E tam. Bzdura z tymi dziewięcioma miesiącami. Przez pierwszy miesiąc kobieta nawet nie wie że jest w ciąży. Kolejne trzy miesiące świruje trochę, bo hormony i tak dalej. W piątym miesiącu już zaczyna być ciężko. Maleństwo wyciąga z matki masę substancji odżywczych, rośnie sobie, a mamusia ma wory pod oczami. Im intensywniej kobieta opróżnia lodówkę, tym jej ciężej, ale dzidziuś musi jeść. Ostatnie dwa miesiące to już katorga. Strach przed bólem porodu, zmartwienia czy dzidzia rozwija się zdrowo, nie ma żadnego downa czy innego paskudztwa. Problemy z poruszaniem się, hemoroidy, permanentna chęć pójścia na siku i jeszcze kilka innych dolegliwości.
Do tego trzeba doliczyć niewygody życia codziennego. Imprezki - proszę bardzo, ale bez alko, bez fajeczki i innych przyjemności. Kobiety zwracają uwagę na swój wygląd w inny sposób niż faceci. Dla nich powiększający się brzuch i tyłek to psychiczna tortura. Ostatnie dwa miesiące są przerażająco nudne. Mama jest już na tyle niedołężna że nie może sobie polatać po marketach. Siedzi na kwadracie i nie ma co robić. W telewizorze tylko głupie amerykańskie seriale, albo trudne sprawy. Nawet na discovery channel ciągle kopią złoto albo kupują magazyny.
W internecie to samo, albo polityka, albo jakiś niedouczony koleś twierdzi że stworzenie nowego człowieka to pestka i raptem 9 miesięcy.
Poza tym, facet nie utrzymuje kobiety i dziecka przez całe życie, a jedynie jego krótką część. Jeżeli kobieta siedzi w domu i wychowuje potomstwo, to dla pracującego mężczyzny gotuje obiady, pierze gacie i prasuje koszule. Jak dziecko już jest wystarczająco duże, kobieta wraca do tyry, bo ile można "jak oni skaczą do wody" oglądać? I wcale nie przestaje ogarniać garów i prania.