzy o kilka sekund za długo, aż mu koleś ze słuchawkami wysyła czytelny sygnał, żeby lepiej kurwa odwrócił łeb. jeff nie rozumie, ale odwraca łeb.
drugą próbą jeffa jest koleś, który przysypia za nami na krzesełku. czego jeff jeszcze nie wie, to nie wie tego, że koleś co jakiś czas wybudza się ze snu i wówczas robi coś dziwnego, a mianowicie klaszcze. dosłownie bije brawo. nie wiadomo komu ani za co, ale robi to na tyle intensywnie, że przy pierwszej owacji przestraszony jeff zrzuca na podłogę prawie wszystko, co ma pod ręką. to jest ten moment, gdy wysyłam jeffowi uśmiech wsparcia na znak, że spokojnie, jeff, wszystko jest under control.
a potem do starbunia wchodzi crème de la crème całego poranka. coś między kolesiem z offspring a laską z die antwoord. ruchy ma nieskoordynowane i kręci się wokół naszych foteli, jakby szukało kluczy. jeff już wie, że to nie jest bezpieczny starbuń, że tutaj toczy się jakaś dziwna gra z jego wrażliwością, więc zamyka komputer i bagaż przesuwa między nogi. koleś z offspring zatrzymuje się w końcu przed plakatem „100% kawy w kawie”, chwilę do siebie mruczy, a następnie wysypuje coś na stolik i – przysięgam – zaczyna wciągać. wciąga raz, z tyłu klaszcze jebnięty śpiący, wciąga drugi raz, na pufie kopulują dresiarze. nie ma jeszcze dwunastej, a szczęka jeffa już dawno leży na podłodze. za chwilę pociąg, więc mówię, że gary muwałt i że hope you have a wonderful time w polsce. jeff uśmiecha się niepewnie, do piersi przyciska komputer.
Nie moje, zayebane z ryjbuka. Endżoj