W Dniu Wszystkich Świętych zmarł w Ameryce Paul Tibbets – generał us-airforce, pilot bombowca, który w 1945 r. zrzucił bombę atomową na Hiroszimę.
Oficjalnie wiadomo, że Tibbets nigdy nie wyraził żalu z powodu roli, jaką odegrał w tym dramacie. Wręcz przeciwnie, zapewniał, że jest z niej dumny, że nie nękają go koszmary senne. Jeszcze dwa lata temu oświadczył publicznie: „Jeżeli byłyby takie same okoliczności – tak, psiakrew, zrobiłbym to znowu!”
***
Zawsze intrygował mnie ten człowiek. W zasadzie trudno mu wiele zarzucić. Była wojna, on służył w wojsku. Otrzymał rozkaz i wykonał go. To nie na nim spoczywa odpowiedzialność. To nie on zaplanował cel i metodę.
Jednak, mimo wszystko, ciekawiło mnie, co były pilot czuł przez te wszystkie lata? Jakie, tak naprawdę, miał sny?
***
Dzisiejsza łatwość zabijania bierze się, między innymi, z utraty bezpośredniego kontaktu z ofiarą. Dawniej trzeba było wroga zarąbać mieczem, czy toporem. Widzieć jego rany. Patrzeć mu w oczy.
Dzisiaj żołnierz strzela do odległej, nie raz ledwie widocznej sylwetki, przypominającej śmieszną, poruszającą się kukiełkę. Porusza palcem na spuście, a wtedy kukiełka przewraca się.
Pułkownik Tibbets miał jeszcze bardziej komfortowe warunki. Nie widział ludzi, których zabijał. Nie słyszał ich krzyku – tam, na dole... Krew nie obryzgała chmur…
***
Nie chcę oceniać jego czynu. Za zrzuceniem bomby A przemawiają mocne argumenty, szczególnie ten, że nuklearny wybuch przekonał Japończyków o bezsensie stawiania dalszego oporu i skłonił ich do kapitulacji. Gdyby nie atomowy grzyb nad Hiroszimą, wojna trwałaby o wiele dłużej, zaś ofiar byłoby znacznie więcej. Niestety, sami tak skonstruowaliśmy nasz świat, że czasem trzeba popełnić potworność, aby zapobiec potwornościom jeszcze większym.
Mowa oczywiście o nalocie na samą Hiroszimę. Późniejszy o trzy dni nuklearny atak na Nagasaki (wykonany przez inną załogę) był już niepotrzebną masakrą, a przy tym wyjątkowym łajdactwem – unicestwiono tam największe w kraju samurajów skupisko katolików, skonfliktowanych z rządzącymi Nipponem szintoistami, mocno prześladowanych. To trochę tak, jakby w ramach walki z III Rzeszą zrzucić atomówkę na okupowaną przez Niemców Warszawę…
***
Tibbets był żołnierzem, rozkazy miał wykonywać, a nie dyskutować o ich zasadności. Jakoś jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta jego powojenna poza, styl „tok-szołowego” twardziela, była strategią obronną, ratującą go przed popadnięciem w szaleństwo. Świadomość, że żywcem usmażyłem jakieś osiemdziesiąt tysięcy cywilów, a dziesiątki tysięcy skazałem na powolne umieranie na chorobę popromienną, dla normalnego człowieka jest trudna do udźwignięcia. Normalnemu człowiekowi ta świadomość mogła (a nawet powinna) trochę zakłócać spokój ducha. Nawet mimo wiary w słuszność samej decyzji.
***
Co naprawdę grało w duszy eksterminatora Hiroszimy, wiedział tylko on sam. W Dniu Wszystkich Świętych spojrzał wreszcie swym ofiarom prosto w twarz.
______________
Kraina zwichnietej wyobrazni.