to ja też tu swojego sna zapierdolę
Śniło mi się że była jakaś wojna światowa, chyba drugą i spierdalałem z jakiegoś obozu koncentracyjnego lub innego miejsca do trzymania więźniów i w trakcie ucieczki ukradłem mundur jakiegoś niemiaszka który się kąpał albo coś w tym guście(pamiętam że zostawiłem go w lesie w samych kalesonach. Wrzeszczał coś na mnie kiedy zobaczył moje oddalające się plecy.). Później pod osłoną nocy próbowałem się dostać do aliantów, ale mi się nie udało i zostałem złapany przez jego oddział i zaciągnięty z powrotem do jednostki tego żołnierza któremu ukradłem mundur. Wszyscy myśleli że jestem nim tylko że zdezerterowałem, ale z jakiegoś powodu mnie nie rozstrzelali tylko dali broń i wysłali do Anglii w jakiś celach dywersyjnych. Później już w Anglii całą intryga się posrała bo dowódca plutonu i ten Niemiec co go gołego zostawiłem w lesie skapnęli się że nie jestem Ubermensche tylko jakiś tam brudasem co podpierdolił mundur. Kiedy już miel przejść do egzekucji dupsko uratowali mi Anglicy którzy wykryli Niemców i chcieli ich unieszkodliwić. Korzystając z zamieszania spierdoliłem w ciemny las i się tam ukrywałem. W między czasie Niemcy naściemniali anglikom(żeby mi zaszkodzić oczywiście) że jest jakimś niemieckim Uber-przechujem i mają na mnie uważać bo jestem mega niebezpieczny. W między czasie podpierdoliłem jakiemuś anglikowi rower i zacząłem coraz bardziej spierdalać z tamtego miejsca. Pod czas mojej radosnej ucieczki dotarłem w jakieś góry, gdzie jakiś rudy kapral z wredną mordą prawie mnie złapał. Straciłem rower i cały czas musiałem biegać po krzakach żeby mnie Anglicy nie wykryli. Próbowałem zabić paru angoli ale nawet jebanego scyzoryka nie miałem i w efekcie mój pomysł z dwoma dzidami z leszczyny nie wypalił i mało co nie wpadłem w ręce angoli których zaatakowałem. Później w nocy zaczaiłem się koło ścieżki pod lasem i czekałem aż będzie szedł jakiś najebany żołnierz którego mógł bym skroić. niestety nikt nie przyszedł. Kiedy myślałem że plan nie wypali spostrzegłem młodą dziewczynę jadącą na rowerze. kiedy koło mnie przejeżdżała skoczyłem na nią i zaciągnąłem w krzaki. próbowałem ją udusić ale byłem zbyt słaby po tym jak mało jadłem. Twarz miała bardzo podobną do twarzy mojej siostry. W końcu powiedziałem że nie mogę i że przepraszam i puściłem ją wolną. Wkrótce później mnie znaleziono i postawiono przed sądem. Typ który mnie pojmał i jednocześnie był moim oskarżycielem kompletnie nie słuchał moich wytłumaczeń że ja tylko spierdalałem przed niemiaszkami i tak dalej.
W ogóle ten mój oprawca wyglądał na takiego oślizgłego typa(coś jak ten koleś z tej kreskówki "poradnik prawdziwego faceta") któremu zależało tylko na własnej sławie a nie na rozwiązaniu sprawy. I kiedy już zapadł wyrok skazujący mnie na stryczek to w tedy zadzwoniła moja dziewczyna i mnie obudziła
a chuj wszystkie jakie spisane mam wam zapierdolę.
