Orissa napisał/a:
Polecam obejrzeć Piękny Umysł, schizofrenia nieraz ma też drugie dno, poprawia myślenie analityczne. Z jednej strony to potężna zaleta. Z drugiej, w połączeniu ze zwidami może prowadzić do ciężkich stanów depresyjnych i myśli samobójczych. Znam kogoś takiego, człowiek do niedawna na tyle samotny że nie miał nigdy do kogo się odezwać. Rozmawiał tylko z kimś w swojej głowie, widział go normalnie, w swoim otoczeniu i dopiero inni mu uświadamiali że gada z powietrzem. Od prawie 2 lat zwidy mu nie dokuczają, jeżeli już, to jakieś pomniejsze, których nie jest nawet świadomy. Na pewno jest dalej chory, dalej myśli analitycznie dosłownie o wszystkim co się wokół niego dzieje, możliwe że widzi więcej niż powinien. Nie chce brać leków, bo ma do wyboru być otumanionym i stracić swoją spostrzegawczość, albo być dalej czujnym, za cenę ciągłej depresji. Nie jest geniuszem jak John Forbes Nash, ale łatwo dostrzega powiązania, a to ponoć świadczy o inteligencji
Ciekawostka o chorobach psychicznych - wiele z nich jest powodowane przez presję środowiska. Od 6-7 lat mam paranoję. To jak reakcja obronna w nieprzyjaznym otoczeniu. Nawet kiedy ciągłe (nieraz zorganizowane) ataki ze strony innych ustały, do tej pory jestem czujna i podejrzliwa, zawsze automatycznie widzę spiski wokół mnie. Czasami podejrzenia są trafne, czasem nie bardzo, kwestia przypadku a nie cudzych zamiarów. Nie chcę poddać się leczeniu, bo choroba chroni mnie przed potencjalnymi atakami. No i nikt nie przekona paranoika że psycholog/psychiatra będzie miał dobre zamiary
Skoro tyle już zwierzeń, to i ja się powylewam. Na wstępie zaznaczę, że jestem psychotroposceptykiem, co poprę własnymi doświadczeniami
(ofc nie będę tu mówić o ciężkich chorobach, jak schizofrenia, bo to inna kwestia i raczej nie do leczenia innymi metodami niż farmakologią, czy też naturalnymi psychotropami)
@Orissa miałem to samo. Mi pomogła 3 miesięczna, intensywna terapia "szokowa" (wiecie: jak na amerykańskich filmach, siedzi grupka nieznajomych sobie ludzi w kręgu, na krzesełkach, i se opowiadają itd). Po kilku spotkaniach u psychologa, postawił mnie (a właściwie postawiła, pani doktór) przed wyborem: łatwa droga - psychotropy, lub ciężka - terapia grupowa. Oczywiście od razu wypaliłem, że psychotropy. Jednak nieustępliwość pani doktór, była tak wielka, że właściwie sam nie wiem, jak następnego dnia znalazłem się na terapii grupowej (za co jej dziękuję i będę dozgonnie wdzięczny). Jak wygląda taka terapia, w skrócie:
- trwa trzy miesiące
- każdego dnia (oprócz sobót i niedziel), grupa zbiera się o 9 rano w ośrodku terapeutycznym
- spotkanie trwa do późnego wieczora: 20, czasami dłużej, gdy działo się coś ważnego (widziałem tyle dram, sam zrobiłem ostrą, ponoć nigdy się nie zdarzyło by ktoś nie zrobił, w którymś momencie dramy: to jest punkt zwrotny w terapii)
Co tydzień odchodziła jedna z osób z grupy, która kończy swoją 3 miesięczną kadencję, i wchodziła jedna nowa. Codziennie różnego rodzaju "ćwiczenia". Np "namaluj z czym kojarzy ci się...", a później znów dyskusja, o tym co namalowaliśmy, jak kto co widzi etc (grupa mogła liczyć max 10 osób). I każdy z innymi problemami. A to starszy, super równy facet, którego żona jest alkoholiczką (taką na maksa, ciągającą się po melinach, a dwójka córek na studiach)... Była laska z bulimią and so on.
