znzlezione w sieci:
Sprawa Amber Gold to przygotowanie to zniszczenia SKOK-ów
W mało znanej powieści Stańczyk, niemodnego dziś XIX wiecznego pisarza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, jest mowa o tym, jak bardzo liczni byli w Polsce Jagiellonów domorośli medycy. Dziś najwięcej mamy ekonomistów, a w szczególności specjalistów od zarządzania finansami - pisze Grażyna Ancyparowicz.
Trudno się dziwić, każdy – nawet bezrobotny – ma styczność z pieniądzem, każdy więc może uważać się za wybitnego specjalistę w tej dziedzinie. Im mniej wie o finansach, tym częściej wypowiada się na ich temat, wszak mamy demokrację, oficjalnie zniesiono cenzurę. Jest fajnie, bo nikt nie recenzuje bredni w prasie, radiu i telewizji. Można gadać, co ślina na język przyniesie, pisać i publikować co dusza zapragnie – jeśli tylko znajdzie się sponsor. Warunek jest jeden: ma to być w zgodzie z mainstreamowym nurtem i nowomową. Inaczej nie ma co liczyć na obecność w mediach. Wyjątkiem potwierdzającym tę regułę są osoby tak bardzo popularne, że warto je pokazać, po to by podkopywać ich autorytet, a może – przy odrobinie szczęścia – nawet całkowicie zniszczyć.
Do takiej refleksji skłoniła mnie dyskusja jaka ostatnio toczy się w mediach i Internecie, a do której pretekstem stały się (a jak wieść niesie – nader podejrzane) poczynania spółki Amber Gold. Nie pierwszy to, ani (niestety) zapewne nie ostatni przypadek, gdy ludzie mogą stracić oszczędności całego życia, bo nie wykazali się rozwagą podejmując decyzje finansowe. Jednak sprawa Amber Gold jest nagłośniona ponad miarę, choć afer w ostatnim dwudziestoleciu mieliśmy pod dostatkiem, i to na znacznie większą skalę. Ludzie skompromitowani, znikali: albo raz na zawsze, albo po to, by za jakiś czas pojawić się ponownie jako autorytety (moralne, intelektualne, moralno-intelektualne). Pamięć jest wybiórcza, więc chętnie wracamy do incydentu z kasami Grobelnego, ale zapominamy o milionach Polaków, którzy utracili wszystko, gdy guru polskiej ekonomi, szacowny profesor Leszek Balcerowicz tłumił inflację. Kto dziś wie, czym była afera FOZZ i kto się uwłaszczył na tym funduszu? Nikt nie zawraca sobie głowy miliardami, które wyparowały z funduszy inwestycyjnych różnej maści, po katastrofalnym dla warszawskiej giełdy 2008 roku. Nikogo nie obchodzą straty na (bardzo popularnych przed trzema laty) polisolokatach oferowanych przez największych polskich ubezpieczycieli. A co z niewypłaconymi pieniędzmi za autostrady, stadiony?
Nikogo ważnego dla kształtowania opinii publicznej nie niepokoi fakt, że nadal pompuje się ogromne publiczne pieniądze do finansowych piramid, jakimi są Otwarte Fundusze Emerytalne. Manipulując wskaźnikami, wmawia się Polakom, że te fundusze dają ponad 30% zysku (bo tak w percepcji społecznej rozumie się pojęcie „stopa zwrotu”. Jak w takiej sytuacji popularny dziennikarz, lub powszechnie ceniony prezes BARDZO WAŻNEJ INSTYTUCJI może nazwać naiwnymi ludzi, którzy dali się zwieść reklamie Amber Gold obiecującej (bagatela) kilkanaście procent zysku od powierzonego kapitału? Wiedza o rynku finansowym w Polsce, na ogół nie jest obecnie większa niż panny Izabeli Łęckiej (wielbiciele Prusa wiedzą, o kim mówię). Zadbano o to zawczasu, reformując programy szkolne i studia wyższe. Dziś absolwent wyższej uczelni nie potrafi kojarzyć mikroekonomii z makro, nie ma pojęcia, że istnieje taki przedmiot jak ekonomia polityczna wykładany w renomowanych amerykańskich i europejskich uniwersytetach, więc nie umie powiązać skutków polityki gospodarczej z jej przesłankami. Mówię to jako nauczyciel ekonomii z prawie czterdziestoletnim stażem. Wielu moich kolegów zapewne podpisałoby się pod tą diagnozą, gdyby nie obawiało się utraty pracy. Mnie to juz raczej nie grozi, bo tyle razy traciłam posadę, że zdążyłam się przyzwyczaić do zmiennych kolei losu.
