W każdym razie do końca jeszcze nie przeczytałem, ale już polecam. Zapewne ci, którzy o sataniźmie wiedzą tylko coś w stylu Deus, qui iustificas impium, et non vis mortem peccatoris, maiestatem tuam suppliciter deprecamur domyślają się, że po otwarciu książki wyskoczy z niej szatan i wyrwie duszę z piersi...
Generalnie szatan jest w niej przedstawiony jako moc siedząca w każdym człowieku, a jedynym celem religii jest odcięcie człowieka od dostępu do niej i straszenie go jakąkolwiek interakcją z tą mocą, żeby łatwiej było takiego człowieka kontrolować. Poprzez praktyczne odebranie dostępu do naturalnych wręcz odruchów (głównie LaVey ma tu na myśli seks) człowiek czuje się osaczony i ucieka prosto w tłuste łapska religii.
W ogóle fajna książeczka. Do poczytania młodszemu bratu czy siostrze przed snem