Jechałem na czymś podobnym w naszych górach (kiedyś, na koloniach). To była 5 czy 6 klasa podstawówki, to chciało się posmakować adrenalinki no i stwierdziłem, że pierdole, nie hamuje. Problem w tym, że kilka osób przede mną komuś się zjebał wózek i nie chciał jechać. No więc w połowie toru zrobiła się kolejka tych wózków, a ja rozpędzony i skupiony na tym, żeby nie wylecieć z zakrętu bo i tak mnie podnosiło już, wjebałem się w te wózki, gdy ledwo wyjechałem na prostą. No i pech chciał, że dziewczyna przede mną nie zdążyła z niego wyjść. Tak więc na pełnej kurwie, przyjebałem przodem głowy w tył jej głowy. Oczywiście chwilowa utrata przytomności i piękny krwotok z nosa.
Na szczęście, żadnych wstrząsów mózgu itp nie było, ale ponoć mieliśmy farta, bo nie hamując byłem w stanie rozpędzić się do 40-60 km/h, a przy takiej prędkości, bez kasku, może być kiepsko. Skończyło się tylko na 2-dniowym bólu głowy.
Jak się później okazało, takie przypadki są tam częste, a chuje i tak kasków nie załatwili, a wg. mnie to podstawa. Tak samo jak powinny być siedzenia z zagłówkiem, żeby karku nie połamać. Albo pasy, zamiast kasków. Jednego się nauczyłem - takie tory to niebezpieczne gówno i trzeba niestety być w chuj ostrożnym, bo można naprawdę zrobić z kogoś, albo siebie roślinkę.