śniło mi się dobry kilka lat temu (z 4-6) że byłem na działce i siedziałem sam, piłem browary, oglądałem tv, generalnie luzowałem się. W końcu zaczęło mi się nudzić a żubr nie wchodził. Postanowiłem przejść się na spacer do lasu. wylazłem z chatki, poszedłem ulicą do główniej jezdni zacząłem iść w stronę takiego fajnego bukowego fragmentu lasu(moja działka leży w puszczy zielonce a tam w trakcie wojny niemcy eksperymentowali z hodowlą lasów i są tam fragmenty obsadzone tylko jednym rodzajem drzew i na każdym fragmencie tak obsadzonym rosną inne gatunki). udałem się ścieżką pomiędzy fragmentem bukowiny a zwykłym sosnowy lasem. Szedłem bardzo długo, tak że dotarłem do nieznanych mi części lasu, no nic pomyślałem i lazłem dalej. po jakimś czasie dotarłem do Wielkiej i głębokiej skarpy (znaczy dużej dziury o prawie pionowych ścianach), w środku której znajdował się taki niewielki(nie wielki jak na fort) drewniany fort. Trochę mnie to zdziwiło, więc postanowiłem sprawdzić co to takiego. W pewnym momencie zahaczyłem o coś nogą, sprawdzam co to , a tu patrzę telefon komórkowy i to całkiem niezły! niewiele myśląc schowałem go do kieszeni, idę dalej a tam portfel z 500zł w środku i znów haps! do kieszeni. Kiedy już prawie doszedłem do fortu miałem w kieszeniach 7 komórek i parę tysięcy złotych. Nagle jak by znikąd pojawiło się 2 rosłych harcerzy z włóczniami i drewnianymi okrągłymi tarczami, podbiegli do mnie, wzięli pod pachy i siłą zaprowadzili do fortu wrzucili mnie do jakiegoś pokoju i nic nie powiedziawszy zamknęli za sobą drzwi. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem że jest to gabinet najszerszego z harcerzy(czyli ich bosa-herszta-druha czy jak to się tam nazywa). Herszt siedział zgarbiony przy biurku i przez zaczerwienione oczy spojrzał na mnie i mówi: że ktoś harcerzom ukradł pieniądze i komórki, i czy nie wiem czyja to sprawka. Ja powiedziałem że nie wiem kto mógł by popełnić tak podły czyn, że tylko poszedłem do lasu na spacer, ale chyba widziałem jak w stronę wsi jechało na dwóch zdezelowanych komarach para chichoczących penerków i może to oni ukradli te rzeczy i że pójdę to sprawdzić. W tedy druh się rozpłakał i chlipiąc zaczął mi opowiadać że teraz będzie gnój bo dzieciakom telefony i pieniądze pokradli i że rodzice będą oburzeni, i że nie będzie więcej obozów ani niczego, przez jakiś podłych złodziejaszków i że w sumie mogę iść ale jak bym się czegoś to żebym dał im znać. Później odprowadzono mnie do wyjścia. Ja szybko udałem z powrotem chichrając się z tego jak zrobiłem w chuja harcerzy myślałem co zrobię z tą moją małą fortuną.
Wróciłem do domku rozsiadłem się na fotelu, odpaliłem sobie żubra, zapaliłem papierosa i włączyłem jakieś filmy na tv. Po jakimś czasie naszły mnie wyrzuty sumienia ( wbrew pozorom jestem bardzo moralnym człowiekiem ) że jak tak mogłem, że nie będzie więcej obozów przez moją zachłanność i takie tam moralizatorskie pierdy. W końcu postanowiłem że dopiję piwo i pójdę do harcerzy oddać im te komórki (jeszcze nie wiedziałem co im powiedzieć. Czy że sam je zajebałem, czy że po prostu jakoś je dla nich odzyskałem) i będę miał spokój z sumieniem. Polazłem z powrotem do lasu w stronę harcerskiego fortu. Tym razem las wydawał się być trochę inny, dziki i nie przyjaznym, ale jak postanowiłem tak zrobiłem. Po jakimś czasie patrzę na lewą stronę dróżki a tam zaroślach stoi druid (znaczy wyglądał jak żul, albo pustelnik który od dobrych paru lat mieszkał w lesie i nie miał styczności z cywilizacją, jego podarte ubrania i pozlepiane w strąki włosy oraz broda wydawały się przerośnięte mchem i drobnymi roślinami i jakby przyrośnięte do ciała na stałe. Podpierał się o omszały i również porośnięty mchem i porostem kostur. Ale wiedziałem że na pewno jest druidem albo kimś taki) i się dziwnie na mnie patrzy i podąża za mną dziwnym znaczącym "lepiej sobie nie pozwalaj!" wzrokiem. Ja ostro się zląkłem i przyspieszyłem krok. po jakimś czasie spoglądam w prawo a tam stoi następny druid, "KURWA!" pomyślałem i poszedłem dalej (myślałem że u harcerzy będę bezpieczny), później znowu spoglądam w lewo a tam następny, idę dalej a po prawej następny! zacząłem biec, i minąłem po drodze jeszcze paru druidów. Aż w końcu dotarłem do rozstajów dróg którego przed tem nie było! No nic kurwa polazłem w lewo, patrzę, a tam niedźwiedź! o kurwa! zawróciłem powolutku aż powrotem dotarłem do rozstajów i szybko pobiegłem w prawo. biegnę biegnę i patrzę a tam kolejny niedźwiedź który idzie w moją stronę chce zawracać, a z drugiej strony idze ten poprzedni niedźwiedź! o kurwa, o kurwa, o kurwa, o kurwa, co robić! I nagle mi się przypomniała stara mądrość że jak spotkasz niedźwiedzia to udawaj martwego! jak pomyślałem tak zrobiłem. padłem na brzuch na ziemię i zakryłem dłońmi uszy ( bo miśki lubią podobno nadgryzać wystające części) i czekałem na to co się stanie dalej. Ale jak to bywa z ludowymi mądrościami - nie zadziałało i miśki mnie zjadły! TADAM! koniec! obudziłem się chwilę później.
