Nasza sadolowa rodzina jest całkiem spora i zapewne każdy z nas usłyszał jakąś historię z IIWŚ od swoich dziadów, pradziadów, rodziców bądź ludzi którzy mieli okazje żyć w tych niefortunnych czasach. Niektóre historie są nawet ciekawe, a przedstawię na razie trzy bo tyle mi do głowy przyszło. Jak się nie przyjmie i nikt tematu nie pociągnie to będę smutny i w ogóle, ale ryzyk fizyk.
"Partyzant kozak"
Świętokrzyskie. W okolicy wsi w której mieszkała moja prababcia grasowała polska partyzantka (ura!, ura!). W niewielkiej odległości, bo jakieś kilka kilometrów, znajdowała się wieś której nazwy kompletnie nie pamiętam i nazwę ją po prostu Wsią. Pomiędzy tymi dwiema wsiami przebiegały tory kolejowe.
Akcja jest krótka. Szwaby, zapewnie Wehrmacht, wpadły to Wsi i pograsowali tam trochę, tu dali w mordę, tu coś ukradli, itd. Ogólnie nie doszło do żadnych strat w liczbie ludności. Jakieś parę miesięcy później okoliczni partyzanci wyczaili niemiecki transport kolejowy, zapewnie z amunicją, jedzonkiem, itd. Szybka akcja, partyzanci wykoleili pociąg, w imię zasady "dobry nazista to martwy nazista" uczynili każdego wroga dobrym człowiekiem. I kiedy partyzanci wzięli w łapy co się dało i zaczęli się wycofywać pojawia się nasz tytułowy bohater. Na jednym z wykolejonych pociągów wyrył prosty napis - To odwet za Wieś, czy coś w ten deseń.
Reakcja Szwabów? Następnego dnia zrobili wjazd na Wieś, zapakowali każdego kto był we wsi do stodoły i spalili żywcem.
"Życie warte butelkę spirola"
Nie wiem gdzie dokładnie się to odbywało, a zasłyszałem to od pewnej miłej pani, już po 90tce.
Niemieckie mięso armatnie nie było takie głupie i w nosie miało tą nazistowską ideologię jak im nikt na ręce nie patrzył. W okolicy wsi zamieszkałej min. przez wcześniej wspomnianą panią była stacja kolejowa. Często zatrzymywały się na niej niemieckie transporty, a czasami były to wywózki do obozów koncentracyjnych/zagłady. Niemieckie bydło wpadło na pomysł że dzieci można opychać za butelkę spirola.
Tak więc ci źli antysemiccy Polacy na jakich jesteśmy kreowani w mediach, odmawiali sobie przyjemnego melanżu w sobotni wieczór i grzali z buta kilometrami przez chaszcze na wcześniej wspomnianą stację żeby wykupić parę dzieci. Oczywiście wybór był dosyć szeroki, ale przywilej wyboru niestety nie istniał.
Każdy zainteresowany wykupieniem dziecka podchodził na uboczu do Szwaba, wręczał mu butelkę spirola, a ten z kolei otwierał drzwi i wyciągał najbliżej stojące dziecko i wręczał klientowi. Czy to był żyd, czy Polak, czy polski żyd, jak trafiłeś tak miałeś. Tyle.
Moja krótka opinia na ten temat. To potwierdza że co niektórzy Niemcy nie byli aż tak źli. Na dobrą sprawę mogliby za tego spirola sprzedać strzał z kolby, ale jednak tego nie robili i dobijali uczciwej transakcji. No i trochę ryzykowali bo jakby Hans z luksusowego przedziału zwęszył interes to by się nie ucieszył.
"Polskie dziecko, dobre dziecko"
Znowu Świętokrzyskie. Mój dziadek miał 6 lat jak wybuchła IIWŚ. Zamieszkana przez jego rodzinę wieś była miejscem dosyć lubianym przez Nazioli, ogólnie były biby, itd., ogólnie nie dochodziło do grubszych akcji między Polakami a Niemcami. Najwyżej ktoś zerwał wpierdól i tyle.
Gdy dziadek miał 9-10 lat przypadkiem trafił na nazistowską vixę. Niemcy byli całkiem nieźle zrobieni i przywitali dziadka z otwartymi ramionami. Na tym się nie skończyło. Puścić go szybko nie chcieli. Co się stało? Jeden z Nazioli dał dziadkowi swój pistolet maszynowy i pozwolił oddać kilka strzałów. Cóż za rozbrojenie. Później drugi Naziol chwaląc go jak dobrze sobie poradził dał mu swoje cygaro. Po zbiciu graby, dziadek wrócił na kwadrat. Nieszybko się pochwalił rodzinie tym zdarzeniem.
