W przedziale pociągu relacji Kraków-Warszawa jadą (odpowiednio geograficznie) rabin i marketingowiec.
Pociąg jest opóźniony, więc panowie wyciągają prowiant*: marketingowiec (dajmy mu na imię Rafał) piękne bułęsy z balceronem przyozdobione sałatą i hydroponicznie wyhodowaną wegetariańską formą zdrady stanu, zaś rabin (powiedzmy, że Lejb) wyciąga zatłuszczoną torebkę z szarego papieru pełną... główek od szprotek. Zniesmaczony biznesmen nawiązuje rozmowę:
[R] Jak ty możesz to jeść?
[L] Proszę pana... Pan widzi, bo to jest sekret mądrości rabinów, właśnie te oto skromne główki najskromniejszych rybek. To właśnie one dają nam mądrość.
Rafał zostawił swoje frykasy, zasępił się, poszedł do ubikacji, pograł na sramtfonie w jakieś crapowe gierki, wrócił... i dialog wznowił był:
[R] Rebe - sprawdziwszy w necie, postanowił formą zabłysnąć - a może byśmy tak się zamienili? Moje na bogato za te biedne odpady rybne?
[L] Ależ proszę bardzo - ku zdziwieniu Rafała odparł Lejb.
Zamienili się.
Zjedli.
Rafał, przełamując targające jego torsem torsje, wydusza w końcu:
[R] Ej, ty mnie czasem nie oszukałeś?
Twarz rabina Lejba rozjaśnił uśmiech. Zmrużywszy oczy, odparł półszeptem:
[L] No widzisz... Już działa...
* swoja drogą, to jest polski odpowiednik angielskiego "food rations" i chciałbym zaproponować promowanie tej formy.