Morał z historii jest oto tak "uczciwość nie popłaca"
teraz mega konkret
mi się śniło jakiś czas temu że mój pies pewnego razu uciekł i wbiegł do jakiegoś otwartego domu. Pogryzł się z jakimś psem i zaraził jakąś chorobą. Chorował i puźniej znowu uciekł i pogryzł jakieś osby. Szybko je opatrzyłem i przeprosiłem itd. Tymczasem mój pies coraz bardziej chorował i stawał się bardziej rachityczny i agresywny. Z otworów ciekła ciekła mu jakaś substancja przypominająca smołę, tracił sierść i generalnie zmieniał się w psa zombie. w końcu postanowiłem go zabić. Zabiłem bez większych problemów i postanowiłem go pochować obok przystanku pks koła jakiejś ogromnej fabryki posiadającej własne połączenie kolejowe i stojącej w polu(coś jak fabryka Solaris koło murowanej gośliny). Zakopałem i polazłem w chatę. Po jakimś czasie postanowiłem sprawdzić czy Odysek na pewno leży tam gdzie go zakopałem. Przyjechałem rowerem na przystanek, i chciałem już saperką rozkopać grób, ale czekała już tam biała furgonetka (przypominająca furgonetkę telewizyjną) i ktoś odkopywał już mojego psa. Od razu zostałem przez tych ludzi zauważony i zatrzymany. Było ich dwoje jeden pulchny siewy facet po 40-50 a drugi to młody chłopak o ciemnej karnacji. Przedstawili się jako rządowi łowcy demonów i zombie. Wiedziałem że wdepnąłem w gówno.
zaczęli mi opowiadać że są słabo ich dotują i że mają chujowy sprzęt a rząd trzyma ich tylko dla jaj ale oni są naprawdę poważni gdyż zombie i demony stanowią realne zagrożenie dla państwo polskiego. Niestety nikt im nie wieży i zajmują się tym tylko dlatego że stary jest za stary żeby robić cokolwiek innego a młodego nigdzie indziej nie chcieli. W końcu zaczęli się mnie wypytywać o tego psa co go wykopali. Ja oczywiście skłamałem że nie wiem o co chodzi i tak dalej. Nagle w oddali zaczęło się jakieś zamieszanie. Wszystko wskazywało że zaczęła się epidemia zombiaków, a ja uświadomiłem sobie że zapomniałem o tych kilku biednych frajerach których pokąsał mój pies.
W każdym bądź razie nie przyznając się do wywołania epidemii przyłączyłem się do łowców.
teraz sen przenosi się do Poznania (który wygląda jak amerykańskie miasto) do jakiegoś fast fooda alla mc'donalds gdzie siedzi dwóch zjebów (przypominających Randala i Dantego z clerksow) gadających o jakiś pierdołach. chłopaki zorientowali się że naokoło zaczyna się epidemia zmobiaków. szybko zabarykadowali się w restauracji i czekali z niepokojem na to co przyniesie ze sobą przyszłość
Sen znowu przenosi się w inne miejsce, tym razem do jakiegoś snobistycznego liceum (które znów wygląda jak w USA) i widzimy kilkoro najpopularniejszych uczniów plotkujących ze sobą. nagle wybiegają zombiaki zaczynają rozszarpywać i zarażać uczniów. Dziewczyn wrzeszczą, chłopaki nie wiedzą co robić. w Końcu garstce udaje się zabarykadować w szatni. Zaczyna się dyskusja co robić itd. w końcu postanawiają iść z duchem czasu i samemu się zarazić.
