Ten tekst dobrze opisuje tą sprawę, może niektórym, tym co bystrzejszym, da odrobinę refleksji. Matołom, którzy tu przeważają w komentarzach raczej nie pomoże.
"Kilka słów o pewnym procesie w sprawie zabójstwa. Procesie szczególnym, bo takim, w którym od początku wiadomo kto i jak zabił – pokazują to liczne nagrania, potwierdzają świadkowie, przyznaje się sam oskarżony. Mimo to sprawa Kyle’a Rittenhouse’a – 18-latka, który w 2020 roku podczas protestów Black Lives Matter i zamieszek ulicznych w miasteczku Kenosha w stanie Wisconsin z broni półautomatycznej zastrzelił dwie osoby oraz poważnie ranił trzecią – głęboko podzieliła Amerykanów.
Uniewinnienie Rittenhouse’a wywołało wielką radość na prawicy, która na wyścigi dowodzi, że to jedyny sprawiedliwy werdykt i innego być nie mogło. Po pierwsze, to nieprawda o czym niżej. Po drugie, ten proces budził takie emocje, bo jego skutki daleko wykraczają poza tę jedną sprawę i życie głównych bohaterów dramatu.
Zacznijmy od wyroku. Od początku strategia obrony koncentrowała się na tym, by ograniczyć sprawę do tych trzech momentów, kiedy Rittenhouse strzelał i żeby rozważali wyłącznie czy w tym konkretnym momencie mógł czuć, że jego życie lub zdrowie jest zagrożone. Obronę wspomógł sędzia, który nie pozwolił pokazać ławie przysięgłych materiałów sugerujących, że Rittenhouse wcześniej fantazjował o strzelaniu do protestujących i że są dowody na jego skrajnie prawicowe, rasistowskie poglądy. To wszystko rzekomo nie miało znaczenia. Innego zdania była prokuratura, która przekonywała (słusznie moim zdaniem), że ten kontekst pozwala zrozumieć z jaką intencją Rittenhouse w ogóle się w Kenoshy znalazł – nie po to, by chronić, ale aby wejść w konfrontację. Na rzecz prokuratury przemawiało też to, że – wbrew temu co mówił Rittenhouse – nikt go o ochronę lokalnych biznesów nie prosił. Potwierdza to także w materiale New York Timesa [link w komentarzu] organizator tej „straży obywatelskiej”, który mówi, że żaden przedsiębiorca z prośbą o pomoc się do niego nie zwrócił.
Sędzia jednak wspomógł obronę. Nie tylko w tym wypadku – także wówczas, gdy nie pozwolił nazywać ofiar Rittenhouse’a „ofiarami” właśnie.
Prokuratura argumentowała też (znów słusznie moim zdaniem), że Rittenhouse nie może odwoływać się do prawa do samoobrony w sytuacji, gdy sam był prowodyrem zagrożenia! Bo inaczej mamy sytuację jak z tego dowcipu o człowieku, który zabił oboje rodziców, a następnie prosił w sądzie o łaskę dla sieroty. Prokurator przekonywał, że Rittenhouse sprowokował atak, a teraz twierdzi, że tylko się bronił.
I o ile można jeszcze od biedy twierdzić, że nie było tak w przypadku pierwszej ofiary, to już w przypadku ofiary drugiej i trzeciej (rannej) – nie. Rittenhouse zabił Josepha Rosenbauma, a następnie zaczął uciekać. Ludzie, którzy to widzieli, zrobili dokładnie to, co zdaniem zwolenników szerokiego dostępu do broni, zrobić powinni – próbowali powstrzymać niebezpiecznego gościa z bronią, który właśnie kogoś zastrzelił i ucieka. Oni też mieli prawo czuć, że ich życie jest zagrożone, a przyczyną tego poczucia był Rittenhouse.
Cała ta sprawa przypomina inne, podobne. W 2012 roku na Florydzie George Zimmerman zastrzelił Trayvona Martina bo miał podejrzenie, że chłopak jest złodziejem. Zadzwonił na policję, ta kazała mu czekać na przyjazd radiowozu. Nie posłuchał, ruszył za Martinem, wywiązała się szarpanina i strzelił, bo poczuł się zagrożony. I również go uniewinniono. Obecnie toczy się podobny proces w Georgii, gdzie trójka białych goniła czarnego mężczyznę, bo też wydał im się podejrzany. Okazało się, że Ahmed Arberry po prostu wyszedł pobiegać. Zginął, a oskarżeni też twierdzą, że zabili, bo poczuli się zagrożeni.
Jeśli zawęzimy sprawę tylko do ostatnich chwil przed strzałem, to możemy każdego uniewinnić, bo da się wykazać że w tym akurat momencie poczuł się zagrożony. A fakt, że zabójca sprowokował całe zdarzenie po prostu ignorujemy.
***
Ale ten wyrok ma także szerszy kontekst. Pojawia się pytanie o działania policji. W materiale „New York Times” widzimy jak odmiennie policja traktuje protestujących i uzbrojonych strażników. Obie grupy łamią godzinę policyjną, ale jednych policjanci rozpędzają, a drugich zostawiają w spokoju i jeszcze wodą częstują.
Poza tym widzimy zachowanie policji po tym jak Rittenhouse już zabił i maszeruje w kierunku radiowozów z bronią. Nie zostaje nawet zatrzymany, chociaż ludzie krzyczą, że strzelał. Nic się nie dzieje.
Najważniejsze jest jednak pytanie, kto w takiej sytuacji jak protesty i zamieszki ma odpowiadać za bezpieczeństwo. Zgodnie ze słynną definicją Maxa Webera to państwo jest tą instytucją, która ma monopol na legalne użycie przemocy wobec obywateli – to policjant może was aresztować, dać mandat, to sąd może was skazać na więzienie czy inne ograniczenie wolności. Co oczywiście nie znaczy, że człowiek zaatakowany nie ma prawa się bronić, gdy ktoś próbuje dostać się do jego domu lub napada go na ulicy. Ma.
Ale sprawa Rittenhouse’a to nie jest taka sprawa. Chłopak pojechał ponad 30 kilometrów, żeby „bronić” własności obcych ludzi, którzy w ogóle go o to nie prosili. Jeśli wszyscy w USA robiliby to co on i w taki sam sposób, to doprowadzi nie do wzrostu bezpieczeństwa, ale całkowitej anarchii, gdzie każdy może zastrzelić każdego.
A ci, którzy tak cieszą się z wyroku, niech wyobrażą sobie, że to na trasie marszu niepodległości stają zatroskani obywatele z bronią półautomatyczną. I kiedy maszerujący (sprowokowani obecnością kostki brukowej) zaczynają niszczyć miasto, albo gdy tylko strażnicy obywatelscy poczują się zagrożeni, zaczynają interwencję w stylu Rittenhouse’a.
Na pewno wtedy wszyscy poczuliby się bezpiecznie."