Prokuratura chciała zbadać finanse SKOK-ów i senatora Biereckiego. Śledztwo toczyło się z impetem, ale pięć dni przed wyborczym zwycięstwem PiS przejął je inny prokurator. Dwa miesiące później sprawę umorzono – ustalił „Newsweek”.
Postępowanie toczyło się w gdańskiej prokuraturze i dotyczyło przepływów finansowych między luksemburską spółką, w której członkiem zarządu jest Grzegorz Bierecki, a krajowymi SKOK-ami. Senator PiS był dwukrotnie przesłuchiwany, żądano od niego wydania dokumentów a do akt zaczęły trafiać tezy o konflikcie interesów oraz uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Gdy w trójmiejskiej prokuraturze zaczęto mówić, że w sprawie padną zarzuty, postępowanie przekazano innemu śledczemu i umorzono. Tak zakończyło się pierwsze śledztwo dotyczące centrali SKOK-ów.
Wątek finansowych przepływów był badany od grudnia 2014 roku. Prokurator prowadząca postępowanie Joanna Władyczyn-Hojda sprawdzała, dlaczego Kasa Krajowa nie pobierała dywidendy z luksemburskiego SKOK Holdingu, do którego w ciągu dwóch lat wytransferowano ponad 150 mln zł. Gdyby dywidenda była pobierana, pieniądze można by wykorzystywać na ratowanie upadających SKOK-ów.
W kwietniu 2015 roku prokurator po raz drugi wezwała Biereckiego i zażądała od niego wydania kontraktu menedżerskiego zawartego z luksemburskim Holdingiem. „Celem pozyskania tego dokumentu było ustalenie, czy wysokość wypracowanych przez SKOK Holding zysków wpływa na wynagrodzenie członków zarządu, a (…) wypłata dywidendy skutkowałaby zmniejszeniem sumy bilansowej SKOK Holding” – wyjaśniała w aktach śledztwa prokurator. Mówiąc wprost: prokurator podejrzewał, że, im mniejszą dywidendę wypłacał SKOK Holding, tym więcej zarabiał senator PiS. Mimo że postanowienie prokuratury było prawomocne, to Bierecki je zignorował. Zasłonił się „tajemnicą przedsiębiorstwa” i nie pokazał umowy.
Rozmówca znający kulisy sprawy: - Śledztwo było prowadzone bardzo dynamicznie. Nadzorująca je prokurator szła po nitce do kłębka. Celnie występowała do KNF-u i innych instytucji o dokumenty. Zaczęto mówić, że będzie chciała stawiać zarzuty. Sprawa była jednak bardzo delikatna, bo w międzyczasie toczyła się kampania wyborcza, w której PiS szło na pewne zwycięstwo.
20 października, pięć dni przed wyborami parlamentarnymi, Władyczyn-Hojda podpisała postanowienie o wyłączeniu ze śledztwa wątku dywidendy i przekazaniu go Prokuraturze Apelacyjnej w Gdańsku. – Była wzywana na narady, podczas których sugerowano jej oddanie sprawy – twierdzi źródło „Newsweeka”. Rzecznika Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk zapewnia, że w planie śledztwa nie było wersji zakładającej postawienie zarzutów Biereckiemu a wyłączenie wątku było inicjatywą pani prokurator prowadzącej sprawę. Ale zarazem przyznaje, że sprawa była nadzorowana przez apelację i że Władyczyn-Hojda brała udział w naradach poświęconych tej sprawie.
W Prokuraturze Apelacyjnej wątek przejął Cezary Szostak, śledczy oddelegowany z okręgu. Nie przesłuchał ani jednego świadka, nie zlecił opinii biegłym ani nie wystąpił o żaden nowy dokument. Jedynie zapoznał się z aktami i w ciągu dziesięciu tygodni umorzył sprawę.
polska.newsweek.pl/prokuratura-umorzyla-sprawe-skok-ow-i-senatora-grze...