RQ-4 Global Hawk to autonomiczny, bezzałogowy aparat latający, który zgodnie z planami Pentagonu miał do 2014 roku zastąpić słynne, szpiegowskie samoloty U-2. Choć do wycofania U-2 ze służby w najbliższym czasie nie dojdzie, Global Hawki pojawią się nad terenami, gdzie do tej pory ich nie było. Na wniosek polskiego MON-u drony mogą już w przyszłym roku rozpocząć patrole nad Polską.
O roli Global Hawków mieliście okazję przeczytać w ostatniej części cyklu, poświęconego dronom – „Drony [cz. 3]. Czas autonomicznych maszyn bojowych”. Te ważące ponad 10 ton maszyny klasy HALE (High Altitude, Long Endurance) nie przenoszą uzbrojenia, ale są w stanie wznieść się na pułap 20 kilometrów z około 1,5 tony aparatury rozpoznawczej na pokładzie i dotrzeć do celu odległego o 25 tys. kilometrów, przebywając w powietrzu nawet 30 godzin.
Pięć dronów tego typu będzie wykorzystywanych przez NATO w ramach programu AGS (Alliance Ground Surveillance). Jest to inicjatywa 12 państw europejskich i Stanów Zjednoczonych, wynikająca z doświadczeń, zebranych podczas walk w Libii, gdzie samoloty NATO podczas operacji „Zjednoczony Obrońca” przez ponad pół roku wspierały oddziały walczące z wojskami Muammara Kaddafiego.
Zgodnie z założeniami drony podczas patroli mają przekazywać zebrane dane do bazy Sigonella na Sycylii, skąd informacje trafią do różnych służb państw, uczestniczących w programie. W kolejnych miesiącach udział w programie zgłaszały kolejne państwa, a swój akces do AGS zgłosiła niedawno również Polska.
Pierwsza deklaracja w tej sprawie została ogłoszona jeszcze w październiku 2012 roku, jednak późniejsza, oficjalna wymiana dokumentów i konieczność szczegółowej negocjacji warunków udziału naszego kraju w AGS oznaczają, że Polska może zostać przyjęta do AGS na początku 2014 roku.
Jeśli harmonogram nie zostanie zakłócony to właśnie wtedy na polskim niebie pojawią się pierwsze patrole Global Hawków, choć pełnię możliwości program AGS uzyska dopiero w roku 2017. Drony mają być wykorzystywane przede wszystkim do śledzenia ruchów wojsk wzdłuż wschodniej granicy kraju.
Przystąpienie do projektu oznacza jednak nie tylko korzyści z powietrznego rozpoznania, ale również koszty – Polski wkład oceniono na 4,5 proc. całego programu. Oznacza to, że do 2017 roku trzeba będzie wydać na ten cel około 71 mln złotych. Udział w projekcie jest przy okazji szansą dla polskich firm – zdaniem MON-u dotyczy to m.in. takich przedsiębiorstw, jak Bumar Elektronika, Netline, WIŁ i Transbit.
źródło: gadzetomania.pl