A dla mnie najgorsze jest nie to, że ci ludzie gówno wiedzą, najgorsze jest to, że partie polityczne nie mają infrastruktur, żeby sobie z tym jakoś radzić. Przecież jeżeli ktoś jest znanym kandydatem, to oczywistym jest, że będzie trafiał do talk-showów, będą za nim gonili dziennikarze i jego wypowiedzi będą trafiały do mediów. W normalnym kraju partia wystawiając takiego tłuka pod publikę zapewniłaby im asystentów od briefingów i przyspieszony kurs ogólnej wiedzy o kwestiach związanych z ich kandydaturą.
Natomiast to, że u nas partie na to leją oznacza, że albo ich władze nie mają pojęcia o podstawach rządzenia nawet swoją własną organizacją (a co dopiero krajem), albo mają swoich wyborców za takich imbecyli, że szkolenie kandydatów to strata czasu. Prawdopodobnie jedno i drugie.