Część osób nie rozumie sensu tego dowcipu, ani tego co tu niektórzy mówią.
Nie wiem, czy ktoś czyta jeszcze ten wątek, ale i tak napiszę, bo przecież to przerasta ludzkie pojęcie.
Jak czytam teksty typu : po co prawnikowi logarytmy, albo lekarzowi wzór na objętość kuli to nóż w kieszeni mi się otwiera.
Wiem, że żyjemy w erze specjalistów i słynny już tekst - "kto jest od wszystkiego, jest do niczego" na dobre zakorzenił się w naszej kulturze. Po pierwsze to u nastolatków (a takowymi są maturzyści) trudno określić, czy ten koleś, który nie może pojąć geometrii, będzie świetnym lekarzem, arcymistrzem w swoim fachu. Nie wątpię, że tacy są.
Dużo prościej można natomiast poznać, że ktoś kto nie umie pojąć podstaw matematyki, czy fizyki jest po prostu osobą nie zasługująca na wyższe wykształcenie. Naprawdę, człowiek sprawny umysłowo jest w stanie w kilka godzin nauczyć się większości wzorów z liceum i nie powinien to być problem. Prawidłowa reakcja dla osób nie lubiących matematyki powinna być - chuj nauczę się. Nie lubię, ale się przemęczę, w końcu to kilka godzin.
A tak to kurwa, mamy mnóstwo bezrobotnych specjalistów od kultury, polityki, socjologii czy ekonomii przydatnych zupełnie do niczego.
Mnie też w życiu nie przydały się analizy wierszy Szymborskiej, czy procesy zachodzące w komórkach. Nauczyłem się bo musiałem. Jestem jednak przekonany, że wpłynęło to jakoś na mój rozwój. Poszerzyło moje horyzonty, czy wreszcie pozwoliło mi stwierdzić, że biologii nienawidzę
Oczywiście jest odsetek osób, które pewnych rzeczy nie pojmą pomimo, że są wybitnymi jednostkami. Tacy ludzie jednak zazwyczaj spełniają się sami, a nie wylewają frustrację na sadolu, że wymaga się od nich niepotrzebnych rzeczy.
Sam współpracuję z grafikiem, który ostatnio wyjebał : "te ostatnie dwie fakturki były za 3,500zł. Razem będzie 6,500". I tak w kółko, gość po prostu nie umie liczyć. Tylko, że facet jest czarodziejem i liczyć nie musi umieć, wystarczy, że zrobi logo w 24 godziny, takie że u innej firmy czekałbym 3 tygodnie. Od innych jego klientów wiem, że wszyscy mają o nim takie zdanie. Ale, żeby odpuszczać wiedzę podstawową, trzeba być ponadprzeciętnym w innej rzeczy.
Ale skoro niektórzy uważają, że ortografia, czy interpunkcją są zbędne i pochłaniają tylko czas to chyba nie ma się czemu dziwić, że jest taki bunt na makse na maturze. I zbyt wielu się wydaje, ze są ponadprzeciętni, kiedy nie odstają od reszty nawet na milimetr.
Muszę was zmartwić. 90% rzeczy których się uczycie nie są przydatne w życiu, ale to w jaki sposób do tego podchodzicie, w ogóle do zdobywania wiedzy określa człowieka.
//edit:
@ światłocień: dokładnie nie pamiętam, bo ostatnio zmieniałem pracę i byłem na wielu rozmowach. Zapewne jakiś supervisor, albo team leader zespołu konsultantów, bo tym się zajmuję od kilku lat (no teraz trochę zmieniłem branżę). Natomiast przez ostatnie 4 lata swojej pracy zajmowałem się rekrutacjami stąd temat edukacji jest dosyć drażliwy dla mnie, bo tylu półgłówków z tytułami się przewinęło przez te lata, że aż żal nawet myśleć o tym.
Mógłbym książkę napisać właśnie o takich co to uważają, ze jak ktoś idzie na kulturoznawstwo, to inne nauki są niepotrzebne. Bywali kandydaci, co z kumplami graliśmy w marynarza kto ma iść robić rekrutację (a zawsze spotkanie w 4 oczy poprzedzaliśmy rozmową telefoniczną, więc mniej wiecej wiedzieliśmy co się święci).
Szukaliśmy kiedyś np. osoby z językiem niemieckim i angielskim do obsługi klientów. No i kurwa był jeden koleś, idealny, swietnie opanowane języki, super się rozmawiało, rozgarnięty. No i jak przyszedł to okazało się, że w Excelu to on pracować nie będzie, bo on tego nie zna, a sie nie nauczy, bo coś tam, coś tam. Go komputery nie interesują....
Jak potem sprawdzaliśmy jego facebooka z ciekawości (to jakoś umiał obsługwać), to narzekał, że pracodawcy nie chcą korzystać z jego umiejętności, a w ogóle to że jesteśmy chujami, bo chcemy, żeby tak wykształcony człowiek się dokształcił. JEszcze w tym czego nie lubi.
Tak, rekruterzy naprawdę sprawdzają wasze facebooki
Kuriki napisał/a:
Bez przesady. Jak człowiek ma wiedzieć jak się skalpelem posługiwać i gdzie ciąć by pacjenta nie zabić albo napierdalać właściwymi diagnozami na lewo i prawo to moje pytanie brzmi:
Na cholerę takiej osobie zabawa ze wzorem na objętość kuli czy innymi całkami?
Przykładowo ja gdy idę do lekarza to oczekuję badania i czasem skierowania do czegoś tam na coś tam etc i nie pytam się kochanego pana doktora czy umie obliczyć objętość jakiegoś cholerstwa.
Tak samo podczas zabiegu nie zaczynam rozmawiać o analizie funkcjonalnej. Litości. Lekarz ma leczyć, zawód swój wykonywać, a nie się matmą czy fizyką bawić
Zapomniałem odnieść się do tego komentarza rażącego głupotą na kilometry.
Otóż autor sugeruje, że pan doktor musi dobrze leczyć, a nie liczyć. I tu się zgadzam. Jak ktoś już ukończy te studia medyczne, to niech już nigdy nie tyka matematyki. Zgoda!
Ale... czy osoba dla której za trudne były wzory z liceum, a raczej nie chciało mu się ich uczyć powinna być lekarzem? Albo świadczy to o wybitnej głupocie tejże osoby (jak już pisałem, większoś wzorów z liceum to kwestia kilku godzin nauki), albo o wybitnym lenistwie.
A potem na studiach medycznych cudowna odmiana? Nagle zacznie się wszystkiego uczyć? Szczerze wątpię. Skoro omija tak proste tematy jak maksa, czy fizyka bo mu się nie chce, to może i o wylewach krowotocznych też się nie pouczy, bo po chuj. To się tak rzadko zdarza. A o udarze niedokrwiennym to się wykuje w na maksa, bo to się przyda, to się często zdarza.
Sorry, nauka od pewnego momentu to nie tylko wybór, ale i obowiązek. Skoro się wymaga, to trzeba się nauczyć i koniec.
Jeżeli mówimy o selekcji na poziomie maturalnym, to niestety. Trzeba odpytywać z rzeczy, które się większości nie przydadzą. Ci którzy są w stanie się poświęcić i nauczyć "bzdur: zasługują na wyższe wykształcenie. Reszta to banda ignorantów.