Historia z dnia dzisiejszego.
Wybrałem się na rozmowę kwalifikacyjną w pewnej firmie. Firma znajduje się w dzielnicy która znana jest z obecności raczej biedniejszych mieszkańców, innymi słowy co krok spotkasz żula proszącego o jakieś grosze. Tak więc zajeżdżam na parking obok firmy, wychodzę z samochodu i od razu podbija do mnie żul (taki typowy "strażnik parkingu" któremu jak nie dasz chociaż złotówki, to możesz być pewny że po powrocie odkryjesz nową, piękną rysę na lakierze). Zawsze w takiej sytuacji daję parę groszy, czy to z litości czy z obawy o swój samochód, jednak dzisiaj nie miałem dosłownie nic w portfelu (półtora miecha bezrobocia daje popalić, oszczędności idą na podatki itd) więc wytłumaczyłem gościowi, że sam nie mam kasy i że idę na rozmowę w sprawie pracy. Pokiwał głową, chyba zrozumiał.
Rozmowa sama w sobie standardowa, CV zostawiłem, blabla, zadzwonimy w przeciągu kilku dni z odpowiedzią. Wychodzę, mimo wszystko rozczarowany, wsiadam w samochód i chcę wyjechać z parkingu. Nagle na mojej drodze staje ten sam żul który prosił mnie o kasę, otwieram szybę i już miałem znowu mu mówić że nie mam kasy itd i nagle zamarłem z niedowierzania. Gościu normalnie zapytał mnie jak mi poszła rozmowa, jak usłyszał że kiepsko poczęstował mnie papierosem na pocieszenie i (!!!) wyciągnął ulotkę z jakiejś agencji pośredniczącej w zatrudnieniu i powiedział "Proszę Pana, tutaj ma Pan adresy firm które przyjmują pracowników, dostałem tą kartkę od kuratora, niech Pan sobie spisze te informacje i jedzie, może Panu się uda". Co prawda informacje były już dawno nieaktualne, ale sam gest i szczerość tego gościa były niesamowite.
Wracając do domu nie mogłem uwierzyć że osądziłem gościa tak szybko i spisałem na straty, podczas kiedy on mimo wszystko okazał się bardzo w porządku człowiekiem.
Wybrałem się na rozmowę kwalifikacyjną w pewnej firmie. Firma znajduje się w dzielnicy która znana jest z obecności raczej biedniejszych mieszkańców, innymi słowy co krok spotkasz żula proszącego o jakieś grosze. Tak więc zajeżdżam na parking obok firmy, wychodzę z samochodu i od razu podbija do mnie żul (taki typowy "strażnik parkingu" któremu jak nie dasz chociaż złotówki, to możesz być pewny że po powrocie odkryjesz nową, piękną rysę na lakierze). Zawsze w takiej sytuacji daję parę groszy, czy to z litości czy z obawy o swój samochód, jednak dzisiaj nie miałem dosłownie nic w portfelu (półtora miecha bezrobocia daje popalić, oszczędności idą na podatki itd) więc wytłumaczyłem gościowi, że sam nie mam kasy i że idę na rozmowę w sprawie pracy. Pokiwał głową, chyba zrozumiał.
Rozmowa sama w sobie standardowa, CV zostawiłem, blabla, zadzwonimy w przeciągu kilku dni z odpowiedzią. Wychodzę, mimo wszystko rozczarowany, wsiadam w samochód i chcę wyjechać z parkingu. Nagle na mojej drodze staje ten sam żul który prosił mnie o kasę, otwieram szybę i już miałem znowu mu mówić że nie mam kasy itd i nagle zamarłem z niedowierzania. Gościu normalnie zapytał mnie jak mi poszła rozmowa, jak usłyszał że kiepsko poczęstował mnie papierosem na pocieszenie i (!!!) wyciągnął ulotkę z jakiejś agencji pośredniczącej w zatrudnieniu i powiedział "Proszę Pana, tutaj ma Pan adresy firm które przyjmują pracowników, dostałem tą kartkę od kuratora, niech Pan sobie spisze te informacje i jedzie, może Panu się uda". Co prawda informacje były już dawno nieaktualne, ale sam gest i szczerość tego gościa były niesamowite.
Wracając do domu nie mogłem uwierzyć że osądziłem gościa tak szybko i spisałem na straty, podczas kiedy on mimo wszystko okazał się bardzo w porządku człowiekiem.