Najważniejsze były dyskusje 2 godzinne jakie odbywały się między ćwiczeniami. Wtedy zderzały się często najróżniejsze podejścia do wielu kwestii. Uwielbiałem te rozmowy (oczywiście później - przez pierwszy miesiąc była to dla mnie droga przez mękę, i to dzień w dzień, nie ma zmiłuj się, bo jedna nieobecność i won, i tak na prawdę było). Równocześnie terapeuta, który jedynie obserwował, nie ingerował w nic. Ktoś rzucił hasło i powoli rozkręcał się temat (często kończąc się burzą).
Każdego piątku zajęcia kończyły się o 15 i grupa wychodziła na wspólną misję. Np do restauracji, na bilard (obowiązywała ofc ścisła zasada nie spożywania żadnych alkoholi ani innych, przez całe 3 miesiące terapii) czy na dicho
Poniedziałki, to były dni, które były poświęcone głównie tematyce piątkowego wyjścia. Na tych wyjściach, w, można powiedzieć, luźnych warunkach, często wiele osób mówiło dużo, dużo więcej, niż na zajęciach w ośrodku. Było dużo mniej "formalności". Każdy poznawał się z każdym, zderzało się 10 różnych punktów widzenia na wszelkie sprawy. Jednocześnie takie doświadczenia, co tydzień nowa osoba, co tydzień nowy problem, nowy punkt widzenia... Te osoby, które już przebywały dłuższy czas, znając historie pozostałych osób, pamiętając te wspólne przeżycia, nabierały dystansu do swoich problemów...
Co też ważne, takie doświadczenie, spędzanie czasu z całkowicie nieznanymi sobie wcześniej osobami, poznawanie ich najgłębszych emocji, obserwowanie tego co się z nimi dzieje, to pomaga niesamowicie w rozumieniu nie tylko innych ludzi, ale przede wszystkim swoich własnych emocji. Po tylu tygodniach gadania, dlaczego czujesz się tak i tak, i debatowania jaka może być tego przyczyna, w końcu zaczynasz sam widzieć pewne prawidłowości. I instynktownie, zaczynasz podchodzić zupełnie inaczej do wszystkiego. Robisz świadome wybory, takich często na prawdę błahostek, których wcześniej się nie widziało: zastanawiasz się, jak następna decyzja na ciebie wpłynie, czy to jest to do czego chcesz dążyć, czy raczej przeszkoda, i jak to obejść. Oczywiście nie jest to na zasadzie, że ciągle główkujesz czy przejść przez ulicę, albo spędzasz bezsenne noce na rozmyśleniach, planowaniu i knuciu. Nie. W trakcie terapii uczysz swoją podświadomość. Dalej większość rzeczy dzieje się sama z siebie - tak jak niektórzy zawsze przed przejściem dla pieszych, instynktownie patrzą w lewo, prawo... A jeszcze inni, potrafią na pierwszy rzut oka, po mimice, zachowaniu, rozmowach, rozpoznać np. że w okolicy tego człowieka nie warto przebywać, albo wręcz przeciwnie...
Teraz przejdźmy do spraw przyziemnych: ile to kosztuje? NIC. Ośrodek w którym brałem udział w terapii, jest w 100% pokrywany z podstawowego ubezpieczenia w NFZ (nie wiem jak jest teraz, tak było 3 lata temu). Wiadomo, że przez 3 miesiące intensywnej terapii, nie da się równocześnie pracować i uczestniczyć w całodziennych zajęciach. Oczywiście ośrodek dostarczał odpowiednich dokumentów pracodawcy (tu też chciałbym wspomnieć o moim byłym szefie, u którego pracowałem, gdy to się działo: to on mi powiedział, bym się tam udał, nie było nawet najmniejszego problemu z powrotem do pracy - wiem, tacy szefowie to rzadkość). Więc jeśli jesteś jedynym utrzymankiem rodziny, to może być problem z tego typu terapią, mimo że niby za darmo). Ale nie to jest największym problemem. Największą przeszkodą jest strach, by się na to zdecydować, a później strach w braniu w tym udziału. Ale do czasu...