Zastanawiałam się, dlaczego media z maniakalnym wręcz uporem nazywają SKOK parabankiem. Nie było by w tym pojęciu negatywnej konotacji, gdyby równocześnie nie określano tym samym słowem spółki Amber Gold zarządzającej specjalistycznym (żeby nie powiedzieć hedgingowym) funduszem inwestycyjnym. Czy to tylko dyletantyzm? Błąd w terminologii? Kolokwializm? Nie sądzę. W oficjalnym słowniku finansisty nie występuje nigdzie: słowo parabank. Nie ma go również ani w polskiej klasyfikacji działalności (PKD), ani w klasyfikacji stosowanej w sprawozdawczości NBP. Jest to bowiem termin wysoce nieprecyzyjny, potoczny, dawniej neutralny – obecnie o wydźwięku pejoratywnym. Tymczasem, niejaka Gabriela Surowiec pisze w internetowej Encyklopedii Zarządzania[1], że parabanki są instytucjami utworzonymi na podstawie ustawy o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych (sic!!!). W Wikipedii jakiś anonim zdefiniował parabank jako instytucję prowadzącą działalność gospodarczą polegającą na przyjmowaniu depozytów i wykonywaniu innych czynności bankowych bez odpowiedniej licencji, a jako przykład wskazał SKOK, dodając, że parabanki charakteryzują się niską wiarygodnością, wysokim ryzykiem i wygórowanymi odsetkami[2]. Takich pseudouczonych wypocin i bredni jest w sieci mnóstwo. Wykorzystując negatywne skojarzenia, jakie budzi słowo „parabank”, mainstreamowe media sprowadzają do wspólnego mianownika spółkę o nader podejrzanej konduicie z szacownym systemem spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych (SKOK). Nie jest to bynajmniej pierwsza próba zdezawuowania kas, takich prób było już bardzo wiele. SKOK, którym patronowali tak wielcy Polacy jak Franciszek Stefczyk i Lech Kaczyński, od kilku lat stały się obiektem bezprecedensowej kampanii oszczerstw.
Ci, którzy lubią oglądać telewizję, zapewne przypomną sobie, że kilka dni wcześniej, zanim publicznie zgłoszono zastrzeżenia, co do wiarygodności Amber Gold, sprytnie połączono nepotyzm w PSL z polityką kadrową SKOK. Na co liczono? Zapewne na to, że mało kto wie jaki jest rodowód SKOK, jaką misję realizują kasy, jaki system wartości kultywują. Ilu telewidzów wie, że kasy kontynuują tradycje starożytnych rzymskich kolegiów, nawiązują do misji Banków Pobożnych, związków groblowych, „skrzynek”. Kto pamięta, że SKOK wyrosły wprawdzie z przyzakładowych kas zapomogowo-pożyczkowych, lecz mentalnie i programowo wywodzą się z Kas Stefczyka. Jak wytłumaczyć laikom, że nie może być mowy o nepotyzmie, jeśli SKOK statutowo działają na rzecz swych członków i ich rodzin, by bronić je przed niedostatkiem, wspomagać w dążeniu do poprawy statusu materialnego?
Prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę z dnia 5 listopada 2009 r. o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych. Ten kontrowersyjny akt prawny, w którym Trybunał Konstytucyjny uznał dwa przepisy za niezgodne z polską ustawą zasadniczą, wejdzie w życie w dniu 27 października 2012 r. Formalnie, celem ustawodawcy (działającego z inspiracji Międzynarodowego Funduszu Walutowego) jest zapewnienie stabilności finansowej kas, monitorowanie prawidłowości ich działania, a tym samym zwiększenie bezpieczeństwa ekonomicznego – no właśnie? Czyjego? Czyżby ustawodawca uważał, że są kasami zarządzają osoby ubezwłasnowolnione, pozbawione prawa do podejmowania autonomicznych decyzji? Powszechnie wiadomo, że od momentu reaktywowania idei Kas Stefczyka (a było to dwadzieścia lat temu) żadna kasa nie upadła. Członkowie SKOK mają zabezpieczone swoje pieniądze nie gorzej (a może nawet lepiej) niż klienci banków. Do tego celu służą środki zgromadzone na rezerwach, własne profesjonalnie działające zakłady ubezpieczeń, udzielone gwarancje bezpieczeństwa wkładów i depozytów do 100 tys. euro. Popularne porzekadło głosi: jeśli nie wiadomo o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze. I tak jest również w tym przypadku. Tyle czyje pieniądze i kto ma być beneficjentem zmiany dotychczasowy, sprawdzonych w długoletniej praktyce, przepisów?