Jak coś sobie przypomnę to dopiszę. Jak znacie jakieś historyjki to piszcie, niektórzy lubią wiedzieć takie rzeczy.
"Partyzant kozak"
Świętokrzyskie. W okolicy wsi w której mieszkała moja prababcia grasowała polska partyzantka (ura!, ura!). W niewielkiej odległości, bo jakieś kilka kilometrów, znajdowała się wieś której nazwy kompletnie nie pamiętam i nazwę ją po prostu Wsią. Pomiędzy tymi dwiema wsiami przebiegały tory kolejowe.
Akcja jest krótka. Szwaby, zapewnie Wehrmacht, wpadły to Wsi i pograsowali tam trochę, tu dali w mordę, tu coś ukradli, itd. Ogólnie nie doszło do żadnych strat w liczbie ludności. Jakieś parę miesięcy później okoliczni partyzanci wyczaili niemiecki transport kolejowy, zapewnie z amunicją, jedzonkiem, itd. Szybka akcja, partyzanci wykoleili pociąg, w imię zasady "dobry nazista to martwy nazista" uczynili każdego wroga dobrym człowiekiem. I kiedy partyzanci wzięli w łapy co się dało i zaczęli się wycofywać pojawia się nasz tytułowy bohater. Na jednym z wykolejonych pociągów wyrył prosty napis - To odwet za Wieś, czy coś w ten deseń.
Reakcja Szwabów? Następnego dnia zrobili wjazd na Wieś, zapakowali każdego kto był we wsi do stodoły i spalili żywcem.
"Życie warte butelkę spirola"
Nie wiem gdzie dokładnie się to odbywało, a zasłyszałem to od pewnej miłej pani, już po 90tce.
Niemieckie mięso armatnie nie było takie głupie i w nosie miało tą nazistowską ideologię jak im nikt na ręce nie patrzył. W okolicy wsi zamieszkałej min. przez wcześniej wspomnianą panią była stacja kolejowa. Często zatrzymywały się na niej niemieckie transporty, a czasami były to wywózki do obozów koncentracyjnych/zagłady. Niemieckie bydło wpadło na pomysł że dzieci można opychać za butelkę spirola.
Tak więc ci źli antysemiccy Polacy na jakich jesteśmy kreowani w mediach, odmawiali sobie przyjemnego melanżu w sobotni wieczór i grzali z buta kilometrami przez chaszcze na wcześniej wspomnianą stację żeby wykupić parę dzieci. Oczywiście wybór był dosyć szeroki, ale przywilej wyboru niestety nie istniał.
Każdy zainteresowany wykupieniem dziecka podchodził na uboczu do Szwaba, wręczał mu butelkę spirola, a ten z kolei otwierał drzwi i wyciągał najbliżej stojące dziecko i wręczał klientowi. Czy to był żyd, czy Polak, czy polski żyd, jak trafiłeś tak miałeś. Tyle.
Moja krótka opinia na ten temat. To potwierdza że co niektórzy Niemcy nie byli aż tak źli. Na dobrą sprawę mogliby za tego spirola sprzedać strzał z kolby, ale jednak tego nie robili i dobijali uczciwej transakcji. No i trochę ryzykowali bo jakby Hans z luksusowego przedziału zwęszył interes to by się nie ucieszył.
"Polskie dziecko, dobre dziecko"
Znowu Świętokrzyskie. Mój dziadek miał 6 lat jak wybuchła IIWŚ. Zamieszkana przez jego rodzinę wieś była miejscem dosyć lubianym przez Nazioli, ogólnie były biby, itd., ogólnie nie dochodziło do grubszych akcji między Polakami a Niemcami. Najwyżej ktoś zerwał wpierdól i tyle.
Gdy dziadek miał 9-10 lat przypadkiem trafił na nazistowską vixę. Niemcy byli całkiem nieźle zrobieni i przywitali dziadka z otwartymi ramionami. Na tym się nie skończyło. Puścić go szybko nie chcieli. Co się stało? Jeden z Nazioli dał dziadkowi swój pistolet maszynowy i pozwolił oddać kilka strzałów. Cóż za rozbrojenie. Później drugi Naziol chwaląc go jak dobrze sobie poradził dał mu swoje cygaro. Po zbiciu graby, dziadek wrócił na kwadrat. Nieszybko się pochwalił rodzinie tym zdarzeniem.
Jak coś sobie przypomnę to dopiszę. Jak znacie jakieś historyjki to piszcie, niektórzy lubią wiedzieć takie rzeczy.