Psychotropy?! To "leczenie" objawów a nie przyczyn. Jak Cię napierdala ząb, to wpierdalasz pudełko ibupromu dziennie, czy idziesz do dentysty wyrwać lub wyleczyć zęba? Tak samo jest w tej samej sprawie. Owszem, na krótko (i jak łatwo, szybko, nawet bez recepty), można otumaniać swój umysł, żeby widzieć świat w innych kolorach, nich rzeczywiście jest... Ale czy to poprawia jakość życia? Czy tzw "radość"? Raczej nie. I wyrasta społeczeństwo niezdolne do czegokolwiek, poza niewolniczą pracą - tak by tylko przeżyć - otumaniające się codziennie po "pracy", by nie widzieć - jak im się wydaje, swoich beznadziejnych żywotów (nie muszą być psychotropy z apteki, bardziej popularnym jest alkohol - i nie mówię, że jestem abstynentem, za kołnierz nigdy nie wylewam). Tego typu konfrontacja, z samym sobą, otwiera oczy na świat. Człowiek zaczyna aktywnie działać i bierze swój własny los, we własne ręce. I owszem. Zdarzają się później pomyłki, rozczarowania i klęski, a nie "schody do nieba" bez ustanku. Ale nie są one już ani straszne, ani przygnębiające... Ot, chwilowe utrudnienie.
heh, późno już, a dużo więcej mógłbym pisać na temat tej terapii... Możecie się zgadzać, bądź nie, z tym co napisałem. Mi pomogło, jak i - o ile wiem - wszystkim, których spotkałem w trakcie tych trzech miesięcy (nie wiem co z dziewczyną, która miała bulimię, bo została wyrzucona przez nieobecność). Z czterema osobami nadal utrzymuję kontakt i spotykamy się raz-dwa na rok, żeby pogadać, poopowiadać, czasem się pożalić, no i powspominać (ostatnio na kuligu: kiełbaski, "duch puszczy", ognisko - mniam xD).
Może jeszcze dodam, że po obejrzeniu tej reklamówki GlaxoSmithCline (powyżej), na pierwszy rzut oka bije po oczach poprawnością polityczną. Bohater reklamówki, Schizofrenik, obawia się najazdu rządu, widzi we wszystkim truciznę, apokalipsa i sam szatan nadchodzi, agenci CIA (zupełnie jak "zwolennicy teorii spiskowej"), a tu myk, tableteczka, jeb jeb jeb, i słoneczko wychodzi. Stara reklamówka, wtedy jeszcze nie było hopsli na posiadaczy broni w USA. Gdyby powstała dzisiaj, Schizofrenik miałby prawdopodobnie jeszcze "assault weapon" i "głosy" mówiłyby mu "zabij". Tia, wierzę w wiele teorii spiskowych. Gdybym te 3 lata temu jednak poszedł "na skróty", to pewnie dzisiaj też bym się śmiał, z tych przygłupów (bo moja ideologia jest najmojsza, a poza tym w TV tak powiedzieli, no i żadnego spisku nie ma, choć "my" gwiazdy teatru wiejska, mamy immunitety, jesteśmy ponad prawem, pranie pieniędzy dla meksykańskich karteli narkotykowych u naszych przyjaciół, bankierów, zatrudniających nas na konsultantów i lobbystów, gdy odsłużymy swoje, nie to nie tak - to wina tych dwóch durniów, kierowników niskiego szczebla, a zapaść finansowa na świecie, to nie wina przekrętów, na wszelkich walutach, przez banki, tylko to wina tych nierobów greków i hiszpanów. albo chciwość, tak to na pewno chciwość, żadnego planu nie ma. ludzie są bee, to zaraza wydalająca CO2, więc uratujemy świat podatkami od CO2. tak mi dopomóż bóg - krzyknęli Hurem biskupi, mułłowie, rabinowie i reszta "uduchowiona" tak mocno, grzmiąc, że bóg dał człowiekowi wolną wolę, ale w piątek mięsa jeść nie możesz, największa cnota to ubóstwo, a tron ze szczerego złota, no przecież na czymś muszę siedzieć... ale ponad wszystko: ci tamci, ci tamci, o tamci. ich bug ma inne imię, i zamiast kazać jeść ryby w piątek, zabrania im jeść wieprzaka, czy cokolwiek innego)...
Ehh, ok, końcówka bez składu. Nie chce mi się czytać i poprawiać, tym bardziej, żem już najebany... Trzy miesiące pracy w dużej korporacji. Tyle potrzeba, by zacząć znów myśleć o pigułkach na lepsze, kolorowe, korporacyjne, konsumenckie i poprawne politycznie (w danej chwili, bo to się zmienia ciągle) życie. Ale jak wspomniałem, bywają kryzysy. Na szczęście, wiem jak sobie z nimi szybko radzić