Ustawa regulująca dotychczasową działalność SKOK zdecydowała o powołaniu organu nadzoru – Kasy Krajowej. W uznaniu zasług tej instytucji, a także jako wyraz poparcia dla programu zwalczania ubóstwa, wykluczenia finansowego, działalności edukacyjnej i szerzeniem dobrych praktyk w biznesie, w Gdańsku, w połowie lipca br. odbył się Światowy Kongres WOCCU[3].
Kleptokracja i lobbing dobrze zakorzeniły się w Trzeciej Rzeczpospolitej. Perfekcyjnie nieomal wykorzystuje się Sejm Rzeczpospolitej, by wprowadzać w życie prawo, korzystne dla establishmentu, najczęściej narzucone Polsce przez transnarodowe korporacje. Ich interesów strzegą tak omnipotentne ponadnarodowe organizacje, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. System SKOK jest ostoją polskości i niezależności, więc przeszkadza, zatem trzeba go zlikwidować, niszcząc jego autonomię. Zamiar ten ma duże szanse powodzenia, bo po Tragedii Smoleńskiej, udało się przeforsować ustawę wymierzoną przeciw samorządności systemu SKOK, która z dniem 27 października przekaże Komisji Nadzoru Finansowego większość kompetencji Kasy Krajowej.
Zmiany w prawie regulującym działalność systemu SKOK trudno inaczej interpretować jak chęć zawłaszczenia dorobku tej grupy instytucji rynku finansowego, a pierwszym krokiem w tym kierunku jest przejęcie administracyjnej kontroli nad prywatnym majątkiem członków kas. W tych okolicznościach, nie ulega wątpliwości, że harmider wokół Amber Gold to nic innego, jak „przygotowanie propagandowe” pod zamach na SKOK. Hipokryzja jest równie użyteczna w polityce i propagandzie jak cynizm. Zamach na suwerenność prywatnej własności członków kas, uzasadnia się troską KNF o ich bezpieczeństwo finansowe. Jest to jeszcze jedno z bardzo wielu kłamstw, jakimi karmieni są przez dwadzieścia cztery godziny na dobę Polacy od wielu lat. Cel równorzędny, jakim kierowali się autorzy nowej ustawy o SKOK polega na tym, by poprzez nadzór KNF można było zastosować wobec kas te same (jak w bankach) zasady powoływania i odwoływania zarządów. Mniejsza o to, że praktyka ta jest sprzeczna ze statutem i misją SKOK. Ważne, że powstaną synekury dla drugorzędnych i trzeciorzędnych działaczy partyjnych, którzy „nie załapali się” gdzie indziej. A że ludzie ci najprawdopodobniej (tak jak urzędnicy Ministerstwa Przekształceń Własnościowych w trakcie prywatyzacji publicznej własności) zniszczą to, co z takim trudem i konsekwencją budowali członkowie SKOK przez dwadzieścia lat? Tym lepiej. Placówki po upadłych kasach przejmą za bezcen i bez wysiłku zagraniczne banki i ich agendy. Dwu i półmilionowa rzesza członków SKOK albo będzie wykluczona z rynku finansowego, albo ludzie ci zostaną przypisani do banków, tak jak chłop pańszczyźniany przypisany był do ziemi, zanim dobry car nie uwolnił go w nagrodę za wrogie nastawienie do Powstania Styczniowego.
Jeśli obecnie rządzącej koalicji PO-PSL uda się zlikwidować SKOK, padnie ostatni bastion polskości na rynku finansowym w naszym kraju. Padnie, i już się więcej nie podniesie, chyba że zanim to się stanie, zaabsorbowani różnego typu igrzyskami Polacy, zaczną się wreszcie zastanawiać, czy za kilka lat wystarczy chleba dla nich i dla ich dzieci.