W tym momencie akcja znów przenosi się do furgonetki łowców demonów w której wspólnie przygotujemy się do stoczenia bitwy z armiami ciemności. Walki na początku idą topornie, chuja robimy i zazwyczaj spierdalamy. w końcu wymyśliliśmy sposób w którym jeden robi za przynętę i zwabia zombiaki do piwnicy, sam szybko ucieka a pozostała dwójka podpala albo zawala budynek z zombiakami w środku. całkiem nieźle zaczyna nam iść, aż pewnego razu plan nie wypalił i trzeba było spierdalać. Zostaliśmy odcięci od drogi ucieczki i przyparci do muru. Gdy myśleliśmy że to koniec nagle za naszymi plecami usłyszeliśmy głośny szelest i okazało się że krata-żaluzja fast fooda się otwiera a w środku są jakieś chłopaki i każą nam natychmiast wchodzić, czego zresztą nie trzeba było nam mówić. Odpoczęliśmy, najedliśmy się i zaczęliśmy knuć plan na dalsze oczyszczanie poznania z zarazy. Tymczasem ekspedienci(tych dwóch alla clerks) zaczęli się kłócić między sobą. po chwili okazało się że przyszła grupka zainfekowanych popularnych uczniów z liceum dla snobów. Dziewczyny zaczęły się wdzięczyć i obiecywać cielesne rozkosze(nie wiem czemu ale od tej części snu zombiaki zaczęli przypominać opętanych z Martwego zła albo REC 2) w kóncu ten jeden myślący bradziej kutasem niż muzgiem otworzył drzwi i znów trzeb było spierdalać. W końcu ukryliśmy się w piwnicy domu(który przypominał dom mojej babci) Razem z nami uratował się drugi ekspedient. Poczekaliśmy do zmroku bacznie obserwując przez piwniczne okna okolicę domu. odczekaliśmy do zmroku i postanowiliśmy gdzieś sie przenieść. Była pełnia. Wyleźliśmy przed doma a tam na środku drogi stało trzech niebywale wysokich mężczyzn o arabskich rysach twarzy i ubranych nienagannie w przepiękne garnitury emanujące elegancją. Nie byli zarażeni i przedstawili się jak między narodowi łowcy demonów (Kurwa byli od nas lepsi o kilka poziomów! my i nasze poradzieckie wyposażenie mogliśmy im co najwyżej lizać buty i błagać żeby zechcieli nas uczyć!), a mu z nadmiaru stresu zaczęliśmy sobie żartować że jakaś nie specjalnie wysoka dziewczyna mogła by im zrobić loda na stojąco z wyprostowanymi kolanami! Po takim prostackim powitaniu z naszej strony, łowcy zrobili tylko kwaśne miny i od razu przeszli do tematu zainfekowanego Poznania. Ale że tak złożonego planu nie można było omawiać na ulicy pełnej zombiaków postanowiliśmy powrócić do bezpiecznej piwnicy. Tam arabscy łowcy demonów wtajemniczyli nas w swój plan. Otóż mieli ze sobą bombę o ogromnym zasięgu (chyba atomówkę) i musieli ją zdetonować w centrum miasta do którego trzeba było zwabić jak najwięcej zombiaków. Oczywiście przynętą mieliśmy być my polscy łowcy, bo oni są zbyt cenni. w każdym razie Arabowie się rozebrali i okazało się że są dość drobnej budowy maszyno-ludźmi(znaczy było kilka części ciała ale reszta była zastąpiona protezami) w ogromnych robotycznych szczudłach połączonych z długimi mechanicznymi ramionami. przekazali nam swoje zbroje-roboty-egzoszkielety-mechy-garnitury dla naszej lepszej ochrony do czasu wypełnienia misji, a sami schowali się w bezpiecznym miejscu. Ja i łowcy się w to ubraliśmy(nie wiem gdzie przepadł chłopaczek z fast fooda), wzięliśmy bombę i udaliśmy się na naszą prawdopodobnie ostatnią samobójcza misje. W tym momencie sen się robi zamazany i niewyraźny. Chyba wykonaliśmy misję i uszliśmy z życiem, ale nie pamiętam, w każdym bądź razie chwilę później się obudziliśmy.
Kurwa ale ja jestem pojebany!
śniło mi się przed chwilą że byłem na zajęciach z technologii postaci leku z panią dr. B. i się trochę obijałem, trochę gadałem i za karę dostałem burę i zadanie matematyczne z całkami do zrobienia no i go kurwa nie umiałem zrobić, na dodatek po jakimś czasie spostrzegłem się że nie mam spodni. Wiec kiedy pani dr wyszła na 15 minut z sali pobiegliśmy z Hansem (kumpel z gr. który się okazało też nie miał spodni) szybko do mc donalda po spodnie od garnituru i kiedy wracaliśmy to zobaczyliśmy że pani dr. B idzie tą samą drogą co my więc hans powiedział
-dobra kurwa, ja ją zagadam a ty szybko wracaj do sali nakurwiać całki tak żeby się nie skapła że wylazłeś po spodnie
no to ja od razu pobiegłem do sali i zaczyna się pytać czy ktoś ma to zadanie zrobione w zeszycie, ale nikt nie miał. Dopiero Hania (koleżanka z gr.) powiedziała że ona mi zrobi to zadanie, ale nie umiała lub nie zdążyła i w każdym bądź razi przyszła doktorka i się pyta
-Panie M. ma pan w końcu to zdanie czy nie?
- no nie mam...
-No ale obiecywał mi pan że się pan granie i poprawi i co z tego wyszło?
no ja na to się zacząłem standardowo wykręcać że sesja, że poprawki, eges-szmeges i tak dalej na co ona się pyta zniecierpliwiona.
- no to w końcu czemu pan nie umie?
na co ja ze szczerym żalem wypierdoliłem
-No nie wiem kurwa no!
i w tedy się obudziłem.